Twoja muzyka towarzyszyła mi w Kompanii Czarnego Gryfa w czasach bytności pod chorągwią Konrada Wallenroda i pozostanie po wsze czasy . Dzięki Ci wielkie!
@@jacekkowalski9827 Faktycznie. Choć pięknie byłoby usłyszeć śpiewany tekst łaciński w takiej pięknej sarmackiej aranżacji. Mogło by to też spopularyzować (na nowo) Sarbiewskiego w świecie.
Mam mieszane uczucia - pieśń bardzo ładna i zagrzewająca... Ale zarazem jakby częste w naszym narodzie poczucie, że byle religijność była, to już ani fachowości, ani przezorności, ani takiej świeckiej pracowitości nie potrzeba... To może nie przypadek, że konfederaci barscy, najmocniej religijni, zarazem najwięcej mieli klęsk spowodowanych postawą "jakoś to będzie", opartej na przekonaniu, że pobożnych Bóg zawsze ze wszystkiego wyratuje... A religia od myślenia i starań doczesnych zwalniać nie powinna...
Jakub Bończak Wiesz, to wszystko naprawdę sensowne. Ale mylisz się sądząc, że literatura nie kształtuje postaw... Jakoś tak mi się skojarzyło z Powstaniem Warszawskim, kiedy pewien Francuz, kompletnie przypadkowo zaplątany w Warszawie, ale darzący Polaków wielkią sympatią - i walczący po ich stronie!!! - w swym pamiętniku podkreślał, że Polacy patrzą głównie na to, aby ich akcje były mężne, a mało "kombinują", jak zapewnić sukces... Czy Ty nie wyczuwasz w tym fetoru romantyzmu... ale takiego dosadnie konkretnego, płaconego krwią z nadmierną może czasem hojnością? W skrajnej formie, takie podejście prowadzi do uznania, że im więcej Polaków zginie heroicznie, tym potężniejsza będzie Polska (dzięki międzynarodowemu uznaniu, albo nagrodzie boskiej). Tylko, że to się nie sprawdza w praktyce, a nawet większość Polaków woli mieć w miarę spokojne życie... Ja zaś chętniej w razie potrzeby narażałbym życie wiedząc, że mój dowódca nie będzie nim bez potrzeby szafował, niż wiedząc, że zostanę poświęcony głównie dlatego , że "słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę"... Poza tym, to mówienie o prądach, które nie bardzo się mogą przenikać, pachnie mi polonistycznyn puryzmem. - Czy nie jest to taki błąd przyzwyczajenia, skamienienia, który wytwarza przekonanie, że jakoś musi być i inaczej być nie może, ponieważ nigdy inaczej nie było? To powszechne w historii. Czy wiesz, dlaczego (m.in.) Napoleon wygrywał i był znielubiany przez generałów w Europie? Ponieważ wszyscy wiedzieli, że bitwę trzeba zaczynać na prawym skrzydle, tymczasem on nieraz zaczynał na lewym... To oczywiście tylko anegdotka, ku zastanowieniu. - Ale romantyczny przecież Mickiewicz w Panu Tadeuszu daje piękne opisy gospodarskiego życia, a jeśli chodzi o walkę, wiele pochwał płynie dla powściągliwości, umiarkowania i systematycznej pracy (bo czymże jest zachowanie ks. Robaka) Na koniec, możesz się od tego wszystkiego odciąć i powiedzieć, że za bardzo skaczę po tematach, które mało mają z kulturą wspólnego. Ale trudno zaprzeczyć, że różne narody w podobnych sytuacjach regulalarnie podejmują znacząco odmienne decyzje... Czy to nie dowodzi odmienności kultur - a ta czymże miałaby być powodowana, jeśli nie kształtowaniem postaw, na którą treści sztuki mają wpływ? Oczywiście, to kwestie złożone. Ale przewidywanie pogody też jest złożone i obarczone błędami, a nie mówi się raczej, że bez sensu, albo, że pogoda jest sprawą czysto losową... Odwracając Twoją tezę - nie mam nic przeciwko romantyzmowi. Wręcz przeciwnie, skorom Polak, to jest on we mnie głęboko zakorzeniony. Ale co masz przeciwko wykorzystywaniu w życiu, poza heroizmem, także spokojnej wytrwałości i zdrowego rozsądku? Muszę jeszcze wspomnieć, jak bardzo opłacałoby się, żeby przywódcy i twórcy kultury interesowali się sportem drużynowym; np. piłką. Niekoniecznie dla niej samej, tylko ponieważ to świetny model działania społeczeństw w obliczu wyzwań. - Widać w piłce, że etos to sprawa ważna, a bez radości i motywacji najlepsza nawet fachowość nie na wiele się zda. Widać, że bez finansów niemal się nie da zbudować potęgi, ale same nie gwarantują one sukcesu. Widać, że przy najlepszych przygotowaniach klęska czasem zdarzyć się musi, a wielkość od śmieszności nieraz dzieli tylko krok. - Ale zarazem, kiedy mimo wpompowania wielkich pieniędzy i wielkiej pracy, przez lata drużyna ponosi spektakularne porażki, nikt nie mówi, że Bóg tak chce, tylko wprowadza się dalekie zmiany... Piłka bez emocji nie ma sensu, ale oparta wyłącznie na nich niemal nigdy nie daje namacalnych sukcesów (oczywiście, zawsze można być dumnym z tego, jak pięknie przegraliśmy). I zrozumienia tego i przeniesienia do dużo ważniejszych spraw "prawdziwego życia" życzyłbym polskim politykom i twórcom kultury... PS Twój pierwszy wpis bardzo ciekawy. - Sam widzisz, że odrobina pozytywizmu, rozumianemu jako nie opieranie praktycznych działań wyłącznie na tzw. wartościach, bardzo się przydaje. - Inaczej jesteśmy jak panienka wychowana wyłącznie na literaturze dla grzecznych dziewczynek, która przeżywa załamanie, kiedy odkrywa, że mąż chce nie tylko rozmawiać o poezji, zaś dzieci robią kupki... I wierz mi, to nie jest przykład abstrakcyjny... Poza tym, pokazujesz też w swym poście, że niekoniecznie religijność katolicka i patriotyzm muszą być synonimami w każdym calu...
Jakub Bończak Wszystko to brzmi mądrze... ale jak dla mnie, wybacz, nie dotyka istoty problemu. - Na czym dokładnie polegają ograniczenia literatury, których nie dostrzegam? Historią akurat bardzo się interesuję... co prawda nie czytałem owych podręczników agrarnych, ani nawet listów Słowackiego, ale Lalkę owszem - tylko, że jest względnie pozytywistyczna, a o ile pamiętam, zdecydowanie zdyskredytowałeś pozytywizm... Za to nie odniosłeś się do przykładu, gdy konspiratorzy AK masowo brali sobie pseudonimy z Sienkiewicza - to moim zdaniem przyczynkowy, ale uderzający dowód tego, że literatura może wpływać na zachowania... Mi się z kolei wydaje, że Twój problem polega na traktowaniu literatury w sposób nadmiernie naukowy - w tym sensie, że jako wyizolowany przedmiot badań, bez pełnego osadzenia - i nawzajem, kształtowania - w socjologii, psychologii i historii... A mniej się mądrząc, powtórzę: podajesz wiele ciekawych faktów, ale nie mam poczucia, że odpowiedziałeś na meritum moich uwag... Być może to o tyle naturalne, że specjaliści (humanistyczni raczej) często nie lubią rozmów z tak zwanymi zwykłymi ludźmi, bo ci za mało skupiają się na wewnętrznych rozważaniach danej dyscypliny, a bardziej na osadzeniu jej w rzeczywistości... Przez co dochodzi do kuriozów np. takich, jak wypowiedź pewnego historyka, którego słyszałem ostatnio, a powiedział, że to wątpliwe, czy w kontekście historycznym można w ogóle mówić o indywidualnych winach danych osób... Tylko, że to strasznie mało logiczne, bo oznaczałoby, że żadne zachowanie nie podlega osądowi, bo wszyscy jesteśmy dziećmi swoich czasów... Zaś brak wolnej woli z kolei podkopywał by sens m.in. literatury czy historii - bo po co się zajmować "dusznymi" problemami, jeśli nic, co odkryjemy o zachowaniach, albo napiszemy dla kształtowania postaw, nie będzie miało przełożenia na tzw. prawdziwe życie? Na marginesie, czy to nie Twoi ukochani romantycy wierzyli w budzenie duszy, pobudzanie ducha całego narodu oraz w to, by w życiu się kierować wrażeniami artystycznymi? (Oczywiście rozumiem, że upraszczam.) Pozdrawiam. PS dzięki Tobie nauczyłem swoją komórkę wielu mądrych wyrazów ;-)
Jakub Bończak PS przepraszam, napisałem odpowiedź po przeczytaniu tylko Twego ostatniego posta... Nie mam teraz niestety czasu dokładnie odpisać, ale np. to o baroku b. ciekawe! Tylko garść uwag: 1) ja akurat w swoim życiu przeszedłem ewolucję raczej nie od hormonów do rozsądku, a od romantycznego idealizmu do prostoty - i uwierz mi, że dobry seks i ogólna życzliwość są dużo ważniejsze, niż chęć do poetyckich uniesień, które u niewiast potrafią zresztą łatwo opaść wobec prozy życia... 2) Bardzo się cieszę, że ws Powstania doceniasz choć częściowo rolę kultury (to, na ile literatury, to dla mnie kwestia nieco akademicka, jestem za bardziej komplementarnym podejściem). 3) Latynosi się piłką pasjonują, ale nie na poziomie trenerskim - a odkąd to się zaczęło zmieniać, to i ich gospodarki ruszyły ;-) Przede wszystkim, nie mylmy pasji mas z zainteresowaniami elit... 4 - chyba najważniejsze) Oczywiście, że przekonanie, iż religijność daje powodzenie w życiu doczesnym, trąci herezją... Z taką uwagą, że jeśli nie jesteś biskupem incognito, to żaden z nas nie ma dostatecznych kompetencji, by na ten temat rozstrzygać - znam opinie mówiące, ludziom prawym Bóg bardzo mocno pomaga i na ziemi (takie bardziej barokowe w duchu... choć Auschwitz każe interpretować ostrożnie). Ale co najważniejsze, wydaje mi się, że należy brać pod uwagę nie tylko myśli czy idee wprost zawarte w doktrynie, ale i często przez nie implikowane, choćby wskutek niezrozumienia. (Jezus powiedział: po owocach ich poznacie). Dlatego przykładowo, jeśli nawet Marks i Engels nie zachęcali w swych dziełach do masowych mordów, to dokonania ich czytelników nastrajają mnie do owych autorów nieufnie... Na pewno znasz też teorie, że katolicy mniej lubią pracę, niż protestanci... Oczywiście z takimi tezami trzeba ostrożnie, ale znów, narody nie zachowują się identycznie, a to skądś się bierze... Nie jestem pierwszy, który twierdzi, że źle rozumiana "bogo-ojczyźnianość" może szkodzić w racjonalnym działaniu... Oczywiście rozumiem też, że jest coś takiego, jak oświeceniowy czarny PR... Ale w jakimś sensie religia czy kultura są odpowiedzialne nie tylko za najwspanialsze swoje owoce, ale i najbardziej typowe błędy i wypaczenia... Dziękuję za ciekawe wpisy, dawno się tak nie zaciekawiłem sympatycznie w rozmowie... PS Vive l'empereur!
Jakub Bończak Ponownie podziwiam erudycję. Obawiam się, że nie jestem w stanie przeanalizować od ręki wszystkich aspektów przez Ciebie wspomnianych, przynajmniej na piśmie... Ponownie garść uwag: 1) Jeśli małżeństwo ma być nie tylko dożywotnie dla zasady, ale szczęśliwe, to jego uczestnicy powinni czerpać radość z podobnych rzeczy. To, że seks z czasem przemija, to po pierwsze niekoniecznie prawda, a po drugie, to gigantyczny błąd, zresztą chyba zakorzeniony w chrześcijańskich kazaniach, potępiać rzeczy nietrwałe - niektóre z nich mają wielki wpływ na całe życie (np. seks = kolejne pokolenia) i pozostają w pamięci, kształtując postawy, nawet gdy już dawno przeminą (np. dzieciństwo w wielkim stopniu decyduje o późniejszej osobowości). Podejście, że skoro coś nietrwałe, to pomijalne, oznaczałoby, że wszyscy powinniśmy żyć jako stetryczali dziadkowie, skoro i tak w takiej formie najpewniej skończymy (nic nie mam do starszych osób, mam nadzieję, że zrozumiesz skrót myślowy). 2) Ja wcale nie do końca wierzę ową teorię o pracowitych protestantach... 3) Natomiast strasznie mi zazgrzytała w uszach wypowiedź Twego arcy-autorytetu - może to jakieś nieporozumienie, ale nie znoszę protekcyjnego podejścia do ludzi z czasów dawniejszych; w skrajnej wersji zdarzają się twierdzenia, że przed wiekiem XX byli dużo mniej inteligentni, skoro nauka wolniej się rozwijała (acz tempo współczesnego postępu bywa mocno przereklamowane). Zresztą chyba nie muszę Cię przekonywać, że mimo braku dźwigni finansowej i tym podobnych szulerskich rozwiązań gospodarki parę wieków temu były nieźle dostosowane do warunków i mogły zapewnić szybki rozwój. Rozważanie, w którym dokładnie momencie możemy mówić o "prawdziwym" kapitalizmie i czym on się ma różnić od "skażonego", jest zarażone taką skazą, która łączy paradoksalnie teoretyków komunizmu oraz np. Janusza Korwin-Mikke... Otóż są oni doktrynerami i odwołują się do pewnych mechanizmów "w postaci czystej", twierdząc, że ich wprowadzenie zapewniłoby wieczną szczęśliwość, ale zapominając, że w praktyce prawie nigdy prawie nic w stanie czystym nie występuje... 4) Nt przyczyn ludzkiego rozwoju można snuć długą dyskusję; zauważę na razie tylko, że każda forma współpracy (jak spółka handlowa), a nade wszystko państwo, uwspólnia przynajmniej część środków produkcji... Natomiast co do rozwoju gospodarczego, który potraktowałeś jako oczywisty pozytyw, trzeba by wejść w klasyczną, niekończącą się dyskusję, na ile "mieć" warunkuje "być". - Na bazie tego, co powiedziałaś, można by rzec, że wyłącznie niedobory spowodowały, że odeszliśmy od kultury kamienia (skądinąd wymagającej pracowitości), ale utknęliśmy w ślepej uliczce, albowiem niedobory i wynikający z nich stres są nieuchronnie wpisane w postęp (co chwila coś wynajdujemy, czego wszyscy nie mają). W latach bodaj 70. XX w. przeprowadzono ciekawe badania socjologiczne, z których wynikało, że Masajowie w Afryce czuli się szczęśliwi i spełnieni... dokąd nie uświadomiono im poziomu życia w RFN... Pół żartem można powiedzieć, że teraz ci Masajowie napływają jako imigranci i na co nam to było... 5) Przyznaję bez bicia; nie przeczytałem dzieł wszystkich Marksa i Engelsa, mimo zapewne wciąż sporej dostępności... Jeśli ktoś owszem, to nie wiem, czy podziwiać, czy się bać... 6) Uwagi o klimacie mógłbym rozbierać na czynniki pierwsze; tezy o malaryczności jako czynniku kulturotwórczym wydają mi się ryzykowne... Ale wolę dopuścić ten element i podkreślić, że na kulturę (i szerzej, historię) wielki wpływ ma wiele czynników. To jest zresztą główny problem nauk humanistycznych, że chcąc odnieść się do dziejów społeczeństw, musimy zważyć wiele czynników, gdy nauka ma z tym problem, lubi raczej problemy wyizolowane, bo takie są łatwiej weryfikowalne... Niestety, takie wyizolowanie słabo się ma do złożonej rzeczywistości. Ponownie podniosę przykład klimatu - mnóstwo czynników kształtuje, ale to nie oznacza, że żadne tendencje nie dadzą się stwierdzić... 7) Przepraszam, może to i nieistotne wobec Wielkich Spraw - ale "harować" pisze się przez samo "h". Pozdrawiam.
Jakub Bończak Co do Napoleona, zgadzam się oczywiście, że jego hiszpańska impreza była kosztowną porażką... Natomiast mam mocne poczucie, że hiszpańska gospodarka mocno kulała długo przed inwazją francuską... Chyba mylimy przyczynę (słabość zachęcającą, wobec niewygodnej polityki zagranicznej, do napadu) ze skutkiem (oczywiście po całej imprezie się pogłębiło). Odświeżające przynajmniej, że nie zwalczasz Napoleona za bycie rzekomym zdrajcą narodu polskiego, którego to potędze zdaniem wielu powinien służyć dużo gorliwiej, niż swojemu... Talleyrand był... użyteczny. Zawsze i każdemu, przez co do końca nigdy i nikomu. Ale nie wiem, czy bym się ośmielił zrezygnować z usług takiego fachowca. Acz chyba bym powołał osobną instytucję do śledzenia go... Mamy pisać per "pan"? Mało praktycznie, zwłaszcza w internecie... ?
Jacek Kowalski - prawdziwy i niepowtarzalny bard Tradycji.
Дякую пане за гарні пісні ..
Twoja muzyka towarzyszyła mi w Kompanii Czarnego Gryfa w czasach bytności pod chorągwią Konrada Wallenroda i pozostanie po wsze czasy . Dzięki Ci wielkie!
To wiara katolicka uczyniła nas pogromcami Turków a jej symbole są obecne w wojsku do dziś.
raczej siła militarna pogromiła turków-wiara to stan, rodzaj koncentracji umysłu
Świetnie byłoby posłuchać oryginału! Choć melodię trzeba by chyba trochę dostosować do długich i krótkich sylab.
Oryginał ma inne nieco metrum. Ta melodia została skomponowana do tekstu polskiego, który jest przekładem oryginału.
@@jacekkowalski9827 Faktycznie. Choć pięknie byłoby usłyszeć śpiewany tekst łaciński w takiej pięknej sarmackiej aranżacji. Mogło by to też spopularyzować (na nowo) Sarbiewskiego w świecie.
Mam mieszane uczucia - pieśń bardzo ładna i zagrzewająca... Ale zarazem jakby częste w naszym narodzie poczucie, że byle religijność była, to już ani fachowości, ani przezorności, ani takiej świeckiej pracowitości nie potrzeba... To może nie przypadek, że konfederaci barscy, najmocniej religijni, zarazem najwięcej mieli klęsk spowodowanych postawą "jakoś to będzie", opartej na przekonaniu, że pobożnych Bóg zawsze ze wszystkiego wyratuje... A religia od myślenia i starań doczesnych zwalniać nie powinna...
Jakub Bończak Wiesz, to wszystko naprawdę sensowne. Ale mylisz się sądząc, że literatura nie kształtuje postaw... Jakoś tak mi się skojarzyło z Powstaniem Warszawskim, kiedy pewien Francuz, kompletnie przypadkowo zaplątany w Warszawie, ale darzący Polaków wielkią sympatią - i walczący po ich stronie!!! - w swym pamiętniku podkreślał, że Polacy patrzą głównie na to, aby ich akcje były mężne, a mało "kombinują", jak zapewnić sukces... Czy Ty nie wyczuwasz w tym fetoru romantyzmu... ale takiego dosadnie konkretnego, płaconego krwią z nadmierną może czasem hojnością? W skrajnej formie, takie podejście prowadzi do uznania, że im więcej Polaków zginie heroicznie, tym potężniejsza będzie Polska (dzięki międzynarodowemu uznaniu, albo nagrodzie boskiej). Tylko, że to się nie sprawdza w praktyce, a nawet większość Polaków woli mieć w miarę spokojne życie... Ja zaś chętniej w razie potrzeby narażałbym życie wiedząc, że mój dowódca nie będzie nim bez potrzeby szafował, niż wiedząc, że zostanę poświęcony głównie dlatego , że "słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę"...
Poza tym, to mówienie o prądach, które nie bardzo się mogą przenikać, pachnie mi polonistycznyn puryzmem. - Czy nie jest to taki błąd przyzwyczajenia, skamienienia, który wytwarza przekonanie, że jakoś musi być i inaczej być nie może, ponieważ nigdy inaczej nie było? To powszechne w historii. Czy wiesz, dlaczego (m.in.) Napoleon wygrywał i był znielubiany przez generałów w Europie? Ponieważ wszyscy wiedzieli, że bitwę trzeba zaczynać na prawym skrzydle, tymczasem on nieraz zaczynał na lewym... To oczywiście tylko anegdotka, ku zastanowieniu. - Ale romantyczny przecież Mickiewicz w Panu Tadeuszu daje piękne opisy gospodarskiego życia, a jeśli chodzi o walkę, wiele pochwał płynie dla powściągliwości, umiarkowania i systematycznej pracy (bo czymże jest zachowanie ks. Robaka)
Na koniec, możesz się od tego wszystkiego odciąć i powiedzieć, że za bardzo skaczę po tematach, które mało mają z kulturą wspólnego. Ale trudno zaprzeczyć, że różne narody w podobnych sytuacjach regulalarnie podejmują znacząco odmienne decyzje... Czy to nie dowodzi odmienności kultur - a ta czymże miałaby być powodowana, jeśli nie kształtowaniem postaw, na którą treści sztuki mają wpływ? Oczywiście, to kwestie złożone. Ale przewidywanie pogody też jest złożone i obarczone błędami, a nie mówi się raczej, że bez sensu, albo, że pogoda jest sprawą czysto losową...
Odwracając Twoją tezę - nie mam nic przeciwko romantyzmowi. Wręcz przeciwnie, skorom Polak, to jest on we mnie głęboko zakorzeniony. Ale co masz przeciwko wykorzystywaniu w życiu, poza heroizmem, także spokojnej wytrwałości i zdrowego rozsądku?
Muszę jeszcze wspomnieć, jak bardzo opłacałoby się, żeby przywódcy i twórcy kultury interesowali się sportem drużynowym; np. piłką. Niekoniecznie dla niej samej, tylko ponieważ to świetny model działania społeczeństw w obliczu wyzwań. - Widać w piłce, że etos to sprawa ważna, a bez radości i motywacji najlepsza nawet fachowość nie na wiele się zda. Widać, że bez finansów niemal się nie da zbudować potęgi, ale same nie gwarantują one sukcesu. Widać, że przy najlepszych przygotowaniach klęska czasem zdarzyć się musi, a wielkość od śmieszności nieraz dzieli tylko krok. - Ale zarazem, kiedy mimo wpompowania wielkich pieniędzy i wielkiej pracy, przez lata drużyna ponosi spektakularne porażki, nikt nie mówi, że Bóg tak chce, tylko wprowadza się dalekie zmiany... Piłka bez emocji nie ma sensu, ale oparta wyłącznie na nich niemal nigdy nie daje namacalnych sukcesów (oczywiście, zawsze można być dumnym z tego, jak pięknie przegraliśmy). I zrozumienia tego i przeniesienia do dużo ważniejszych spraw "prawdziwego życia" życzyłbym polskim politykom i twórcom kultury...
PS Twój pierwszy wpis bardzo ciekawy. - Sam widzisz, że odrobina pozytywizmu, rozumianemu jako nie opieranie praktycznych działań wyłącznie na tzw. wartościach, bardzo się przydaje. - Inaczej jesteśmy jak panienka wychowana wyłącznie na literaturze dla grzecznych dziewczynek, która przeżywa załamanie, kiedy odkrywa, że mąż chce nie tylko rozmawiać o poezji, zaś dzieci robią kupki... I wierz mi, to nie jest przykład abstrakcyjny...
Poza tym, pokazujesz też w swym poście, że niekoniecznie religijność katolicka i patriotyzm muszą być synonimami w każdym calu...
Jakub Bończak Wszystko to brzmi mądrze... ale jak dla mnie, wybacz, nie dotyka istoty problemu. - Na czym dokładnie polegają ograniczenia literatury, których nie dostrzegam? Historią akurat bardzo się interesuję... co prawda nie czytałem owych podręczników agrarnych, ani nawet listów Słowackiego, ale Lalkę owszem - tylko, że jest względnie pozytywistyczna, a o ile pamiętam, zdecydowanie zdyskredytowałeś pozytywizm... Za to nie odniosłeś się do przykładu, gdy konspiratorzy AK masowo brali sobie pseudonimy z Sienkiewicza - to moim zdaniem przyczynkowy, ale uderzający dowód tego, że literatura może wpływać na zachowania... Mi się z kolei wydaje, że Twój problem polega na traktowaniu literatury w sposób nadmiernie naukowy - w tym sensie, że jako wyizolowany przedmiot badań, bez pełnego osadzenia - i nawzajem, kształtowania - w socjologii, psychologii i historii... A mniej się mądrząc, powtórzę: podajesz wiele ciekawych faktów, ale nie mam poczucia, że odpowiedziałeś na meritum moich uwag... Być może to o tyle naturalne, że specjaliści (humanistyczni raczej) często nie lubią rozmów z tak zwanymi zwykłymi ludźmi, bo ci za mało skupiają się na wewnętrznych rozważaniach danej dyscypliny, a bardziej na osadzeniu jej w rzeczywistości... Przez co dochodzi do kuriozów np. takich, jak wypowiedź pewnego historyka, którego słyszałem ostatnio, a powiedział, że to wątpliwe, czy w kontekście historycznym można w ogóle mówić o indywidualnych winach danych osób... Tylko, że to strasznie mało logiczne, bo oznaczałoby, że żadne zachowanie nie podlega osądowi, bo wszyscy jesteśmy dziećmi swoich czasów... Zaś brak wolnej woli z kolei podkopywał by sens m.in. literatury czy historii - bo po co się zajmować "dusznymi" problemami, jeśli nic, co odkryjemy o zachowaniach, albo napiszemy dla kształtowania postaw, nie będzie miało przełożenia na tzw. prawdziwe życie?
Na marginesie, czy to nie Twoi ukochani romantycy wierzyli w budzenie duszy, pobudzanie ducha całego narodu oraz w to, by w życiu się kierować wrażeniami artystycznymi? (Oczywiście rozumiem, że upraszczam.)
Pozdrawiam.
PS dzięki Tobie nauczyłem swoją komórkę wielu mądrych wyrazów ;-)
Jakub Bończak PS przepraszam, napisałem odpowiedź po przeczytaniu tylko Twego ostatniego posta... Nie mam teraz niestety czasu dokładnie odpisać, ale np. to o baroku b. ciekawe!
Tylko garść uwag:
1) ja akurat w swoim życiu przeszedłem ewolucję raczej nie od hormonów do rozsądku, a od romantycznego idealizmu do prostoty - i uwierz mi, że dobry seks i ogólna życzliwość są dużo ważniejsze, niż chęć do poetyckich uniesień, które u niewiast potrafią zresztą łatwo opaść wobec prozy życia...
2) Bardzo się cieszę, że ws Powstania doceniasz choć częściowo rolę kultury (to, na ile literatury, to dla mnie kwestia nieco akademicka, jestem za bardziej komplementarnym podejściem).
3) Latynosi się piłką pasjonują, ale nie na poziomie trenerskim - a odkąd to się zaczęło zmieniać, to i ich gospodarki ruszyły ;-) Przede wszystkim, nie mylmy pasji mas z zainteresowaniami elit...
4 - chyba najważniejsze) Oczywiście, że przekonanie, iż religijność daje powodzenie w życiu doczesnym, trąci herezją... Z taką uwagą, że jeśli nie jesteś biskupem incognito, to żaden z nas nie ma dostatecznych kompetencji, by na ten temat rozstrzygać - znam opinie mówiące, ludziom prawym Bóg bardzo mocno pomaga i na ziemi (takie bardziej barokowe w duchu... choć Auschwitz każe interpretować ostrożnie).
Ale co najważniejsze, wydaje mi się, że należy brać pod uwagę nie tylko myśli czy idee wprost zawarte w doktrynie, ale i często przez nie implikowane, choćby wskutek niezrozumienia. (Jezus powiedział: po owocach ich poznacie). Dlatego przykładowo, jeśli nawet Marks i Engels nie zachęcali w swych dziełach do masowych mordów, to dokonania ich czytelników nastrajają mnie do owych autorów nieufnie... Na pewno znasz też teorie, że katolicy mniej lubią pracę, niż protestanci... Oczywiście z takimi tezami trzeba ostrożnie, ale znów, narody nie zachowują się identycznie, a to skądś się bierze... Nie jestem pierwszy, który twierdzi, że źle rozumiana "bogo-ojczyźnianość" może szkodzić w racjonalnym działaniu... Oczywiście rozumiem też, że jest coś takiego, jak oświeceniowy czarny PR... Ale w jakimś sensie religia czy kultura są odpowiedzialne nie tylko za najwspanialsze swoje owoce, ale i najbardziej typowe błędy i wypaczenia...
Dziękuję za ciekawe wpisy, dawno się tak nie zaciekawiłem sympatycznie w rozmowie...
PS Vive l'empereur!
Jakub Bończak Ponownie podziwiam erudycję. Obawiam się, że nie jestem w stanie przeanalizować od ręki wszystkich aspektów przez Ciebie wspomnianych, przynajmniej na piśmie...
Ponownie garść uwag:
1) Jeśli małżeństwo ma być nie tylko dożywotnie dla zasady, ale szczęśliwe, to jego uczestnicy powinni czerpać radość z podobnych rzeczy. To, że seks z czasem przemija, to po pierwsze niekoniecznie prawda, a po drugie, to gigantyczny błąd, zresztą chyba zakorzeniony w chrześcijańskich kazaniach, potępiać rzeczy nietrwałe - niektóre z nich mają wielki wpływ na całe życie (np. seks = kolejne pokolenia) i pozostają w pamięci, kształtując postawy, nawet gdy już dawno przeminą (np. dzieciństwo w wielkim stopniu decyduje o późniejszej osobowości). Podejście, że skoro coś nietrwałe, to pomijalne, oznaczałoby, że wszyscy powinniśmy żyć jako stetryczali dziadkowie, skoro i tak w takiej formie najpewniej skończymy (nic nie mam do starszych osób, mam nadzieję, że zrozumiesz skrót myślowy).
2) Ja wcale nie do końca wierzę ową teorię o pracowitych protestantach...
3) Natomiast strasznie mi zazgrzytała w uszach wypowiedź Twego arcy-autorytetu - może to jakieś nieporozumienie, ale nie znoszę protekcyjnego podejścia do ludzi z czasów dawniejszych; w skrajnej wersji zdarzają się twierdzenia, że przed wiekiem XX byli dużo mniej inteligentni, skoro nauka wolniej się rozwijała (acz tempo współczesnego postępu bywa mocno przereklamowane). Zresztą chyba nie muszę Cię przekonywać, że mimo braku dźwigni finansowej i tym podobnych szulerskich rozwiązań gospodarki parę wieków temu były nieźle dostosowane do warunków i mogły zapewnić szybki rozwój. Rozważanie, w którym dokładnie momencie możemy mówić o "prawdziwym" kapitalizmie i czym on się ma różnić od "skażonego", jest zarażone taką skazą, która łączy paradoksalnie teoretyków komunizmu oraz np. Janusza Korwin-Mikke... Otóż są oni doktrynerami i odwołują się do pewnych mechanizmów "w postaci czystej", twierdząc, że ich wprowadzenie zapewniłoby wieczną szczęśliwość, ale zapominając, że w praktyce prawie nigdy prawie nic w stanie czystym nie występuje...
4) Nt przyczyn ludzkiego rozwoju można snuć długą dyskusję; zauważę na razie tylko, że każda forma współpracy (jak spółka handlowa), a nade wszystko państwo, uwspólnia przynajmniej część środków produkcji...
Natomiast co do rozwoju gospodarczego, który potraktowałeś jako oczywisty pozytyw, trzeba by wejść w klasyczną, niekończącą się dyskusję, na ile "mieć" warunkuje "być". - Na bazie tego, co powiedziałaś, można by rzec, że wyłącznie niedobory spowodowały, że odeszliśmy od kultury kamienia (skądinąd wymagającej pracowitości), ale utknęliśmy w ślepej uliczce, albowiem niedobory i wynikający z nich stres są nieuchronnie wpisane w postęp (co chwila coś wynajdujemy, czego wszyscy nie mają). W latach bodaj 70. XX w. przeprowadzono ciekawe badania socjologiczne, z których wynikało, że Masajowie w Afryce czuli się szczęśliwi i spełnieni... dokąd nie uświadomiono im poziomu życia w RFN... Pół żartem można powiedzieć, że teraz ci Masajowie napływają jako imigranci i na co nam to było...
5) Przyznaję bez bicia; nie przeczytałem dzieł wszystkich Marksa i Engelsa, mimo zapewne wciąż sporej dostępności... Jeśli ktoś owszem, to nie wiem, czy podziwiać, czy się bać...
6) Uwagi o klimacie mógłbym rozbierać na czynniki pierwsze; tezy o malaryczności jako czynniku kulturotwórczym wydają mi się ryzykowne... Ale wolę dopuścić ten element i podkreślić, że na kulturę (i szerzej, historię) wielki wpływ ma wiele czynników. To jest zresztą główny problem nauk humanistycznych, że chcąc odnieść się do dziejów społeczeństw, musimy zważyć wiele czynników, gdy nauka ma z tym problem, lubi raczej problemy wyizolowane, bo takie są łatwiej weryfikowalne... Niestety, takie wyizolowanie słabo się ma do złożonej rzeczywistości. Ponownie podniosę przykład klimatu - mnóstwo czynników kształtuje, ale to nie oznacza, że żadne tendencje nie dadzą się stwierdzić...
7) Przepraszam, może to i nieistotne wobec Wielkich Spraw - ale "harować" pisze się przez samo "h".
Pozdrawiam.
Jakub Bończak Co do Napoleona, zgadzam się oczywiście, że jego hiszpańska impreza była kosztowną porażką... Natomiast mam mocne poczucie, że hiszpańska gospodarka mocno kulała długo przed inwazją francuską... Chyba mylimy przyczynę (słabość zachęcającą, wobec niewygodnej polityki zagranicznej, do napadu) ze skutkiem (oczywiście po całej imprezie się pogłębiło).
Odświeżające przynajmniej, że nie zwalczasz Napoleona za bycie rzekomym zdrajcą narodu polskiego, którego to potędze zdaniem wielu powinien służyć dużo gorliwiej, niż swojemu...
Talleyrand był... użyteczny. Zawsze i każdemu, przez co do końca nigdy i nikomu. Ale nie wiem, czy bym się ośmielił zrezygnować z usług takiego fachowca. Acz chyba bym powołał osobną instytucję do śledzenia go...
Mamy pisać per "pan"? Mało praktycznie, zwłaszcza w internecie... ?