A w piątek 15 grudnia porozmawiamy z zaproszoną nauczycielką i praktyczką o tym, jak to jest nie wystawiać ocen i nie zadawać zadań domowych. W szkole publicznej, wiecie. Tej, gdzie to podobno niemożliwe: th-cam.com/users/liveDCFfU5vNZEM?si=576yGJUunzAkhfn1
Ojej, spotkanie z Anną Szulc!! Kocham tę Panią, odkryłam ją niedawno i jest moja idolką, moją guru i wzorcem w mojej drodze nauczyciela. Bardzo, bardzo się cieszę na spotkanie dwojga osób będących mi kierunkowskazami
Jeszcze pożałujecie za patologiczne przygotowanie uczniów do pracy i życia. Za brudne tematy w niektórych klasach i ograniczanie prac domowych samodzielnych, które są formą sprawdzenia umiejętności: co tak naprawdę wie uczeń i jak to.potrafi wykorzystać i do czego.
A mogę wiedzieć, skąd i do kogo te brednie? Jak również: po co lajkowac własny komentarz, bo trudno mi sobie wyobrazić, by była jeszcze jedna osoba w świecie o tak chorym światopoglądzie?
A propo tematów "brudnych", tego zawsze można się "douczyc" , doczytać we własnym zakresie. Albo doszukać się tego w internecie lub pójść we własnym zakresie do psychologa szkolnego? A nie tak, żeby za to płacić nauczycielom, a z kolei nie płacić za poprawę zadań lub klasówek. Nauczyciel ma zostać dłużej w szkole i za pieniądze sprawdzać zeszyty, bo rodzice tego nie chcą robić...hm jeśli mają 3 cz 4, 5 dzieci? To nie mają czasu na to.
Nauczyciel nie musi sprawdzać żadnych zeszytów XD to jest wymysł. Tak samo jak chora liczba kartkówek i testów. Jak przekonałem się, że ministerstwo tego nie narzuca, nie przyjmuje już do wiadomości tego kłamstwa.
Dr. Hab na uniwersytecie: Oj, to dzisiejsze pokolenie to niestety takie płatki śniegu, rozpadają się pod wpływem najmniejszego dyskomfortu Student: Panie Doktorze, ale ... Dr. Hab.: DOKTORZE?! DOKTORZE?! JA JESTEM DOKTOREM HA👏BI👏LI👏TO👏WA👏NYM👏, MASZ DO MNIE MÓWIĆ "PROFESORZE" TY NIEWDZIĘCZNY STUDENCINO!!!
Mój promotor mnie zlewał, gdy nazywałam go doktorem, a nie profesorem (jest doktorem rehabilitowanym) xD Tytuły naukowe* to neozaimki dla boomerów. *tak, dla czepialskich, wiem, że są tytuły i stopnie naukowe oraz tytuły zawodowe, ale nie chcę komplikować.
Zapewniam* ;) każdy z nas inaczej odziaływuje na otoczenie . W szkole moi znajomi często straszyli mnie nauczycielami albo wykładowcami , twierdzili że oni są bardzo trudni i bardzo wymagający i ciężko się z nimi dogadać a kiedy zaczęłam semestr okazało się że JA nie tylko mogłam się z nimi dogadać ale nawet ich bardzo polubiłam . Po takich doświadczeniach nie pozwolę sobie nic wmówić , muszę sama się przekonać jaki jest :)
Mój kolega wyjechał podczas studiów na pół roku do Szwecji. Okazało się że przez cały semestr na wszystkich przedmiotach robił jeden projekt razem ze swoją grupą laboratoryjną. Na każdym przedmiocie skupiali się na różnych aspektach tego projektu ale nadal był to jeden bardzo zaawansowany projekt. Nauczył się dzięki temu programować w Javie, pracować w grupie, używać narzędzi ułatwiających taką pracę itd. Po tym jednym semestrze mógł spokojnie podjąć prace jako junior developer gdziekolwiek. Podczas gdy ja po całych studiach wiedziałem kupę rzeczy ale tak na prawdę nie wiedziałem jak się pracuje w zespole i musiałem się tego dopiero nauczyć w pracy. Na szczęście miałem to szczęście że akurat taki pracodawca się znalazł, który mnie przygarnął i nauczył wszystkiego.
Ładna historia. Jest tylko jeden problem. Takie nauczanie wymaga od nauczyciela gigantycznej pracy nad przygotowaniem tego rodzaju zajęć, a później umiejętności (skąd nabytych?) w prowadzeniu i na końcu - ocenieniu tego rodzaju pracy. Tymczasem przygotowanie list zadań (studia wyższe) lub wskazanie zadań ze zbioru zadań (szkoły powszechne) zajmuje od kilku minut do maksymalnie kilku godzin, natomiast średnią z ocen cząstkowych policzy Excel lub Vulkan. Vulkan to nawet z wagami.
@zbigniewkoza1973 przy takim podejściu już lepiej wymieńmy od razu każdego tak pracującego nauczyciela na model AI. Przynajmniej nie będzie mobbingu, bo pozostałe rzeczy bez zmian. Czyli wyjdziemy wtedy na plus.
@@KrzysztofMMaj To jest standardowe podejście - od przedszkola do doktora. Każdy ma tendencję, by uczyć tak, jak sam był uczony. Na uczelniach wyższych świadomość metodyczna jest zerowa, wśród nauczycieli tylko trochę lepiej, bo wszyscy przeszli przez kurs pedagogiczny i niektórym coś z tego zostało. Wszyscy nauczyciele akademiccy powinni mieć przygotowanie pedagogiczne, ale dobrze wiemy, że to już nierealne (tak bywało za komuny). Ale ja jeszcze 2 uwagi bezpośrednio do Pana. Po pierwsze, te 15 minut na zadania domowe to czas umowny biegnący w głowie nauczycielki. Jeśli jej coś zajmie 15 minut, to przeciętnemu uczniowi - co najmniej 3 kwadranse. Te 15 minut zadania domowe mogą zająć uczniom zdolnym, a przede wszystkim systematycznym. U uczniów mniej zdolnych lub po prostu niezainteresowanych po pewnym czasie zaległości robią się tak duże, że o samodzielnym rozwiązaniu zadań domowych nie ma już mowy. I wtedy zrobienie zadań domowych z 5 lekcji dziennie to albo minimum 5 godzin pracy w domu (korepetycje?), albo stres, bóle żołądka, niska samoocena. Po drugie, na podstawie próbki 3-elementowej (moje dzieci) widzę, że część młodzieży jest w stanie robić wszystkie te zadania domowe i to im przynosi korzyść. Dla większość jednak jest to czas zupełnie stracony. Czy oni będą robić te zadania domowe, czy nie, efekt będzie dokładnie taki sam. Bo nie są zainteresowani przedmiotem. I to jest moim zdaniem główny argument: może jakieś jedno proste zadanie domowe ma sens, choć przecież samodzielnie można pracować i na lekcji, ale efektywność każdego następnego maleje i szybko spada do zera, a może i do wartości ujemnych - wszyscy wiemy, że jedna szkolna kosa zadająca pierdylion zadań z matematyki lub fizyki potrafi odebrać cały wolny czas na ewentualną naukę innych przedmiotów, jeśli one kogoś potencjalnie chociaż interesują. Co zresztą widać po korepetycjach. Przez kilka lat udzielałem takowych z matematyki. Ma Pan rację - w 100% to było albo rozwiązywanie zadań domowych (horror), albo przygotowanie do matury. Dwie osoby przejąłem kiedyś po koledze, oni mieli korki z matmy przez 4 lata starego ogólniaka. Na studia się dostali, szkoła pewnie odtrąbiła sukces. Czy można w tydzień przygotować do matury, jak pan twierdzi? Wątpię, choć chętnie bym kiedyś spróbował. W semestr chyba już tak, o ile uczeń jest zmotywowany. Zdarzyło mi się w semestr przygotować trójkowego ucznia do zdania egzaminu wstępnego na informatykę, gdy jeszcze były takie egzaminy. No i co jeszcze? Zajęcia projektowe. Z mojego doświadczenia - szkoła (w tym wyższa) może oceniać umiejętność pisania (kartkówka, kolokwium), wypowiedzi ustnej (odpowiedź przy tablicy, w jakimś niewielkim stopniu - seminarium) lub pracy projektowej. To są trzy raczej niezależne umiejętności (umownie: introwertycy, ekstrawertycy i ADHD). W życiu liczy się tak naprawdę tylko ta ostatnia umiejętność, na którą szkoła jest ślepa, a studia niemal ślepe. W większości przypadków jedynymi projektami na studiach są prace dyplomowe, oczywiście indywidualne, choć w tzw. życiu najcenniejsze są projekty zespołowe. Szkoły preferują tych, którzy potrafią pisać, prawdopodobnie gnoją tych, którzy mają talent do pracy w projektach przy braku talentu pisarskiego. Jak to wszystko zmienić - nie wiem, to by wymagało rewolucji - najpierw na wyższych uczelniach. Na koniec. To, czego Pan wymaga, to nauka zindywidualizowana, dostosowana do potrzeb i możliwości ucznia. Każdy chciałby być tak uczony. Jednak to wymaga albo dodatkowej pracy, albo całkowitej zmiany sposobu wykonywania tej pracy. Bez wiedzy po stronie nauczycieli nauczycieli, tego rodzaju reforma się nie uda.
@@zbigniewkoza1973 To nie są zajęcia. Dzieciaki dostają dostęp do narzędzi, budżet na materiały (ponieważ większość uczniów go nie wykorzystuje to jest na bogato dla tych co używają). A do tego można zlecić innym wydziałom (gdzie akurat mają maszyny, narzędzia i coś takiego już robią) co jest wskazane. Jeśli ze względu na kwalifikacje rodzice mogą się zaangażować to też jest to promowane (dwa dni temu byłem ze smarkatym w sprawie wyboru kierunku technicznego, spotkałem się z belframi i okazało, że my się wszyscy znamy, bo mnie też uczyli, pokazali jakie drony i rakiety robią, jakie roboty i inne duperele, a do tego od razu powiedzieli, że na ten drugi kierunek młody może sobie chodzić w ramach zajęć i nie ma żadnych przeszkód, tylko biurokraci bredzą od rzeczy).
Ostatnio wygłaszałem referat w kole na studiach i mogę powiedzieć, że przygotowanie go dało mi więcej niż jakikolwiek kurs dot. pisania prac. Nagle zdałem sobie sprawę, po co jest bibliografia, dlaczego tworzy się wstęp i zakończenie (nauka pisania rozprawek na polskim hmmm). Najważniejsze z tego wszystkiego było jednak to, że po referacie mogłem porozmawiać, podyskutować o zagadnieniu ze słuchaczami, mogłem też usłyszeć od prowadzących sekcji co mogłem zrobić lepiej - powiem tak, wydarzenie jedyne w swoim rodzaju.
True, przez całą podstawówe dostawałem 4 z wypracowań a jak musiałem nauczyć się pisać i przemuwienia i wypowiedzi argumentacyjna na potrzeby prywatne to nagle w technikum dostawałem 5/6 XD jedyde co dała mi szkoła to problemy do rozwiązania których nigdy bym nie miał gdyby nie ona
Same, pierwszą porządną prezentację/referat ustny w życiu przygotowałam na WOK w LO o Tolkienie(moja pasja), to mnie przełamało jeśli chodzi o wypowiedzi ustne. Druga, przełomowa też w pewien sposób była na olimpiadę gdzie był limit 15 minut, więc z moim partnerem przygotowywaliśmy się tak, aby jak najwięcej przekazać w tym limicie czasu. Teraz jak co semestr mam jakieś prezentacje na studiach i czuję się znacznie pewniej dzięki tym doświadczeniom. Te "prezentacje" czy "referaty" na zadania domowe nie dały mi ani takiego funu, ani nie zmusiły do zrobienia porządnego researchu.
N: czy wszystko jest zrozumiałe? U:... N: To dobrze... U1: Proszę Pani a dlaczego tak wyszło? N: NO JAK TOO?! Przecież przed chwilą tlumaczyłam! Do Tablicy! U2: No widzisz... Bylo się odzywać?
@goggorbilbak2993 @goggorbilbak2993 Hurr durr, to wszystko wina tych cholernych uczniów. Sami sobie są winni! Bo jak wiadomo to oni sami się uczą i sami się wychowują! RAARRRGH, TOKSYCZNI UCZNIOWIE!
Jako korepetytor amator zwątpiłem wczoraj w nasz system edukacji po zasłyszeniu tej historii, którą muszę się podzielić. Dzieciaczki są na etapie dodawania ułamków o różnych mianownikach. Nauczyciel uczył dzieci wykonywania działań "metodą motylkową", którą uczniowie szybko załapali. Niestety nieszczęście chciało, że nauczyciel zaniemógł i przyszedł inny na zastępstwo. Wprowadził swoją metodę, stwierdził, że ona jest jedyną właściwa, a tą "motylkową" to nie wolno robić, bo jest ZŁA. Teraz uczniowie całkowicie zgłupieli i mają problem z działaniami na tych ułamkach. Ja wytłumaczyłem swojemu uczniowi, że obie metody są dobre i powinien robić tą, którą uważa za łatwiejszą. Szkoda mi tylko tych dzieciaków, którym nikt tego nie powie i będą miały problemy, a znając życie w kolejnych klasach się one nawarstwią i się okaże, że znienawidzą matematykę, pomimo, że dobrze wytłumaczona to jest ona prosta. Pozdrawiam i dzięki za filmik.
Ojej, bo wtedy by się okazało, że w prawdziwym życiu nie trzeba używać twierdzenia sinusów czy innego talesa, tylko wystarczy wziąć do ręki linijkę i kątomierz aby poznać długość boku x i wartość kąta alfa!
W polskiej szkole jest całe mnóstwo patologii, do których wszyscy są przyzwyczajeni i uważają za normalne. Bardzo dobrze, że ktoś zaczął o tym w końcu głośno mówić. Popieram Twoją działalność 👍
Mnie zadania domowe nic nie uczyly. Zadania domowe byly po to by zrobic zadanie domowe a I jeszcze znalez skas czas na utrwalanie wiadomosci. Ale czasem zadania domowe zajmowaly wiecej czasu niz material do opanowania.😂😂😂
Jeszcze jakby to zadania domowe byly pozniej na egzaminie a to czesto byly zapchajdziury byle cos zadac. Czesto na jakis bardzo szczegolowy temat ktorego nie bylo nigdy na egzaminie...
Nie daję od kilku lat zadań i jakoś żyjemy. Czasem zlecę jakiś projekt z naprawdę długim terminem. Dzisiaj jedna grupa przesłała nagranie swojej wersji Balladyny. Ubawieni na maksa, pomimo faktu, że to nadal Balladyna. Jak inni nauczyciele pytają, jak mogę nie dawać zadań, to odpowiadam, że szkoda mi czasu na ocenianie AI, to zazwyczaj kończy dyskusje ;) Dzięki za ten materiał, jak zawszę polecę go moim podopiecznym :)
Projekty długoterminowe najlepsze. Zresztą, nimi właśnie żyje szkolnictwo anglosaskie, które ma swoje wady, ale jednak metodę eseju/projektu różnoprzedmiotowego realizuje moim zdaniem dobrze
bez zadań domowych poziom spadnie POTWORNIE. JAK CHCEMY MIEĆ POKOLENIE IDIOTÓW, TO SPOKO. NP. TAKA MATMA - NIE JESTEŚ W STANIE SIĘ JEJ NAUCZYĆ NIE PRZERABIAJĄC DUŻEJ ILOŚCI ZADAŃ Z KAŻDEJ DZIEDZINY, MIMO, ŻE I TAK JUŻ RZĄD PIS MOCNO ZAKRES OKROIŁ.
@@herbi4640 prawda, że niekoniecznie myślę o matmie, ale sądzę, że i z matmy należałoby zróżnicować i uzależnić ew. pracę w domu od stopnia opanowania na lekcji. Bo obecnie efekty są takie, że robić muszą wszyscy, więc zrobi zwykle ten, kto umie i tak, a reszta spisze... (Przyznam, że zadań z matematyki zadanych ta konkretny termin nie robiłam nigdy, za to przed sprawdzianami robiłam dużo- bo chciałam wiedzieć, czy umiem, czy zaliczę)
@@herbi4640 I po co ten capslock? :) Jak widać po polskim szkolnictwie zadania domowe matmy nie ratują. Każdy kogo stać chodzi na korepetycje. Druga sprawa, że większość tych zadań ma już swoje rozwiązania w sieci. AI również jest bardzo pomocna. Uczniowie z tego korzystają, czy nam się to podoba czy nie. Samodzielnie zadania rozwiązuje niewielki odsetek. Oczywiście, możemy udawać, że jest inaczej :)
Toś mi, Krzysztofie, uruchomił wspomnienia. Konkretnie z fizyki w I klasie liceum. Nauczyciel do tego stopnia przynudzał, że dziesięć minut po wyjściu z lekcji nie wiedziałam, o czym mówił. Za to z lekcji na lekcję zadawał po siedem czy osiem solidnych zadań z opasłego zbioru Jędrzejewskiego. Poległabym nędznie, gdyby nie ratował mnie ojciec, inżynier i świetny korepetytor. Robiliśmy te zadania regularnie do jedenastej w nocy, co wtedy było dla mnie porą koszmarną. Na wiosnę było już tak, że miałam przy tych zadaniach ataki duszności. Materiał opanowałam bardzo dobrze, lecz była to zasługa taty. Wkład nauczyciela był bliski zeru.
Zazdroszczę podejścia taty. Z moim odrabiałam lekcję z matmy RAZ w życiu, i już więcej nie prosiłam. Stwierdziłam że lepiej dostawać opierdol raz w roku niż codziennie, siedząc przy tym do pierwszej w nocy xD
szkoła nierozumiała i nierozumie że emocje ułatwiają naukę. Historię, Wos czy ekonomię (niestety tylko pół roku) łatwo i przyjemnie się uczyłem bo miałem nauczycieli którzy dbali oto żeby lekcje były ciekawe. filmy gry grupowe czy gry komputerowe pomagają wywołać emocje i to wmacnia pamięć.wiele projektów w z tych zajęć pamięta były wiele lat temu. jednak częściej w szkole zamiast tego lepiej katować do skutku jedbocześnie zrażając do nauki i zniechęcając doprzdniotu.
Od dwóch miesięcy siedzę na erasmusie w Austrii i dopiero tutaj tak naprawdę uświadomiłam sobie, jak nasz polski system wypruł mnie z jakiejkolwiek radości z nauki. Będąc w liceum sama czasami miałam podejście „bez przesady, nie jest aż tak ciężko, da się to połączyć z rozwijaniem pasji, z wyjściami”, aż nie poszłam na studia. Na czwartym semestrze mnie zmiotło, zaczęłam sypiać po 10 godzin, olewać zajęcia - myślałam, że to z lenistwa, ale to po prostu mój organizm zaczął domagać się odpoczynku po tylu latach ciężkiej pracy. Teraz, ucząc się w Austrii, pierwszy raz w życiu zadawałam pytania z ciekawości, pierwszy raz w życiu wyszłam wygłaszać prezentacje bez żadnej kartki - bo zachęcali nas do tego, wciągali do dyskusji, uczyli, jak korzystać z AI, zadawali pytania, wszelkiego rodzaju referaty dotyczyły naszych opinii o danym problemie. Sama udzielam korków i jest mi tak cholernie przykro patrząc, ile dzieciaki mają pracy. Boję się powrotu, to będzie szok wrócić do starych zwyczajów na uczelni🙃
Ja już jestem stary dziad i edukację zakończyłem lata temu, ale z tego, co zapamiętałem, to weekendy nie służyły do odpoczynku - to był czas, gdzie można było zadać więcej, bo było więcej czasu na odrobienie pracy
Ja miałam w podstawówce taką nauczycielkę, które zadawała zadania na weekend, mówiąc przy tym, że rzeczony czas jest na odpoczynek i nie powinniśmy się wtedy zajmować szkołą. Tłumaczyła to w ten sposób, że zadania należy zrobić w piątek po południu (bo to wcale dla wielu osób nie jest już weekend) i jej dzieci przecież tak robią.
Najbardziej przykre są wypowiedzi rodziców, który cieszą się, że dzieci w pierwszej klasie podstawówki mają po 3 sprawdziany w tygodniu i niezapowiedziane kartkówki bo dzięki temu nauczą się zycia i nie będą mieć czasu na głupoty
Czasem mam wrażenie, że po ukończeniu edukacji ludzie doznają jakiejś amnezji... w czasach szkolnych połowa klasy notorycznie odpisywała ode mnie zadania domowe, a dziś ci sami ludzie opowiadają farmazony typu "ojejjj my jakoś sobie radziliśmy ze wszystkimi obowiązkami!" Pamiętam jak koledzy/koleżanki z klasy dostawali ataków paniki przed matematyką, płakali ze stresu/strachu w łazience przed nauczycielką-sadystką, a dziś mówią o tej samej kobiecie, która gnębi ich dzieci, "ojoooj bardzo dobra nauczycielka była, surowa ale sprawiedliwa"
@@88nutshelljednym z kilku powodów, dla których nigdy przenigdy nie chciałbym mieć dzieci, jest szkoła (polska szkoła, ale nie tylko) i świadomość, że nie ma prawie narzędzi, żeby małego człowieka przed tą machiną uchronić. Często się zastanawiałem nad tym, co ty - jak to jest, że dorośli nagle dostają jakiejś amnezji. To szerszy problem, nie tylko szkolny, nieraz zastanawiam się, jak w ogóle ktoś może być zadowolony że statusu quo. Wyparcie, wyparcie, jeszcze raz wyparcie i brak krytycznego myślenia. Przykre.
@@88nutshellalbo ciągle powielanie schematów wyciągniętych ze szkoły, i to mimo nawet krytycznego zdania odnośnie systemu edukacji. Cierpiałem, ale nie potrafię od tego uciec😢😢
W przypadku tego "Praca na 15-20 minut" warto również zauważyć, że 15 minut to aż ⅓ całej godziny lekcyjnej, 20 minut zaś podchodzi już pod 40%. Jak tak się na to spojrzy, to nagle dużo bardziej kłuje w oczy ile wolnego czasu z dnia, taki nauczyciel oczekuje.
Jako korepetytor, Krzysztofie, to podstawa programowa wg rodziców małych pociech jest nieomylna. Kiedy uczę kreatywności i faktycznej praktyki wzbudza to oburzenie oraz niesamowitą ilość kłótni.
Jestem psychologiem szkolnym od września. Jest mi autentycznie przykro, gdy słyszę z ilu pasji i zainteresowań rezygnują młodzi ludzie, ponieważ mają nadmiar obowiązków szkolnych w domu. Trzymajcie się ❤
Tylko im nie mówicie z ilu rzeczy trzeba rezygnować na każdym kolejnym etapie życia! A już o rezygnacji z siebie, gdy pojawiają się własne dzieci to już wiedza zakazana.
Moim zdaniem mocno bez sensu jest stwierdzić, że jakieś zadanie zajmuje tyle a tyle. To że jedna osoba zrobi zadanie z polskiego w te 20 minut nie znaczy, że ktoś nie będzie siedział nad nim godzinę i to samo tyczy się każdego innego przedmiotu.
Kiedyś nauczycielka chciała zadać zadanie tylko na 15 minut, podpuściliśmy ją, zrobiła je na lekcji i bujała się przez 30 minut xD Mnie z kolei takie zadanie zajęłoby 45-60 minut, a inni mogliby w ogóle go nie zrobić.
Muzyka była dziś trochę za głośno, bo mikser zaczyna mnie zawodzić (TC Helicon wycofało wsparcie dla GoXLR). Przepraszam Was! Jedzie już do mnie Rodecaster DUO, postaram się go szybko nauczyć i powinno już git od kolejnego filmu
nie wiem czy to tylko kwestia głośności, generalnie takie zapętlone kilka nutek w nieskończoność w końcu zaczyna irytować. Obojętnie jakie by niebyły fajne przez pierwsze 17 wysłuchań - po 764 męczą :)
ja teraz zachorowałem na ~2 tygodnie [a raczej wypaliłem się bo mam zapalenie gardła].....i się boje zadań domowych - jak z tak małego materiału [np.1,5 kartki na kolege] mam odrobić zadanie domowe które zawiera pigułke 45 minutowych lekcji. dodająć - nie każdy pisze wszystko z tablicy bo np. robi sobie przerwe, nie jest na tablicy jak i zeszyt jak brudnopis.Jak ja mam odrobić zadanie domowe z materałem na 5 minut lekcji [podręcznik nie pomaga] EDIT : mam pomysł - niech nauczyciele nagrywają lekcje i moge sobie oglądać [audio wystarczy]
Musiałem czapkę zdjąć w tym zimnie, żeby słyszeć dobrze przez słuchawki (mam podobny problem z rozdzielczością słuchu), chociaż droga część filmu lepiej i jak drugiego dnia wróciłem do drugiej części filmu, to już spoko. Ale i tak było warto.
Dla mnie była w sam raz. Zwykle na gdy mówisz coś o tym jaka leci muzyka, to sobie myślę - muzyka? A to tu jakaś była? Naprawdę nie słyszę żadnej muzyki na streamach.
To taka historyjka z moich tegorocznych praktyk w pierwszej klasie podstwawówki. Prowadziłam zajęcia, wyglądało na to, że wszystko idzie dobrze. W połowie lekcji wychowawczyni wręczyła mi plik kserówek, stwierdziła, że za szybko idę z materiałem i kazała dać dzieciom te kserówki do zrobienia, koniecznie zanim przejdziemy do ćwiczeń, które były zaplanowane. Dalej się gryzę ze sobą, że się na to zgodziłam, ale wzięła mnie kompletnie z zaskoczenia, w dodatku na oczach publiczności. Nie dosyć, że zadania na kserówce były bardzo podobne do tych w ćwiczeniach, więc w zasadzie dzieciaki robiły to samo dwa razy, to jeszcze na planowane zadania nie starczyło nam czasu i babka, jak tylko zadzwonił dzwonek, wszysyko, co zrobilibyśmy gdyby nie ta kserówka, zadała do domu. Cały temat praktycznie, w pierwszej klasie, po miesiącu nauki. A dla nich to była norma, cokolwiek było w planie, a nie zmieściło się w czasie lekcji, do domu, praktycznie codziennie. I to często nie jedno, czy dwa zadania, ale całe strony, bo na zajęciach wypełniali kserówki. Ja miałam szczęście do swojej podstawówki i nie pamiętam czegoś takiego, dlatego tego typu historie zawsze wydawały mi się przesadą. Jednak nie były...
Wiemy, że zadania domowe nic nie dają, marnują tylko czas i generują stres. Jako antytezę ich zasadności przywołuje się wciąż i zachwala szkolnictwo finlandzkie, KTÓRE ICH PO PROSTU NIE UZNAJE. Żeby było jeszcze ciekawiej, te same osoby potrafią mówić, że trzeba tłuc zadanka, bo to kształtuje systematyczność, gdy ta tymczasem opiera się na motywacji wewnętrznej, a tej nie wytworzy żaden obowiązek i by powstała, człowiek musi być wypoczęty. Pruskie szkolnictwo ukręciło na nas bat i trzyma w pułapce, bo uczy, by smagać się tym batem na zmianę. Minie jeszcze wiele lat, zanim się tego oduczymy
Na wymianie była u mnie profesorka z Norwegii i była w szoku gdy dowiedzieła się o pracach domowych. Jej krótki komentarz "That's torture" gdy podniosła jeden z plecaków podsumował wszystko XD
Zdecydowanie zgadzam się z tytułem. Gdy chodziłam do szkoły (szczęśliwie, w chwili obecnej jestem na ED), to była jakaś cholerna plaga. Mimo, że nie mam już styczności z tą popieprzoną praktyką, to wiem doskonale jak to jest, gdy wracasz do domu i zamiast oddawać się swoim pasjom, spędzić czas z rodziną lub przyjaciółmi lub zwyczajnie się zrelaksować, to rodzice wparowują ci do pokoju i pytają czy coś masz zadane...
O nie! W szkole trzeba się uczyć, a potem utrwalać zdobytą wiedzę. No straszne. Poczekaj, aż pójdziesz do pracy to zobaczysz co to znaczy brak czasu wolnego.
@justanordinaryaccount9910 zadania domowe NIE utrwalają wiedzy. Nikomu nie udało się jeszcze tego dowieść i nie dziwiota: to jest komunał, do którego głoszenia, jak do wszystkich komunałów, nie potrzebujesz nawet filmu zobaczyć. To jest przepiękny przykład tego, jak praktycy tacy jak ja, jeśli z kimkolwiek polemizują, to z ewangelistami, którzy wiedzą lepiej zanim.sie czegokolwiek w ogóle dowiedzą.
@@justanordinaryaccount9910Masz jedno z najsmutniejszych podejść do życia, z jakimi kiedykolwiek się spotakałam. Nawet nie zamierzam pytać, skąd się wzięło.
@@justanordinaryaccount9910jestem osobą która jednocześnie pracuje na pełen etat oraz uczy się w ostatniej klasie liceum i mogę z pełną pewnością stwierdzić, że gdybym nie chodziła do szkoły i wciąż chodziła do pracy, miała bym tyle czasu wolnego, że spała bym 8 godzin dziennie, jadła zdrowo i ćwiczyła fitness, a gdybym nie miała pracy a jedynie szkołę, nadal spała bym 5 godzin dziennie, nie wiedziała co chcę robić w życiu i siedziała do 3 nad ranem przy zadaniach domowych.
U nas na jeżyku polskim za brak zadania domowego dostawałeś 1, ale jeśli twoje zadanie domowe, interpretacja, wypowiedź pisemna, była zła, jeśli pokierowałeś się złą myślą, a nie taką, jak powinieneś, też dostawałeś 1. Innymi słowy, nawet jak próbujesz coś sam stworzyć, napisać, od siebie, to się nie liczy. Wniosek był taki, że lepiej nie robić albo spisać z Internetu XD
O, to u nas jeszcze wpadła na genialny sposób, że najlepszym sposobem na zachęcenie dzieciaków w podstawówce do czytania książek, jest zmuszanie ich do czytania 3 -5 (jeśli są krótkie) książek w miesiącu, bo inaczej dostaniesz 1, ale jeżeli uznała, że bullshitujesz, to też ci wstawiała 1 za nieprzeczytanie ich, i jeszcze jedną za kłamanie.
U nas (4kl. technikum elektronicznego) od początku szkoły zajęcia z przedmiotów zawodowych wyglądało tak, że po prostu ich nie ma. Mamy 8 godzin (kilka przedmiotów, ale ten sam nauczyciel) w tygodniu samych zajęć zawodowych. Facet przychodzi na lekcje, rzuca jakimś suchym żartem i później pierniczy o jakichś głupotach z PRLu, po czym zadaje nam kolejną prace pisemną (w tym semestrze mieliśmy napisać takich 9) na temat o którym pierwszy raz słyszymy. Wychodzi to więc tak, że to my się sami mamy uczyć nie mając nawet podanych żadnych sensownych źródeł, po czym on oczywiście każdemu da 3- bo on wie na ten temat więcej.
Zadania domowe rozbudziły moją kreatywność do nauki innych rzeczy niż mam na lekcje i poszerzyła horyzonty bo od niej uciekałem. Czytałem książki historyczne bo nie chciałem uczyć sie polskiego itd i ta wiedza została ze mną do dzisiaj, ta ze szkoły niekoniecznie.
Cześć Krzysztof. Studiowałem na UJ, ale na wydziale historycznym, w specjalizacji pedagogicznej. Muszę przyznać, że tam panowała zupełnie inna atmosfera. Podczas zajęć z dydaktyki byliśmy zapoznawani z nowoczesnymi metodami nauczania, a nawet z takimi koncepcjami jak szkoła Montessori. Byliśmy zachęcani do stosowania burzy mózgów, analiz SWOT i mnóstwa innych technik podczas praktyk z młodzieżą. Niestety sam byłem wtedy za głupi by doceniać te metody i podczas praktyk decydowałem się głównie na wykład. Ze względu na to, że sam przeszedłem przez piekiełko polskiej szkoły, nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić że można inaczej. Teraz po wielu latach, pracując od dawna w dużych korporacjach widzę jakie lekcje są naprawdę cenne i dostrzegam, że to właśnie metody na myślenie i na kreatywność są absolutnie najważniejsze. Zakuty materiał nie ma najmniejszego znaczenia. Także w moim przypadku winna nie była sama uczelnia, co twardy, wytresowany latami szkoły łeb, który opornie przyjmował inne podejście. Robisz świetną robotę swoim kanałem. Wbijaj te idee w twarde łby do znudzenia, choćby dłutem. Pozdrawiam.
Ja wyszłam dzisiaj z zajęć, z ATAKIEM PANIKI. Jestem studentem i całym sercem kocham moją szkolę, ale dzisiaj pojawiła się kartkówka, o której nie wiedziałam. Dowiedziałam się gdy dostaliśmy kartki. Po przeczytaniu pierwszego zadania, zorientowałam się, że nie znam odpowiedzi. Pojawiło się uczucie gorąca, zaczęłam się trząść, poczułam jak skacze mi adrenalina. Gdy zaczęłam płakać, szybko wyszłam z sali do toalety. Byłam absolutnie przerażona reakcją mojego organizmu. Nie mogłam nad tym zapanować. Pierwszy raz oddałam pustą kartkę i wyszłam bez słowa. Wiem, że mam traumę po liceum, ale to było 3 lub 4 lata temu. Pracowałam nad tym, ale ten stres był tak silny, że było mi niedobrze. Jutro umawiam się do terapeuty :/
Dobrze, że szukasz pomocy źle, że musisz. Między innymi dlatego ja prowadzę swoje kursy tak, by minimalizować w największym możliwym stopniu jakiekolwiek czynniki stresogenne (jeśli nie udaje mi się to, studenci wiedzą, że mają mi to momentalnie zgłaszać, bo ja to traktuję bardzo poważnie), a egzamin trwa tydzień, jest online i można go rozwiązywać ze źródłami. Z mojej perspektywy to wystarczające. Z perspektywy Państwowej Komisji Akredytacyjnej też, więc nikt mi nie wmówi, że tak nie można.
Moja nauczycielka od fizyki mówi na zadania z gwiazdką, zadania świąteczne. Uwielbiam to podejście. Kiedyś też chwilę przed świętami dała nam sprawdzian z zadaniami , których treść była świąteczna.
To mi przypomniało, jak w którejś klasie nauczania początkowego, wychowawczyni mojej pociechy powiedziała na zebraniu, że szkoła nie jest od tego, żeby nauczyć dzieci, tylko żeby dać rodzicom narzędzia do uczenia dzieci w domu. Szkoła nie jest od wychowywania, szkoła nie jest od uczenia, to po kiego grzyba nam ona w ogóle jest? I dla kogo? Na pewno nie dla dzieci, skoro ma dać narzędzia rodzicom.
Co do końcówki: Jako studentka matematyki powiem tyle. Matematycy muszą umieć pisać! Dobry matematyk to taki, co między innymi potrafi przekazać w jak najbardziej jasny i klarowny sposób pewne teorie. Plus największe rozprawki to ja pisałam na kolokwiach właśnie na matematyce xd
Pamiętam, że jak się rozchorowałem to tylko jak mój organizm zaczął się nadawać do pracy to trzeba byli odrabiać jakąś kosmiczna ilość materiałów. Przepisywania zeszytów itp
Od pewnego momentu zaczęłam uczyć się angielskiego oglądając My Little Pony bez polskich napisów (a dubbing jest straszny) i potem angielskich youtuberów. Czytając na necie po angielsku a potem nieśmiało wkradać się na serwery Discorda i z przeprosinami pisać z ludźmi, a potem rozmawiać na chacie głosowym. Pracę domową z angielskiego wykonywałam w klasie, czytając ja na głos. Uzupełnianie brakujących słówek, przerabianie zdań na czas przeszły przyszły i gdybalny, układanie zdań z mieszanek słów, wszystko to da się zrobić w czasie wypowiedzenia poprzedniego słowa. Te kilka okazji gdy trzeba było coś napisać do szkoły (nie mogę sobie przypomnieć żadnej konkretnej sytuacji) było spędzone na upewnieniu się że wszystkie punkty oceniane na maturce były wspomniane (no bo tak się pisze listy do kogoś. Nie żeby mieć z kimś kontakt tylko żeby poruszyć wszystkie wątki z listy)
To jest taka prawda, robienie tych całych stron w podręcznikach nauki słówek w podstawówce. Tylko po to by 90% tego nauczył cię Minecraft i to podświadomie. Angielskie napisy z obrazkami, opatrzone w świetną grę.
W liceum odmawiałem wykonywania zadań domowych z prostego, aspergerowskiego powodu: dom to nie szkoła, to nie jest miejsce przeznaczone do nauki, tylko do odpoczynku. Zadania "domowe" powinny być wykonywane w szkole, bo to jest miejsce z nimi związane. I w gimnazjum tak robiłem - zamiast pasywnie patrzeć na nauczyciela matematyki, skrupulatnie rozwiązywałem zadania. Nauczycielka nie narzekała, bo było to skuteczne. W liceum zostałem tak zniechęcony ilością zadań, że zapomniałem, że w sumie trzeba ćwiczyć wykorzystywanie narzędzi matematycznych, by się ich nauczyć. Przynajmniej mogłem powrócić do robienia ich w swoim tempie, gdy się udało wywalczyć indywidualny tok nauczania. A okienka były tak duże, że były idealne na samodzielne ćwiczenia. Wykonywane tak jak należy, w szkole. Właśnie, okienka! Okienka są straszliwie niedoceniane przez innych uczniów! Idealny czas na przerwę, lub wykonywanie zadań domowych! Może nawet plany powinny być specjalnie robione, by były gdzieś w środku dnia? Byłby to dobry czas na obiad, czyż nie?
Dlatego właśnie w krajach skandynawskich nie ma zadań domowych, ale nie tylko tam: w krajach anglosaskich z kolei o wiele częstsze są dłuższe zadania (a więc bardziej assignments/projects niż klasyczne homework), które można robić kiedy się chce, byleby je oddać przed deadlinem, co o wiele lepiej przygotowuje do standardów na rynku pracy
@@KrzysztofMMaj I dlatego znacznie lepiej się czuję na studiach, pomimo że zmieniło to dom w również miejsce pracy. Zaliczenie się zazwyczaj opiera na wykonaniu zadań programistycznych, gdzie mam właśnie motywację, żeby regularnie zrobić jakiś przynajmniej mały postęp w projekcie. A najwięcej się nauczyłem właśnie przez rozwiązywanie problemów w tych projektach. Podobnie było też na płatnym kursie miksowania muzyki. Było zadanie, by zmiksować cały utwór, jako projekt. I po ukończeniu dostałem feedback, że głośność perkusji jest za cicha w jednej sekcji. No i to mnie nauczyło kluczowej rzeczy, że nie powinienem się bać zmienić czegoś w tylko jednym fragmencie, zamiast tylko wykonywać zmiany na cały utwór, próbując osiągnąć kompromis. Prosta informacja zwrotna po krótkim przesłuchaniu rezultatu zadania, a tyle nauczyła. ...Jeżeli tak jak mnie kogoś szkoła zniechęciła do nauki, to bardzo polecam zagrać w Outer Wilds. Bo ta gra nauczyła mnie, czym jest nauka. To jest ciekawość, wyszukiwanie informacji w nieznanych przestrzeniach. Pokonywanie mentalnych blokerów i fałszywych przeświadczeń, żeby rozwiązać problem. To jak niesamowite jest uczucie tego, że się jest lepszym, mądrzejszym, niż się było na początku. ...Przepraszam za rozpisywanie się, dużo o tych tematach myślałem.
Wielkim absurdem zadań domowych wydaje mi się to, że nauczyciele sami nie wiedzą czemu mają one służyć, tylko traktują je jako uświęconą metodę, bez której nie można się obyć. Kiedy byłem w podstawówce, kobieta od angielskiego przyłapała mnie na pisaniu zadania domowego na korytarzu przed lekcją. Ja to zadanie rozwiązywałem, nie przepisywałem, ale nie powstrzymało jej to przed wstawieniem mi jedynki i skwitowaniu, że zadania DOMOWE są DO DOMU, bo tak się nazywają
Trzeba bylo zrobic je na podworku przed wejsciem do szkoly😂 A tak serio to tym nauczycielom by przeszkadzalo gdyby robic zadania domowe w ogrodku albo na lawce w parku😅
Drodzy rodzice. Super wiadomość. W końcu oceny na świadectwach naszych pociech będą oddawały ich faktyczną wiedzę i umiejętności. Koniec z wyciąganiem swoich ocen końcowych ocenami za zadanie domowe. Czas w ławce szkolnej będzie poświęcony na naukę, a nie na sprawdzanie zadań domowych zrobionych przez rodziców. Bardzo się cieszę z tej zmiany.
Przestałem robić większość zadań domowych już na początku gimnazjum, a z matematyki jeszcze w podstawówce. Olałem również klasyczne przygotowania do matur, powtarzałem tylko rzeczy pod klucz oceniania. Wspomnę tylko, że do każdej szkoły dostałem się poza rekrutacją z konkursu z matmy, na studia dzięki olimpiadzie wiedzy technicznej, a maturę i tak zdałem dość dobrze. Pamiętam do dzisiaj jakie było przerażenie mojej polonistki w technikum, kiedy jej powiedziałem że nie przeszkadza mi 2 na świadectwie maturalnym z polskiego (wychodziło mi 2/3, a całe technikum miałem solidne 3), bo to tylko ocena, a nie chce mi się robić 'zadań dodatkowych na podwyższenie oceny'. Namawiała mnie na te zadania jakieś parę tygodni do końca roku, a finalnie pomimo, że ich nie zrobiłem, i tak wystawiła mi 3, bo tak jej zależało XD PS Tak swoją drogą ten nieszczęsny polski zdałem na maturze na 67 PUNKCIKÓW procentowych, drugi wynik w klasie, bo pisałem nie rozprawkę, a interpretację - nie trzeba było znać lektury i nie było szansy na błąd kardynalny, za to trzeba było wykazać się myśleniem
Moje odrabianie lekcji polegało na wykupywaniu odrabiamy i spisywaniu zadań, bo albo miałam wyjazd 160km do lekarza i nie miałam siły myśleć albo się źle czxułam albo była awantura w domu. Pomijając to, że pisanie mnie w cholere boli i myślę, że inni też mogą mieć podobnie
Tylko zadania dla chętnych. Po prostu: danie możliwości, by uczeń pogłębił swoją wiedzę i umiejętności JEŚLI to go zaciekawi. I przygotowanie się do lekcji (jeśli mamy rozmawiać o literaturze, musimy co jakiś czas coś przeczytać) - ale tu trzeba zmotywować, uzasadnić, pokazać: będziesz się nudzić, jeśli nic nie przeczytasz/nie posłuchasz...
Długi tekst jak zwykle ode mnie. Pozdrawiam każdego, kto przeczyta chociaż część. Podziwiam tych, którzy doczytają do końca :P Z pół liceum spędziłam u szkolnej pielęgniarki i latając po lekarzach ze względu na stres doświadczany w szkole i brak umiejętności radzenia sobie z nim (ba, nawet nie wiedziałam, że to była główna przyczyna moich problemów). O tym się po prostu nie mówiło. Uczyłam się bardzo dobrze i lubiłam to robić (do tej pory tak mam), ale masa codziennych szkolnych spraw mnie przytłaczała. Nie nadążałam na lekcjach i zawsze miałam zaległości, które musiałam na szybko nadrabiać w domu, po czym dopiero brałam się za zadania domowe. Wszystko zajmowało mi zwykle parę godzin dziennie ślęczenia nad biurkiem, a na weekendy zostawiałam np. naukę na sprawdziany czy jakieś większe projekty wymagające np. pomocy ze strony rodziców + odsypianie, bo w ciągu tygodnia spałam po 3-4h dziennie. Wszystko było podporządkowane nauce, bo nawet jak miałam gorszy okres, to nikogo to nie obchodziło i trzeba było zrobić zadania. Myślę, że część problemów wynikała z głupiego ustalenia szkoły - 4 semestrów i konieczności zdobycia min.3 ocen z każdego przedmiotu, przez co kartkówki i sprawdziany były co chwilę, a nauczyciele gimnastykowali się z wymyślaniem coraz to dziwniejszych zadań domowych, z czego niektóre nie miały zupełnie sensu. ale pożerały masę czasu. Pamiętam takie głupoty jak uzupełnienie "zeszytu ćwiczeń" z rosyjskiego u mnie, z 10 rozdziałów (czyli jakieś 100 stron) na zaliczenie, babka zamiast nam np. co zajęcia sprawdzać stwierdziła że mamy oddać na koniec semestru (uzupełniałam to dzień przed oddaniem xd). Odnośnie "korków" - nienawidziłam niemieckiego całym sercem i prawie oblałam przez ten przedmiot gimnazjum. Nikt mnie nie potrafił przekonać do uczenia się tego języka. Wystarczyły korki i zaangażowana nauczycielka. Miałam cały "rytuał" związany z chodzeniem tam i nie czułam się jak uczeń w szkole, nie obawiałam się zawstydzenia przy całej grupie, było to dla mnie pewne wyzwanie, co dodawało mi dodatkowo motywacji. Na koniec gimnazjum byłam na granicy piątki (ku wielkiemu zdziwieniu szkolnej nauczycielki). Inny przykład - chyba stereometria z matematyki, poprawiałam sprawdzian 2 razy i dalej nic, nie potrafiłam zrozumieć mimo ćwiczeń. Jedna godzina korków i od razu zaliczone i co ważniejsze, zrozumiane :P Ze stresem nauczyłam się walczyć dopiero po ukończeniu szkoły. I każda z tych sytuacji czegoś mnie nauczyła, w przeciwieństwie do tego, jak bardzo stres zrujnował mi zdrowie za czasów szkolnych. Być może to kwestia większej "dojrzałości" układu nerwowego? Może potrzebowałam trochę więcej czasu i terapii? Kto wie. Takie moje przykłady: 1. Prezentacja na studiach. Byłam "prawą ręką" najbardziej ogarniętej osoby w naszej grupie. Parę minut przed wystąpieniem okazało się, że nasz lider nie przyjedzie i sami musimy ogarnąć. Grupa w panice. Głęboki wdech i opanowanie gromadki w krótką chwilę. Bo była taka potrzeba i tyle. Ktoś to musiał zrobić. --> nauczyłam się, że jestem całkiem niezłym liderem. 2. Inna prezentacja o dość kontrowersyjnym temacie, z prowadzącą o wiadomych poglądach. Wszyscy w sali popierają jedno zdanie, ja w przypływie odwagi (wynikającej ze znajomości tematu i argumentów) sprzeciwiam się i przedstawiam swoje zdanie --> nauczyłam się, że warto mieć swoje zdanie i w jaki sposób je wyrażać, a także jak panować nad sobą. 3. Sama zostałam nauczycielem. W pierwszej chwili stres i pustka w głowie, ale potem pomyślałam: "Ej, w sumie to głupio wygląda jak tu stoję i nic nie mówię. Jak palnę coś głupiego to się chociaż pośmiejemy czy pokłócimy" --> nauczyłam się, żeby ufać swojej wiedzy i umiejętnościom, a także otwartości na innych oraz ich doświadczenia. W końcu zawsze uczą się obie strony :3
Krzysztofie, jeśli chodzi o rynek korepetycyjny, jako korepetytor podpowiadam - zadania domowe nie wytwarzają potrzeby korepetycji - to sposób nauczania powoduje wołanie o pomoc z danego przedmiotu. Nic nie jest wyjaśniane na zajęciach szkolnych. Często uczniowie mają sobie ogarnąć sami dany temat i są odsyłani do podręcznika, który im guzik daje bez pomocy nauczyciela. Wiele mam takich zajęć, gdzie tłumaczę teorie od zera "bo Pani w szkole kazała nauczyć się na pamięć". I tak z prostych i logicznych zależności, które można ciekawie pokazać robi się rycie na pamięć byle zaliczyć sprawdzian 🤬
Krzysztof nie nagrywaj już tej serii, bo faktycznie mi się robi przykro. :c Przypominasz mi czasy, gdy z wzorowego ucznia zacząłem popadać w uzależnienia od substancji chemicznych próbując jakoś odciąć się od stresu piekła pt. liceum. Wyjście po 15:00 godzina na powrót i 2h na sam jeden przedmiot, z którym miałem największy problem, a są jeszcze inne. Nie rozumiałem co robię, więc zostało spisywanie, byleby lufy kolejnej nie złapać, a sprawdzian i tak mnie wyjaśniał. Do jednego teściku 5 podejść, bo podstawa programowa wymaga, że przejdę na 51% każdy a kując sam kończąc o 3:00 z samego rana nie potrafiłem nic odtworzyć. Ale spox możesz na kółko przyjść na kolejne 45min do osoby, której się właściwie boisz i podgonimy ;) Już nawet szkoda gadać, że warunku nie dostałem przez uwaga: ocenę z zachowania, która najwyraźniej składała się w 95% z obecności w ostatnim tygodniu szkoły po wystawieniu ocen :v
Często jak rozmawiam ze studentami, to wychodzi absurd tego uzależnienia od substancji sprzyjających, hehe, produktywności. Proszek na pobudzenie a potem proszek inny, na sen. Absurd, nie?
@@KrzysztofMMaj U mnie to akurat była najzwyklejsza ucieczka, żeby nie czuć nic. Właściwie raz mi się zdarzyło być nawet w szkole "pod wpływem" i po tym było jasne, że do książki nie ma nawet sensu w tym stanie siadać. Ale owszem miałem kolegów co twierdzili, że nawet lepiej im ta praca domowa wychodzi dla mnie to była abstrakcja.
15-20 minut pracy. Pomnożyć to przez 14 przedmiotów, które każden nauczyciel owego uważa za najważniejszy. Daje to dodatkowe 3,5h w tygodniu w optymistycznym i 4h 40 minut w pesymistycznym scenariuszu. Dodatkowe 4h lekcji zabierane do domu. Odnoszę wrażenie, że autorka artykułu jest święcie przekonana, że inni nauczyciele nie zadają prac domowych.
no właśnie chciałam napisać, że ok, przedmiotów może jest 14, ale godzin jest bliżej 30 ;) i z każdej jest praca domowa, nawet jak jest blok. Plus te 15-20 minut to bardzo optymistyczna wersja, ja raczej kojarzę bliżej 40 na przedmiot. Cieszę się, że jestem na studiach, na kierunku który jest na razie bardzo dla mnie ciekawy i mogę te czasy szkolne tylko wspominać 🎉 niestety szkołę trzeba po prostu przetrwać, zdawać i dbać o to, aby dobrze napisać maturę =/= być dobrym w szkole.
Może przytoczę, niezbyt celny, komentarz, który usłyszałam od rodzica w wieku szkolnym: "przychodzi taka młoda/młody nauczyciel po szkole, nie znający życia i wychowania dzieci i zaczyna opowiadać dyrdymały o tym że uczeń na też swoje prawa, a młody nie chce przez to robić zadań domowych", kurtyna...
Ech... osobiście uważam, że tacy ludzi są gorsi od najgorszego z polityków psujących odgórnie różne rzeczy w edukacji. Bo psucia oddolnego nie jesteśmy w stanie cofnąć ustawą
Jeszcze na temat badań i ankiet w polskich szkołach. Moje miasto (50k mieszkańców) zleciało badanie na temat zadowolenia naszych uczniów ze szkoły, byłem wtedy chyba w 4 klasie. No i tak jakoś wyszło, że ~70% klasy w tym ja, w anonimowej ankiecie zaznaczyło, że nie lubi chodzić do szkoły. Zaraz po ankiecie przybiegły nas trzy nauczycielki i zaczęły nas opierdzielać, że ŹLE ANKIETE WYPEŁNILIŚMY a potem zaczęły wyrywkowo pytać ludzi czemu niby szkoły nie lubią xD. Po takim ustaleniu do pionu powtórzyły ankietę, już nie przyszły drugi raz, więc zakładam, że wyniki były lepsze. Ufać należy tylko poważnym instytucjom, bo jak coś zostawimy w rękach kadry nauczycielskiej to nie ma to żadnej wartości (niestety)
Generalnie w badaniach badających poziom satysfakcji szkolnej, snu, dobrego wyżywienia jesteśmy w tyle. A i tak słyszymy, że wszystkiemu winne szmartfony, których jak wiadomo za granicą nikt nie ma. Ale jak tak przyjdą, łooooo, zobaczymy co wtedy się stanie z tą zagramaniczną edukacją!
Te filmy to jedna z niewielu rzeczy które utrzymują mnie przy życiu od jakiegoś czasu, jest ciężko ale ten jeden promyczek w postaci twojego filmu jest czymś więcej niż można by przypuszczać naprawdę dziękuję i czekam na więcej ❤❤❤ (oczywiście jutro obowiązkowo po zajęciach pędem odpalam jamnikołajki, bo w końcu raz w ciągu roku ma się imieniny...)
Jak dobrze, że to jest definitywnie rok premier najbardziej wyczekiwanych odcinków Co ciekawe właśnie jakoś tak ostatnio myślałam o pracach domowych i szczerze w przypadku zadań z matematyki albo pracy typu: napisz wypracowanie albo zrób prezentację, widzę jakiś sens. Niemniej właśnie przez to prac domowych powinno być stosunkowo mało i tak, a stoję za pracami domowymi z matmy albo takimi co dają jakieś wyzwanie (nie wiem: pokaż jak wyprowadzić dany wzór, przetłumacz zdania, napisz pracę), bo wtedy można sprawić aby jeden z uczniów był nauczycielem i pokazał innym swój proces myślowy, bo też największym problemem jest to, że zawsze musisz mieć wszystko zrobione i najlepiej to bezbłędnie co doprowadza do ściągania, a tak jak nie wiesz czy po prostu z jakiego powodu nie mogłeś się przygotować to nie jesteś stratny i nie wiem mi się wydaje, że to też jakoś zachęca do samorozwoju, ale może to tylko ja - to taka bardzo luźna sugestia od osoby, która wszystko przekręcała w głowie jakoś tak aby nadać temu sens. Ciekawostka: w przypadku przekonania się do zeszytów ćwiczeń się nie udało No i mimo że polski kabaret jest cringeowy to polecam zapoznanie się ze skeczem gdzie ojciec (na pewno grany przez Roberta Górskiego) odrabia ze swoim synem lekcje, chociaż w sumie jest to smutne, że widzimy ten absurd gdy wyciągamy go na scenę, ale już poza nią nie ma nawet cienia refleksji. LINK: th-cam.com/video/s1VERA44QSo/w-d-xo.htmlsi=kylbkDAqD9J83GG_ Dobrze a teraz powód dla którego piszę ten komentarz: ŁADNE, WIDZĘ TO JAK LITERKI SĄ TROCHĘ SCHOWANE ZA POSTACIĄ WOJAKA - SZTUKA
Doświadczenia z chemii i fizyki w szkole... 😂 moim jedynym "doświadczeniem" z fizyki w gimnazjum był moment kiedy nauczycielka upuściła podręcznik (sic) na biurko, oświadczając "to jest siła grawitacji". Opowiadam teraz tę anegdotę przy piwie
@@KrzysztofMMaj te lekcje to w ogóle trauma, nikt nic nie rozumiał, koleżanka dostała zespołu lęku ze stresu, a ja się uratowałem od tego tylko dzięki faktowi że zgłosiłem się do odpowiedzi z filozofów greckich (lol) na początku roku i miałem jedną piątkę w dzienniku dzięki temu. Wspomnień czar
Witam! Jestem tutaj po raz pierwszy, ale sądząc po Twoich występach na "Bez Schematu", chcialam poznać bliżej Twoją twórczość na YT i, jak też przewidywałam, nie zawiodłam się w najmniejszym stopniu. A ten materiał przeniósł mnie do 2007 roku, chemia... Trzy razy w tygodniu. 30 zadań... Gwiazdki, Pazdro, Pani profesor.... fruuu podlejcie kwiatki w sali. Nieprzygotowana do matury z rozszerzonej chemii w najmniejszym stopniu, ale rozwiązująca zadania z deltą w 5 minut. Nieprzespane noce, stres, korepetycje... Katorga, gdzie nie bylam nigdy wystarczająco dobra, wystarczająco przygotowana. Nic się nie zmieniło... Szkoda. Szkoła, studia zamiast pomagać nam spełniać marzenia o sięganiu do gwiazd, gaszą całą pasję. I tak, nadal winią dzieciaki.... Ale jest nadzieja, że są jeszcze jednostki, ktore chcą i wiedzą co zmienić. I za to dziękuję.
Dziękuję!!! A zmiana naprawdę jest możliwa, ludzie to robią, ale to tylko jednostki i nie jest o nich głośno... 15 września będzie na kanale taki ktoś. Nauczycielka matematyki Anna Szulc opowie, jak można w normalny sposób uczyć tego przedmiotu
Bardzo potrzebny odcinek, dziękuję Krzychu. Jestem w klasie maturalnej, jutro próbne a ja padam na twarz, bo od tygodnia sypiam mniej niż 5h. Wszyscy wiemy czemu: notateczki, ćwiczonka, pytanka, opracowanie pipsztylionów pytań na ustną maturę (tfu, jakie to jest bezużyteczne, geeeeez...), tyranie nas przedmiotami, które w maturalnej klasie nie powinny się wgl pojawić (biol-pol-ang, a baba z historii nęka nas, jakbyśmy przynajmniej byli na jej rozszerzeniu). Odpowiedzialność zbiorowa to też ciekawy aspekt, mój ulubiony do zwalczania hah. Nie mam problemu, aby szczerze wygarnąć nauczycielowi co o tym myślę i jak się z tym czuję jako uczeń, który jako tako się stara przeżyć i nie zwariować. Zazwyczaj działa i wtedy ta odpowiedzialność spada tylko na tych, co potrzeba. Jako człowiek na wylocie z tego porytego koszmaru, który ma za sobą już prawie 12 lat edukacji, stwierdzam iż jestem wypalona, zmęczona, niechęcona do dalszej nauki np. na studiach, potraciłam wszelkie pasje i jedyne czego chcę, to świętego spokoju i jakiejś ciekawej, angażującej pracy, w której może odnajdę tą bystrą i energiczną siebie sprzed lat.
W chyba drugiej czy trzeciej liceum babencja z polskiego kazała nam założyć "zeszyty motywów", podawała nam na lekcji z 15 takich typu: miłość, nadzieja, niepodległość (takie głupie hasełka co niby bez nich matury nie zdamy) i potem je samemu rozpisywać z przykładami z lektór, kto do kogo o tym powiedział itd. Za pierwszym razem na to poszłam bo miałam już za dużo jedynek😆, więc taka samodzielna robota może mi coś podbije średnią. No więc z tych 15 motywów udało mi się spisać (tak, są stronki z tymi motywami) jeno 3 czy 4, bo tak dużo tego było że mi nadgarstek wysiadł. Zaledwie w 4 godzinki. Mieliśmy na to tydzień (Wasza Wysokość jest zbyt łaskawa), zbieranie zeszytów i później dostaliśmy je z powrotem po tygodniu (babeczka była mocna w sprawdzaniu). Dwója z minusem proszę państwa! Bo nie zrobiłam wszystkich motywów, a te które rozpisałam (wyszło z 10 stron) były "niewystarczające". Za mało kuźwa! Od tamtej pory wypowiedziałam wojnę polonistce i nie robiłam żadnych zadań. Niech se w dvpę wsadzi te motywy, te zeszyty i w ogóle kij jej w żebra. Aha, a na maturze nic z tych rzeczy nie było, więc ten...
Zeszyty motywów... Zeszyty moty... Nie, muszę iść to rozchodzić. To za duża dawka poLOLnistyki nawet jak dla kogoś, kto wyrabiał sobie odporność 10 lat
Fr spisałaś 3-4 motywy z internetu (czyli rozumiem, że nie było tam za wiele własnej inwencji twórczej, a nauczyciele o tych "stronkach" często doskonale wiedzą) wykonując ok. 20-27% zadania i zdziwko, że wystawiła ci 2-? Można podważać edukacyjną wartość zapisywania takiego zeszytu, choć pod przygotowanie do matury jest imo niezłym ćwiczeniem, ale damn, trochę autorefleksji też się w życiu przydaje XD
@@gryzeldakrzeso6575 Tu nie chodzi o zdobycie dobrej oceny, tylko niesprawiedliwość w zadawaniu prac, które i tak się nikomu nie przydadzą, a tylko marnują czas. Z mojej strony był to raczej eksperyment na zasadzie: I can give it a shot Mogę ci też powiedzieć, że różne zadania, różnych ludzi, spisywane czy też nie, były oceniane wg. jej widzimisię. Czasem ludzie którzy spisali co do literki dostawali 5, bo pracka perfekcyjnie wpisywała się w jej klucz, a ci co się właśnie samodzielnie starali - znacznie, znacznie niżej.
@@gryzeldakrzeso6575mamy 21 wiek, nie trzeba być chodząca encyklopedią. Rozumiesz to, że akurat o pisaniu motywów nie da sie zrobic bez pomocy innych? Trzeba sie posiłkować różnymi źródłami by zrobić piękna reasumcje...czy to jest spisanie? Nie, czyli jak ty broniles swą pracę i pisałeś ja w oparciu o jakies archiwa,to co? Powinienes dostac 2! Bo nie bylo tam twej inwecji? XD
@@NadiaLevi "Tu nie chodzi o zdobycie dobrej oceny" - ale piszesz, że otrzymałaś słabą ocenę i po tym wydarzeniu w akcie buntu przestałaś robić zadania. Całość brzmi, jakbyś czuła się niesprawiedliwie oceniona i jakby stanowiło to co najmniej część problemu. A czy samo zadanie było bezsensowne? Nie uważam się za autorytet w tej sprawie, ale sama dla siebie w ramach przygotowań do matury wymyślałam mniej lub bardziej oryginalne motywy, które mogły się pojawić w arkuszu i łączyłam je (akurat tylko w głowie) ze znanymi mi tekstami kultury, dla mnie to była przyjemna gra w skojarzenia i przy okazji szansa na odświeżenie/utrwalenie fabuły jakiegoś dzieła - dzięki temu na maturach czułam się pewnie przy pisaniu prac pisemnych, bo dobieranie kontekstów nie sprawiało mi kłopotu. Może mam sprany mózg przez system, idk, ale z tym pomysłem na zeszyt problem dostrzegam jedynie w ograniczeniu do lektur, a tak wydaje mi się niezłym sposobem na uporządkowanie sobie wiedzy i przy okazji potrenowanie samego procesu szukania potrzebnych wątków. Natomiast bezrefleksyjne przepisywanie gotowca faktycznie sensu za wiele nie ma.
Zacznijmy od tego, że to nie są zadania domowe tylko zadania przerwowe albo jeszcze lepiej, zadania obecnościowe. Lub po prostu człowiek wymyśla na poczekaniu udając, że się nie potrafi rozczytać.
Uczyłem się w szkole językowej. Genialni prowadzący, genialna, luźna atmosfera, a potem przyszedł prowadzący, który zaczął traktować moją grupę jak typowych uczniów z liceum... po dwóch zajęciach powiedziałem właścicielce, że to nie jest miejsce, w którym chcę się uczyć, bo liceum miałem przynajmniej za darmo...
Przypomniała mi się sytuacja z przed kilku dni - nauczyciel matematyki kazał w domu zrobić szablony kilku paraboli, wszyscy o tym zapomnieli, na następnej lekcji wszyscy dostali po jedynce i nauczyciel na tej samej lekcji zaczął tłumaczyć jak policzyć wszystkie potrzebne punkty, by nie odrysowywać od szablonu i sam nam powiedział że te szablony już nam się nie przydadzą
Kurde, kolejny materiał który daje mi dużo do myślenia i wywala kolejkę schematów życiowych z wyjeżdżonych torów Od kiedy pamiętam zawsze po powrocie ze szkoły brałam się do odrabiania pracy domowych i robiłam je porządnie, ale szybko, by móc jak najszybciej mieć wolne. Prawie nigdy nie zdarzyło mi się mieć w tym zaległości. No i wtedy byłam bardzo dumna z siebie, uważałam że to dobrze, bo dzięki tym wszystkim zadankom nie musiałam się dodatkowo uczyć, bo utrwalały mi po prostu wiedzę. Dziś już patrzę na to z dystansem i widzę, że mi to zaszkodziło Co mi zaszkodziło? Ano słuchając tego materiału zdałam sobie sprawę, że teraz mam taki sam stosunek do zadań w pracy jak do zadań domowych. Owszem, robię je porządnie, ale chcę je zrobić jak najszybciej i mieć z głowy. Oczywiście, niektóre zadania są takie, że nie trzeba im poświęcać uwagi, ale są też takie, do których przydałoby się użyć choćby trochę kreatywności. I tu jest problem, bo podchodzę do nich jak do zadań "z klucza". W szkole na matmie były takie szeregi ćwiczeń, na które wystarczyło znaleźć sposób i można było potem kolejnych 20 przykładów rozwiązać tą samą metodą. A w życiu tak nie ma. W pracy rzadko się zdarza, że jest jedno gotowe rozwiązanie. A z takim mindsetem to jest droga przez mękę, jedna metoda nie działa, druga nie działa i są nerwy, że wolno idzie, postępów nie ma, case not closed Mózg wyćwiczony wieloletnim klepaniem zadanek nie umie się przestawić na inny tryb pracy. Czasem się zastanawiam, czy w ogóle jestem kreatywna Trudno po tylu latach zresetować tak sformatowane myślenie, wymaga to ciężkiej pracy i duuużo czasu musi minąć, aby móc funkcjonować po nowemu
Zawsze jak myślę o swojej historii szkolnej i o tym, jak straszono mnie poziomem na studiach to chce mi się płakać i śmiać jednocześnie. To na studiach mieliśmy feedback, każdy błąd był tłumaczony, omawiany i pisząc pismo procesowe prowadzący robili w Wordzie( coś jeszcze rok wcześniej było niemożliwe, bo jakże to tak, na komputerze pisać dokument?!)notatki z tego, co jest źle, co dobrze i co można dodać. Wchodziła powoli już moda na testy, ale ciągle jak mieliśmy to 0 pkt to wiedzieliśmy dlaczego A jest poprawne, a B i C nie. Były konsultacje na omawianie wątpliwości z prowadzącymi i były maile na których można było zadawać pytania, a niektórzy prowadzący nawet oferowali możliwość wygadania się w trudnych sytuacjach. Nie było ofc. idealne i trafiło się paru chamów oraz idiotów( każdy z tytułem profesora belwederskiego) Moim faworytem natomiast do dziś była pani "tylko"z tytułem magistra, sędzia, przewodnicząca wydziału karnego sądu okręgowego, która z uczelnią nie miała nic wspólnego dotychczas. Po jednym z kolokwiów rzuciła, że ocenianie ludzi to w sumie jest głupie i ona tego robić nie lubi. Halo, dosłownie jest pani sędzią.
Matura z Lewusem zwróciła mi uwagę na jedną drastyczną rzecz, o której wcześniej nie pomyślałem, mianowicie, że ze szkoły wychodzą ludzie bez zainteresowań.
To jest coś, co jest chlebem powszednim na zajęciach. Dlatego na szkoleniach turorskich uczymy się rozmowy o zainteresowaniach, wydobywającej je (bo każdy ma jakieś, tylko są one przez szkołę tłumione)
Jako korepetytor od miesiąca kombinuje z podopiecznymi w jaki sposób pozbyć się zadań domowych w ich szkole, ale SU jest strasznie lewniwy, ale ten film na pewno mi pomoże to wszystko ogarnąć i zasięgać sojuszników z organizacji różnych.
Dziękuję za Twoją pracę. Planuje w ogóle film wspierający środowisko korepetytorów, bo mam wrażenie, że jest ono 7x lepiej wykształcone pedagogicznie od szeregowych nauczycieli (i stąd się mu zawistnie obrywa od tego grona)
@@KrzysztofMMaj Nie miałbym realnie chyba żadnych uprawnień na nauczanie, bo nie mam odpowiednich studiów, po prostu pasjonuje się kilkoma rzeczami i umiem je dobrze objaśnić, na tyle że zarówno dziecko z podstawówki jak i licealistę wyciągałem skutecznie z zagrożenia. Ja tylko umiem dobrze i ciekawie opowiedzieć o historii i wiem jak nauczyć się języków ¯\_(ツ)_/¯
@@MiksusCraft To jeszcze bardziej przykre i niepokojące, że większość doświadczonych profesjonalistów, po odpowiednich studiach, z latami pracy w zawodzie i dziesiątkami szkoleń na koncie nie jest w stanie uczyć w połowie tak dobrze, jak amator bez żadnego zaplecza pedagogicznego.
Ostatnio jak wracałam do domu to autobus stał w korku, czyli zamiast przejechać trase w 3 min przejechał ją w 10 minut. Może nie jest to dużo, ale chłopczyk który o godz. 17 wracał do domu ze swoją mamą płakał i hiperwentylował się ze stresu, bo nie zdąży zrobić zadań domowych. Może miał jakieś 10 lat, więc powinien na sankach jeździć, a nie nakładać na siebie takiej presji.
aż przypomniało mi się jak przez wszystkie lata szkolne obrywało mi się za nierobienie zadań na co moja odpowiedź była zawsze taka sama - dom jest od wszystkiego, ale nie od nauki szkolnej (nie liczę oczywiście nauki imersywnej, albo reserchu podczas pisania książek). Bo w końcu skoro zmusza się do spędzania w szkole połowy dnia to naprawdę żałosne jest wymaganie od uczniów, żeby poświęcali na nią jeszcze swój wolny czas, zwłaszcza w wieku, w którym tak ważne jest rozwijanie zainteresowań, pasji i odkrywanie nowych rzeczy, a nie robienie czterdziestu przykładów z podręcznika do matematyki
Ta seria niesamowicie do mnie przemawia. Lata edukacji szkolnej mam już, na szczęście, za sobą, jednak sporą część dochodów czerpie z udzielania korepetycji. Chociaż uczę języka angielskiego, który, z mojego doświadczenia, nie wiąże się z tak dużą ilością zadań domowych to często wypytuje na temat sytuacji w szkole. Z 10 uczniów dużych wrocławskich szkół podstawowych ani jeden nie wypowiedział się pozytywnie na temat swojej szkoły. Jest to oczywiście dowód anegdotyczny jednak z badań, które przytoczyłeś, wynika, że problem jest realny. Najczęstsze problemy na jakie się skarżą to właśnie ilość zadań domowych, lekcje od 8 do 16, nauczyciele stosujący przemoc werbalną. Za każdym razem gdy przychodzę, słucham na temat zadań, projektów, punkcików i straszeniu egzaminami. Zdarzyło mi się nawet usłyszeć prośbę o możliwość pójścia do toalety (w ich własnym domu) co jest zwyczajem, jak mniemam, wyniesionym ze szkoły. Rzeczywiście przypomina to zakład karny. Mam nadzieję, że więcej osób, zwłaszcza rodziców, trafi na ten kanał i zapozna się z proponowanymi przez ciebie rozwiązaniami.
Moje życie w klasach 4-6 i gimnazjum: pobudka 6:00, szkoła 8-14 w gimnazjum 8-15, szkoła muzyczna 15-18, powrót do domu 19-20. Odrabianie prac domowych 20-22 lub 23, mama w tym czasie donosi ciepłą kolację (mój pierwszy posiłek dnia jedzony na raty po widelcu w nagrodę za każde rozwiązane zadanie lub zapamiętany fakt) następnie powtarzanie materiału do kartkóweczek, sprawdzianików, klasóweczek 23-24 (po cukierku zagryzamy za zapamiętany fragment materiału), 24-2 lub 3 czytanie lektury na język polski. Weekend: pisanie wypracowań na język polski, czytanie lektur, robienie zadanych projektów z innych przedmiotów, nauka do klasówek i sprawdzianów miesięcznych, odrabianie prac domowych zadanych na weekend (większych niż zwykle, bo przecież "macie czas"). Tak jadłam jeden posiłek dziennie, dlaczego? Bo że stresu zaciska mi się żołądek i nie mam apetytu. Tak nabawiłam się anoreksji, depresji i nerwicy. Tak, miałam dobre oceny, nie nie miałam życia, tak przez brak kontaktów z rówieśnikami (nie miałam czasu) do dziś mam problem z nawiązywaniem relacji. Co pamiętam z tamtego okresu (łzy cieknące po policzkach, a później już suchy płacz, bo z odwodnienia nie miałam łez). Rodzice mnie nie zmuszali do nauki, wystarczyło uleganie autorytetowi nauczycieli. Taki chyba miałam charakter (nie wińcie mniee, miałam 10 lat gdy wpadłam w tą machinę). Nienawidziłam się uczyć, byłam o tym przekonana jeszcze na studiach ( pololnistycznych na UG- nie pozdrawiam). Dopiero gdy zmieniłam kierunek na niszową ochronę zabytków i uczelnię na mało prestiżowe UKW w Bydgoszczy pokochałam naukę! Taką zdrową, przyjemną i nie prowadzącą do wycieńczenia. Mam małe dzieci i wiem jedno, nie chcę im zagwarantować piekła polskiej szkoły. Liczę mocno na nowy rząd, bo niestety w okolicy nie mam budzącej się szkoły
Aż mi sie przypominają czasy gimnazjum i liceum jak połowie moich znajomych odpalał się rano syndrom ucieczki i mieli ataki paniki myśląc o pójściu na zajęcia do konkretnych nauczycieli. Ah cudny system szkolnictwa... Chyba najmilej zapamiętam jak po lekcji poszłam do pana od geografii i oświadczyłam mu, że w klasie maturalnej, jakieś 2 miesiące przed samą maturą, nie zamierzam pisać 6 sprawdzianów i 12 kartkówek z jego przedmiotu - a. bo nie wybrałam go na maturze oraz b. jak to schrzanie to nie mam kiedy tego poprawić. Na szczęście się opamiętał i po prostu robił z osobami zdającymi karty pracy, ale był obrażony, że jego przedmiot nie był dla nas najważniejszy
30 lat temu, kiedy ja chodziłam do szkoły jakoś był czas na utrwalanie materiału w czasie lekcji. Teraz (a mam dziecko w wieku szkolnym) widzę, że całość "utrwalania" i całkiem sporo "przerabiania programu" zostało wypchnięte do domu. Niedługo chyba udam się do szkoły po pensję nauczycielską, skoro usiłują mnie zatrudnić na etacie nauczyciela ;-/ I tak, jestem wyznawczynią Świętego Spokoju :)
A ja mam dla Ciebie Krzysztofie kolejną polecajkę anime. 1. Anime zaskoczenie sezonu. Ma po 10+ odcinkach dalej ocenę 5.0, co na crunchyroll się nie zdarza. The Apothecary Diaries się nazywa. Historyczny setup, mocno realistyczny. Bardzo ładna animacja i detal. Ale co jest piękne w tym anime to główna bohaterka. Genialna kreacja. To taka trochę szalony naukowiec, trochę detektyw i w 100% troll. I to wszystko względem społeczeństwa i realiów mocno de facto ciężkich i opresyjnych. Są więc i zagadki kryminalne ale jest i polityka. Mrocznie, straszno i zabawnie. 2. No i muszę znowu wspomnieć o Frieren. Anime także ma genialną bohaterkę, świetny worldbuilding, fajną magie. Ale najważniejsze dla Ciebie Krzysztofie będzie jedno. Bohaterka, elfia magini, nie lubi rano wstawać i jej półprzytomna. I lubi książki. Oczywiście grimuary z zaklęciami. Zbiera je hobbystyczne :) Muszę przyznać że dawno takiego wysypu anime z głównymi bohaterkami żeńskimi nie było, a dodatkowo w tym przypadku są to wręcz perły.
Ja to ciepło wspominam czasy technikum, bo tam gdy pani pololniskta świeżo przeniesiona z liceum zadała pracę domową, klasa 30 chłopa zbiła ją śmiechem. Czas z jasnym podziałem na szkołę i życie sprawił że nauczyłem się uczuć i w całej edukacji ten okres wspominam najlepiej. Choć i tak to jak wspominanie choroby przewlekłej.
@@KrzysztofMMajJestem przykładem osoby,która nauczyła się ogarniać fizyke na bieżąco. Czułem sie wmiare pewnie, na tle klasy dobrze wypadałem. Kupe czasu na to poświęciłem, początki były trudne. A to po to by napisać ta fizyke tak samo beznadziejnie na maturze próbnej jak chemie,na którą poprostu czasu brakło by powtarzać. Jestem przykladem ucznia,który chciał nauczyć się myśleć, jednak nauczyl sie robić systematycznie i schematycznie zadania z fizyki i matmy. Nagle to wszystko legło, a miało mi to ratować punkty na medycyne,gdyby chemia czy biologia gorzej poszła. Biolchem to jedno wielkie kucie i siedzenie po nocach,myślałem że w szkole na matfizie, więc godzin tych przedmiotów odda. Nie oddało...kompletnie. ps. Fizyke miałem na 7 i8 h lekcyjnej przez dwa lata
23:22 moja uczelnia posyła nas na różne kursy do firm zewnętrznych w ramach programów unijnych mających poszerzać kompetencje studentów. Mój ulubiony moment to gdy prowadzący szkolenie łapie error bo na koniec kursu musi zrobić wymagany przez uczelnię test mimo iż normalnie nigdy tego nie robi. No ale przecież totalnie nie da się udowodnić, że studenci poczynili postęp inaczej niż przez testy, sprawdziany, punkciki.
7:40 Do tego co napisała pani polonistka: Nie, "zadania domowe" nie zamują 15 min. ten krótki czas nawet nie pasuje do idei zadań domowych o których Ona mówi. Z własnego doświeadczenia wiem, żeby poszeżyć wiadomości na jakiś temat należy się w temat zagłębić, co zamuje dużo więcej czasu. W innym wypadku jedynie poieżnie, bezmyślnie i maszynowo wykonujemy polecenia nauczyciela. Myślę, że rozwianiem problemu, mogłyby być projekty tworzone pod okiem dydaktyka jako zajęcia szkolne i poza szkolne, podobnie jak na uczelniach.
Pamietqm jak dzis, 6 klasa podstawowki, jezyk polski, praca domowa dotyczaca lektury Tahemniczy Ogród. Jezuuuu jak mega podobala mi sie ksiazka i bylam mega zajarana by napisac zadanko. Polegalo na opisaniu jak sie czulismy czytajac lekture. Dumna z pracy podnosze reke ze na ochotnika przeczytam zadanko. Czytam mega szczesliwa ze moge sie pochwalic czyms fajnym co napisalam. Dostalam zjebe ze ledwo na temat sie zalapalam i dostalam dwoje bo cytujac "jedynki nie bedzie bo widac ze ze bzdury sama napisałam" Nigdy wiecej
20:00 zazwyczaj przy rekrutacji każdy ma w tyle certyfikat językowy. W pewnym momencie przechodzimy na pytania techniczne po angielsku oraz zadajemy pytanie luźniejsze po angielsku. np jeden kadydat dał w hobby pieczenie pizzy neapolitańskiej i po angielsku opowiadał skad mu sie to wzielo, jakiego sprzetu uzywa itp ;P
Mam jlpt n3 z japońskiego, ale przestałem się uczyć i połowę zapomniałem, w zasadzie gadać nie umiem. Z angielskiego nie mam żadnego certyfikatu, a piszę i mówię płynnie. Tyle znaczą certifikejty. U mnie w pracy też nikt nie pytał o certyfikaty, a na bieżąco tłumaczę dokumentację.
Z życia wzięte: 1. polonistka zadaje zadanie domowe - interpretacja tekstu z podręcznika według podpunktów, które są w treści danego ćwiczenia 2. umawiamy się między sobą w klasie, kto robi to zadanie 3. osoby które zrobiły zadanie zgłaszają się na lekcji i dostają oceny (często słabe, mimo że siedziały nad interpretacją dwie godziny wieczór wcześniej, ale babka wyraźnie faworyzuje niektórych, a niektórych gnębi okropnie) Oszukujemy ten system, bo szkoda siedzieć na darmo 2 godziny nad marnym tekścikiem krytykującym np. postawy współczesnej młodzieży z odniesieniem do młodzieży ze słynnego "kiedyś to było", żeby potem pani zapytała na lekcji tylko dwie osoby. Poświęca na to odpytywanie pół godziny, a te ostatnie 15 minut stara się jakoś liznąć temat. Ogólnie kocham tą kobietę - ostatnio przy omawianiu próbnych matur nie zaliczyła koleżance odpowiedzi w zadaniu, z absurdalnym wnioskiem, że "Ksiądz Robak to nie ta sama osoba co Jacek Soplica", dlatego odpowiedzi "Ksiądz Robak" jej nie uznała xD Deklaruje się jako przeciwniczka ocen, jednocześnie potrafi postawić 3/4 klasy jedynki z próbnych, które jak się okazało, nie powinny być nawet oceniane (a szkoda bo wleciałyby dwie piątki z banalnych maturek z angielskiego, jednak pani z angielskiego jest dobrym człowiekiem i trzyma się zasad, i próbuje nam jak najbardziej ułatwić sytuację; to ona wycofała oceny z reszty próbnych egzaminów, i pozostali nauczyciele się obrazili xDD). Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że nadal się trzymam w tej szkole, i to z dobrymi wynikami, a rzadko robię zadania domowe. Gorzej jest z ludźmi, na których się uwzięto bez szczególnego uzasadnienia - im nawet regularne odrabianie zadań domowych nie pomaga. Chore.
Opowiem historię, od której Krzysztofa rozboli głowa. Udzielam korepetycji. Jest to mój sposób utrzymania się na studiach. Miałam uczniów z mojej byłej szkoły i z ciekawości zapytałam, czy dostawali oceny za matury próbne. Oczywiście, że tak. Na moje "przecież tak się nie powinno robić, dlaczego oni wstawiają te oceny?" usłyszałam parafrazę odpowiedzi jednej z nauczycielek, która stwierdziła, że oni (nauczyciele) sprawdzają stosy matur w swoim czasie poza pracą i spędzają na tym godziny, więc żeby ich praca nie szła na marne, to uczeń ma dostać ocenę. Myślałam że spadnę z krzesła. Czasu ucznia nie trzeba szanować i wolno zadawać im godziny zadań domowych codziennie, ale czas nauczyciela to już świętość. Ach, pamiętajcie, w końcu dzwonek też jest dla nauczyciela
Masakra, pamiętam swoje chodzenie do szkoły i było mnóstwo tych zadań domowych też często miałam wrażenie, że są one trudniejsze niż zadania na lekcji.
Szczerze się zgadzam z materiałem, co do matury w mojej szkole nawet mnie nie dopuszczono (z powodu słabych ocen z j. Polskiego ) a rok później na swój rachunek zdałem z dobrym wynikiem ucząc się z materiałów dostępnych w Internecie. A samo przygotowanie zajęło mi równo tydzień. Pozdrawiam
Chodzę do liceum, kończę codziennie o 16, większość moich kolegów o 17, bo chodzą na religie. Wracam do domu koło 18, i codziennie mam 2-3 godziny pracy domowej (wiekszość nawet z przedmiotów nie rozszerzonych ani maturalnych) i codziennie spie po 5 godzin bo jedyny czas kiedy mogę zrobić coś dla siebie jest od jakiejś 22, albo mam problemy z zaśnięciem. Wydaje mi się że jest tu lekki problem.
no to nie rob tych zadan i miej wyjebane. przedmioty niematuralne odpusc. Za kilka lat bedziesz czul sie dorosle, niezaleznie, a wiec asertywnie i zastanawiac sie bedziesz - jakim cudem dalem soba pomiatac w szkole. Ja swoje dzieci tego naucze, bo zakladam, ze szkola za 20 lat sie nie zmieni. Mam 25 i widze teraz bardzo duzo. Jedynka nic nie znaczy i nawet nie kloc sie z nikim o to. Beda robic ci wyrzuty sumienia, ale pamietaj aby patrzec na to z przyszlego punktu widzenia.
@@FireJach To prawda akurat jestem z siebie dumna że na oceny mam wyjebane bo rodzice mnie nauczyli ze nic one nie znaczą. Ale jednak jakoś przetrwać trzeba i nawet na dwoje żeby zdać w liceum trzeba się choć trochę postarać, szczególnie z rozszerzeń
Faktycznie, niektóre prace domowe były na te wspaniałe 15-20 minut, jednak polonistka miała inne zdanie w tej kwestii. Czasem potrafiła zadać na następny dzień coś na stronę a4 do napisania, love that
Ja w moim życiu do końca szkoły średniej zrobiłem może z 5% wszystkich zadanych prac domowych. Zdawałem z dobrymi wynikami, ponieważ miałem bardzo dobre oceny ze sprawdzianów. Traktowałem czas na prace domowe jako czas na odpoczynek i dlatego miałem siłę na naukę tego co lubię. Od zawsze miałem gdzieś, czy dostałem jedynkę z polskiego, czy innej biologii, bo wiedziałem, że te przedmioty są dla mnie nieprzydatne. Tym myśleniem dostałem się na dobre studia informatyczne. Jestem wdzięczny za ludzi, na których trafiłem, bo gdyby nie oni, a w szczególności moja mama, to by mi się to nie udało (system edukacji walczył do końca)
Przypomniałam sobie historię z czasów licealny. Mieliśmy do podręcznika ćwiczenia, o których pani od niemieckiego nigdy się nie wypowiadała, aż pewnego dnia kazała nam dosłownie z dnia na dzień zrobić ponad 100 stron (sic!) ćwiczeń. Cała klasa zestresowana, kombinowanie jak to ogarnac nawet grupowo, no fizycznie się tego zrobić nie dało, nawet dzieląc to między siebie. Więc w dzień sprawdzania po prostu w pewnym momencie powiedzieliśmy, że tego nie da się zrobić tylu cwiczeń w jeden dzień, na co dostaliśmy odpowiedź "przecież to oczywiste, że mieliście robić te ćwiczenia na bieżąco", kurtyna
Daj Pan o parę sekund dłuższą końcówkę. Człowiek zabiegany, czasem w tle przy pracach domowych, czasem przy spacerze lub treningu słucha Pana. Pan wrzucony w plejkę między innymi materiałami do odsłuchania i przy tak szybko urywającym się Pana odcinku nie zdąży nawet lajka stuknąć, a wiemy, że należy. Jak zawsze wielkie dziękuję za wspaniałą robotę. Pozdrawiam 🫡
O wow widzę że druga kamera i „studio” się rozwija. Super! Mi się podoba! (Nie mogłem się powstrzymać i napisałem komentarz zanim obejrzałem 5 minutę filmu haha)
Rozwija się! Dziś też nowy mikser przyszedł audio, ale bez kabli XD więc najgorzej, czekam aż dotrą i nie mogę się bawić nową zabawką a już najwyższy czas, bo obecny mikser (GoXLR) utracił wsparcie producenta i szwankuje
Do teraz pamiętam, jak już w technikum na przedmiotach zawodowych pisaliśmy raporty i podsumowania z ćwiczeń (dosłownie każdych). Blok pięciogodzinny głównie poświęcaliśmy na ogarnięcie samego ćwiczenia, a raporty były pisane w domu. Oczywiście nie muszę mówić, że zajmowały więcej niż "15-20 minut" :) Oczywiście nie muszę mówić, ze pisane były ręcznie, bo przecież jakby to ktoś napisał w Wordzie, to jest ryzyko zrobienia "kopiuj-wklej" nie daj Boże i zaoszczędzenia jakiegoś czasu na pisaniu po raz dziesiąty tego samego w kolejnym raporcie :) Najgorsze jest to, że dopiero podczas oglądania tego materiału uświadomiłem sobie jak bezproduktywne i bezsensowne to było. W ogóle o tym nie myślałem będąc wtedy w szkole, po prostu - kazali to człowiek robił. No bo co, przecież się zgodził na początku roku na takie warunki :)))
Jeśli chodzi o matematykę to miałam w życiu jedną taką nauczycielkę, która najpierw tłumaczyła całą teorię dotyczącą danego tematu a potem razem robiliśmy 2-3 najtrudniejsze przykłady z każdego zadania, przy czym naprawdę świetnie potrafiła je wyjaśnić. Potem mieliśmy do domu te łatwiejsze przykłady. Z jedenj strony te prace domowe były przez to potężne, ale z drugiej mieliśmy w zeszytach wzór jak się za nie zabrać i szło nawet sprawie, bo nie trzeba było się głowić jak tu podejść do tego (zazwyczaj). Poza tym to faktycznie sporo dawało. Naprawdę pozwalało powtórzyć i utrwalić materiał, tym bardziej, że tak trudnych zadań jak na lekcjach to nie było nawet na sprawdzianach
Ja serio ide w poniedziałek do dyrektorki i polecam jej twoj kanal. Boze blagam by cos obejrzala, bo nie jest zla, bierze pod uwage wiele nowych pomyslow edukacyjnych ale nie wie na czym sie oprzec. Musze to zrobic.
Super materiał! Jakby nauka na sprawdziany i kartkówki to nie było „utrwalanie materiału”... Wiedziałam, że opowiesz się przeciwko kulturze zapi*rdolu.
Co do egzaminów w dorosłym życiu to lekko sie czepnę - wszystko zależy od tego co sie robi w życiu. Są zawody, w których mamy punkcikowane egzaminy okresowe regularnie, a ich uwalenie oznacza utratę uprawnień do wykonywania zawodu. Ale fakt, to będą juz tylko specyficzne środowiska
Masz rację. Na przykład cała branża budowlana ma swoje egzaminy (pisemny + ustny) na uprawnienia (na szczęście jednorazowe), gdzie trzeba wkuć na pamięć milion cyferek (wytycznych) z rozporządzeń, ustaw itd. A jak masz część ustną to możesz przygotować się z pytań, które dostało się przed chwilą i ma się na to ok. 30 minut. ALE! możesz przygotować się tylko z materiałów wydrukowanych... Ja nie mówię, że uprawnienia są złe. Powinny być, żeby domy nie wyglądały jak domy Numerobisa z Asterixa Misja Klepoatra i nie zagrażały ludziom, ale uważam, że trzeba wiedzieć gdzie czegoś szukać, a nie pamiętać dużo, podobnych do siebie cyferek.
@@alicjaptak768 ja mogę się odnieść do własnego podwórka. Pracuję na kolei, ale sytuacja może dotyczyć też zawodowych kierowców albo branży lotniczej. My wręcz musimy mieć regularnie nie tylko badania ale i egzaminy okresowe bo w pracy odpowiadamy za bezpieczeństwo dziesiątek albo i setek osób. Przepisy są regularnie aktualizowane, zmieniane. Ponadto na codzień ma się do czynienia z kilkoma sytuacjami na krzyż, a trzeba być gotowym także na te mniej oczywiste. Żeby nie te durne teściki to mało kto miałby motywację by powtarzać, utrwalać wiedzę w myśl zasady "jakoś to będzie". Cóż, przykładem jakośtobędzizmu były między innymi Szczekociny... I wiem, że jakby nie przymus powtarzania testów co kilka lat to wiele osób by nie było na bieżąco. Sama się czasem łapię na tym, że przez zmęczenie nie chce mi się czegoś sprawdzić, a gdzie tu mowa o nauczeniu się na pamięć... Dodatkowo w branżach takich jak moja nie ma czasu na szukanie. Musisz wiedzieć na JUŻ bo błędna decyzja może kosztować czyjeś zdrowie lub życie
@@KrzysztofMMaj wszystko zależy od branży. W wielu przypadkach na pewno dałoby się to usprawnić, unowocześnić. Są jednak takie obszary gdzie ciężko o nowatorskie podejście. Znaczenie znaków drogowych (ulice) i wskaźników (kolej) trzeba znać i się tego nie przeskoczy. Na codzień mam styczność z może 10% tego co zawiera instrukcja, ale muszę znać 100%...
@@KrzysztofMMaj ja, jako że nie mam uprawnień to nie mogę podpisać się pod projektem. Mam odpowiednią wiedzę, jak czegoś nie wiem to szukam, pracuję w branży ok. 5 lat jako asystent projektanta. De facto ja rysuję, wyliczam odpowiednie rzeczy, dobieram urządzenia, robię opis z wytycznymi, a osoba z uprawnieniami sprawdza to i podpisuje się biorąc za to odpowiedzialność. Czyli jeżeli coś się złego stanie to on formalnie (przed Inwestorem, ew. w sądzie) musi się z tego tłumaczyć, a nie ja. Na razie nie ma / ja nie znam alternatywy. Nie widzę też jakie zmiany mogłyby przyjść (a musiałyby być wprowadzone przez prawo konsultowane z specjalistami z branży, która ma podziały w sobie, hehe), aby było lepiej, a zarazem osoby kompetentne miały prawo projektować. Ogólnie temat rzeka. Wiele zawiłości i zależności.
20:32 Jakie radzenie sobie ze stresem? XDDD Jestem w 2 klasie liceum i brzuch mnie boli ze stresu kiedy tylko siedzę na niektórych lekcjach (oczywiście na języku polskim nauczanym przez polonistkę z UJ), nie muszę być nawet odpytywana żeby się stresować. Nikt nie nauczył mnie radzić sobie z silnymi emocjami, jedyne co szkoła zrobiła (wcześniej podstawówka, teraz liceum) to doprowadzanie mnie do takich stanów, w których wcale nie musiałam się znaleźć. Jedyne czego się uczy ludzi w taki sposób to to, że jeśli nie chcą się stresować to wystarczy nie przychodzić na konkretne zajęcia, a potem ci wszyscy pseudo nauczyciele są wielce zdziwieni, że nikogo nie ma.
"Zaraz będziemy oceniać tylko nauczycieli, a nie uczniów" - I DOBRZE!!! ( to jest wogóle typowy argument w stylu "no znowu wszystko moja wina!" gdzie ktoś narzeka na to, że ktoś narzeka i ocenia negatywnie czyjąś prace. Kiedy ktoś ci mówi, że coś źle robisz, to powinieneś przeprosić i poprawić się, a nie zarzucać komuś że nie można ci mówić co źle robisz! O albo że "Hejt! To jest hejt!")
Od pewnego czasu nie mogę pojąć, czemu nauczyciel ma być zawodem specjalnej troski. Większość Polaków zarabia za mało, ma wysokie kosztu życia (inflacja), jest wypalona pracą, ich zawód jest społecznie wyśmiewany (jako zbyt przyziemny, albo zbyt "wykształciuchowy"), musi jeździć na wakacje w określonym czasie (sporo firm narzuca przerwę wakacyjną), musi się doszkalać w zawodzie itp. Ale tylko nauczyciele uważają, że usprawiedliwia to olewanie swoich zadań i przerzucanie swojej pracy na innych. Ciekawe co by było, jakbym wypuściła do druku książkę bez obrazków, bez ułożonego tekstu, ale z adnotacją "proszę sobie znaleźć i opłacić odpowiednie zdjęcia na stocku" .
W szkole podstawowej miałam codziennie po kilka zadań domowych, przynajmniej jedno na kolejny dzień. Teraz w liceum nie mam zadań domowych - moja szkoła ich zakazuje. Dzięki temu mam czas na hobby i spędzanie czasu z rówieśnikami. Wcześniej jedyne na co miałam czas to męczenie się w domu godzinami nad kolejnymi zadaniami z matematyki, biologii czy j. polskiego, które jedyne co robiły to zniechęcały mnie do nauki przedmiotu, męczyły i zabierały cenny czas. Nawet nie sprawiały, że lepiej coś umiałam. Po prostu same minusy.
Zadania domowe wzbudziły moją kreatywność, zacząłem znajdywać więcej powodów dlaczego nienawidzę prac domowych. Dodam że jestem ADHDkiem przez co zapominam ciągle o ich robieniu i nawet teraz sobie przypomniałem że mam coś do zrobienia ale i tak pewnie zaraz o tym zapomnę ale no cóż, dobór naturalny mnie wywali ze studiów przez te prace domowe xD
Jestem uczennicą klasy 3 liceum i muszę przyznać, że wspominając szkołę podstawową, miałam szczęście kiedy trafiłam do placówki, w której jestem teraz. Zniechęcenie do nauki jakie stwarza niemożność wykonania wszystkich zadań na czas jest niewysławialne. Co do języka polskiego/historii literatury, muszę się nie zgodzić. Realizuje ten przedmiot w zakresie rozszerzonym i uważam, że elementy historii literatury oraz języka polskiego (gramatyka, składnia, fonetyka, leksyka...) są wyważone. Zdaję sobie jednak sprawę, że zależy to od nauczyciela...Dziękuję za ciekawy materiał w mojej sprawie.
Jak ja się cieszę, że chodzę do ogarniętego liceum.. uczniowie są szanowani przez nauczycieli, a nauczyciele szanowani przez uczniów. Profesorowie wychodzą w założenia, że ze względu na wybór tego konkretnego liceum będzie zależeć nam na nauce, nie stoją więc nad nami i nie zmuszają nas do dodatkowego i bezsensownego dziubdziania zadanek z podręcznika. Jedyne zadania domowe jakie dostaję są z moich 2 z 3 rozszerzeń, historii i matematyki (z matematyki jednak są to bardziej podpowiedzi jakie zadania można zrobić kiedy chciałoby się jeszcze usiąść nad danym zagadnieniem. Nigdy zadanie nie było sprawdzane). Jestem naprawdę zadowolona z mojego wyboru. W Polsce chyba nie mogłabym trafić lepiej.
Jedyne zadania domowe jakie mi nie przeszkadzały były na studiach na zajęciach z matematyki. Babeczka dawała nam na ich rozwiązanie tydzień. Nie miałem jej tego za złe, że zadaje do domu, bo miała z nami 15h na semestr, a materiał na egzaminie był bardzo obszerny. Dzięki temu, że je robiłem to nie musiałem się później uczyć na egzamin.
U nas jak podaliśmy argument, że czemu zadanie na weekend to była odpowiedź typu: "To jest zadanie na dzisiaj wieczór, jak zrobicie dzisiaj to nie macie na weekend".
@@justanordinaryaccount9910 dodatkowa praca na weekend jedyne co daję, to ludzi dających sobą pomiatać. No co, nie zrobisz tego ekstra zadania dla szefa w czasie co masz odpoczywać?
Chyba uczące zaniedbywania swojego zdrowia. Człowiek musi odpoczywać, a takie praktyki zadawania prac na wieczór/weekend sprawiają tylko, że dzieciaki nie uczą się relaksować, tylko pozostają przez cały dzień, przez cały tydzień w trybie pracy. A potem wyrastają na zestresowanych, wiecznie zmęczonych, wypalonych dorosłych, którzy nie potrafią wyjść na spacer, przeczytać książki, spędzić czasu z rodziną, czy nawet przespać pełnych 8 godzin bez poczucia marnowania czasu, bo przecież od małego wpajano im, że mają być produktywni 24/7, a poświęcanie się czynnościom niezwiązanym z pracą/szkołą to lenistwo. To nie jest zdrowe!
Polską szkołą jest jak z Polską reprezentacją w nogę. Zamiast wprowadzać zmiany na bieżąco i bezboleśnie to czekamy aż wszystko zacznie się je*ać i zaczynamy coś robić jak już nie ma czego zbierać.
Zgadzam się w 90%. Tylko, że po co coś robić jak można czegoś nie robić i też będzie super. Po co coś zmieniać jak można lecieć systemowo. Jeśli coś nie działa a jest to działa bo jest. Także, z tym robieniem czegoś to trochę poleciałeś. My nic nie robimy
A w piątek 15 grudnia porozmawiamy z zaproszoną nauczycielką i praktyczką o tym, jak to jest nie wystawiać ocen i nie zadawać zadań domowych. W szkole publicznej, wiecie. Tej, gdzie to podobno niemożliwe: th-cam.com/users/liveDCFfU5vNZEM?si=576yGJUunzAkhfn1
Ojej, spotkanie z Anną Szulc!! Kocham tę Panią, odkryłam ją niedawno i jest moja idolką, moją guru i wzorcem w mojej drodze nauczyciela. Bardzo, bardzo się cieszę na spotkanie dwojga osób będących mi kierunkowskazami
Jeszcze pożałujecie za patologiczne przygotowanie uczniów do pracy i życia. Za brudne tematy w niektórych klasach i ograniczanie prac domowych samodzielnych, które są formą sprawdzenia umiejętności: co tak naprawdę wie uczeń i jak to.potrafi wykorzystać i do czego.
A mogę wiedzieć, skąd i do kogo te brednie? Jak również: po co lajkowac własny komentarz, bo trudno mi sobie wyobrazić, by była jeszcze jedna osoba w świecie o tak chorym światopoglądzie?
A propo tematów "brudnych", tego zawsze można się "douczyc" , doczytać we własnym zakresie. Albo doszukać się tego w internecie lub pójść we własnym zakresie do psychologa szkolnego? A nie tak, żeby za to płacić nauczycielom, a z kolei nie płacić za poprawę zadań lub klasówek. Nauczyciel ma zostać dłużej w szkole i za pieniądze sprawdzać zeszyty, bo rodzice tego nie chcą robić...hm jeśli mają 3 cz 4, 5 dzieci? To nie mają czasu na to.
Nauczyciel nie musi sprawdzać żadnych zeszytów XD to jest wymysł. Tak samo jak chora liczba kartkówek i testów. Jak przekonałem się, że ministerstwo tego nie narzuca, nie przyjmuje już do wiadomości tego kłamstwa.
Dr. Hab na uniwersytecie: Oj, to dzisiejsze pokolenie to niestety takie płatki śniegu, rozpadają się pod wpływem najmniejszego dyskomfortu
Student: Panie Doktorze, ale ...
Dr. Hab.: DOKTORZE?! DOKTORZE?! JA JESTEM DOKTOREM HA👏BI👏LI👏TO👏WA👏NYM👏, MASZ DO MNIE MÓWIĆ "PROFESORZE" TY NIEWDZIĘCZNY STUDENCINO!!!
This! najwrażliwsi, jeśli pominie się Ich Zaimki
My pronouns are Doktor / Habilitowany
Mój promotor mnie zlewał, gdy nazywałam go doktorem, a nie profesorem (jest doktorem rehabilitowanym) xD
Tytuły naukowe* to neozaimki dla boomerów.
*tak, dla czepialskich, wiem, że są tytuły i stopnie naukowe oraz tytuły zawodowe, ale nie chcę komplikować.
Zapewniam* ;) każdy z nas inaczej odziaływuje na otoczenie . W szkole moi znajomi często straszyli mnie nauczycielami albo wykładowcami , twierdzili że oni są bardzo trudni i bardzo wymagający i ciężko się z nimi dogadać a kiedy zaczęłam semestr okazało się że JA nie tylko mogłam się z nimi dogadać ale nawet ich bardzo polubiłam . Po takich doświadczeniach nie pozwolę sobie nic wmówić , muszę sama się przekonać jaki jest :)
Mój kolega wyjechał podczas studiów na pół roku do Szwecji. Okazało się że przez cały semestr na wszystkich przedmiotach robił jeden projekt razem ze swoją grupą laboratoryjną. Na każdym przedmiocie skupiali się na różnych aspektach tego projektu ale nadal był to jeden bardzo zaawansowany projekt. Nauczył się dzięki temu programować w Javie, pracować w grupie, używać narzędzi ułatwiających taką pracę itd. Po tym jednym semestrze mógł spokojnie podjąć prace jako junior developer gdziekolwiek. Podczas gdy ja po całych studiach wiedziałem kupę rzeczy ale tak na prawdę nie wiedziałem jak się pracuje w zespole i musiałem się tego dopiero nauczyć w pracy. Na szczęście miałem to szczęście że akurat taki pracodawca się znalazł, który mnie przygarnął i nauczył wszystkiego.
Tego rodzaju długofalowe projekty to jest absolutnie najlepsza rzecz
Ładna historia. Jest tylko jeden problem. Takie nauczanie wymaga od nauczyciela gigantycznej pracy nad przygotowaniem tego rodzaju zajęć, a później umiejętności (skąd nabytych?) w prowadzeniu i na końcu - ocenieniu tego rodzaju pracy. Tymczasem przygotowanie list zadań (studia wyższe) lub wskazanie zadań ze zbioru zadań (szkoły powszechne) zajmuje od kilku minut do maksymalnie kilku godzin, natomiast średnią z ocen cząstkowych policzy Excel lub Vulkan. Vulkan to nawet z wagami.
@zbigniewkoza1973 przy takim podejściu już lepiej wymieńmy od razu każdego tak pracującego nauczyciela na model AI. Przynajmniej nie będzie mobbingu, bo pozostałe rzeczy bez zmian. Czyli wyjdziemy wtedy na plus.
@@KrzysztofMMaj To jest standardowe podejście - od przedszkola do doktora. Każdy ma tendencję, by uczyć tak, jak sam był uczony. Na uczelniach wyższych świadomość metodyczna jest zerowa, wśród nauczycieli tylko trochę lepiej, bo wszyscy przeszli przez kurs pedagogiczny i niektórym coś z tego zostało. Wszyscy nauczyciele akademiccy powinni mieć przygotowanie pedagogiczne, ale dobrze wiemy, że to już nierealne (tak bywało za komuny).
Ale ja jeszcze 2 uwagi bezpośrednio do Pana. Po pierwsze, te 15 minut na zadania domowe to czas umowny biegnący w głowie nauczycielki. Jeśli jej coś zajmie 15 minut, to przeciętnemu uczniowi - co najmniej 3 kwadranse. Te 15 minut zadania domowe mogą zająć uczniom zdolnym, a przede wszystkim systematycznym. U uczniów mniej zdolnych lub po prostu niezainteresowanych po pewnym czasie zaległości robią się tak duże, że o samodzielnym rozwiązaniu zadań domowych nie ma już mowy. I wtedy zrobienie zadań domowych z 5 lekcji dziennie to albo minimum 5 godzin pracy w domu (korepetycje?), albo stres, bóle żołądka, niska samoocena.
Po drugie, na podstawie próbki 3-elementowej (moje dzieci) widzę, że część młodzieży jest w stanie robić wszystkie te zadania domowe i to im przynosi korzyść. Dla większość jednak jest to czas zupełnie stracony. Czy oni będą robić te zadania domowe, czy nie, efekt będzie dokładnie taki sam. Bo nie są zainteresowani przedmiotem. I to jest moim zdaniem główny argument: może jakieś jedno proste zadanie domowe ma sens, choć przecież samodzielnie można pracować i na lekcji, ale efektywność każdego następnego maleje i szybko spada do zera, a może i do wartości ujemnych - wszyscy wiemy, że jedna szkolna kosa zadająca pierdylion zadań z matematyki lub fizyki potrafi odebrać cały wolny czas na ewentualną naukę innych przedmiotów, jeśli one kogoś potencjalnie chociaż interesują. Co zresztą widać po korepetycjach. Przez kilka lat udzielałem takowych z matematyki. Ma Pan rację - w 100% to było albo rozwiązywanie zadań domowych (horror), albo przygotowanie do matury. Dwie osoby przejąłem kiedyś po koledze, oni mieli korki z matmy przez 4 lata starego ogólniaka. Na studia się dostali, szkoła pewnie odtrąbiła sukces.
Czy można w tydzień przygotować do matury, jak pan twierdzi? Wątpię, choć chętnie bym kiedyś spróbował. W semestr chyba już tak, o ile uczeń jest zmotywowany. Zdarzyło mi się w semestr przygotować trójkowego ucznia do zdania egzaminu wstępnego na informatykę, gdy jeszcze były takie egzaminy.
No i co jeszcze? Zajęcia projektowe. Z mojego doświadczenia - szkoła (w tym wyższa) może oceniać umiejętność pisania (kartkówka, kolokwium), wypowiedzi ustnej (odpowiedź przy tablicy, w jakimś niewielkim stopniu - seminarium) lub pracy projektowej. To są trzy raczej niezależne umiejętności (umownie: introwertycy, ekstrawertycy i ADHD). W życiu liczy się tak naprawdę tylko ta ostatnia umiejętność, na którą szkoła jest ślepa, a studia niemal ślepe. W większości przypadków jedynymi projektami na studiach są prace dyplomowe, oczywiście indywidualne, choć w tzw. życiu najcenniejsze są projekty zespołowe. Szkoły preferują tych, którzy potrafią pisać, prawdopodobnie gnoją tych, którzy mają talent do pracy w projektach przy braku talentu pisarskiego. Jak to wszystko zmienić - nie wiem, to by wymagało rewolucji - najpierw na wyższych uczelniach.
Na koniec. To, czego Pan wymaga, to nauka zindywidualizowana, dostosowana do potrzeb i możliwości ucznia. Każdy chciałby być tak uczony. Jednak to wymaga albo dodatkowej pracy, albo całkowitej zmiany sposobu wykonywania tej pracy. Bez wiedzy po stronie nauczycieli nauczycieli, tego rodzaju reforma się nie uda.
@@zbigniewkoza1973 To nie są zajęcia. Dzieciaki dostają dostęp do narzędzi, budżet na materiały (ponieważ większość uczniów go nie wykorzystuje to jest na bogato dla tych co używają). A do tego można zlecić innym wydziałom (gdzie akurat mają maszyny, narzędzia i coś takiego już robią) co jest wskazane. Jeśli ze względu na kwalifikacje rodzice mogą się zaangażować to też jest to promowane (dwa dni temu byłem ze smarkatym w sprawie wyboru kierunku technicznego, spotkałem się z belframi i okazało, że my się wszyscy znamy, bo mnie też uczyli, pokazali jakie drony i rakiety robią, jakie roboty i inne duperele, a do tego od razu powiedzieli, że na ten drugi kierunek młody może sobie chodzić w ramach zajęć i nie ma żadnych przeszkód, tylko biurokraci bredzą od rzeczy).
Ostatnio wygłaszałem referat w kole na studiach i mogę powiedzieć, że przygotowanie go dało mi więcej niż jakikolwiek kurs dot. pisania prac. Nagle zdałem sobie sprawę, po co jest bibliografia, dlaczego tworzy się wstęp i zakończenie (nauka pisania rozprawek na polskim hmmm). Najważniejsze z tego wszystkiego było jednak to, że po referacie mogłem porozmawiać, podyskutować o zagadnieniu ze słuchaczami, mogłem też usłyszeć od prowadzących sekcji co mogłem zrobić lepiej - powiem tak, wydarzenie jedyne w swoim rodzaju.
True, przez całą podstawówe dostawałem 4 z wypracowań a jak musiałem nauczyć się pisać i przemuwienia i wypowiedzi argumentacyjna na potrzeby prywatne to nagle w technikum dostawałem 5/6 XD jedyde co dała mi szkoła to problemy do rozwiązania których nigdy bym nie miał gdyby nie ona
Same, pierwszą porządną prezentację/referat ustny w życiu przygotowałam na WOK w LO o Tolkienie(moja pasja), to mnie przełamało jeśli chodzi o wypowiedzi ustne. Druga, przełomowa też w pewien sposób była na olimpiadę gdzie był limit 15 minut, więc z moim partnerem przygotowywaliśmy się tak, aby jak najwięcej przekazać w tym limicie czasu. Teraz jak co semestr mam jakieś prezentacje na studiach i czuję się znacznie pewniej dzięki tym doświadczeniom. Te "prezentacje" czy "referaty" na zadania domowe nie dały mi ani takiego funu, ani nie zmusiły do zrobienia porządnego researchu.
N: czy wszystko jest zrozumiałe?
U:...
N: To dobrze...
U1: Proszę Pani a dlaczego tak wyszło?
N: NO JAK TOO?! Przecież przed chwilą tlumaczyłam! Do Tablicy!
U2: No widzisz... Bylo się odzywać?
@goggorbilbak2993 @goggorbilbak2993 Hurr durr, to wszystko wina tych cholernych uczniów. Sami sobie są winni! Bo jak wiadomo to oni sami się uczą i sami się wychowują! RAARRRGH, TOKSYCZNI UCZNIOWIE!
Jako korepetytor amator zwątpiłem wczoraj w nasz system edukacji po zasłyszeniu tej historii, którą muszę się podzielić. Dzieciaczki są na etapie dodawania ułamków o różnych mianownikach. Nauczyciel uczył dzieci wykonywania działań "metodą motylkową", którą uczniowie szybko załapali. Niestety nieszczęście chciało, że nauczyciel zaniemógł i przyszedł inny na zastępstwo. Wprowadził swoją metodę, stwierdził, że ona jest jedyną właściwa, a tą "motylkową" to nie wolno robić, bo jest ZŁA. Teraz uczniowie całkowicie zgłupieli i mają problem z działaniami na tych ułamkach. Ja wytłumaczyłem swojemu uczniowi, że obie metody są dobre i powinien robić tą, którą uważa za łatwiejszą. Szkoda mi tylko tych dzieciaków, którym nikt tego nie powie i będą miały problemy, a znając życie w kolejnych klasach się one nawarstwią i się okaże, że znienawidzą matematykę, pomimo, że dobrze wytłumaczona to jest ona prosta. Pozdrawiam i dzięki za filmik.
Wciąż dużo nauczycieli o zgrozo przedkłada sposób wykonania zadania (i oczywiście jego ocenę) ponad osiągnięcie poprawnego wyniku
Ojej, bo wtedy by się okazało, że w prawdziwym życiu nie trzeba używać twierdzenia sinusów czy innego talesa, tylko wystarczy wziąć do ręki linijkę i kątomierz aby poznać długość boku x i wartość kąta alfa!
W polskiej szkole jest całe mnóstwo patologii, do których wszyscy są przyzwyczajeni i uważają za normalne. Bardzo dobrze, że ktoś zaczął o tym w końcu głośno mówić. Popieram Twoją działalność 👍
Niestety nie tylko w polskiej szkole jest patologia po horyzont, choć w tej dziedzinie wiedziemy na pewno prym.
Mało tego. Oni tej patologii bronią.
Mnie zadania domowe nic nie uczyly. Zadania domowe byly po to by zrobic zadanie domowe a I jeszcze znalez skas czas na utrwalanie wiadomosci. Ale czasem zadania domowe zajmowaly wiecej czasu niz material do opanowania.😂😂😂
Jeszcze jakby to zadania domowe byly pozniej na egzaminie a to czesto byly zapchajdziury byle cos zadac. Czesto na jakis bardzo szczegolowy temat ktorego nie bylo nigdy na egzaminie...
Nie daję od kilku lat zadań i jakoś żyjemy. Czasem zlecę jakiś projekt z naprawdę długim terminem. Dzisiaj jedna grupa przesłała nagranie swojej wersji Balladyny. Ubawieni na maksa, pomimo faktu, że to nadal Balladyna. Jak inni nauczyciele pytają, jak mogę nie dawać zadań, to odpowiadam, że szkoda mi czasu na ocenianie AI, to zazwyczaj kończy dyskusje ;)
Dzięki za ten materiał, jak zawszę polecę go moim podopiecznym :)
Projekty długoterminowe najlepsze. Zresztą, nimi właśnie żyje szkolnictwo anglosaskie, które ma swoje wady, ale jednak metodę eseju/projektu różnoprzedmiotowego realizuje moim zdaniem dobrze
Jeszcze nie mam pomysłu na porzadne projekty w liceum 😅, w SP też tak robiłam. Może ktoś ma pomysł?
bez zadań domowych poziom spadnie POTWORNIE. JAK CHCEMY MIEĆ POKOLENIE IDIOTÓW, TO SPOKO. NP. TAKA MATMA - NIE JESTEŚ W STANIE SIĘ JEJ NAUCZYĆ NIE PRZERABIAJĄC DUŻEJ ILOŚCI ZADAŃ Z KAŻDEJ DZIEDZINY, MIMO, ŻE I TAK JUŻ RZĄD PIS MOCNO ZAKRES OKROIŁ.
@@herbi4640 prawda, że niekoniecznie myślę o matmie, ale sądzę, że i z matmy należałoby zróżnicować i uzależnić ew. pracę w domu od stopnia opanowania na lekcji. Bo obecnie efekty są takie, że robić muszą wszyscy, więc zrobi zwykle ten, kto umie i tak, a reszta spisze...
(Przyznam, że zadań z matematyki zadanych ta konkretny termin nie robiłam nigdy, za to przed sprawdzianami robiłam dużo- bo chciałam wiedzieć, czy umiem, czy zaliczę)
@@herbi4640 I po co ten capslock? :)
Jak widać po polskim szkolnictwie zadania domowe matmy nie ratują. Każdy kogo stać chodzi na korepetycje.
Druga sprawa, że większość tych zadań ma już swoje rozwiązania w sieci. AI również jest bardzo pomocna. Uczniowie z tego korzystają, czy nam się to podoba czy nie. Samodzielnie zadania rozwiązuje niewielki odsetek. Oczywiście, możemy udawać, że jest inaczej :)
Toś mi, Krzysztofie, uruchomił wspomnienia. Konkretnie z fizyki w I klasie liceum. Nauczyciel do tego stopnia przynudzał, że dziesięć minut po wyjściu z lekcji nie wiedziałam, o czym mówił. Za to z lekcji na lekcję zadawał po siedem czy osiem solidnych zadań z opasłego zbioru Jędrzejewskiego. Poległabym nędznie, gdyby nie ratował mnie ojciec, inżynier i świetny korepetytor. Robiliśmy te zadania regularnie do jedenastej w nocy, co wtedy było dla mnie porą koszmarną. Na wiosnę było już tak, że miałam przy tych zadaniach ataki duszności. Materiał opanowałam bardzo dobrze, lecz była to zasługa taty. Wkład nauczyciela był bliski zeru.
Zazdroszczę podejścia taty. Z moim odrabiałam lekcję z matmy RAZ w życiu, i już więcej nie prosiłam. Stwierdziłam że lepiej dostawać opierdol raz w roku niż codziennie, siedząc przy tym do pierwszej w nocy xD
szkoła nierozumiała i nierozumie że emocje ułatwiają naukę. Historię, Wos czy ekonomię (niestety tylko pół roku) łatwo i przyjemnie się uczyłem bo miałem nauczycieli którzy dbali oto żeby lekcje były ciekawe. filmy gry grupowe czy gry komputerowe pomagają wywołać emocje i to wmacnia pamięć.wiele projektów w z tych zajęć pamięta były wiele lat temu.
jednak częściej w szkole zamiast tego lepiej katować do skutku jedbocześnie zrażając do nauki i zniechęcając doprzdniotu.
Od dwóch miesięcy siedzę na erasmusie w Austrii i dopiero tutaj tak naprawdę uświadomiłam sobie, jak nasz polski system wypruł mnie z jakiejkolwiek radości z nauki. Będąc w liceum sama czasami miałam podejście „bez przesady, nie jest aż tak ciężko, da się to połączyć z rozwijaniem pasji, z wyjściami”, aż nie poszłam na studia. Na czwartym semestrze mnie zmiotło, zaczęłam sypiać po 10 godzin, olewać zajęcia - myślałam, że to z lenistwa, ale to po prostu mój organizm zaczął domagać się odpoczynku po tylu latach ciężkiej pracy. Teraz, ucząc się w Austrii, pierwszy raz w życiu zadawałam pytania z ciekawości, pierwszy raz w życiu wyszłam wygłaszać prezentacje bez żadnej kartki - bo zachęcali nas do tego, wciągali do dyskusji, uczyli, jak korzystać z AI, zadawali pytania, wszelkiego rodzaju referaty dotyczyły naszych opinii o danym problemie. Sama udzielam korków i jest mi tak cholernie przykro patrząc, ile dzieciaki mają pracy. Boję się powrotu, to będzie szok wrócić do starych zwyczajów na uczelni🙃
Z ciekawości, mogę zapytać na jakim Uniwersytecie w Austrii jestes w ramach Erasmusa?
@@kacper6817 pewnie - MCI w Innsbrucku. Mega polecam, byłam w szoku, jak super traktują erasmusów i z jak doświadczonymi ludźmi możemy mieć zajęcia
Ja już jestem stary dziad i edukację zakończyłem lata temu, ale z tego, co zapamiętałem, to weekendy nie służyły do odpoczynku - to był czas, gdzie można było zadać więcej, bo było więcej czasu na odrobienie pracy
Otóż niestety to.
Ja miałam w podstawówce taką nauczycielkę, które zadawała zadania na weekend, mówiąc przy tym, że rzeczony czas jest na odpoczynek i nie powinniśmy się wtedy zajmować szkołą. Tłumaczyła to w ten sposób, że zadania należy zrobić w piątek po południu (bo to wcale dla wielu osób nie jest już weekend) i jej dzieci przecież tak robią.
Najbardziej przykre są wypowiedzi rodziców, który cieszą się, że dzieci w pierwszej klasie podstawówki mają po 3 sprawdziany w tygodniu i niezapowiedziane kartkówki bo dzięki temu nauczą się zycia i nie będą mieć czasu na głupoty
To jest szaleństwo. I to niebezpieczne.
Czasem mam wrażenie, że po ukończeniu edukacji ludzie doznają jakiejś amnezji... w czasach szkolnych połowa klasy notorycznie odpisywała ode mnie zadania domowe, a dziś ci sami ludzie opowiadają farmazony typu "ojejjj my jakoś sobie radziliśmy ze wszystkimi obowiązkami!" Pamiętam jak koledzy/koleżanki z klasy dostawali ataków paniki przed matematyką, płakali ze stresu/strachu w łazience przed nauczycielką-sadystką, a dziś mówią o tej samej kobiecie, która gnębi ich dzieci, "ojoooj bardzo dobra nauczycielka była, surowa ale sprawiedliwa"
@@88nutshell To podchodzi pod syndrom sztokholmski.
@@88nutshelljednym z kilku powodów, dla których nigdy przenigdy nie chciałbym mieć dzieci, jest szkoła (polska szkoła, ale nie tylko) i świadomość, że nie ma prawie narzędzi, żeby małego człowieka przed tą machiną uchronić.
Często się zastanawiałem nad tym, co ty - jak to jest, że dorośli nagle dostają jakiejś amnezji. To szerszy problem, nie tylko szkolny, nieraz zastanawiam się, jak w ogóle ktoś może być zadowolony że statusu quo. Wyparcie, wyparcie, jeszcze raz wyparcie i brak krytycznego myślenia. Przykre.
@@88nutshellalbo ciągle powielanie schematów wyciągniętych ze szkoły, i to mimo nawet krytycznego zdania odnośnie systemu edukacji. Cierpiałem, ale nie potrafię od tego uciec😢😢
W przypadku tego "Praca na 15-20 minut" warto również zauważyć, że 15 minut to aż ⅓ całej godziny lekcyjnej, 20 minut zaś podchodzi już pod 40%. Jak tak się na to spojrzy, to nagle dużo bardziej kłuje w oczy ile wolnego czasu z dnia, taki nauczyciel oczekuje.
Trafna uwaga, nie myślałem o tym w ten sposób. Człowiek się za bardzo przyzwyczaił do akademickiej półtorej godziny na zajęcie
mi zawsze z 20 min (czas zaproponowany przez nauczyciela który przecież umie rozwiązać te zadanka) wychodziła 1h 35. spałam po 3h, bo jeszcze dojazdy.
Jako korepetytor, Krzysztofie, to podstawa programowa wg rodziców małych pociech jest nieomylna. Kiedy uczę kreatywności i faktycznej praktyki wzbudza to oburzenie oraz niesamowitą ilość kłótni.
Niestety. Tresura kilku już pokoleń robi swoje.
Jestem psychologiem szkolnym od września. Jest mi autentycznie przykro, gdy słyszę z ilu pasji i zainteresowań rezygnują młodzi ludzie, ponieważ mają nadmiar obowiązków szkolnych w domu. Trzymajcie się ❤
Tylko im nie mówicie z ilu rzeczy trzeba rezygnować na każdym kolejnym etapie życia! A już o rezygnacji z siebie, gdy pojawiają się własne dzieci to już wiedza zakazana.
@@Grzel5on Tym bardziej, że dzieci i rezygnacja jest przymusem, a nie wyborem
Moim zdaniem mocno bez sensu jest stwierdzić, że jakieś zadanie zajmuje tyle a tyle. To że jedna osoba zrobi zadanie z polskiego w te 20 minut nie znaczy, że ktoś nie będzie siedział nad nim godzinę i to samo tyczy się każdego innego przedmiotu.
Kiedyś nauczycielka chciała zadać zadanie tylko na 15 minut, podpuściliśmy ją, zrobiła je na lekcji i bujała się przez 30 minut xD Mnie z kolei takie zadanie zajęłoby 45-60 minut, a inni mogliby w ogóle go nie zrobić.
Muzyka była dziś trochę za głośno, bo mikser zaczyna mnie zawodzić (TC Helicon wycofało wsparcie dla GoXLR). Przepraszam Was!
Jedzie już do mnie Rodecaster DUO, postaram się go szybko nauczyć i powinno już git od kolejnego filmu
Prych - ja jakoś nie zauważyłem :P
nie wiem czy to tylko kwestia głośności, generalnie takie zapętlone kilka nutek w nieskończoność w końcu zaczyna irytować. Obojętnie jakie by niebyły fajne przez pierwsze 17 wysłuchań - po 764 męczą :)
ja teraz zachorowałem na ~2 tygodnie [a raczej wypaliłem się bo mam zapalenie gardła].....i się boje zadań domowych - jak z tak małego materiału [np.1,5 kartki na kolege] mam odrobić zadanie domowe które zawiera pigułke 45 minutowych lekcji. dodająć - nie każdy pisze wszystko z tablicy bo np. robi sobie przerwe, nie jest na tablicy jak i zeszyt jak brudnopis.Jak ja mam odrobić zadanie domowe z materałem na 5 minut lekcji [podręcznik nie pomaga]
EDIT : mam pomysł - niech nauczyciele nagrywają lekcje i moge sobie oglądać [audio wystarczy]
Musiałem czapkę zdjąć w tym zimnie, żeby słyszeć dobrze przez słuchawki (mam podobny problem z rozdzielczością słuchu), chociaż droga część filmu lepiej i jak drugiego dnia wróciłem do drugiej części filmu, to już spoko. Ale i tak było warto.
Dla mnie była w sam raz. Zwykle na gdy mówisz coś o tym jaka leci muzyka, to sobie myślę - muzyka? A to tu jakaś była? Naprawdę nie słyszę żadnej muzyki na streamach.
To taka historyjka z moich tegorocznych praktyk w pierwszej klasie podstwawówki. Prowadziłam zajęcia, wyglądało na to, że wszystko idzie dobrze. W połowie lekcji wychowawczyni wręczyła mi plik kserówek, stwierdziła, że za szybko idę z materiałem i kazała dać dzieciom te kserówki do zrobienia, koniecznie zanim przejdziemy do ćwiczeń, które były zaplanowane. Dalej się gryzę ze sobą, że się na to zgodziłam, ale wzięła mnie kompletnie z zaskoczenia, w dodatku na oczach publiczności. Nie dosyć, że zadania na kserówce były bardzo podobne do tych w ćwiczeniach, więc w zasadzie dzieciaki robiły to samo dwa razy, to jeszcze na planowane zadania nie starczyło nam czasu i babka, jak tylko zadzwonił dzwonek, wszysyko, co zrobilibyśmy gdyby nie ta kserówka, zadała do domu. Cały temat praktycznie, w pierwszej klasie, po miesiącu nauki. A dla nich to była norma, cokolwiek było w planie, a nie zmieściło się w czasie lekcji, do domu, praktycznie codziennie. I to często nie jedno, czy dwa zadania, ale całe strony, bo na zajęciach wypełniali kserówki. Ja miałam szczęście do swojej podstawówki i nie pamiętam czegoś takiego, dlatego tego typu historie zawsze wydawały mi się przesadą. Jednak nie były...
Wiemy, że zadania domowe nic nie dają, marnują tylko czas i generują stres. Jako antytezę ich zasadności przywołuje się wciąż i zachwala szkolnictwo finlandzkie, KTÓRE ICH PO PROSTU NIE UZNAJE. Żeby było jeszcze ciekawiej, te same osoby potrafią mówić, że trzeba tłuc zadanka, bo to kształtuje systematyczność, gdy ta tymczasem opiera się na motywacji wewnętrznej, a tej nie wytworzy żaden obowiązek i by powstała, człowiek musi być wypoczęty. Pruskie szkolnictwo ukręciło na nas bat i trzyma w pułapce, bo uczy, by smagać się tym batem na zmianę. Minie jeszcze wiele lat, zanim się tego oduczymy
Na wymianie była u mnie profesorka z Norwegii i była w szoku gdy dowiedzieła się o pracach domowych. Jej krótki komentarz "That's torture" gdy podniosła jeden z plecaków podsumował wszystko XD
Zdecydowanie zgadzam się z tytułem. Gdy chodziłam do szkoły (szczęśliwie, w chwili obecnej jestem na ED), to była jakaś cholerna plaga. Mimo, że nie mam już styczności z tą popieprzoną praktyką, to wiem doskonale jak to jest, gdy wracasz do domu i zamiast oddawać się swoim pasjom, spędzić czas z rodziną lub przyjaciółmi lub zwyczajnie się zrelaksować, to rodzice wparowują ci do pokoju i pytają czy coś masz zadane...
O nie! W szkole trzeba się uczyć, a potem utrwalać zdobytą wiedzę. No straszne. Poczekaj, aż pójdziesz do pracy to zobaczysz co to znaczy brak czasu wolnego.
@justanordinaryaccount9910 zadania domowe NIE utrwalają wiedzy. Nikomu nie udało się jeszcze tego dowieść i nie dziwiota: to jest komunał, do którego głoszenia, jak do wszystkich komunałów, nie potrzebujesz nawet filmu zobaczyć. To jest przepiękny przykład tego, jak praktycy tacy jak ja, jeśli z kimkolwiek polemizują, to z ewangelistami, którzy wiedzą lepiej zanim.sie czegokolwiek w ogóle dowiedzą.
@@justanordinaryaccount9910Masz jedno z najsmutniejszych podejść do życia, z jakimi kiedykolwiek się spotakałam. Nawet nie zamierzam pytać, skąd się wzięło.
@@justanordinaryaccount9910ten komentarz brzmi jak coś co by powiedział Krzysztof jednym ze swoich teatralnych głosów XD
@@justanordinaryaccount9910jestem osobą która jednocześnie pracuje na pełen etat oraz uczy się w ostatniej klasie liceum i mogę z pełną pewnością stwierdzić, że gdybym nie chodziła do szkoły i wciąż chodziła do pracy, miała bym tyle czasu wolnego, że spała bym 8 godzin dziennie, jadła zdrowo i ćwiczyła fitness, a gdybym nie miała pracy a jedynie szkołę, nadal spała bym 5 godzin dziennie, nie wiedziała co chcę robić w życiu i siedziała do 3 nad ranem przy zadaniach domowych.
U nas na jeżyku polskim za brak zadania domowego dostawałeś 1, ale jeśli twoje zadanie domowe, interpretacja, wypowiedź pisemna, była zła, jeśli pokierowałeś się złą myślą, a nie taką, jak powinieneś, też dostawałeś 1. Innymi słowy, nawet jak próbujesz coś sam stworzyć, napisać, od siebie, to się nie liczy. Wniosek był taki, że lepiej nie robić albo spisać z Internetu XD
O, to u nas jeszcze wpadła na genialny sposób, że najlepszym sposobem na zachęcenie dzieciaków w podstawówce do czytania książek, jest zmuszanie ich do czytania 3 -5 (jeśli są krótkie) książek w miesiącu, bo inaczej dostaniesz 1, ale jeżeli uznała, że bullshitujesz, to też ci wstawiała 1 za nieprzeczytanie ich, i jeszcze jedną za kłamanie.
Straszne. Przykro mi.
Absolutnie tak nie powinno być.
Ale jak spisałaś z internetu, to też dostawałaś 1!
U nas (4kl. technikum elektronicznego) od początku szkoły zajęcia z przedmiotów zawodowych wyglądało tak, że po prostu ich nie ma. Mamy 8 godzin (kilka przedmiotów, ale ten sam nauczyciel) w tygodniu samych zajęć zawodowych. Facet przychodzi na lekcje, rzuca jakimś suchym żartem i później pierniczy o jakichś głupotach z PRLu, po czym zadaje nam kolejną prace pisemną (w tym semestrze mieliśmy napisać takich 9) na temat o którym pierwszy raz słyszymy. Wychodzi to więc tak, że to my się sami mamy uczyć nie mając nawet podanych żadnych sensownych źródeł, po czym on oczywiście każdemu da 3- bo on wie na ten temat więcej.
Zadania domowe rozbudziły moją kreatywność do nauki innych rzeczy niż mam na lekcje i poszerzyła horyzonty bo od niej uciekałem. Czytałem książki historyczne bo nie chciałem uczyć sie polskiego itd i ta wiedza została ze mną do dzisiaj, ta ze szkoły niekoniecznie.
Cześć Krzysztof. Studiowałem na UJ, ale na wydziale historycznym, w specjalizacji pedagogicznej.
Muszę przyznać, że tam panowała zupełnie inna atmosfera. Podczas zajęć z dydaktyki byliśmy zapoznawani z nowoczesnymi metodami nauczania, a nawet z takimi koncepcjami jak szkoła Montessori. Byliśmy zachęcani do stosowania burzy mózgów, analiz SWOT i mnóstwa innych technik podczas praktyk z młodzieżą.
Niestety sam byłem wtedy za głupi by doceniać te metody i podczas praktyk decydowałem się głównie na wykład. Ze względu na to, że sam przeszedłem przez piekiełko polskiej szkoły, nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić że można inaczej.
Teraz po wielu latach, pracując od dawna w dużych korporacjach widzę jakie lekcje są naprawdę cenne i dostrzegam, że to właśnie metody na myślenie i na kreatywność są absolutnie najważniejsze. Zakuty materiał nie ma najmniejszego znaczenia.
Także w moim przypadku winna nie była sama uczelnia, co twardy, wytresowany latami szkoły łeb, który opornie przyjmował inne podejście.
Robisz świetną robotę swoim kanałem. Wbijaj te idee w twarde łby do znudzenia, choćby dłutem. Pozdrawiam.
Ja wyszłam dzisiaj z zajęć,
z ATAKIEM PANIKI.
Jestem studentem i całym sercem kocham moją szkolę, ale dzisiaj pojawiła się kartkówka, o której nie wiedziałam. Dowiedziałam się gdy dostaliśmy kartki. Po przeczytaniu pierwszego zadania, zorientowałam się, że nie znam odpowiedzi. Pojawiło się uczucie gorąca, zaczęłam się trząść, poczułam jak skacze mi adrenalina. Gdy zaczęłam płakać, szybko wyszłam z sali do toalety. Byłam absolutnie przerażona reakcją mojego organizmu. Nie mogłam nad tym zapanować. Pierwszy raz oddałam pustą kartkę i wyszłam bez słowa.
Wiem, że mam traumę po liceum, ale to było 3 lub 4 lata temu. Pracowałam nad tym, ale ten stres był tak silny, że było mi niedobrze. Jutro umawiam się do terapeuty :/
Dobrze, że szukasz pomocy źle, że musisz. Między innymi dlatego ja prowadzę swoje kursy tak, by minimalizować w największym możliwym stopniu jakiekolwiek czynniki stresogenne (jeśli nie udaje mi się to, studenci wiedzą, że mają mi to momentalnie zgłaszać, bo ja to traktuję bardzo poważnie), a egzamin trwa tydzień, jest online i można go rozwiązywać ze źródłami. Z mojej perspektywy to wystarczające. Z perspektywy Państwowej Komisji Akredytacyjnej też, więc nikt mi nie wmówi, że tak nie można.
@@KrzysztofMMaj wiem, obserwuję cie od dłuższego czasu i nawet przelotnie spotkaliśmy się na pyrkonie 😊💜
Co robi matematyk na święta? Zadania z gwiazdką.
Moja nauczycielka od fizyki mówi na zadania z gwiazdką, zadania świąteczne. Uwielbiam to podejście. Kiedyś też chwilę przed świętami dała nam sprawdzian z zadaniami , których treść była świąteczna.
To mi przypomniało, jak w którejś klasie nauczania początkowego, wychowawczyni mojej pociechy powiedziała na zebraniu, że szkoła nie jest od tego, żeby nauczyć dzieci, tylko żeby dać rodzicom narzędzia do uczenia dzieci w domu. Szkoła nie jest od wychowywania, szkoła nie jest od uczenia, to po kiego grzyba nam ona w ogóle jest? I dla kogo? Na pewno nie dla dzieci, skoro ma dać narzędzia rodzicom.
Hahaha, takiej argumentacji jeszcze nie słyszałem jedno trzeba przyznać nauczycielom broniącym pruskiego systemu: to jedno robią kreatywnie!
Jakie narzędzia? Podręczniki które sami, za własne pieniądze musimy kupić.
Co do końcówki: Jako studentka matematyki powiem tyle. Matematycy muszą umieć pisać! Dobry matematyk to taki, co między innymi potrafi przekazać w jak najbardziej jasny i klarowny sposób pewne teorie.
Plus największe rozprawki to ja pisałam na kolokwiach właśnie na matematyce xd
Pamiętam, że jak się rozchorowałem to tylko jak mój organizm zaczął się nadawać do pracy to trzeba byli odrabiać jakąś kosmiczna ilość materiałów. Przepisywania zeszytów itp
Od pewnego momentu zaczęłam uczyć się angielskiego oglądając My Little Pony bez polskich napisów (a dubbing jest straszny) i potem angielskich youtuberów. Czytając na necie po angielsku a potem nieśmiało wkradać się na serwery Discorda i z przeprosinami pisać z ludźmi, a potem rozmawiać na chacie głosowym.
Pracę domową z angielskiego wykonywałam w klasie, czytając ja na głos. Uzupełnianie brakujących słówek, przerabianie zdań na czas przeszły przyszły i gdybalny, układanie zdań z mieszanek słów, wszystko to da się zrobić w czasie wypowiedzenia poprzedniego słowa. Te kilka okazji gdy trzeba było coś napisać do szkoły (nie mogę sobie przypomnieć żadnej konkretnej sytuacji) było spędzone na upewnieniu się że wszystkie punkty oceniane na maturce były wspomniane (no bo tak się pisze listy do kogoś. Nie żeby mieć z kimś kontakt tylko żeby poruszyć wszystkie wątki z listy)
To jest taka prawda, robienie tych całych stron w podręcznikach nauki słówek w podstawówce. Tylko po to by 90% tego nauczył cię Minecraft i to podświadomie. Angielskie napisy z obrazkami, opatrzone w świetną grę.
Z Minecraftem to sama prawda, w życiu nie nauczyłam się tak szybko tak wielu angielskich słów jak podczas grania w klocki.
W liceum odmawiałem wykonywania zadań domowych z prostego, aspergerowskiego powodu: dom to nie szkoła, to nie jest miejsce przeznaczone do nauki, tylko do odpoczynku. Zadania "domowe" powinny być wykonywane w szkole, bo to jest miejsce z nimi związane.
I w gimnazjum tak robiłem - zamiast pasywnie patrzeć na nauczyciela matematyki, skrupulatnie rozwiązywałem zadania. Nauczycielka nie narzekała, bo było to skuteczne.
W liceum zostałem tak zniechęcony ilością zadań, że zapomniałem, że w sumie trzeba ćwiczyć wykorzystywanie narzędzi matematycznych, by się ich nauczyć.
Przynajmniej mogłem powrócić do robienia ich w swoim tempie, gdy się udało wywalczyć indywidualny tok nauczania. A okienka były tak duże, że były idealne na samodzielne ćwiczenia. Wykonywane tak jak należy, w szkole.
Właśnie, okienka! Okienka są straszliwie niedoceniane przez innych uczniów! Idealny czas na przerwę, lub wykonywanie zadań domowych! Może nawet plany powinny być specjalnie robione, by były gdzieś w środku dnia? Byłby to dobry czas na obiad, czyż nie?
Dlatego właśnie w krajach skandynawskich nie ma zadań domowych, ale nie tylko tam: w krajach anglosaskich z kolei o wiele częstsze są dłuższe zadania (a więc bardziej assignments/projects niż klasyczne homework), które można robić kiedy się chce, byleby je oddać przed deadlinem, co o wiele lepiej przygotowuje do standardów na rynku pracy
@@KrzysztofMMaj I dlatego znacznie lepiej się czuję na studiach, pomimo że zmieniło to dom w również miejsce pracy. Zaliczenie się zazwyczaj opiera na wykonaniu zadań programistycznych, gdzie mam właśnie motywację, żeby regularnie zrobić jakiś przynajmniej mały postęp w projekcie. A najwięcej się nauczyłem właśnie przez rozwiązywanie problemów w tych projektach.
Podobnie było też na płatnym kursie miksowania muzyki. Było zadanie, by zmiksować cały utwór, jako projekt. I po ukończeniu dostałem feedback, że głośność perkusji jest za cicha w jednej sekcji. No i to mnie nauczyło kluczowej rzeczy, że nie powinienem się bać zmienić czegoś w tylko jednym fragmencie, zamiast tylko wykonywać zmiany na cały utwór, próbując osiągnąć kompromis. Prosta informacja zwrotna po krótkim przesłuchaniu rezultatu zadania, a tyle nauczyła.
...Jeżeli tak jak mnie kogoś szkoła zniechęciła do nauki, to bardzo polecam zagrać w Outer Wilds. Bo ta gra nauczyła mnie, czym jest nauka. To jest ciekawość, wyszukiwanie informacji w nieznanych przestrzeniach. Pokonywanie mentalnych blokerów i fałszywych przeświadczeń, żeby rozwiązać problem. To jak niesamowite jest uczucie tego, że się jest lepszym, mądrzejszym, niż się było na początku.
...Przepraszam za rozpisywanie się, dużo o tych tematach myślałem.
Wielkim absurdem zadań domowych wydaje mi się to, że nauczyciele sami nie wiedzą czemu mają one służyć, tylko traktują je jako uświęconą metodę, bez której nie można się obyć. Kiedy byłem w podstawówce, kobieta od angielskiego przyłapała mnie na pisaniu zadania domowego na korytarzu przed lekcją. Ja to zadanie rozwiązywałem, nie przepisywałem, ale nie powstrzymało jej to przed wstawieniem mi jedynki i skwitowaniu, że zadania DOMOWE są DO DOMU, bo tak się nazywają
Cudownie absurdalna historia!
O bogowie
Trzeba bylo zrobic je na podworku przed wejsciem do szkoly😂
A tak serio to tym nauczycielom by przeszkadzalo gdyby robic zadania domowe w ogrodku albo na lawce w parku😅
Drodzy rodzice. Super wiadomość. W końcu oceny na świadectwach naszych pociech będą oddawały ich faktyczną wiedzę i umiejętności. Koniec z wyciąganiem swoich ocen końcowych ocenami za zadanie domowe. Czas w ławce szkolnej będzie poświęcony na naukę, a nie na sprawdzanie zadań domowych zrobionych przez rodziców. Bardzo się cieszę z tej zmiany.
Przestałem robić większość zadań domowych już na początku gimnazjum, a z matematyki jeszcze w podstawówce. Olałem również klasyczne przygotowania do matur, powtarzałem tylko rzeczy pod klucz oceniania. Wspomnę tylko, że do każdej szkoły dostałem się poza rekrutacją z konkursu z matmy, na studia dzięki olimpiadzie wiedzy technicznej, a maturę i tak zdałem dość dobrze. Pamiętam do dzisiaj jakie było przerażenie mojej polonistki w technikum, kiedy jej powiedziałem że nie przeszkadza mi 2 na świadectwie maturalnym z polskiego (wychodziło mi 2/3, a całe technikum miałem solidne 3), bo to tylko ocena, a nie chce mi się robić 'zadań dodatkowych na podwyższenie oceny'. Namawiała mnie na te zadania jakieś parę tygodni do końca roku, a finalnie pomimo, że ich nie zrobiłem, i tak wystawiła mi 3, bo tak jej zależało XD
PS Tak swoją drogą ten nieszczęsny polski zdałem na maturze na 67 PUNKCIKÓW procentowych, drugi wynik w klasie, bo pisałem nie rozprawkę, a interpretację - nie trzeba było znać lektury i nie było szansy na błąd kardynalny, za to trzeba było wykazać się myśleniem
Popieram metodę z wybraniem wiersza zamiast lektury, też to robiłem, z tego samego powodu😁
Dzięki z wspomnienie o fundacji "Budzącej się szkoły", dzięki temu mogłem skontaktować się z nimi i poprosić o zdjęcie mojej szkoły z mapki.
Bardzo propsuję. Tak należy robić, koniec z kłamstwami nauczycieli, że są zmiany, jak ich nie ma
Moje odrabianie lekcji polegało na wykupywaniu odrabiamy i spisywaniu zadań, bo albo miałam wyjazd 160km do lekarza i nie miałam siły myśleć albo się źle czxułam albo była awantura w domu. Pomijając to, że pisanie mnie w cholere boli i myślę, że inni też mogą mieć podobnie
Tylko zadania dla chętnych. Po prostu: danie możliwości, by uczeń pogłębił swoją wiedzę i umiejętności JEŚLI to go zaciekawi.
I przygotowanie się do lekcji (jeśli mamy rozmawiać o literaturze, musimy co jakiś czas coś przeczytać) - ale tu trzeba zmotywować, uzasadnić, pokazać: będziesz się nudzić, jeśli nic nie przeczytasz/nie posłuchasz...
Długi tekst jak zwykle ode mnie.
Pozdrawiam każdego, kto przeczyta chociaż część. Podziwiam tych, którzy doczytają do końca :P
Z pół liceum spędziłam u szkolnej pielęgniarki i latając po lekarzach ze względu na stres doświadczany w szkole i brak umiejętności radzenia sobie z nim (ba, nawet nie wiedziałam, że to była główna przyczyna moich problemów). O tym się po prostu nie mówiło. Uczyłam się bardzo dobrze i lubiłam to robić (do tej pory tak mam), ale masa codziennych szkolnych spraw mnie przytłaczała. Nie nadążałam na lekcjach i zawsze miałam zaległości, które musiałam na szybko nadrabiać w domu, po czym dopiero brałam się za zadania domowe. Wszystko zajmowało mi zwykle parę godzin dziennie ślęczenia nad biurkiem, a na weekendy zostawiałam np. naukę na sprawdziany czy jakieś większe projekty wymagające np. pomocy ze strony rodziców + odsypianie, bo w ciągu tygodnia spałam po 3-4h dziennie. Wszystko było podporządkowane nauce, bo nawet jak miałam gorszy okres, to nikogo to nie obchodziło i trzeba było zrobić zadania.
Myślę, że część problemów wynikała z głupiego ustalenia szkoły - 4 semestrów i konieczności zdobycia min.3 ocen z każdego przedmiotu, przez co kartkówki i sprawdziany były co chwilę, a nauczyciele gimnastykowali się z wymyślaniem coraz to dziwniejszych zadań domowych, z czego niektóre nie miały zupełnie sensu. ale pożerały masę czasu.
Pamiętam takie głupoty jak uzupełnienie "zeszytu ćwiczeń" z rosyjskiego u mnie, z 10 rozdziałów (czyli jakieś 100 stron) na zaliczenie, babka zamiast nam np. co zajęcia sprawdzać stwierdziła że mamy oddać na koniec semestru (uzupełniałam to dzień przed oddaniem xd).
Odnośnie "korków" - nienawidziłam niemieckiego całym sercem i prawie oblałam przez ten przedmiot gimnazjum. Nikt mnie nie potrafił przekonać do uczenia się tego języka. Wystarczyły korki i zaangażowana nauczycielka. Miałam cały "rytuał" związany z chodzeniem tam i nie czułam się jak uczeń w szkole, nie obawiałam się zawstydzenia przy całej grupie, było to dla mnie pewne wyzwanie, co dodawało mi dodatkowo motywacji. Na koniec gimnazjum byłam na granicy piątki (ku wielkiemu zdziwieniu szkolnej nauczycielki). Inny przykład - chyba stereometria z matematyki, poprawiałam sprawdzian 2 razy i dalej nic, nie potrafiłam zrozumieć mimo ćwiczeń. Jedna godzina korków i od razu zaliczone i co ważniejsze, zrozumiane :P
Ze stresem nauczyłam się walczyć dopiero po ukończeniu szkoły. I każda z tych sytuacji czegoś mnie nauczyła, w przeciwieństwie do tego, jak bardzo stres zrujnował mi zdrowie za czasów szkolnych. Być może to kwestia większej "dojrzałości" układu nerwowego? Może potrzebowałam trochę więcej czasu i terapii? Kto wie.
Takie moje przykłady:
1. Prezentacja na studiach. Byłam "prawą ręką" najbardziej ogarniętej osoby w naszej grupie. Parę minut przed wystąpieniem okazało się, że nasz lider nie przyjedzie i sami musimy ogarnąć. Grupa w panice. Głęboki wdech i opanowanie gromadki w krótką chwilę. Bo była taka potrzeba i tyle. Ktoś to musiał zrobić. --> nauczyłam się, że jestem całkiem niezłym liderem.
2. Inna prezentacja o dość kontrowersyjnym temacie, z prowadzącą o wiadomych poglądach. Wszyscy w sali popierają jedno zdanie, ja w przypływie odwagi (wynikającej ze znajomości tematu i argumentów) sprzeciwiam się i przedstawiam swoje zdanie --> nauczyłam się, że warto mieć swoje zdanie i w jaki sposób je wyrażać, a także jak panować nad sobą.
3. Sama zostałam nauczycielem. W pierwszej chwili stres i pustka w głowie, ale potem pomyślałam: "Ej, w sumie to głupio wygląda jak tu stoję i nic nie mówię. Jak palnę coś głupiego to się chociaż pośmiejemy czy pokłócimy" --> nauczyłam się, żeby ufać swojej wiedzy i umiejętnościom, a także otwartości na innych oraz ich doświadczenia. W końcu zawsze uczą się obie strony :3
Moja babcia ostatnio stała się wielką fanka serii "Dla każdego coś przykrego" i kazała pana Krzysztofa pozdrowić
Proszę najserdeczniej pozdrowić Babcię! i przesłać serdeczne jamniki
Krzysztofie, jeśli chodzi o rynek korepetycyjny, jako korepetytor podpowiadam - zadania domowe nie wytwarzają potrzeby korepetycji - to sposób nauczania powoduje wołanie o pomoc z danego przedmiotu. Nic nie jest wyjaśniane na zajęciach szkolnych. Często uczniowie mają sobie ogarnąć sami dany temat i są odsyłani do podręcznika, który im guzik daje bez pomocy nauczyciela. Wiele mam takich zajęć, gdzie tłumaczę teorie od zera "bo Pani w szkole kazała nauczyć się na pamięć". I tak z prostych i logicznych zależności, które można ciekawie pokazać robi się rycie na pamięć byle zaliczyć sprawdzian 🤬
Dobrze wiedzieć, dziękuję za dopowiedzenie.
Krzysztof nie nagrywaj już tej serii, bo faktycznie mi się robi przykro. :c Przypominasz mi czasy, gdy z wzorowego ucznia zacząłem popadać w uzależnienia od substancji chemicznych próbując jakoś odciąć się od stresu piekła pt. liceum. Wyjście po 15:00 godzina na powrót i 2h na sam jeden przedmiot, z którym miałem największy problem, a są jeszcze inne. Nie rozumiałem co robię, więc zostało spisywanie, byleby lufy kolejnej nie złapać, a sprawdzian i tak mnie wyjaśniał. Do jednego teściku 5 podejść, bo podstawa programowa wymaga, że przejdę na 51% każdy a kując sam kończąc o 3:00 z samego rana nie potrafiłem nic odtworzyć. Ale spox możesz na kółko przyjść na kolejne 45min do osoby, której się właściwie boisz i podgonimy ;) Już nawet szkoda gadać, że warunku nie dostałem przez uwaga: ocenę z zachowania, która najwyraźniej składała się w 95% z obecności w ostatnim tygodniu szkoły po wystawieniu ocen :v
Często jak rozmawiam ze studentami, to wychodzi absurd tego uzależnienia od substancji sprzyjających, hehe, produktywności. Proszek na pobudzenie a potem proszek inny, na sen. Absurd, nie?
@@KrzysztofMMaj U mnie to akurat była najzwyklejsza ucieczka, żeby nie czuć nic. Właściwie raz mi się zdarzyło być nawet w szkole "pod wpływem" i po tym było jasne, że do książki nie ma nawet sensu w tym stanie siadać. Ale owszem miałem kolegów co twierdzili, że nawet lepiej im ta praca domowa wychodzi dla mnie to była abstrakcja.
15-20 minut pracy. Pomnożyć to przez 14 przedmiotów, które każden nauczyciel owego uważa za najważniejszy. Daje to dodatkowe 3,5h w tygodniu w optymistycznym i 4h 40 minut w pesymistycznym scenariuszu. Dodatkowe 4h lekcji zabierane do domu. Odnoszę wrażenie, że autorka artykułu jest święcie przekonana, że inni nauczyciele nie zadają prac domowych.
Żeby nie było że jakoś się strasznie czepiam ale pomnożyć razy, dzielimy przez
@@coscog9702 Nie ma problemu. Sam uważam się za gramatycznego nazistę, więc rozumiem, dziękuję i pozdrawiam ;)
dolicz jeszcze matematykę 3 razy w tygodniu i za każdym razem z zadaniem domowym :)
no właśnie chciałam napisać, że ok, przedmiotów może jest 14, ale godzin jest bliżej 30 ;) i z każdej jest praca domowa, nawet jak jest blok. Plus te 15-20 minut to bardzo optymistyczna wersja, ja raczej kojarzę bliżej 40 na przedmiot. Cieszę się, że jestem na studiach, na kierunku który jest na razie bardzo dla mnie ciekawy i mogę te czasy szkolne tylko wspominać 🎉 niestety szkołę trzeba po prostu przetrwać, zdawać i dbać o to, aby dobrze napisać maturę =/= być dobrym w szkole.
Dodaj tutaj fakt że niektóre lekcje są kilka razy w tygodniu, także można to pomnożyć jeszcze;)
Może przytoczę, niezbyt celny, komentarz, który usłyszałam od rodzica w wieku szkolnym: "przychodzi taka młoda/młody nauczyciel po szkole, nie znający życia i wychowania dzieci i zaczyna opowiadać dyrdymały o tym że uczeń na też swoje prawa, a młody nie chce przez to robić zadań domowych", kurtyna...
Ech... osobiście uważam, że tacy ludzi są gorsi od najgorszego z polityków psujących odgórnie różne rzeczy w edukacji. Bo psucia oddolnego nie jesteśmy w stanie cofnąć ustawą
Jeszcze na temat badań i ankiet w polskich szkołach. Moje miasto (50k mieszkańców) zleciało badanie na temat zadowolenia naszych uczniów ze szkoły, byłem wtedy chyba w 4 klasie. No i tak jakoś wyszło, że ~70% klasy w tym ja, w anonimowej ankiecie zaznaczyło, że nie lubi chodzić do szkoły. Zaraz po ankiecie przybiegły nas trzy nauczycielki i zaczęły nas opierdzielać, że ŹLE ANKIETE WYPEŁNILIŚMY a potem zaczęły wyrywkowo pytać ludzi czemu niby szkoły nie lubią xD. Po takim ustaleniu do pionu powtórzyły ankietę, już nie przyszły drugi raz, więc zakładam, że wyniki były lepsze.
Ufać należy tylko poważnym instytucjom, bo jak coś zostawimy w rękach kadry nauczycielskiej to nie ma to żadnej wartości (niestety)
Generalnie w badaniach badających poziom satysfakcji szkolnej, snu, dobrego wyżywienia jesteśmy w tyle. A i tak słyszymy, że wszystkiemu winne szmartfony, których jak wiadomo za granicą nikt nie ma. Ale jak tak przyjdą, łooooo, zobaczymy co wtedy się stanie z tą zagramaniczną edukacją!
Te filmy to jedna z niewielu rzeczy które utrzymują mnie przy życiu od jakiegoś czasu, jest ciężko ale ten jeden promyczek w postaci twojego filmu jest czymś więcej niż można by przypuszczać naprawdę dziękuję i czekam na więcej ❤❤❤ (oczywiście jutro obowiązkowo po zajęciach pędem odpalam jamnikołajki, bo w końcu raz w ciągu roku ma się imieniny...)
Cieszę się niezmiennie, że choć tak mogę zdalnie wesprzeć do zobaczenia na Jamnikołajkach!
Jak dobrze, że to jest definitywnie rok premier najbardziej wyczekiwanych odcinków
Co ciekawe właśnie jakoś tak ostatnio myślałam o pracach domowych i szczerze w przypadku zadań z matematyki albo pracy typu: napisz wypracowanie albo zrób prezentację, widzę jakiś sens. Niemniej właśnie przez to prac domowych powinno być stosunkowo mało i tak, a stoję za pracami domowymi z matmy albo takimi co dają jakieś wyzwanie (nie wiem: pokaż jak wyprowadzić dany wzór, przetłumacz zdania, napisz pracę), bo wtedy można sprawić aby jeden z uczniów był nauczycielem i pokazał innym swój proces myślowy, bo też największym problemem jest to, że zawsze musisz mieć wszystko zrobione i najlepiej to bezbłędnie co doprowadza do ściągania, a tak jak nie wiesz czy po prostu z jakiego powodu nie mogłeś się przygotować to nie jesteś stratny i nie wiem mi się wydaje, że to też jakoś zachęca do samorozwoju, ale może to tylko ja - to taka bardzo luźna sugestia od osoby, która wszystko przekręcała w głowie jakoś tak aby nadać temu sens. Ciekawostka: w przypadku przekonania się do zeszytów ćwiczeń się nie udało No i mimo że polski kabaret jest cringeowy to polecam zapoznanie się ze skeczem gdzie ojciec (na pewno grany przez Roberta Górskiego) odrabia ze swoim synem lekcje, chociaż w sumie jest to smutne, że widzimy ten absurd gdy wyciągamy go na scenę, ale już poza nią nie ma nawet cienia refleksji. LINK: th-cam.com/video/s1VERA44QSo/w-d-xo.htmlsi=kylbkDAqD9J83GG_
Dobrze a teraz powód dla którego piszę ten komentarz: ŁADNE, WIDZĘ TO JAK LITERKI SĄ TROCHĘ SCHOWANE ZA POSTACIĄ WOJAKA - SZTUKA
Doświadczenia z chemii i fizyki w szkole... 😂 moim jedynym "doświadczeniem" z fizyki w gimnazjum był moment kiedy nauczycielka upuściła podręcznik (sic) na biurko, oświadczając "to jest siła grawitacji".
Opowiadam teraz tę anegdotę przy piwie
ale było doświadczenie? BYŁO. Możesz to wykazać w razie kontroli kuratorium
@@KrzysztofMMaj te lekcje to w ogóle trauma, nikt nic nie rozumiał, koleżanka dostała zespołu lęku ze stresu, a ja się uratowałem od tego tylko dzięki faktowi że zgłosiłem się do odpowiedzi z filozofów greckich (lol) na początku roku i miałem jedną piątkę w dzienniku dzięki temu. Wspomnień czar
Ej czy inni ludzie też rysowali w zeszycie doświadczenia chemiczne, zamiast je robić?
OCZYWIŚCIE
Witam!
Jestem tutaj po raz pierwszy, ale sądząc po Twoich występach na "Bez Schematu", chcialam poznać bliżej Twoją twórczość na YT i, jak też przewidywałam, nie zawiodłam się w najmniejszym stopniu.
A ten materiał przeniósł mnie do 2007 roku, chemia... Trzy razy w tygodniu. 30 zadań... Gwiazdki, Pazdro, Pani profesor.... fruuu podlejcie kwiatki w sali.
Nieprzygotowana do matury z rozszerzonej chemii w najmniejszym stopniu, ale rozwiązująca zadania z deltą w 5 minut.
Nieprzespane noce, stres, korepetycje...
Katorga, gdzie nie bylam nigdy wystarczająco dobra, wystarczająco przygotowana. Nic się nie zmieniło... Szkoda. Szkoła, studia zamiast pomagać nam spełniać marzenia o sięganiu do gwiazd, gaszą całą pasję.
I tak, nadal winią dzieciaki....
Ale jest nadzieja, że są jeszcze jednostki, ktore chcą i wiedzą co zmienić. I za to dziękuję.
Dziękuję!!! A zmiana naprawdę jest możliwa, ludzie to robią, ale to tylko jednostki i nie jest o nich głośno... 15 września będzie na kanale taki ktoś. Nauczycielka matematyki Anna Szulc opowie, jak można w normalny sposób uczyć tego przedmiotu
Bardzo potrzebny odcinek, dziękuję Krzychu. Jestem w klasie maturalnej, jutro próbne a ja padam na twarz, bo od tygodnia sypiam mniej niż 5h. Wszyscy wiemy czemu: notateczki, ćwiczonka, pytanka, opracowanie pipsztylionów pytań na ustną maturę (tfu, jakie to jest bezużyteczne, geeeeez...), tyranie nas przedmiotami, które w maturalnej klasie nie powinny się wgl pojawić (biol-pol-ang, a baba z historii nęka nas, jakbyśmy przynajmniej byli na jej rozszerzeniu).
Odpowiedzialność zbiorowa to też ciekawy aspekt, mój ulubiony do zwalczania hah. Nie mam problemu, aby szczerze wygarnąć nauczycielowi co o tym myślę i jak się z tym czuję jako uczeń, który jako tako się stara przeżyć i nie zwariować. Zazwyczaj działa i wtedy ta odpowiedzialność spada tylko na tych, co potrzeba.
Jako człowiek na wylocie z tego porytego koszmaru, który ma za sobą już prawie 12 lat edukacji, stwierdzam iż jestem wypalona, zmęczona, niechęcona do dalszej nauki np. na studiach, potraciłam wszelkie pasje i jedyne czego chcę, to świętego spokoju i jakiejś ciekawej, angażującej pracy, w której może odnajdę tą bystrą i energiczną siebie sprzed lat.
W chyba drugiej czy trzeciej liceum babencja z polskiego kazała nam założyć "zeszyty motywów", podawała nam na lekcji z 15 takich typu: miłość, nadzieja, niepodległość (takie głupie hasełka co niby bez nich matury nie zdamy) i potem je samemu rozpisywać z przykładami z lektór, kto do kogo o tym powiedział itd.
Za pierwszym razem na to poszłam bo miałam już za dużo jedynek😆, więc taka samodzielna robota może mi coś podbije średnią.
No więc z tych 15 motywów udało mi się spisać (tak, są stronki z tymi motywami) jeno 3 czy 4, bo tak dużo tego było że mi nadgarstek wysiadł. Zaledwie w 4 godzinki.
Mieliśmy na to tydzień (Wasza Wysokość jest zbyt łaskawa), zbieranie zeszytów i później dostaliśmy je z powrotem po tygodniu (babeczka była mocna w sprawdzaniu).
Dwója z minusem proszę państwa!
Bo nie zrobiłam wszystkich motywów, a te które rozpisałam (wyszło z 10 stron) były "niewystarczające". Za mało kuźwa!
Od tamtej pory wypowiedziałam wojnę polonistce i nie robiłam żadnych zadań. Niech se w dvpę wsadzi te motywy, te zeszyty i w ogóle kij jej w żebra.
Aha, a na maturze nic z tych rzeczy nie było, więc ten...
Zeszyty motywów...
Zeszyty moty...
Nie, muszę iść to rozchodzić. To za duża dawka poLOLnistyki nawet jak dla kogoś, kto wyrabiał sobie odporność 10 lat
Fr spisałaś 3-4 motywy z internetu (czyli rozumiem, że nie było tam za wiele własnej inwencji twórczej, a nauczyciele o tych "stronkach" często doskonale wiedzą) wykonując ok. 20-27% zadania i zdziwko, że wystawiła ci 2-? Można podważać edukacyjną wartość zapisywania takiego zeszytu, choć pod przygotowanie do matury jest imo niezłym ćwiczeniem, ale damn, trochę autorefleksji też się w życiu przydaje XD
@@gryzeldakrzeso6575 Tu nie chodzi o zdobycie dobrej oceny, tylko niesprawiedliwość w zadawaniu prac, które i tak się nikomu nie przydadzą, a tylko marnują czas.
Z mojej strony był to raczej eksperyment na zasadzie: I can give it a shot
Mogę ci też powiedzieć, że różne zadania, różnych ludzi, spisywane czy też nie, były oceniane wg. jej widzimisię. Czasem ludzie którzy spisali co do literki dostawali 5, bo pracka perfekcyjnie wpisywała się w jej klucz, a ci co się właśnie samodzielnie starali - znacznie, znacznie niżej.
@@gryzeldakrzeso6575mamy 21 wiek, nie trzeba być chodząca encyklopedią. Rozumiesz to, że akurat o pisaniu motywów nie da sie zrobic bez pomocy innych? Trzeba sie posiłkować różnymi źródłami by zrobić piękna reasumcje...czy to jest spisanie? Nie, czyli jak ty broniles swą pracę i pisałeś ja w oparciu o jakies archiwa,to co? Powinienes dostac 2! Bo nie bylo tam twej inwecji? XD
@@NadiaLevi "Tu nie chodzi o zdobycie dobrej oceny" - ale piszesz, że otrzymałaś słabą ocenę i po tym wydarzeniu w akcie buntu przestałaś robić zadania. Całość brzmi, jakbyś czuła się niesprawiedliwie oceniona i jakby stanowiło to co najmniej część problemu.
A czy samo zadanie było bezsensowne? Nie uważam się za autorytet w tej sprawie, ale sama dla siebie w ramach przygotowań do matury wymyślałam mniej lub bardziej oryginalne motywy, które mogły się pojawić w arkuszu i łączyłam je (akurat tylko w głowie) ze znanymi mi tekstami kultury, dla mnie to była przyjemna gra w skojarzenia i przy okazji szansa na odświeżenie/utrwalenie fabuły jakiegoś dzieła - dzięki temu na maturach czułam się pewnie przy pisaniu prac pisemnych, bo dobieranie kontekstów nie sprawiało mi kłopotu. Może mam sprany mózg przez system, idk, ale z tym pomysłem na zeszyt problem dostrzegam jedynie w ograniczeniu do lektur, a tak wydaje mi się niezłym sposobem na uporządkowanie sobie wiedzy i przy okazji potrenowanie samego procesu szukania potrzebnych wątków. Natomiast bezrefleksyjne przepisywanie gotowca faktycznie sensu za wiele nie ma.
Zacznijmy od tego, że to nie są zadania domowe tylko zadania przerwowe albo jeszcze lepiej, zadania obecnościowe.
Lub po prostu człowiek wymyśla na poczekaniu udając, że się nie potrafi rozczytać.
Uczyłem się w szkole językowej. Genialni prowadzący, genialna, luźna atmosfera, a potem przyszedł prowadzący, który zaczął traktować moją grupę jak typowych uczniów z liceum... po dwóch zajęciach powiedziałem właścicielce, że to nie jest miejsce, w którym chcę się uczyć, bo liceum miałem przynajmniej za darmo...
Przypomniała mi się sytuacja z przed kilku dni - nauczyciel matematyki kazał w domu zrobić szablony kilku paraboli, wszyscy o tym zapomnieli, na następnej lekcji wszyscy dostali po jedynce i nauczyciel na tej samej lekcji zaczął tłumaczyć jak policzyć wszystkie potrzebne punkty, by nie odrysowywać od szablonu i sam nam powiedział że te szablony już nam się nie przydadzą
Kurde, kolejny materiał który daje mi dużo do myślenia i wywala kolejkę schematów życiowych z wyjeżdżonych torów
Od kiedy pamiętam zawsze po powrocie ze szkoły brałam się do odrabiania pracy domowych i robiłam je porządnie, ale szybko, by móc jak najszybciej mieć wolne. Prawie nigdy nie zdarzyło mi się mieć w tym zaległości. No i wtedy byłam bardzo dumna z siebie, uważałam że to dobrze, bo dzięki tym wszystkim zadankom nie musiałam się dodatkowo uczyć, bo utrwalały mi po prostu wiedzę. Dziś już patrzę na to z dystansem i widzę, że mi to zaszkodziło
Co mi zaszkodziło? Ano słuchając tego materiału zdałam sobie sprawę, że teraz mam taki sam stosunek do zadań w pracy jak do zadań domowych. Owszem, robię je porządnie, ale chcę je zrobić jak najszybciej i mieć z głowy. Oczywiście, niektóre zadania są takie, że nie trzeba im poświęcać uwagi, ale są też takie, do których przydałoby się użyć choćby trochę kreatywności. I tu jest problem, bo podchodzę do nich jak do zadań "z klucza". W szkole na matmie były takie szeregi ćwiczeń, na które wystarczyło znaleźć sposób i można było potem kolejnych 20 przykładów rozwiązać tą samą metodą. A w życiu tak nie ma. W pracy rzadko się zdarza, że jest jedno gotowe rozwiązanie. A z takim mindsetem to jest droga przez mękę, jedna metoda nie działa, druga nie działa i są nerwy, że wolno idzie, postępów nie ma, case not closed Mózg wyćwiczony wieloletnim klepaniem zadanek nie umie się przestawić na inny tryb pracy. Czasem się zastanawiam, czy w ogóle jestem kreatywna Trudno po tylu latach zresetować tak sformatowane myślenie, wymaga to ciężkiej pracy i duuużo czasu musi minąć, aby móc funkcjonować po nowemu
Zawsze jak myślę o swojej historii szkolnej i o tym, jak straszono mnie poziomem na studiach to chce mi się płakać i śmiać jednocześnie.
To na studiach mieliśmy feedback, każdy błąd był tłumaczony, omawiany i pisząc pismo procesowe prowadzący robili w Wordzie( coś jeszcze rok wcześniej było niemożliwe, bo jakże to tak, na komputerze pisać dokument?!)notatki z tego, co jest źle, co dobrze i co można dodać. Wchodziła powoli już moda na testy, ale ciągle jak mieliśmy to 0 pkt to wiedzieliśmy dlaczego A jest poprawne, a B i C nie. Były konsultacje na omawianie wątpliwości z prowadzącymi i były maile na których można było zadawać pytania, a niektórzy prowadzący nawet oferowali możliwość wygadania się w trudnych sytuacjach.
Nie było ofc. idealne i trafiło się paru chamów oraz idiotów( każdy z tytułem profesora belwederskiego)
Moim faworytem natomiast do dziś była pani "tylko"z tytułem magistra, sędzia, przewodnicząca wydziału karnego sądu okręgowego, która z uczelnią nie miała nic wspólnego dotychczas. Po jednym z kolokwiów rzuciła, że ocenianie ludzi to w sumie jest głupie i ona tego robić nie lubi.
Halo, dosłownie jest pani sędzią.
Matura z Lewusem zwróciła mi uwagę na jedną drastyczną rzecz, o której wcześniej nie pomyślałem, mianowicie, że ze szkoły wychodzą ludzie bez zainteresowań.
To jest coś, co jest chlebem powszednim na zajęciach. Dlatego na szkoleniach turorskich uczymy się rozmowy o zainteresowaniach, wydobywającej je (bo każdy ma jakieś, tylko są one przez szkołę tłumione)
Jako korepetytor od miesiąca kombinuje z podopiecznymi w jaki sposób pozbyć się zadań domowych w ich szkole, ale SU jest strasznie lewniwy, ale ten film na pewno mi pomoże to wszystko ogarnąć i zasięgać sojuszników z organizacji różnych.
Dziękuję za Twoją pracę. Planuje w ogóle film wspierający środowisko korepetytorów, bo mam wrażenie, że jest ono 7x lepiej wykształcone pedagogicznie od szeregowych nauczycieli (i stąd się mu zawistnie obrywa od tego grona)
@@KrzysztofMMaj Nie miałbym realnie chyba żadnych uprawnień na nauczanie, bo nie mam odpowiednich studiów, po prostu pasjonuje się kilkoma rzeczami i umiem je dobrze objaśnić, na tyle że zarówno dziecko z podstawówki jak i licealistę wyciągałem skutecznie z zagrożenia. Ja tylko umiem dobrze i ciekawie opowiedzieć o historii i wiem jak nauczyć się języków ¯\_(ツ)_/¯
@@MiksusCraft To jeszcze bardziej przykre i niepokojące, że większość doświadczonych profesjonalistów, po odpowiednich studiach, z latami pracy w zawodzie i dziesiątkami szkoleń na koncie nie jest w stanie uczyć w połowie tak dobrze, jak amator bez żadnego zaplecza pedagogicznego.
Ostatnio jak wracałam do domu to autobus stał w korku, czyli zamiast przejechać trase w 3 min przejechał ją w 10 minut. Może nie jest to dużo, ale chłopczyk który o godz. 17 wracał do domu ze swoją mamą płakał i hiperwentylował się ze stresu, bo nie zdąży zrobić zadań domowych. Może miał jakieś 10 lat, więc powinien na sankach jeździć, a nie nakładać na siebie takiej presji.
Przesmutne to jest
Ja pierdole...
aż przypomniało mi się jak przez wszystkie lata szkolne obrywało mi się za nierobienie zadań na co moja odpowiedź była zawsze taka sama - dom jest od wszystkiego, ale nie od nauki szkolnej (nie liczę oczywiście nauki imersywnej, albo reserchu podczas pisania książek). Bo w końcu skoro zmusza się do spędzania w szkole połowy dnia to naprawdę żałosne jest wymaganie od uczniów, żeby poświęcali na nią jeszcze swój wolny czas, zwłaszcza w wieku, w którym tak ważne jest rozwijanie zainteresowań, pasji i odkrywanie nowych rzeczy, a nie robienie czterdziestu przykładów z podręcznika do matematyki
Krzysztofie, przynosisz jamnicze szczęście. Oglądałam ten film wczoraj wieczorem, a dziś spotkałam w kawiarni JAMNIKA i pogłaskałam tegoż JAMNIKA ❤❤❤
Wspaniałe doświadczenie!!! dla obu stron!
15-20 minut pracy RAZY 7 PRZEDMIOTÓW
Niektórzy nauczyciele nie potrafią zrozumieć, że ich przedmiot nie jest jedyny, ani nawet najważniejszy.
Otóż to. A to napisała babka z pięcioletnim doświadczeniem w szkole reklamującej się jako postępowa...
Ta seria niesamowicie do mnie przemawia. Lata edukacji szkolnej mam już, na szczęście, za sobą, jednak sporą część dochodów czerpie z udzielania korepetycji. Chociaż uczę języka angielskiego, który, z mojego doświadczenia, nie wiąże się z tak dużą ilością zadań domowych to często wypytuje na temat sytuacji w szkole. Z 10 uczniów dużych wrocławskich szkół podstawowych ani jeden nie wypowiedział się pozytywnie na temat swojej szkoły. Jest to oczywiście dowód anegdotyczny jednak z badań, które przytoczyłeś, wynika, że problem jest realny. Najczęstsze problemy na jakie się skarżą to właśnie ilość zadań domowych, lekcje od 8 do 16, nauczyciele stosujący przemoc werbalną. Za każdym razem gdy przychodzę, słucham na temat zadań, projektów, punkcików i straszeniu egzaminami. Zdarzyło mi się nawet usłyszeć prośbę o możliwość pójścia do toalety (w ich własnym domu) co jest zwyczajem, jak mniemam, wyniesionym ze szkoły. Rzeczywiście przypomina to zakład karny. Mam nadzieję, że więcej osób, zwłaszcza rodziców, trafi na ten kanał i zapozna się z proponowanymi przez ciebie rozwiązaniami.
Drugia kamera robi fantastyczną robotę, a sam temat bardzo interesujący i dobrze przedstawiony
Moje życie w klasach 4-6 i gimnazjum: pobudka 6:00, szkoła 8-14 w gimnazjum 8-15, szkoła muzyczna 15-18, powrót do domu 19-20. Odrabianie prac domowych 20-22 lub 23, mama w tym czasie donosi ciepłą kolację (mój pierwszy posiłek dnia jedzony na raty po widelcu w nagrodę za każde rozwiązane zadanie lub zapamiętany fakt) następnie powtarzanie materiału do kartkóweczek, sprawdzianików, klasóweczek 23-24 (po cukierku zagryzamy za zapamiętany fragment materiału), 24-2 lub 3 czytanie lektury na język polski. Weekend: pisanie wypracowań na język polski, czytanie lektur, robienie zadanych projektów z innych przedmiotów, nauka do klasówek i sprawdzianów miesięcznych, odrabianie prac domowych zadanych na weekend (większych niż zwykle, bo przecież "macie czas"). Tak jadłam jeden posiłek dziennie, dlaczego? Bo że stresu zaciska mi się żołądek i nie mam apetytu. Tak nabawiłam się anoreksji, depresji i nerwicy. Tak, miałam dobre oceny, nie nie miałam życia, tak przez brak kontaktów z rówieśnikami (nie miałam czasu) do dziś mam problem z nawiązywaniem relacji. Co pamiętam z tamtego okresu (łzy cieknące po policzkach, a później już suchy płacz, bo z odwodnienia nie miałam łez). Rodzice mnie nie zmuszali do nauki, wystarczyło uleganie autorytetowi nauczycieli. Taki chyba miałam charakter (nie wińcie mniee, miałam 10 lat gdy wpadłam w tą machinę). Nienawidziłam się uczyć, byłam o tym przekonana jeszcze na studiach ( pololnistycznych na UG- nie pozdrawiam). Dopiero gdy zmieniłam kierunek na niszową ochronę zabytków i uczelnię na mało prestiżowe UKW w Bydgoszczy pokochałam naukę! Taką zdrową, przyjemną i nie prowadzącą do wycieńczenia. Mam małe dzieci i wiem jedno, nie chcę im zagwarantować piekła polskiej szkoły. Liczę mocno na nowy rząd, bo niestety w okolicy nie mam budzącej się szkoły
Aż mi sie przypominają czasy gimnazjum i liceum jak połowie moich znajomych odpalał się rano syndrom ucieczki i mieli ataki paniki myśląc o pójściu na zajęcia do konkretnych nauczycieli. Ah cudny system szkolnictwa... Chyba najmilej zapamiętam jak po lekcji poszłam do pana od geografii i oświadczyłam mu, że w klasie maturalnej, jakieś 2 miesiące przed samą maturą, nie zamierzam pisać 6 sprawdzianów i 12 kartkówek z jego przedmiotu - a. bo nie wybrałam go na maturze oraz b. jak to schrzanie to nie mam kiedy tego poprawić. Na szczęście się opamiętał i po prostu robił z osobami zdającymi karty pracy, ale był obrażony, że jego przedmiot nie był dla nas najważniejszy
30 lat temu, kiedy ja chodziłam do szkoły jakoś był czas na utrwalanie materiału w czasie lekcji. Teraz (a mam dziecko w wieku szkolnym) widzę, że całość "utrwalania" i całkiem sporo "przerabiania programu" zostało wypchnięte do domu. Niedługo chyba udam się do szkoły po pensję nauczycielską, skoro usiłują mnie zatrudnić na etacie nauczyciela ;-/ I tak, jestem wyznawczynią Świętego Spokoju :)
A ja mam dla Ciebie Krzysztofie kolejną polecajkę anime.
1. Anime zaskoczenie sezonu. Ma po 10+ odcinkach dalej ocenę 5.0, co na crunchyroll się nie zdarza.
The Apothecary Diaries się nazywa. Historyczny setup, mocno realistyczny. Bardzo ładna animacja i detal.
Ale co jest piękne w tym anime to główna bohaterka. Genialna kreacja. To taka trochę szalony naukowiec, trochę detektyw i w 100% troll. I to wszystko względem społeczeństwa i realiów mocno de facto ciężkich i opresyjnych.
Są więc i zagadki kryminalne ale jest i polityka. Mrocznie, straszno i zabawnie.
2. No i muszę znowu wspomnieć o Frieren. Anime także ma genialną bohaterkę, świetny worldbuilding, fajną magie. Ale najważniejsze dla Ciebie Krzysztofie będzie jedno. Bohaterka, elfia magini, nie lubi rano wstawać i jej półprzytomna. I lubi książki. Oczywiście grimuary z zaklęciami. Zbiera je hobbystyczne :)
Muszę przyznać że dawno takiego wysypu anime z głównymi bohaterkami żeńskimi nie było, a dodatkowo w tym przypadku są to wręcz perły.
Ja to ciepło wspominam czasy technikum, bo tam gdy pani pololniskta świeżo przeniesiona z liceum zadała pracę domową, klasa 30 chłopa zbiła ją śmiechem. Czas z jasnym podziałem na szkołę i życie sprawił że nauczyłem się uczuć i w całej edukacji ten okres wspominam najlepiej.
Choć i tak to jak wspominanie choroby przewlekłej.
Nieprawdopodobne, doczekaliśmy od dawien dawna zapowiadanego odcinka na temat prac domowych
W końcu ktoś mnie zdołał wystarczająco wkurwić.
@@KrzysztofMMajO jaką partię polityczną chodzi?
O żadną. Bo, jak zawsze, to nie politycy najbardziej brużdżą w edukacji
@@KrzysztofMMaj no popacz pan, na pełnym wqrwie też działałam najskuteczniej 🤔 😉 😁
@@KrzysztofMMajJestem przykładem osoby,która nauczyła się ogarniać fizyke na bieżąco. Czułem sie wmiare pewnie, na tle klasy dobrze wypadałem. Kupe czasu na to poświęciłem, początki były trudne. A to po to by napisać ta fizyke tak samo beznadziejnie na maturze próbnej jak chemie,na którą poprostu czasu brakło by powtarzać. Jestem przykladem ucznia,który chciał nauczyć się myśleć, jednak nauczyl sie robić systematycznie i schematycznie zadania z fizyki i matmy. Nagle to wszystko legło, a miało mi to ratować punkty na medycyne,gdyby chemia czy biologia gorzej poszła. Biolchem to jedno wielkie kucie i siedzenie po nocach,myślałem że w szkole na matfizie, więc godzin tych przedmiotów odda. Nie oddało...kompletnie. ps. Fizyke miałem na 7 i8 h lekcyjnej przez dwa lata
23:22 moja uczelnia posyła nas na różne kursy do firm zewnętrznych w ramach programów unijnych mających poszerzać kompetencje studentów. Mój ulubiony moment to gdy prowadzący szkolenie łapie error bo na koniec kursu musi zrobić wymagany przez uczelnię test mimo iż normalnie nigdy tego nie robi. No ale przecież totalnie nie da się udowodnić, że studenci poczynili postęp inaczej niż przez testy, sprawdziany, punkciki.
7:40 Do tego co napisała pani polonistka: Nie, "zadania domowe" nie zamują 15 min. ten krótki czas nawet nie pasuje do idei zadań domowych o których Ona mówi. Z własnego doświeadczenia wiem, żeby poszeżyć wiadomości na jakiś temat należy się w temat zagłębić, co zamuje dużo więcej czasu. W innym wypadku jedynie poieżnie, bezmyślnie i maszynowo wykonujemy polecenia nauczyciela. Myślę, że rozwianiem problemu, mogłyby być projekty tworzone pod okiem dydaktyka jako zajęcia szkolne i poza szkolne, podobnie jak na uczelniach.
Amen to that.
Taki jeden projekt, dobre pomyślany oczywiście, da więcej niż 400 zadań domowych
Pamietqm jak dzis, 6 klasa podstawowki, jezyk polski, praca domowa dotyczaca lektury Tahemniczy Ogród. Jezuuuu jak mega podobala mi sie ksiazka i bylam mega zajarana by napisac zadanko. Polegalo na opisaniu jak sie czulismy czytajac lekture.
Dumna z pracy podnosze reke ze na ochotnika przeczytam zadanko. Czytam mega szczesliwa ze moge sie pochwalic czyms fajnym co napisalam. Dostalam zjebe ze ledwo na temat sie zalapalam i dostalam dwoje bo cytujac "jedynki nie bedzie bo widac ze ze bzdury sama napisałam"
Nigdy wiecej
20:00 zazwyczaj przy rekrutacji każdy ma w tyle certyfikat językowy. W pewnym momencie przechodzimy na pytania techniczne po angielsku oraz zadajemy pytanie luźniejsze po angielsku. np jeden kadydat dał w hobby pieczenie pizzy neapolitańskiej i po angielsku opowiadał skad mu sie to wzielo, jakiego sprzetu uzywa itp ;P
Mam jlpt n3 z japońskiego, ale przestałem się uczyć i połowę zapomniałem, w zasadzie gadać nie umiem.
Z angielskiego nie mam żadnego certyfikatu, a piszę i mówię płynnie. Tyle znaczą certifikejty. U mnie w pracy też nikt nie pytał o certyfikaty, a na bieżąco tłumaczę dokumentację.
Z życia wzięte:
1. polonistka zadaje zadanie domowe - interpretacja tekstu z podręcznika według podpunktów, które są w treści danego ćwiczenia
2. umawiamy się między sobą w klasie, kto robi to zadanie
3. osoby które zrobiły zadanie zgłaszają się na lekcji i dostają oceny (często słabe, mimo że siedziały nad interpretacją dwie godziny wieczór wcześniej, ale babka wyraźnie faworyzuje niektórych, a niektórych gnębi okropnie)
Oszukujemy ten system, bo szkoda siedzieć na darmo 2 godziny nad marnym tekścikiem krytykującym np. postawy współczesnej młodzieży z odniesieniem do młodzieży ze słynnego "kiedyś to było", żeby potem pani zapytała na lekcji tylko dwie osoby. Poświęca na to odpytywanie pół godziny, a te ostatnie 15 minut stara się jakoś liznąć temat.
Ogólnie kocham tą kobietę - ostatnio przy omawianiu próbnych matur nie zaliczyła koleżance odpowiedzi w zadaniu, z absurdalnym wnioskiem, że "Ksiądz Robak to nie ta sama osoba co Jacek Soplica", dlatego odpowiedzi "Ksiądz Robak" jej nie uznała xD
Deklaruje się jako przeciwniczka ocen, jednocześnie potrafi postawić 3/4 klasy jedynki z próbnych, które jak się okazało, nie powinny być nawet oceniane (a szkoda bo wleciałyby dwie piątki z banalnych maturek z angielskiego, jednak pani z angielskiego jest dobrym człowiekiem i trzyma się zasad, i próbuje nam jak najbardziej ułatwić sytuację; to ona wycofała oceny z reszty próbnych egzaminów, i pozostali nauczyciele się obrazili xDD).
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że nadal się trzymam w tej szkole, i to z dobrymi wynikami, a rzadko robię zadania domowe. Gorzej jest z ludźmi, na których się uwzięto bez szczególnego uzasadnienia - im nawet regularne odrabianie zadań domowych nie pomaga. Chore.
Jest i ona, pięknie wykonana, PODSTAWA PROGRAMOWA! Nigdy mi się nie to nie znudzi😂
Opowiem historię, od której Krzysztofa rozboli głowa.
Udzielam korepetycji. Jest to mój sposób utrzymania się na studiach. Miałam uczniów z mojej byłej szkoły i z ciekawości zapytałam, czy dostawali oceny za matury próbne. Oczywiście, że tak. Na moje "przecież tak się nie powinno robić, dlaczego oni wstawiają te oceny?" usłyszałam parafrazę odpowiedzi jednej z nauczycielek, która stwierdziła, że oni (nauczyciele) sprawdzają stosy matur w swoim czasie poza pracą i spędzają na tym godziny, więc żeby ich praca nie szła na marne, to uczeń ma dostać ocenę.
Myślałam że spadnę z krzesła.
Czasu ucznia nie trzeba szanować i wolno zadawać im godziny zadań domowych codziennie, ale czas nauczyciela to już świętość. Ach, pamiętajcie, w końcu dzwonek też jest dla nauczyciela
Masakra, pamiętam swoje chodzenie do szkoły i było mnóstwo tych zadań domowych też często miałam wrażenie, że są one trudniejsze niż zadania na lekcji.
typowa lekcja matematyki: 2+2=4
zadanie domowe z matematyki:
Szczerze się zgadzam z materiałem, co do matury w mojej szkole nawet mnie nie dopuszczono (z powodu słabych ocen z j. Polskiego ) a rok później na swój rachunek zdałem z dobrym wynikiem ucząc się z materiałów dostępnych w Internecie. A samo przygotowanie zajęło mi równo tydzień. Pozdrawiam
Chodzę do liceum, kończę codziennie o 16, większość moich kolegów o 17, bo chodzą na religie. Wracam do domu koło 18, i codziennie mam 2-3 godziny pracy domowej (wiekszość nawet z przedmiotów nie rozszerzonych ani maturalnych) i codziennie spie po 5 godzin bo jedyny czas kiedy mogę zrobić coś dla siebie jest od jakiejś 22, albo mam problemy z zaśnięciem. Wydaje mi się że jest tu lekki problem.
no to nie rob tych zadan i miej wyjebane. przedmioty niematuralne odpusc. Za kilka lat bedziesz czul sie dorosle, niezaleznie, a wiec asertywnie i zastanawiac sie bedziesz - jakim cudem dalem soba pomiatac w szkole. Ja swoje dzieci tego naucze, bo zakladam, ze szkola za 20 lat sie nie zmieni. Mam 25 i widze teraz bardzo duzo. Jedynka nic nie znaczy i nawet nie kloc sie z nikim o to. Beda robic ci wyrzuty sumienia, ale pamietaj aby patrzec na to z przyszlego punktu widzenia.
@@FireJach To prawda akurat jestem z siebie dumna że na oceny mam wyjebane bo rodzice mnie nauczyli ze nic one nie znaczą. Ale jednak jakoś przetrwać trzeba i nawet na dwoje żeby zdać w liceum trzeba się choć trochę postarać, szczególnie z rozszerzeń
Faktycznie, niektóre prace domowe były na te wspaniałe 15-20 minut, jednak polonistka miała inne zdanie w tej kwestii. Czasem potrafiła zadać na następny dzień coś na stronę a4 do napisania, love that
A to tylko jeden przedmiot.
Ja w moim życiu do końca szkoły średniej zrobiłem może z 5% wszystkich zadanych prac domowych. Zdawałem z dobrymi wynikami, ponieważ miałem bardzo dobre oceny ze sprawdzianów. Traktowałem czas na prace domowe jako czas na odpoczynek i dlatego miałem siłę na naukę tego co lubię. Od zawsze miałem gdzieś, czy dostałem jedynkę z polskiego, czy innej biologii, bo wiedziałem, że te przedmioty są dla mnie nieprzydatne. Tym myśleniem dostałem się na dobre studia informatyczne. Jestem wdzięczny za ludzi, na których trafiłem, bo gdyby nie oni, a w szczególności moja mama, to by mi się to nie udało (system edukacji walczył do końca)
Przypomniałam sobie historię z czasów licealny. Mieliśmy do podręcznika ćwiczenia, o których pani od niemieckiego nigdy się nie wypowiadała, aż pewnego dnia kazała nam dosłownie z dnia na dzień zrobić ponad 100 stron (sic!) ćwiczeń. Cała klasa zestresowana, kombinowanie jak to ogarnac nawet grupowo, no fizycznie się tego zrobić nie dało, nawet dzieląc to między siebie. Więc w dzień sprawdzania po prostu w pewnym momencie powiedzieliśmy, że tego nie da się zrobić tylu cwiczeń w jeden dzień, na co dostaliśmy odpowiedź "przecież to oczywiste, że mieliście robić te ćwiczenia na bieżąco", kurtyna
Daj Pan o parę sekund dłuższą końcówkę. Człowiek zabiegany, czasem w tle przy pracach domowych, czasem przy spacerze lub treningu słucha Pana. Pan wrzucony w plejkę między innymi materiałami do odsłuchania i przy tak szybko urywającym się Pana odcinku nie zdąży nawet lajka stuknąć, a wiemy, że należy. Jak zawsze wielkie dziękuję za wspaniałą robotę. Pozdrawiam 🫡
Super pomysł z drugą kamerką, widać że masz na to sposób i pomysł. Będzie jeszcze lepiej. Super, dziękuję.
O wow widzę że druga kamera i „studio” się rozwija. Super! Mi się podoba! (Nie mogłem się powstrzymać i napisałem komentarz zanim obejrzałem 5 minutę filmu haha)
Rozwija się! Dziś też nowy mikser przyszedł audio, ale bez kabli XD więc najgorzej, czekam aż dotrą i nie mogę się bawić nową zabawką a już najwyższy czas, bo obecny mikser (GoXLR) utracił wsparcie producenta i szwankuje
Do teraz pamiętam, jak już w technikum na przedmiotach zawodowych pisaliśmy raporty i podsumowania z ćwiczeń (dosłownie każdych). Blok pięciogodzinny głównie poświęcaliśmy na ogarnięcie samego ćwiczenia, a raporty były pisane w domu. Oczywiście nie muszę mówić, że zajmowały więcej niż "15-20 minut" :) Oczywiście nie muszę mówić, ze pisane były ręcznie, bo przecież jakby to ktoś napisał w Wordzie, to jest ryzyko zrobienia "kopiuj-wklej" nie daj Boże i zaoszczędzenia jakiegoś czasu na pisaniu po raz dziesiąty tego samego w kolejnym raporcie :) Najgorsze jest to, że dopiero podczas oglądania tego materiału uświadomiłem sobie jak bezproduktywne i bezsensowne to było. W ogóle o tym nie myślałem będąc wtedy w szkole, po prostu - kazali to człowiek robił. No bo co, przecież się zgodził na początku roku na takie warunki :)))
Jeśli chodzi o matematykę to miałam w życiu jedną taką nauczycielkę, która najpierw tłumaczyła całą teorię dotyczącą danego tematu a potem razem robiliśmy 2-3 najtrudniejsze przykłady z każdego zadania, przy czym naprawdę świetnie potrafiła je wyjaśnić. Potem mieliśmy do domu te łatwiejsze przykłady. Z jedenj strony te prace domowe były przez to potężne, ale z drugiej mieliśmy w zeszytach wzór jak się za nie zabrać i szło nawet sprawie, bo nie trzeba było się głowić jak tu podejść do tego (zazwyczaj). Poza tym to faktycznie sporo dawało. Naprawdę pozwalało powtórzyć i utrwalić materiał, tym bardziej, że tak trudnych zadań jak na lekcjach to nie było nawet na sprawdzianach
Ja serio ide w poniedziałek do dyrektorki i polecam jej twoj kanal. Boze blagam by cos obejrzala, bo nie jest zla, bierze pod uwage wiele nowych pomyslow edukacyjnych ale nie wie na czym sie oprzec. Musze to zrobic.
Super materiał! Jakby nauka na sprawdziany i kartkówki to nie było „utrwalanie materiału”... Wiedziałam, że opowiesz się przeciwko kulturze zapi*rdolu.
Co do egzaminów w dorosłym życiu to lekko sie czepnę - wszystko zależy od tego co sie robi w życiu. Są zawody, w których mamy punkcikowane egzaminy okresowe regularnie, a ich uwalenie oznacza utratę uprawnień do wykonywania zawodu. Ale fakt, to będą juz tylko specyficzne środowiska
Masz rację. Na przykład cała branża budowlana ma swoje egzaminy (pisemny + ustny) na uprawnienia (na szczęście jednorazowe), gdzie trzeba wkuć na pamięć milion cyferek (wytycznych) z rozporządzeń, ustaw itd. A jak masz część ustną to możesz przygotować się z pytań, które dostało się przed chwilą i ma się na to ok. 30 minut. ALE! możesz przygotować się tylko z materiałów wydrukowanych...
Ja nie mówię, że uprawnienia są złe. Powinny być, żeby domy nie wyglądały jak domy Numerobisa z Asterixa Misja Klepoatra i nie zagrażały ludziom, ale uważam, że trzeba wiedzieć gdzie czegoś szukać, a nie pamiętać dużo, podobnych do siebie cyferek.
@alicjaptak768 dolary przeciw orzechom, że robi się tak te certyfikaty dlatego, że nikt nie pokazał wcześniej alternatywy
@@alicjaptak768 ja mogę się odnieść do własnego podwórka. Pracuję na kolei, ale sytuacja może dotyczyć też zawodowych kierowców albo branży lotniczej. My wręcz musimy mieć regularnie nie tylko badania ale i egzaminy okresowe bo w pracy odpowiadamy za bezpieczeństwo dziesiątek albo i setek osób. Przepisy są regularnie aktualizowane, zmieniane. Ponadto na codzień ma się do czynienia z kilkoma sytuacjami na krzyż, a trzeba być gotowym także na te mniej oczywiste. Żeby nie te durne teściki to mało kto miałby motywację by powtarzać, utrwalać wiedzę w myśl zasady "jakoś to będzie". Cóż, przykładem jakośtobędzizmu były między innymi Szczekociny... I wiem, że jakby nie przymus powtarzania testów co kilka lat to wiele osób by nie było na bieżąco. Sama się czasem łapię na tym, że przez zmęczenie nie chce mi się czegoś sprawdzić, a gdzie tu mowa o nauczeniu się na pamięć...
Dodatkowo w branżach takich jak moja nie ma czasu na szukanie. Musisz wiedzieć na JUŻ bo błędna decyzja może kosztować czyjeś zdrowie lub życie
@@KrzysztofMMaj wszystko zależy od branży. W wielu przypadkach na pewno dałoby się to usprawnić, unowocześnić. Są jednak takie obszary gdzie ciężko o nowatorskie podejście. Znaczenie znaków drogowych (ulice) i wskaźników (kolej) trzeba znać i się tego nie przeskoczy. Na codzień mam styczność z może 10% tego co zawiera instrukcja, ale muszę znać 100%...
@@KrzysztofMMaj ja, jako że nie mam uprawnień to nie mogę podpisać się pod projektem. Mam odpowiednią wiedzę, jak czegoś nie wiem to szukam, pracuję w branży ok. 5 lat jako asystent projektanta. De facto ja rysuję, wyliczam odpowiednie rzeczy, dobieram urządzenia, robię opis z wytycznymi, a osoba z uprawnieniami sprawdza to i podpisuje się biorąc za to odpowiedzialność. Czyli jeżeli coś się złego stanie to on formalnie (przed Inwestorem, ew. w sądzie) musi się z tego tłumaczyć, a nie ja.
Na razie nie ma / ja nie znam alternatywy. Nie widzę też jakie zmiany mogłyby przyjść (a musiałyby być wprowadzone przez prawo konsultowane z specjalistami z branży, która ma podziały w sobie, hehe), aby było lepiej, a zarazem osoby kompetentne miały prawo projektować. Ogólnie temat rzeka. Wiele zawiłości i zależności.
20:32 Jakie radzenie sobie ze stresem? XDDD Jestem w 2 klasie liceum i brzuch mnie boli ze stresu kiedy tylko siedzę na niektórych lekcjach (oczywiście na języku polskim nauczanym przez polonistkę z UJ), nie muszę być nawet odpytywana żeby się stresować. Nikt nie nauczył mnie radzić sobie z silnymi emocjami, jedyne co szkoła zrobiła (wcześniej podstawówka, teraz liceum) to doprowadzanie mnie do takich stanów, w których wcale nie musiałam się znaleźć. Jedyne czego się uczy ludzi w taki sposób to to, że jeśli nie chcą się stresować to wystarczy nie przychodzić na konkretne zajęcia, a potem ci wszyscy pseudo nauczyciele są wielce zdziwieni, że nikogo nie ma.
"Zaraz będziemy oceniać tylko nauczycieli, a nie uczniów"
- I DOBRZE!!!
( to jest wogóle typowy argument w stylu "no znowu wszystko moja wina!" gdzie ktoś narzeka na to, że ktoś narzeka i ocenia negatywnie czyjąś prace. Kiedy ktoś ci mówi, że coś źle robisz, to powinieneś przeprosić i poprawić się, a nie zarzucać komuś że nie można ci mówić co źle robisz! O albo że "Hejt! To jest hejt!")
Od pewnego czasu nie mogę pojąć, czemu nauczyciel ma być zawodem specjalnej troski. Większość Polaków zarabia za mało, ma wysokie kosztu życia (inflacja), jest wypalona pracą, ich zawód jest społecznie wyśmiewany (jako zbyt przyziemny, albo zbyt "wykształciuchowy"), musi jeździć na wakacje w określonym czasie (sporo firm narzuca przerwę wakacyjną), musi się doszkalać w zawodzie itp. Ale tylko nauczyciele uważają, że usprawiedliwia to olewanie swoich zadań i przerzucanie swojej pracy na innych. Ciekawe co by było, jakbym wypuściła do druku książkę bez obrazków, bez ułożonego tekstu, ale z adnotacją "proszę sobie znaleźć i opłacić odpowiednie zdjęcia na stocku" .
W szkole podstawowej miałam codziennie po kilka zadań domowych, przynajmniej jedno na kolejny dzień. Teraz w liceum nie mam zadań domowych - moja szkoła ich zakazuje. Dzięki temu mam czas na hobby i spędzanie czasu z rówieśnikami. Wcześniej jedyne na co miałam czas to męczenie się w domu godzinami nad kolejnymi zadaniami z matematyki, biologii czy j. polskiego, które jedyne co robiły to zniechęcały mnie do nauki przedmiotu, męczyły i zabierały cenny czas. Nawet nie sprawiały, że lepiej coś umiałam. Po prostu same minusy.
Zadania domowe wzbudziły moją kreatywność, zacząłem znajdywać więcej powodów dlaczego nienawidzę prac domowych. Dodam że jestem ADHDkiem przez co zapominam ciągle o ich robieniu i nawet teraz sobie przypomniałem że mam coś do zrobienia ale i tak pewnie zaraz o tym zapomnę ale no cóż, dobór naturalny mnie wywali ze studiów przez te prace domowe xD
Jestem uczennicą klasy 3 liceum i muszę przyznać, że wspominając szkołę podstawową, miałam szczęście kiedy trafiłam do placówki, w której jestem teraz. Zniechęcenie do nauki jakie stwarza niemożność wykonania wszystkich zadań na czas jest niewysławialne. Co do języka polskiego/historii literatury, muszę się nie zgodzić. Realizuje ten przedmiot w zakresie rozszerzonym i uważam, że elementy historii literatury oraz języka polskiego (gramatyka, składnia, fonetyka, leksyka...) są wyważone. Zdaję sobie jednak sprawę, że zależy to od nauczyciela...Dziękuję za ciekawy materiał w mojej sprawie.
Jak ja się cieszę, że chodzę do ogarniętego liceum.. uczniowie są szanowani przez nauczycieli, a nauczyciele szanowani przez uczniów. Profesorowie wychodzą w założenia, że ze względu na wybór tego konkretnego liceum będzie zależeć nam na nauce, nie stoją więc nad nami i nie zmuszają nas do dodatkowego i bezsensownego dziubdziania zadanek z podręcznika. Jedyne zadania domowe jakie dostaję są z moich 2 z 3 rozszerzeń, historii i matematyki (z matematyki jednak są to bardziej podpowiedzi jakie zadania można zrobić kiedy chciałoby się jeszcze usiąść nad danym zagadnieniem. Nigdy zadanie nie było sprawdzane). Jestem naprawdę zadowolona z mojego wyboru. W Polsce chyba nie mogłabym trafić lepiej.
Jedyne zadania domowe jakie mi nie przeszkadzały były na studiach na zajęciach z matematyki. Babeczka dawała nam na ich rozwiązanie tydzień. Nie miałem jej tego za złe, że zadaje do domu, bo miała z nami 15h na semestr, a materiał na egzaminie był bardzo obszerny. Dzięki temu, że je robiłem to nie musiałem się później uczyć na egzamin.
O, i to jest dobre podejście
U nas jak podaliśmy argument, że czemu zadanie na weekend to była odpowiedź typu: "To jest zadanie na dzisiaj wieczór, jak zrobicie dzisiaj to nie macie na weekend".
I to jest bardzo dobre podejście, uczące systematyczności, planowania działania i odpowiedzialności.
@@justanordinaryaccount9910 dodatkowa praca na weekend jedyne co daję, to ludzi dających sobą pomiatać. No co, nie zrobisz tego ekstra zadania dla szefa w czasie co masz odpoczywać?
@@justanordinaryaccount9910dobra xD panu dziękujemy tacy jak wy to rozpieprzyli....miłego chodzenia na pogrzeby swoich dzieci po samobójstwach
Chyba uczące zaniedbywania swojego zdrowia. Człowiek musi odpoczywać, a takie praktyki zadawania prac na wieczór/weekend sprawiają tylko, że dzieciaki nie uczą się relaksować, tylko pozostają przez cały dzień, przez cały tydzień w trybie pracy. A potem wyrastają na zestresowanych, wiecznie zmęczonych, wypalonych dorosłych, którzy nie potrafią wyjść na spacer, przeczytać książki, spędzić czasu z rodziną, czy nawet przespać pełnych 8 godzin bez poczucia marnowania czasu, bo przecież od małego wpajano im, że mają być produktywni 24/7, a poświęcanie się czynnościom niezwiązanym z pracą/szkołą to lenistwo. To nie jest zdrowe!
@@fearthequiet6365 bo to jest lenistwo, czas nie spędzony na rozwój, to czas zmarnowany.
Polską szkołą jest jak z Polską reprezentacją w nogę. Zamiast wprowadzać zmiany na bieżąco i bezboleśnie to czekamy aż wszystko zacznie się je*ać i zaczynamy coś robić jak już nie ma czego zbierać.
Zgadzam się w 90%. Tylko, że po co coś robić jak można czegoś nie robić i też będzie super. Po co coś zmieniać jak można lecieć systemowo. Jeśli coś nie działa a jest to działa bo jest. Także, z tym robieniem czegoś to trochę poleciałeś.
My nic nie robimy