Jestem na etapie rozwodu z toksykiem po 27 niemal latach związku. Od 7 lat w różnych terapiach. Jestem DDA, osobą WW i ratownikiem. Mogę teraz powiedzieć, że uratowałam SIEBIE. Już nie oczekuję, nie ratuję świata bo wreszcie jestem JA!. Zaczęłam od akceptacji siebie aby wyjść z poczucia winy i wstydu. Pokochałam siebie, jestem w tu i teraz i uważam, że najważniejsze jest pokochanie siebie. Potem wszystko idzie z górki. Pięknie zaczyna działać zasada przyciągania tego co w nas czyli miłości bezwarunkowej. Tego sobie i wszystkim życzę. DOBROSTANU. Z wdzięcznością ❤❤❤
No, to chyba najwyższy czas wracać do starych zwyczajów ; ) Im bardziej mam zapchany kalendarz, tym lepiej funkcjonuję, mam czas na wszystko, o niczym nie zapominam, nie podejmuję się zobowiązań, z których nie dam rady się wywiązać inaczej niż własnym kosztem. I tak, mam na myśli terminarz w formie papieru. Od jakiegoś czasu jestem zbyt haotyczna. Karteczki, karteluszki, ku pamięci, a potem zryw, bo to się zgubiło, tamto zawieruszyło. Jeden dzień wariata, jeden przestoju, czasem jakaś hybryda. Raz dzień jeszcze się nie zacznie, a już się kończy, inny wlecze się niemiłosiernie. Nie o taką równowagę chodzi... Oj, to nie ten bilans...
Jestem na etapie rozwodu z toksykiem po 27 niemal latach związku. Od 7 lat w różnych terapiach. Jestem DDA, osobą WW i ratownikiem. Mogę teraz powiedzieć, że uratowałam SIEBIE. Już nie oczekuję, nie ratuję świata bo wreszcie jestem JA!. Zaczęłam od akceptacji siebie aby wyjść z poczucia winy i wstydu. Pokochałam siebie, jestem w tu i teraz i uważam, że najważniejsze jest pokochanie siebie. Potem wszystko idzie z górki. Pięknie zaczyna działać zasada przyciągania tego co w nas czyli miłości bezwarunkowej. Tego sobie i wszystkim życzę. DOBROSTANU. Z wdzięcznością ❤❤❤
No, to chyba najwyższy czas wracać do starych zwyczajów ; )
Im bardziej mam zapchany kalendarz, tym lepiej funkcjonuję, mam czas na wszystko, o niczym nie zapominam, nie podejmuję się zobowiązań, z których nie dam rady się wywiązać inaczej niż własnym kosztem. I tak, mam na myśli terminarz w formie papieru. Od jakiegoś czasu jestem zbyt haotyczna. Karteczki, karteluszki, ku pamięci, a potem zryw, bo to się zgubiło, tamto zawieruszyło. Jeden dzień wariata, jeden przestoju, czasem jakaś hybryda. Raz dzień jeszcze się nie zacznie, a już się kończy, inny wlecze się niemiłosiernie. Nie o taką równowagę chodzi... Oj, to nie ten bilans...