Moja babcia Krystyna mieszkała na wsi, ale jej rodzina należała do tych zamożnych, więc kiedy przyszedł czas na poszukiwanie dla niej odpiwiedniej partii, w konkury stawali sami dżentelmeni. Babcia opowiadała mi, że jeden z nich, zdaje się, że prawnik, ale niestety nie mogę już tego zweryfikować u źródła, zjawił się w doskonale skrojonym białym garniturze, perfekcyjnie wypastowanych butach, przystojny, wytworny, inteligentny, o nienagannych manierach. Babci z miejsca się spodobał, była jednak uprzejma, ale lekko niedostępna ;) Kawaler zaproponował jej przejażdżkę powózką po wsi, na co z ochotą przystała. Powózkę ciągnęła przepiękna kara klacz, a ponieważ u jej boku biegł nieporadny jeszcze źrebak, klacz co chwilę zwalniała lub zatrzymywała się. Absztyfikant był tym mocno zirytowany, więc poganiał klacz nie szczędząc bata. Babcia podziękowała mu za poświęcony czas, oświadczając, że to ich ostatnie spotkanie. Doszła do wniosku, że skoro facet podnosi rękę na zwierzęcą matkę, to ją też może po ślubie podle traktować.
Nareszcie temat, do którego mogę dorzucić swoje dwa grosze! Nie sądziłam, że będę miała kiedykolwiek okazję się tym podzielić. Moja nieżyjąca babuszka miała siedem lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa. Mieszkała typowo w zabitej dechami wiosce, gdzie punktem orientacyjnym był drewniany kościół. Wokół ciągnęły się tylko piaszczyste drogi i pola. Rodzice babci pracowali ciężko, żeby jakoś przeżyć. Mieli jedną krowę i walący się domek. Pradziadek co kilka dni wyjeżdżał do Krakowa, gdzie handlował masłem, które przygotowywała prababcia. Pewnego dnia nie wrócił. Zgarnęli go Niemcy i dopiero po wojnie okazało się, że zmarł w Auschwitz. Prababcia nie miała pojęcia, gdzie się podział, ale jako że była twardą kobietą i miała pod opieką siódemkę dzieci, to sama musiała zająć się domem. Babcia opowiadała, że najciężej było zimą. Chodzili w wytarganych butach po wsi, i zbierali suche chleby, które sąsiedzi wywieszali na płotach dla potrzebujących. Z każdym rokiem było coraz ciężej. Pewnego lata do prababci przyszło bezdzietne małżeństwo. Zaproponowało, że wezmą na stałe jedno z dzieci, żeby jej ulżyć. Podobno całe rodzeństwo ustawiło się w rządku (kwestia wychowania i posłuszeństwa, tak mi się zdaje). Ich wybór padł na moją babcię, która momentalnie się rozpłakała. Jej mama popatrzyła na nią i stwierdziła stanowczo, że "Z całą szóstką daje sobie radę, więc ta też się uchowa" i nie pozwoliła jej zabrać. Później przez pewien czas babcia chodziła na służbę do nieco bogatszego domostwa. Opowiadała, jak pilnowali i upominali ją, żeby bardzo cienko obierała ziemniaki. Dostawała od nich ciepłą kromkę chleba. Kiedyś podpatrzyli, że zjada tylko kęs, a resztę chowa do fartucha. Zapytali się ją o to, a ona powiedziała, że chce tę kromkę zanieść mamusi. Od tamtej pory dostawała pół bochna do domu. Kiedy babcia żyła, to niechętnie słuchałam o jej przeżyciach. Strasznie mnie to dobijało i serce pękało mi na myśl, co przeżyła. Do dzisiaj unikam tematu drugiej wojny światowej. Babcia nie żyje już od ponad 10 lat i teraz strasznie żałuję, że nie wypytywałam o jej młodzieńcze lata. Może mówiąc o tym, czuła ulgę? Może była to pewnego rodzaju terapia? Teraz już się tego nie dowiem. Brakuje mi też tych jej ziemniaków na obiad. Chyba na przekór obierała je strasznie grubo. Dziadek chodził do sklepu i targał siatki kartofli, bo babcia, choć miała bardzo sprawne palce, to z kilograma potrafiła je tak obrać, że zostawało pół. Bardzo się cieszę, że wróciłaś, Jaśmin! Od lat czekałam na nowe odcinki, a stare znam już niemal na pamięć. Pozdrawiam wszystkich! Wiernych słuchaczy jak i tych nowych!
Bardzo wzruszyla mnie Twoja opowiastka.. pięknie napisane. Powinnam częściej rozmawiać z moją babacia...ale, wstyd się przyznać, chyba boję sie takich opowiesci. Pozdrawiam serdecznie
Moja babka Katarzyna została wydana za mąż w wieku 16 lat. Nigdy nie chodziła do szkoły, nie umiała czytać ani pisać. Urodziła 12 dzieci, z których przeżyło dziewięcioro - pięciu synów i cztery córki. Niektóre z dzieci urodziła w czasie pracy w polu, zawijała je w chustę i przynosiła do domu. Jeśli dziecko urodziła rano, to już po południu gotowała obiad. Dziadek nie interesował się dziećmi, poza oczywiście powolywaniem ich na świat. Kiedy nie miał nic do roboty w polu, wkładał czapkę i szedł do wsi politykowac. Dzieci i gospodarstwo były na głowie Katarzyny. Pewnego dnia, kiedy wkładał czapkę, osmielila się poprosić go, żeby został. On jednak wzruszył ramionami i skierował się do drzwi. "Obyś nigdy już na własnych nogach nie stanął" wykrzyknela rozżalona babka. Po kilku godzinach dziadek wrócił do domu, położył się spać, a rano nie udało mu się wstać, stracił władzę w nogach. Umarł po kilku tygodniach.
@@aspifraunie, nie była "szeptuchą". Była pewnie sfrustrowanym, niekochanym, niedocenionym i nieszczęśliwym człowiekiem. I pozwoliła sobie na "aż" wyrażenie swojej złości ustnie. I za to kwalifikujesz ją do grupy "wiedźm". To jest właśnie wiejska chłopska mentalność. Niech to już wyginie wreszcie.
@@Ktomawiedziectenwie1 przykro mi ale jestem miastowa 😉 A to o czym mówisz to właśnie szeptanie, wypowiadanie życzeń z silnymi emocjami. Wiedźma a szeptucha to dwie różne pary kaloszy 😏 Ah te wasze new age .
Wuj mojego męża urodził się przed wojną w mikroskopijnej wsi pod lasem. Drewniany dom, klepisko, samotna matka (wdowa) + dwie siostry = presją milion. Wuj chodził do technikum, gdzie jego talent do nauk ścisłych odkrył pewien nauczyciel. Nauczyciel pomógł mu złożyć dokumenty na politechnikę warszawską. Matka zrozpaczona ,że jedyny syn ,który powinien utrzymywać gospodarstwo chce się wyprowadzić z domu o podjąć studia, na które ich nie stać. Na egzaminy wstępne trzeba było pojechać i nie było kasy na bilet. Nie wiem skąd wzięli te pieniądze ,ale mieli tylko na przejazd w obie strony. Na miejscu nie mieli nawet za co kupić wody, więc pili ją ze szkolnego kranu. Finalnie wuj dostał stypendium od firmy ,w której później przepracował całe życie. Był najlepszy na roku. Został światowej sławy inżynierem. Jeździł na kontrakty po całym świecie. Myślę, że jego sukces nie udałby się bez jego matki, która wyszła poza pewne ramy i zaryzykowała wszystkim. Sama pracowała na gospodarstwie, żeby syn mógł się uczyć. Odeszła po bardzo ciężkiej chorobie. Lata ciężkiej pracy zrobiły swoje. Nie wiem ,czy w tych czasach miałabym taką odwagę jak ona.
Mój Dziadek miał już piątkę dzieci kiedy zmarła mu żona. Postanowił ożenić się ponownie ale we wsi nie było chętnych kobiet tym bardziej że w jego gospodarstwie panowała bieda. Pobliska rzeka często zalewała pola zabierając plony. Wysłał więc swatów dalej od wioski i Ci przyprowadzili mu młodą dziewczynę. I tu zaczyna się anegdota którą często opowiadano w rodzinie. Jaki to sprytny był ten Chłop. Na czas przyjazdu kandydatki na żonę powynosił dzieci do sąsiadów a przyprowadził od nich zwierzęta których nie miał. Jej rodzice zgodzili się na ślub a po weselu Dziadek przynosił co dzień jedno dziecko a odprowadzał krowę. Oczywiście dla nas młodych słuchających tej historii było to zabawne. Po latach zdałam sobie sprawę jak okrutnie potraktował ja przyszły mąż. W tamtych czasach nie było dla niej odwrotu, uciekła do rodziców a Ci odesłali ja do męża.
Moja babcia urodziła się na wsi pod Kielcami w 1920 roku. Miała 8 lat gdy zmarła jej mama. Ojciec nie miał zamiaru zajmować się wychowaniem córek, więc ona i jej siostra zostały oddane ciotce, tylko brat został w domu. Ciotka już po roku stwierdziła, że dziewczyny mają zapracować na utrzymanie a nie do jakiejś szkoły chodzić, tak więc babcia skończyła naukę na 3 klasie szkoły podstawowej. Została wydana za mąż jak tylko skończyła 18 lat. Nie szukano daleko- obie siostry wydano za braci mieszkających w sąsiednim domu. Babci się trafił 10 lat od niej starszy. Nie miałam okazji poznać dziadka, babcia nic o nim nie opowiadała, ze szczątkowych opowieści mamy wiem tylko tyle, że dziadek nie był zaradny i babcia o wszystko musiała walczyć sama. Po tym jak jej brat w poszukiwaniu lepszej ziemi przeprowadził się na ziemie odzyskane ubłagała męża i z 4 dzieci w zaawansowanej piątej ciąży również się przeniosła. Podobno zaraz po wyjściu ze szpitala z noworodkiem w chuście budowała dom, bo tymczasowo pomieszkiwali u brata. Zawsze bardzo cierpiała, że nie było jej dane zdobyć wykształcenia. Na ile mogła uczyła się z książek dzieci. Do końca swoich dni uwielbiała czytać, trylogię Sienkiewicza znała niemal na pamięć. Mocno dbała, by wszyscy się wykształcili i mieli lepsze życie niż ona. Jest dla mnie niesamowitym wzorem samozaparcia.
Straszne przeżycia z naszej perspektywy. Ale będę adwokatem diabła.. Może to nie chodziło o to, że ojciec nie miał zamiaru zajmować się wychowaniem córek z nienawiści do płci pięknej. Może chodziło właśnie o to, że nie potrafił w wychowywanie, za bardzo go bolało patrzenie na córki ukochanej żony, bo wyglądały podobnie? Albo po prostu nie było go stać? Ciotka to samo, zapominamy cały czas, że była straszna bieda i gdyby dziewczynki nie pracowały to nie miałyby co jeść? Z naszej perspektywy XXI wieku gdzie oczywistym jest zapewnienie wykształcenia wszystkim dzieciom, gdzie mamy pełne lodówki łatwo jest oceniać wybory przodków, ale sami nie wiemy jak byśmy postąpili.
@@addiopomidory nie twierdzę że nie, zauważ że w żadnym miejscu ciotki ani ojca nie oskarżam, nie mówię jacy byli straszni czy coś. Takie realia, takie możliwości, taki standard wychowywania dzieci.
Mi szczególnie w pamięć zapadła jedna z wielu opowieści przekazanych mi przez babcię, z zamierzchłej już historii - XIX wiek, zabory, biedna galicyjska wieś. Dom rodzinny mojej praprababki. W domu 15 pociech, mała chata, głód. Na wsi szalała cholera. Kiedy urodziło się najmłodsze, piętnaste dziecko - Klemens - karmili go resztkami jedzenia po chorujących członkach rodziny. Mówiąc wprost: żeby się zaraził i jak najszybciej zawrócił z tego łez padołu. Ponoć powszechne było zjawisko takiego traktowania małych dzieci,bo jeszcze nie mogły pracować, a ich pojawienie się pod strzechą to tylko kolejne zmartwienie i buzia do wykarmienia. A może taki akt miłosierdzia żeby oszczędzić dziecku tego nędznego losu? Chyba nawet nie mamy prawa oceniać z naszej wygodnej perspektywy. Ale jest tez słodko-gorzki happy end. Mlody nie zaraził się, nie umarł, a potem być może dzięki temu na co narazili cieszył się taką odpornością i zdrowiem że żył najdluzej z całego rodzeństwa. A jego najstarsza siostra w wieku 15 lat poślubiła 10 lat starszego szlachcica. Nie wiem, czy z miłości czy po to by ratować rodzinę. Ale fakt jest taki, że był to koniec nędzy, przynajmniej dla nich.
Moja prababcia podczas pierwszej wojny światowej była w ciąży z moją babcią. Tata opowiadał, że kiedyś chowała się ze swoimi dziećmi w piwnicy przed Niemcami, którzy robili czystkę. Niemiec wszedł spojrzał na jej brzuch i wyszedł. Krzyknął, że nikogo nie ma. Ta historia bardzo mną wstrząsnęła, gdyż tak niewiele brakowało, żeby ta gałązka drzewa genealogocznego została ucięta.
Moja babcia zmarła niecałe dwa lata temu w Boże Narodzenie. Była moją ukochaną babcią, od której zawsze czułam bezwarunkową miłość. Miałam dwie trudne sytuacje życiowe, w których to właśnie od niej dostałam potrzebne mi wtedy wsparcie. Właśnie od niej, nie od mamy, nie od taty. Widziała więcej niż inni widzieli, może potrafiła, może po prostu chciała. Miała siedmioro dzieci, była niekwestionowanym autorytetem, miała ogromny wpływ na wszystkich członków rodziny, chociaż sterowała tematami z tylnego siedzenia. Jej historię poznawałam stopniowo, pewnie do dzisiaj nie znam jej do końca. Jestem jednak przekonana, że jej historia, jak i historie moich innych przodków mają na mnie duży wpływ, wierzę w pokoleniowe dziedziczenie traum i takie tam. Babcia urodziła się w 1933 roku, w tym samym roku, w którym Hitler doszedł do władzy. Urodziła się na głębokiej kurpiowskiej wsi. Byłam tam kiedyś, dalej jest kurpiowska i dalej głęboka. Jej ojciec był krawcem, ale mieszkali na wsi i mieli gospodarstwo. Pod koniec życia często wspominała, że świetnie się uczyła i marzyła, żeby pójść do szkoły krawieckiej w Szczytnie. Rodzice jednak się nie zgodzili, pomimo gorących namów nauczyciela z wiejskiej szkoły, który osobiście odwiedził ich w domu, żeby przekonać do zmiany decyzji. Zamiast tego, babcia została zmuszona do małżeństwa w wieku lat 19. Mój dziadek starszy od niej o 7 lat przyszedł w konkury, oczarował przyszłą teściową morgami i pewnie urokiem osobistym. To wystarczyło. Babcia nie chciała, ale kij od miotły skutecznie wybił jej z głowy marzenia o lepszym życiu. Podobno był jakiś inny kawaler, ale kogo to wtedy obchodziło. Dziadek miał morgi i był zaradny. Po roku urodziła się moja mama, potem kolejnych 6 dzieci. Kiedyś mi powiedziała, że dla niej ten cały seks to jest przereklamowany. Ostatnia urodziła się Grażynka, moja mama miała wtedy 18 lat, wszyscy na wsi plotkowali, że to jej córka. Babcia się chyba trochę wstydziła, że w tym wieku jeszcze chodzi w ciąży. Jednak potem Grażynka była jej oczkiem w głowie, chciała dla niej wszystkiego tego, czego sama mieć nie mogła. Grażynka jednak miała inny pomysł na życie. Dość szybko zakochała się w Januszu, który wg mojej Babci był nieodpowiedni, nie miał wykształcenia i babcia go znienawidziła. Grażyna musiała spotykać się z potajemnie. Młodzi chcieli się pobrać, ale absolutnie nie było na to zgody! Najmłodsza latorośl była przeznaczona do wyższych celów. Pominę, tu już szczegóły z zamykaniem w domu, podsuwaniem nowego kandydata (to były lata 90. ubiegłego wieku, 50 tysięczne miasto). Skończyło się na tym, że Grażynę w ciąży odwiózł do Janusza nowy kandydat akceptowany przez Babcię, dodam, że w konspiracji. Wzięli ślub, na uroczystości nie pojawił się nikt z rodziny, poza jednym szwagrem. Tak, nienawiść i złość mojej Babci wystarczyła, żeby wszyscy się dali zmanipulować. Po latach jakoś się ułożyło, zięć który okazał się być dobrym człowiekiem wszystko jej wybaczył, chociaż ona o to wybaczenie chyba nawet nie poprosiła. Niestety zmarł przedwcześnie, nie było im dane długo cieszyć się razem. Moja babcia była wspaniałą kobietą, dużo jej zawdzięczam, ale niestety miała też swoje ciemne strony, które pewnie w dużej mierze były rezultatem jej niedomkniętych spraw i przeżytych traum. Ofiary często stają się katami. Mimo tego kochałam ją bardzo i nadal mam dużo miejsca dla niej w moim sercu.
Prababcia urodziła się w malenkiej podlubelskiej wsi w 1920 roku. Zawsze bardzo chciała zobaczyć morze, ale nigdy jej się to nie udało. Tata do teraz zaluje, że nigdy nie zabrał jej na żadne wybrzeże. Jako mała dziewczynka każde wakacje spędzałam u prababci - w jej drewnianym domu ze strzecha. Często w nocy ze slomianego dachu spadaly na nas myszy, niektórzy się bali, ja się śmiałam, prababcia po prostu chwytała mysz za ogon i wyrzucala ja na podwórko. Kiedy prababcia miała czwórkę małych dzieci, w tym moja babcie, drewniany dom się spalil. Od tamtej pory prababcia do końca życia spala z małym pakunkiem ubrań pod poduszką. Chciała się mieć w co ubrać następnego dnia na wypadek kolejnego pozaru. Moja babcia, córka prababci, wypasala krowy od kiedy skończyła cztery lata. Mówi, że kiedyś na wsi często widziało się diabły. Syn sąsiada pojechał pracować do bogatego domu. Podobno raz na miesiąc elegancko ubrany diabeł odwiedzał domostwo, zabierając swoją część przybytku. Dom prababci często odwiedzali niemieccy żołnierze. - Wchodzili, jak do siebie- mówi babcia. Kiedy jeden z nich rozsiadł na krześle, moja czteroletnia babcia powiedziała mu, że widziała juz podobny karabin. Żołnierz zaczął dopytywać o szczegóły, ale babcia widząc lodowaty wzrok swojej mamy, ucichła i nie powiedziała, że taka sama broń jest u jej taty i sąsiadów. Po odejściu żołnierza babcia dostała tyle pasów od prababci, że przez wiele dni nie mogła siedzieć. Do końca życia zapamiętała, żeby nie rozmawiać z niemieckimi żołnierzami Wszystkie dzieci prababci raz na jakiś czas były zarazone pasożytami. Nie można wtedy było jeść miodu, babcia mówi, że wtedy robaki domagaly się więcej słodkiego ulepku i można się było udusić. Na wsi pracował każdy. Pewnego razu wszyscy zachorowali na grypę. Mąż prababci (a tata babci) nie mógł grypy porządnie wylezec, rano musiał zająć się zwierzętami i pracami na polu. Zwykle na chorobę pomagały jaskółcze gniazda, babcia musiała biegać po stodole i je zbierać, żeby potem dać choremu do zjedzenia. Tym razem nie pomogły i jej tata umarł na pogrypowe powikłania. Na gospodarstwie została prababcia z czwórka dzieci. Na szczęście pomagał im jej tata - mój prapradziadek. Prababcia wychodząc w pole zrywała największe łodygi pokrzyw. Odganiala się nimi przed komarami i muchami. Smagala się też nimi po nogach. -To taki masaż -mowila z błyskiem w oku. Podziwiałam ja; mi przy dotknięciu liscia pokrzywy od razu wyskakiwały swędzące bąble. I mimo, że nie wierzę w duchy, czasem widzę postać prababci przechadzającą się po polu, lekko zgarbiona, z jedną ręką na oparta na plecach, z druga wymachujaca pęczkiem pokrzyw. Kochana Jaśmin, trochę się rozpisalam - może dlatego, że jest to mój pierwszy komentarz, mimo że jestem na Twoim kanale od wielu lat. Dziękuję, że jesteś! ❤
8 หลายเดือนก่อน
@Karolina.G1991 opis prababci, miejsce urodzenia, rok, ilość potomstwa - wszystko zgadza się z moją prababcia 😅 czy mowa o końskowoli?
Zawsze mnie zadziwiała nostalgia ludzi na temat życia na wsi. Ja się wychowałam na lubelszczyźnie w latach dziwięćdziesiątych i dwutysiecznych i wcale to nie była sielanka. Moi rodzice mieli gospodarstwo, nie jakieś super duże, takie jak wszyscy w tamtych czasach. Parę hektarów plus krowy i świnie. Mój ojciec pracował na cały etat plus na gospodarstwie. Brał urlop na żniwa, żeby pracować od rana do nocy. Nic dziwnego, że umarł w wieku 59 lat. Dla mnie wakacje oznaczały niekończącą się pracę albo na polu w palącym słońcu (hello rak skóry wykryty w zeszłym roku),albo przy żniwach, jak szuflowanie zboża z przyczepy do spichlerzy, przetworach na zimę, itp. Zawsze było coś do zrobienia. Słyszałam krzyk świń zabijanych na podwórzu, krów bitych, aby weszły na przyczepę, kiedy były wiezione do masarni, kur albo kaczek, których głowy były odrabywane, bo to była ich kolej, na stanie się niedzielnym rosołem (Jestem wegetarianką, ciekawe dlaczego). Wciąż jednak uważam, że te zwierzęta i tak miały lepsze życie niż życie zwierząt hodowalnych obecnie. Krowy mogły przynajmniej wyjść na łąkę, kury i kaczki biegały po podwórku. Nie twierdzę, że to było złe życie, ale na pewno nie było to łatwe życie, choć na pewno łatwiejsze niż życie moich rodziców, czy dziadków.
Moja praprababka miala 10 dzieci. Oczywiscie gospodarstwo i pole i praca od switu do zmierzchu. Kiedy słuchałam historii o niej od mojej babci coś nie dawało mi spokoju. Kto zajmował sie dziećmi, gdy rodzice pracowali całymi dniami? Wiadomo, że kilkuletnie dzieci byly już zaganiane do pomocy, ale co z niemowlakami i małymi brzdącami? "No jak to... Babcia gotowała w mleku główki maku i dzieci spały...". Serdecznie Cię pozdrawiam Jaśmin i wszystkie misie kolorowe❤
Histori mam sporo... Wśród opowieści mojej prababki o swojej teściowej, czyli mojej praprababki najbardziej zapamiętałam tę o noszeniu przez kobiety spodni na mojej wsi. Choć droga do noszenia spodni przez praprababkę jest zawiła to bardzo związana z książką ,,Chłopki". Praprababcia wyszła za mąż w wieku 13 lat za mężczyznę już grubo po 50. Był może już niemłody ale fakt - bogaty. Życie z nim nie było najgorsze, porównując do żyć swoich rówieśniczek na wsi. Miała służbę i żyło jej się dobrze. Po jego śmierci, dziedzicząc cały majątek ponownie wyszła za mąż. Tym razem był to mężczyzna przystojny, w jej wieku... Ale życie z nim nie było kolorowe. Był to hulaka, który regularnie się nad nią znęcał i roztrwonił majątek. Mieszkając w XIX wieku na polskiej wsi porzuciła go, a wręcz wygnała odgrażając się. Mając dziecko z poprzedniego małżeństwa( mój pradziadek Stasiu) i dzieci z tym mężczyzną uznała, że weźmie sprawy w swoje ręce i będzie i matką i ojcem. Uznała ze skoro wszystko jest na jej głowie i męskie i damskie obowiązki, to spodnie też jej się należą! I tak oto na XIX wiecznej wsi rozpoczęła modę na noszenie spodni wśród kobiet :D dzisiaj to żaden akt odwagi ale wtedy groziło to narażeniem się na szykany całej wsi i wyalienowaniem. Dla mnie jest bardzo odważną kobietą, którą znam tylko z opowieści... ale widzę ją jako swój wzór. Kobieta, która pokazała siłę ❤
Droga Jaśmin, twój film spowodował że wiele wspomnień, opowiadań mojej babci wróciło, chociaż już niestety nic mi nie odpowie więcej. Babcia wychowała się na wsi w Ostrowie niedaleko Lwowa przed wymianą ziem w 51 roku. Bardzo dużo opowiadał o swoim życiu, życiu dziecka w krainie którą uważała do końca swoich dni za najwspanialszą na świecie. Miała to szczęście że w jej domu nigdy nic nie brakowało, a rodzice jak na standardy wsi byli dosyć majętni. Jednym z opowiadań które trochę pokazuje też jej nieugięty charakter było to że w niedzielę zawsze po mszy na jesień jak były już dojrzałe jabłka, ksiądz proboszcz wychodził do " bardziej majętnych" mieszkańców Ostrowa i pozwalał żeby ich dzieci podchodziły i całowały go po rękach. W nagrodę mogły otrzymać jabłuszko. Oczywiście mama mojej babci była w niebo wzięta i wypychała ją do tego, a ona broniła się rękami i nogami przed tym, nie uważała żeby to było zaszczyt i uciekała albo chowała się. Tak samo uciekała zawsze przed obowiązkiem noszenie chrusty na głowie. Zawsze z uśmiechem na twarzy to wspominała To jedna z wielu opowieści którymi nas raczyła, zwłaszcza przy wspólnym lepieniu pierogów. Opowiadał wiele a ja od dziecka chłonęłam jej każde słowo. Silna kobieta która już jako dziecko musiała uciekać z domu przed UPA, utraciła wtedy wszystko, nie tylko dom ale i dzieciństwo. Przesiedlona w obce dzikie miejsce gdzie wraz z rodziną walczyła o przetrwanie. Teraz jej już nie ma, ale dzięki jej opowieścią żyje w sercach swoich dzieci i wnuków.
'Kiedyś to było teraz to nie ma.' Za żadne skarby nie chciałabym się urodzić 'kiedys' 😅 cieszę się że mam wybor, jestem niezależna finansowo, a moje życie to nie praca w polu lub jako służąca. Mogę się uczyć, edukować i wyrażać własne zdanie. Jestem wdzięczna za czas, w którym się urodziłam.
Żałuję, że nie porozmawiałam za bardzo z babcią na temat jej młodości, zanim zmarła. Chociaż nie wiem, czy by się to udało, bo nie była zbyt wylewną kobietą. Pamiętam jedynie, że raz zapytałam ją, dlaczego wyszła za mąż akurat za dziadka. Zrobiła tylko duże oczy i odpowiedziała: "A co to za różnica, za kogo wyszłam, skoro wszystkie chłopy takie same?"
Moja babcia poszła jako smarkula i przyzwoitka na spotkanie starszej siostry z chłopakiem i później wyszła za niego za mąż, a siostra znienawidziła ją na całe życie. Oboje już nie żyją a siostra babci dawno owdowiała i jeszcze żyje.
Babcia mi opowiadała jak to przed wojną na wsi na boso się biegało, bo buty oszczędzało się tylko do kościoła. Bida była, babcia musiała iść na służbę, czyli pracować u obcych ludzi. Mogła skończyć kilka klas podstawówki, bo od małego trzeba było pomagać na roli. Narzekała też na złą macochę, bo mama jej zmarła młodo i ojciec się drugi raz ożenił. Jednym słowem los kopciuszka, tylko bez księcia...Ja już pamiętam jako dziecko wakacje na wsi u babci, a to już było super, ale dla dzieciaka, a dla dorosłych to była charówa. Brak łazienki, tylko wychodek i woda ze studni. Ja jeszcze dokładnie to pamiętam i znam z autopsji. Byłam dzieckiem z miasta, ale miałam rodzinę na wsi i wszystkie wakacje tam spędzałam. Zresztą to uwielbiałam.
Urodziłem się na wsi, jestem mocno z nią związany i nie wstydzę się tego skąd pochodzę, moi rodzice ciężko pracowali na każdy grosz, tak samo moi dziadkowie, wszystko co miałem, co od nich dostawałem, wykształcenie jakie pobrałem to było okupione ciężką pracą. Ja też pracowałem na roli, pomagałem kiedy byłem już starszy i na tyle ile mogłem bo przede wszystkim mama naciskała na naukę. Pozdrawiam serdecznie
Moja babcia jako mała dziewczynka mieszkała razem z rodzicami i dwiema siostrami właśnie przy dworze na jednej z małopolskich wsi, gdzie nota bene mieszka do dziś. Całkiem niedawno opowiedziała mi historię o tym, jak w wakacje kiedy miała wolne od szkoły musiała chodzić na pole do pana i tam razem z siostrami i innymi starszymi kobietami pracować. Robiła to, żeby zarobić kilka groszy i mieć na zeszyty do szkoły, chociaż wspomina że była to ciężka praca a starsze kobiety nie dość, że nie pomagały pracującym tam dzieciom to bardzo często je wręcz wykorzystywały i zmuszały by moja babcia wraz z równieśnikami robiły ich część pracy. Raz nawet babcia była świadkiem jak jedna ze starszych kobiet fałszywie oskarżyła o kradzież jedno z dzieci za co ono dostało karę cielesną wymierzoną przez pana. Babcia opowiadała też że kiedy miała 5 lat uciekała z domu kiedy jej starsza siostra wychodziła do szkoły i szła za nią, a później uczestniczyła w lekcjach, choć była na to jeszcze za mała. Nauczyciele pozwalali jej zostać, chociaż nie było dla niej miejsca w ławce i wszystkie lekcje siedziała na podłodze, ale była tak spragniona wiedzy że wcale jej to nie przeszkadzało. Koniec końców skończyła szybciej szkołę, poszła kształcić się na pielęgniarkę i została przełożoną pielęgniarek w okolicznym mieście, w którym z kolei ja przyszłam na świat. Do dziś jeszcze starsi lekarze i pielęgniarki wspominają moją babcię choć ona od kilkudziesięciu lat jest już na emeryturze 😊
Moj pradzidek miał 3 żony, chłop na wsi potrzebował kobiety młodej i zaradnej. Poerwsza zmarla pozostawiając mu 2 dzieci. Wziął wiec sobie młódkę, ktorej to dzieci nie lubiły. Pewnego wieczora kiedy macicha poszła do wychodka dzieci zakradły sie w sieni, zakryły kocem i postanowiły wystraszyc macochę. Jak postanowiły tak zrobiły, macocha miała slabe serce i zeszła z tego świata. Pradziadek pojął kolejna dziewczyne za żonę, moją prabsbkę. 2 wczesniejszych dzieci wyemigrowała do USA. Z peababką miał jeszcze 3 dzieci. Jako male dziecko zawsze mnie dziwiła siostra dziadka, myslalam, ze jest bratem, ubierała sie po mesku w garnitury, miala krotkie włosy i paliła robione papierosy. Okazalo sie, że wraz z mezem i dziećmi wywieziono Ją na Sybir. Ona wróciła, ale juz inna. Bez dzieci i męża. Nie rizmawiała o pobycie na Syberii, mowiła tylko, ze jak pluła to ślina zamarzała w locie. Dziadek zaś uciekał Niemcom z łapanki do lasu, a kiedy przyszli sowieci to grabili z calego jedzenia . Wybijali okna i kazali stac kolo stodoły na boso, aż ukradli wszystko co tylko mozliwe. We wsi były osoby, ktore donosily i paru męzczyzn nigdy nie wrocilo do swych rodzin. Babcia zaś jako mloda dziewczyna byla wywieziona na roboty do Niemiec, pracowala tam ciezko. Jadla kradzione obierki z ziemniaków, ale mowila, ze nigdy nie została uderzona przez Niemkę. Kiedy wyszla za maz urodzila 3 dzieci, prowadziala sklep na wsi i gospodarstwo, bo dziadek zachorowal ciezko. Była tytanem ❤ podziwiam Ją za tem ogrom siły. Och ttch historii jest cale mnóstwo i smiesznych i okropnych...
Moja prapraprababcia Ludwika, poślubiła w wieku 16 lat mojego 3x dziadka Piotra. Praktycznie samodzielnie wychowała 10-cioro dzieci. W XIX wieku ukończyła rosyjską szkołę, potrafiła czytać i pisać, podobno miała jakieś książki (a to wtedy na wsi był majątek). Była zielarką, leczyła ludzi i bydło. Mąż traktował ją okropnie, sam mieszkał w oficynach dworskich był lokajem, jezdził jak to się wtedy mówiło z dziecicami na polowania, zabawiał gości, zawsze był pieknie ubrany, podobno wdawał się w romanse. Ludwika z dziećmi natomiast mieszkała w czworakach, Piotr rzadko ją odwiedzał, zawsze kończyło się to "dopełnieniem małżeńskiego obowiązku", po czym oczywiscie rodziło się kolejne dziecko, które babcia musiała wychowywać sama. Piotr nie lubił dzieci kiedyś ktoreś z nich usiadło mu na kolanach kiedy pił herbatę, powiedział wtedy do Ludwiki że "może jeszcze trzode tu wpuścisz". Babcia sama ciężko pracowała na folwarku, uczyła dzieci pisać i czytać, a także pomagała innym mieszkańcom lecząc ziołami. Zmarła w 1930 roku, w domu mojej praprababci Zofii, do której przyjechała przed śmiercią, mówiąc, że chce umrzeć przy niej. Opowiadała wiele bajek i strasznych historii, które przekzała mojej praprababci Zofii, ona swsojej córce Zofii, a ta z kolei mnie. 😊 Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłem swoją historią.🙂 Pozdrawiam Jasmin i wszystkich słuchaczy!
Historia siostry mojej babci - Paulki. Była najmłodsza z rodzeństwa (wtedy jakieś 12 lat) i w wielką sobotę to ona szła z koszykiem poświęcić święconkę. Mieli jedne "eleganckie" buty, więc szła sama. Były na nią za duże, więc jej spadały i strasznie się zmęczyła po drodze. Do kościoła było dobre 5 kilometrów (fun fact prowincjonalny: najbliższy kościół był nieczynny - był obłożony ekskomuniką po rabacji galicyjskiej na 100 lat. Powiesili w nim kogoś), no a koszyk miała ciężki. Po poświęceniu koszyka już była tak zmęczona, że uszła z kilometr i musiała przycupnąć w miedzy, żeby trochę odpocząć. Strasznie była głodna (w wielką sobotę trzymało się post od wielkiego piątku aż do poświęcenia pokarmów), ale że już miała poświęcone, no to mogła coś tam skubnąć. Zjadła prawie połowę tego, co było w koszyku, zrobiło się jej milusio i usnęła :) Zrobiło się późne popołudnie, Paulki nie ma, koszyka ze święconką nie ma, cała rodzina nie dość, że wystraszona, gdzie jest Paulka, to na dodatek głodna jak cholera. No i ojciec poszedł szukać Paulki i znalazł ją śpiącą pod topolą. Skończyło się laniem, ale przynajmniej dziecko sobie pojadło i odpoczęło :)
To siostra mojej babci coś podobnego zrobiła 😄 Też poszła sama na święcenie i też, w drodze powrotnej, uznała, że już można coś skubnąć. Zjadła kiełbasę, ale nie zasnęła po drodze, tylko wróciła do domu, a na pytanie, gdzie kiełbasa, odpowiedziała "ksiądz zjadł" 😆
Mam historię z babcią, mamą mojego taty. Babci prawie nie pamiętam, ale było trochę opowiadane w domu jak dobrą i ciepłą była osobą i jak ciężkie miała życie. Rodzina nie dokońca chłopska, można by było ją nazwać zubożałą szlachtą. Pradziad od strony dziadka, był posiadaczem ziemskim, niestety również hazardzistą, przegrał znaczną część majątku, w tym dwór, który przeniesiony, służył jako szkoła w sąsiedniej wsi. Aby rodzina miała gdzie mieszkać, rozebrano czworaki, i z uzyskanych materiałów (bali) postawiono mały domek, w którym spędziłam nie jedno lato w dzieciństwie. Babcia urodziła 8 dzieci, w tym braci bliźniaków, którzy zmarli niedługo po narodzinach. Najstarszym z dzieci był mój tata, następna ciocia, która jako dwunastolatka, została zabrana przez matkę chrzestną do USA (niestety raczej jako pomoc w domu, niż przybrana córka :( ) żyje tam do dzisiaj. Babcia całe życie wychowywała dzieci i pracowała na roli, niestety z dziadkiem nie miała łatwego życia. Pomimo tego, że dużo ziemi rodzina straciła (całe wioski) to gospodarstwo i tak było duże, a dziadek miał bardzo rozrywkowy charakter (może po swoim ojcu hazardziście) Funkcjonował we wsiach ościennych jako weselny wodzirej, miał mnóstwo znajomych w całej Polsce, wszędzie go zapraszano, zawsze był w podróży, a mało w domu. Natomiast całe to gospodarstwo było trzeba ogarnąć, zwierzęta, uprawy etc. Większość na głowie babci, później dorastających dzieci. Mój ojciec był jej największą podporą i głosem rozsądku w domu. Oczywiście z biegiem lat musiał wyjechać, kształcił się, został nauczycielem. Niestety jako młody człowiek 35 letni, zmarł w wigilię 86 roku. Ja miałam wtedy 5 lat. Babcia zmarła dwa tygodnie po śmierci mojego taty :( Dźwigała na sobie duży ciężar, do końca życia szukała śladów swojego zaginionego brata, którego zabrali Niemcy podczas wojny, niestety bez skutecznie. Chyba śmierć mojego ojca, była dla niej ciosem nie do udźwignięcia. Wiem, że ciotki opowiadały, co mówiła Babcia jeszcze za życia, że nie chce być pochowana razem z dziadkiem. Niestety reszta rodziny nie spełniła tej prośby. Dziadek zmarł długo po babci, leżą w tym samym grobie. Smuci mnie to że nie uszanowano jej prośby :/ Pozdrawiam Jaśmin, wiernie Cie słucham od początku, nie przestawaj nagrywać, wracaj do nas słuchaczy jak najczęściej ❤
Jaśmin, moja ulubiona podkasterko, sytuacja naszych chłopskich babek nie była gorsza niż w innych częściach świata. Mieszkam od 28 lat w rozwiniętym zachodnim kraju, który często stawiany jest za wzór nowoczesności. Okazuje się, że moje tutejsze przyjaciółki miały o wiele trudniejszy dostęp do wykształcenia niż ja w siermiężnej Polsce, tylko dlatego że były dziewczynami. Na studia posyłano chłopców. Wybór męża też był pod presją. Tak, dziewczyny z inteligenckich, bogatych domów robiły rewolucję, zrzucały biustonosze i protestowały przeciw wojnie w Wietnamie. Ale wracając do naszych chłopek. Takie były ówczesne realia na wsi. Nie sądzę żeby życie irlandzkiej czy włoskiej chłopki było łatwiejsze.
Moja babcia, urodzona w 1925 r. w małej wioseczce Bieliny koło Kielc opowiedziała mi kiedyś niezwykłą historię. Pewna młoda kobieta cierpiała na ciągłe mdłości i bóle brzucha. Szeptucha/zielarka stwierdziła, że kobieta ta ma w sobie wielkie glisty i nakazała jej jedzenie kiszonek oraz popijanie świeżym mlekiem. Kobiety zebrały się razem, by szatkować wspólnie kapustę, była wśród nich ta, którą poddano kuracji szeptuchy. Wypiła kolejny dzbanuszek mleka i w pewnym momencie bardzo źle się poczuła. Otworzyła usta - przez gardło wyszedł jej " pęk białych glist", jak opowiadała moja babcia. Wszyscy zebrani byli zszokowani. Kobieta pozbyła się dolegliwości dzięki pomocy szeptuchy = nikt wówczas nie chodził do lekarza, bo daleko, strach był, no i liczył się każdy grosz...
Pamiętam jak moja babcia (aktualnie ma 84 lata) opowiadała mi i siostrom żebyśmy się nie kłóciły bo ona ze swoim rodzeństwem musieli się dzielić wszystkim. Opowiadała wtedy historię jak mieli jedną parę butów na ich ośmioro i wymieniali się co jakiś czas żeby każde z dzieci mogło chociaż chwilę pochodzić w nich i cieszyć się z tego. O tej książce opowiadała mi siostra i dyskutowałyśmy na ten temat, że wtedy kiedy nam to mówiła nie wierzyłyśmy w to i olewałyśmy. Ani gdy dziadek mówił nam żebyśmy szanowali jedzenie i nie wyrzucali bo on pamięta czasy kiedy był tak wielki głód, że już jedli absolutnie wszystko, nie patrzą na to co to jest, bo już był taki głodny. A że najgorszy był co roku przednówek, czyli wczesną wiosną kiedy jeszcze nie było jeszcze żadnych warzyw a po zimie juz piwnice były puste. Gdy teraz o tym myślę jako 25-letnia dziewczyna to serce mi się kraje, że taka była bieda.
Moja babcia Aniela miała 9 lat gdy wybuchła wojna. Dotychczas żyli w miarę dostatnio. Była to zasługa pradziadka, który miał ule i sprzedawał miód w mieście. Był pijakiem i pędził bimber. Jednak co jakiś czas trzeźwiał i wtedy przynosił trochę grosza do domu. Babcia wspominała, że najlepsze frykasy takie jak boczek, szynka, masło, kiełbasa sprzedawali w mieście. Sami jedli głównie kapustę, groch, ziemniaki, czasami jajka oraz chleb. Lepsze jedzenie było od święta i niekiedy w niedzielę. Gdy wybuchła wojna zaczęła się prawdziwa bieda. Każda wyprawa do miasta była prawdziwym ryzykiem. Pewnego razu pobili pradziadka i potem długo chorował aż zmarł w domu. Nie można było dostać żadnych leków oraz pracy. We wsiach zabierano ludziom inwentarz i zapasy żywności. Nikogo nie obchodziło, że krowa czy koń to jedyne źródło wyżywienia rodziny. Rosjanie czyścili piwnicę i spichlerze do ostatniego ziemniaka. Zabierali wszystko co się dało. Święte ikony, koce, meble, nawet tak absurdalne przedmioty jak firanki czy wazony. Rodzina babci Anieli miała szczęście, bo mieszkali głęboko w lesie na odludziu. Droga była przejezdna tylko latem i gdy nie było błota. Więc aby dotrzeć do domu trzeba było jechać koniem, lub iść pieszo. Głównie ratował ich miód, ale bywały miesiące gdzie mieli jednego bruka na cały tydzień dla ośmioosobowej rodziny. Prababcia miała na głowie szóstkę dzieci z teściową i żyła w ciągłym strachu. Bała się, że przyjdą i po nich. Ponieważ w najbliższej wiosce (15 km dalej) wywożono całe rodziny i nikt nie wracał. W końcu postanowiła "iść w las". Każde dziecko niosło ile mogło. Babcia Aniela prowadziła krowę i na tej krowie też były tobołki. Szli bardzo długo śpiąc w lesie. Bardzo szybko wszyscy mieli pokaleczone nogi, a dzieci kaszlały i miały wysypkę. W końcu już nie dawały rady iść dalej i wtedy się zatrzymali. Spędzili w lesie całą wiosnę i lato. Żyli z mleka i ryb łowionych w lesnych stawach przez braci babci Anielki. Czasami jej mama wysyłała któregoś z braci do domu po coś bardzo potrzebnego. Zawsze z duszą na ramieniu, bo taka wyprawa zajmowała dwa dni. Takie życie w lesie to był koszmar, bo było dużo robaków i zimno. Jednak pewnego dnia brat przyprowadził sąsiada i jego żonę z małym dzieckiem. Okazało się, że ukrywali się w pustym już domu babci Anieli. Ten sąsiad świętnie zarządzał braćmi i wszyscy razem wykopali ziemiankę, zrobili dach z drewna i mchu i tam przeczekali do zimy. Uratowało im to życie, bo po powrocie wszystko było wyludniane, a dom ograbiony niemal do gołych ścian. Babcia wspominała, że mieli ogromny antyczny kredens z dębu ważący bardzo dużo. Ten kredens składany był w pokoju po kawałku z powodu swoich gabarytów. Rosjanie próbowali ten kredens nawet wyciągnąć, jednak im się nie udało. Więc w połowie go spalili. Oprócz strasznych historii z głodem, chorobami, robakami i strachem były też wspaniałe. Babcia z siostrami pasła krowę po leśnych łąkach. Krowa tak zżyła się z rodziną, że reagowała na imię i lizała ich po twarzy jak pies. Nie odstępowała dzieci na krok i sama zachowywała się jakby ich pilnowała, a nie odwrotnie. Kąpali się w jeziorze, wspinali po drzewach, zbierali owoce leśne i zioła. Można byłoby książkę napisać o tym mieszkaniu w lesie.
Też ją przeczytałam na jednym wdechu. Dla mnie to była forma terapii i porozumienia się z własną babcią, którą zawsze uważałam za surowego człowieka, nie jeden raz zastanawiałam się nawet, czy mnie chociaż lubi.
Pewnie za późno na konkurs, ale super temat, akurat mój konik. Babcia (ur.1938) pochodziła z północnego mazowsza gdzie szła granica polsko-sowiecka, prawdopodobnie potomkini jakiegoś szlachcica albo bogatego chłopa, miał 32 morgi ale się rozdrobniło do czasów babci. Jak to na Kurpiowszczyźnie, ziemie na północ od Narwii to piachy, więc i bieda była, przed wojną nawet krowy nie mieli. Na wojnę pradziadek został wezwany do armii, walczył 3 dni i trafił do obozu jenieckiego pod Francją, a później do jakichś panów niemieckich. Dobrze go traktowali, bo pradziadek nawet chciał po wojnie ściągnąć prababcię i babcię, ale finalnie wrócił, ciągnąc krowę do domu z zachodniej Polski (zdechła niedługo później) .Dzięki temu że babcia spisała swoje życie, wiem iż w czasie wojny, do prababci przyszli Niemcy (zwykli żołnierze, nie naziści) i powiedzieli aby się przenieśli gdzieś, bo tutaj będzie szedł front i oni zajmą ich domy. Bardzo kulturalnie, dali na spokojnie czasu, nawet chyba im pomogli z transportem. Jak wróciły to okazało sięże niemcy im piec postawili. Przeniosły się z 30 km na północ. Jako że pochodziły z stolicy bimbru, to prababcia jeździła do miasta i nim handlowała. Były przeszukania, ale tylko sprawdzali torby, więc ona zrobiła z butelek pas shahida i się kręciło. Niestety krótko po wojnie zmarła na zapalenie płuc, prawdopodobnie od tych butelek, bo przy ciele były. To co sie dowiedziałam niedawno, to że druga żona pradziadka, była przyjaciółką z tą pierwszą i poprosiła aby wzięli ślub, aby miał się kto babcią zająć. Było ciężko, bo nie dość że piachy, to teren podmokły, normalne było że krowy musieli wyciągać z bagien itp, później zrobiono "melyjorację" jak to babcia mawiała. Ona też pokiereszowana po dzieciństwie była, bo jako dziecko zmiażdżyła sobie 3 palce w młóckarni (taka jak w Samych Swoich), bo chciała przyspieszyć i nie wyszło. Potem handlowała obrusami, no i raz jak przyjechała do miasta, to przewróciła się na szkło które poraniło jej nogę. Chciała pójść do szpitala, ale stwierdziła że trzeba sprzedać i poszła na rynek, potem w domu pradziadek ją opierniczył że nie poszła do lekarza i ją zawiózł. Do końca życia miała blizny po tych 2 wypadkach. Pradziadek miał później 3 dzieci z 2 żoną, ale wówczas już babcia panną i wyjechała na Śląsk, gdzie poznała dziadka. Najsmutniejsze jest to, że jej brat i cioteczni znaleźli niewypał i z nudów odpalili. Coś nie szło, no i podeszli zobaczyć co jest, równocześnie śmiejąc sie z najstarszego że się boi. No i wtedy nastąpił wybuch, jeden zginął na miejscu, drugi brat chwilę po przywozie do szpitala (a to w konia 10 km), a jej brat po kilku dniach, przeżył tylko ten co się bał. Z tego zachowało się zdjęcie, które powinno trafić na wystawę, bo pierwszy raz widziałam taki ból i tak pokazane emocje matki nad trumną dziecka. Babcia ledwo zdążyła na pogrzeb. Mój dziadek jest super, bardzo "samodzielny" pod względem domowych rzeczy, co nie było normą wtedy, ale okazało się że to kawał ch*ja, przepraszam za słowa, ale nie wiem jak inaczej określić. Jak zmarł pradziadek, to nie chciał babci puścić na pogrzeb, nawet nei wiem czemu, czy myślał że ją zdradzi czy co i finalnie nie wiem czy babcia zdążyła na pogrzeb, czy już na stypę. Dwa, to w czasie wojny pradziadek wysyłał im listy z obozu i po latach babcia od czasu do czasu czytała je płacząc. To wspaniały dziadek, aby nie płakała, spalił jej te listy. Jak się dowiedziałam, to myślałam że łeb urwę. A dziadek pochodzi z okolic Sokołowa, mieli jakąś ziemię, niedużo ale żyzną, przez co komuniści uznali że są kułakami i odebrali część. Pradziadek (ur.1898) uczestniczył w wojnie Polsko Bolszewickiej jako ułan, z rąk samego Piłsudskiego otrzymał szablę. Po jego śmierci zaginęła ona, ostatnie miejsce gdzie widzieli to w stodole, która była rozebrana 20 lat temu i tak była zaginiona od lat 70-80. Dopiero z 2 lata temu ciotka ujawniła że ona ją ma, niestety nigdy nie widziałam, ale chciałabym ją kupić. W czasie wojny pradziadka wezwali, posiedzieli 3 dni w miejscu zbiórki, a tu ani słychu, ani widu, jedzenie zjedzone i nie wiadomo co robić. Wtedy jego kolega z wojny P-B go zobaczył i powiedział zeby wracał, wojna przegrana. Pradziadek mówił po niemiecku i jakiś żołnierz chciał go ukryć przez cały czas trwania wojny, ale odmówił, bo tamten nie przechowałby całej rodziny. Jeden brat dziadka trafił do obozu, gdzie poznał późniejszą żonę. Jest plotka że robiono na niej testy, bo nigdy nie mieli dzieci i na tamte czasy trochę dziwne. W czasie nalotów, jego żona (nadal w obozie) schowała się pod samochód, niestety w te okolice trafiła bomba i zaczęła płonąć żywcem. Na szczęście przeżyła, Niemcy ją wyleczyli i puścili wolno do domu. Dziadek w wieku ok.15 lat pojechał na Śląsk, gdzie zrobił maturę! (ok. lat 50). Śmieszna jest historia małżeństwa dziadków, bo babcia to taka obrotna była z chłopakami, opowiadała że zrywała bo "z tym nie, bo niezbyt robotny, ten za stary, ten brzydki, ten to się jak wieśniak ubiera, ten głupi ten....", aż mi szczęka opadła XD A po pytaniu dziadka, dlaczego wziął ślub po roku znajomości to "a co, miałem czekać aż inny mi ją zabierze?" xD Ale dziadek był zazdrosny, babcia w wieku 80 lat pokazując mi zdjęcie z młodości, gdzie po prostu stała obok jakiegoś gościa mówiła aby dziadkowi nie pokazywać XD Albo "No Marian (brat dziadka) to on przystojny był, wysoki.." na co dziadek "to było za niego wychodzić za mąż!!". Jednak myślę że na prawdę się kochali, bo jak babcia nie chciała mieszkać na śląsku (problemy oddechowe), to wrócił w jej rodzinne strony, gdzie klepali biedę. Za czasów budowy Elektrowni Bełchatów, przyjechał jego kolega i kazał mu się pakować i wyjeżdżać tam. Śmieszne są historie z alkoholem, bo zawsze myślałam że dziadek jest niepijący, a okazało się że to od pewnego czasu, bo jak zobaczyłam zdjęcie z Zakopanego, to babcia powiedziała "ja więcej z nim nigdzie nie jadę, upił się i mi wstydu narobił!!", a dziadek się śmiał xD Albo pojechali w odwiedziny do jej siostry i w okolicy lasu kilku chłopa i idą na nich. Oni przerażeni, a tamci "Ala?" okazało się że to jej kuzyni bimber w lesie pędzą XD tak dziadka ugościli, że jak przyszli do ciotki to spać od razu poszedł. A siostra babci to też dobra. Pedziła bimber na sprzedaż i wpadło do niej 2 milicjantów, jednego znała. On do niej żeby mówiła gdzie ma bimber, a ta że nie ma kilka razy. W końcu mu pokazała, to on prowadził tego drugiego tak, aby nie znaleźli XD A na koniec "dobra Anka, daj mi kilka butelek" XD Za drugim razem już nie tak kolorowo, znaleźli butelkę i niosą do samochodu. Ciotka zobaczyła wielki nóż, złapała i podleciała do milicjanta i BACH. Specjalnie walneła w butelkę aby pękła i wszystko wsiąknęło w ziemie XD Milicjant się zaczął śmiać i powiedział, iż nie ma dowodów, więc do widzenia XD Od mamy strony wiem tyle że pradziadek (mazury) został wciągnięty do armi niemieckiej, ale że znał niemiecki, to jako pomocnik lekarza. Potem do końca życia musieli wołać sąsiada do ubijania karpia, kury czy innego zwierzaka, bo pradziadek mówił że na wojnie sięnaoglądał i on nie będzie zabijał. Nie mieli gospodarki, ale on musiał pić wieczorem szklankę mleka, więc mieli jedną krowę i dziadek przy zakładzie kosił trawę i woził jej na rowerze przez kilka lat. Był bardzo porządny i ogarnięty, nawet część domu sam postawił, wszystko w porządku było, niestety miał nieszczęście i zmarły mu 3 żony, po czym się załamał i zaczął pić. Jego córka też nie miała szczęścia bo jej mąż też pił i prawdopodobnie miał problemy z psychiką i jak mama była mała to odszedł od rodziny, ale tam utrzymywał jakieś relacje z dziećmi. Ogólnie na początku wydaje się że był dobrym ojcem, bo mama mówiła że co tydzień brał ich na wycieczki do Rucianego/Mikołajek takim małym statkiem, uczył ich i sam był wykształcony, bo był kierownikiem budowy szpitala w moim mieście i stawiał bloki gierkowskie. Ogólnie moje miasto składalo się w 70% z Żydów i właśnie podczas tych budów okazało się że ludzie będą mieszkać na miejscu cmentarza. Babcia pracowała do emerytury w lokalnych zakładach mięsnych i dużo ludzi ją znało, bo była na hotelu. O tym sama się przekonałam, kiedy jechałam blablacarem i kobieta ok.70 powiedziała, że ją zna, nawet jakiś czas wcześniej zastanawiały się co z nią. Aby przypadków było mało, to ona pochodziła z gminy sąsiadującej z gminą mojego dziadka tam pod Sokołowem, czyli z 100 km dalej. A na koniec, historia z mojej wsi - mamy kościół neogotycki budowany przez całą IIRP. Jak Niemcy się wycofywali, to chcieli go wysadzić, bo był to dobry punkt obserwacyjny. Na szczęście żołnierze niemieccy to byli zwykłymi ludźmi i gdy proboszcz bohatersko przyszedł uratować kościół, zaproponował im wódkę, na co się zgodzili, on ich upił i taka historia obrony, za ten czyn mamy nawet ulicę tego proboszcza XD Wybaczcie za tak długie wypociny, będę w szoku jeśli przeczyta to choć jedna osoba xD To takie historie na szybko co mi się przypomniało, nie myślałam że tyle wyjdzie., ale uwielbiam historię.
Ja mam 25 lat, wiec poprzedniego wieku nie pamiętam, ale na wsi spędzałam kazde wakacje bo rodzice nie specjalnie mieli możliwość zostawiania nas z niankami jak szkoly i przedszkola byly zamknięte. Po za tym musielismy pomagac dziadkom. Rano sie wstawało i szlo się wydoić krowy i zebrac jaja od kur. Potem zabierało sie 'zbiory' i chodzilo sie po sasiadach na handel. Zostawialo sie u nich troche jajek i mleka a zabierało się mięso, chleb czy masło. Dopiero potem mozna bylo zjesc śniadanie. Chleb z cukrem to byl przysmak bo zadnych innych slodyczy w domu nie bylo, ale i to rzadko pozwalano nam jeść (dzis myślę ze na szczęście). Pozniej szlo sie w pole albo do sadu. Zależy na co byl akurat sezon. Czasem sie zrywało jabłka i zawoziło na skup, a czasem sie jeździło po polu. Co roku sie sprawdzalo czy któreś z mlodszych dzieci siega juz nogami do pedałów w traktorze :). Ja chyba mialam 13 lat jak mi pierwszy raz pozwolono kierować. Byla nas tam 5 dzieci (moj brat i trzech kuzynów) wiec mieslismy orzy tym sporo zabawy i nikt sie specjalnie 'wykorzystywany' wtedy nie czuł. Wieczorami wozilismy sie taczkami po polu, albo skalalismy po sianie w stodole. Pamietam do dzis, jak nauczyciele w szkole pytali po wakacjach gdzie bylismy na wakacjach bo wszyscy bylismy opaleni jak po wczasach na Teneryfie. Dzis sobie mysle ze takie 6 tygodni w roku to calkiem przyjemne wspomnienia. Ale pamietam tez ze dzieciaki rolników do szkoly przestawaly chodzic juz w maju jak sie sezon zaczynal i wracaly w połowie października po zbiorach. A na koniec jako anegdotke moge powiedziec ze kiedy maialm 18 lat za uzbierane pieniądze zapisalam sie na kurs prawa jazdy. Spytałam taty czy zgodziłby sie pojeździć ze mna autem przed pierwszymi lekcjami i troche mnie pod uczyć. Na co ojciec odpowiedzial. 'A czego gu uczyć? Odpala sie tak samo jak traktor'
Przyszły mi do głowy dwa wspomnienia, związane z jagodami i ciążą. Tak a propo, że idealizujemy przeszłość. Pierwsza historia dotyczy mojej babci, która zawsze jak chodziłyśmy na jagody pokazywała mi dół w lesie po bombie i opowiadała że urodziła się tego dnia (moja prababcia była w tak dużym stresie). Druga historia bez happy endu, dość kryminalnie, wspomnienie dziadków mojej przyjaciółki - jedna kobieta na wsi miała mało pieniędzy, głodowała, była w ciąży i zerwała jagody w lesie. Był to jakiś okres, że zrywanie jagód było nielegalne. Dowiedziałam się o tym leśniczy, tak ją pobił że poroniła. Jednak najbardziej uderzające jest podejście ludzi i dziadków którzy opowiadali historię - zbił, bo było zakazane zrywanie jagód. Bez emocji, bez poczucia niesprawiedliwości. Po prostu tak było, pobił bo zrobiła coś zakazanego. Bez refleksji powagi czynu, a konsekwencji utraty dziecka. "Takie były czasy".😮😮
Aż przykro się robi jak się słyszy "świat schodzi na psy" kiedy ludzie kiedyś byli kompletnie znieczuleni na wszelkie nieszczęścia. Śmierci dzieci, poronienia, pobicia.
Mam babcię 96 lat ma i choć była ze wsi to rodzice jej wychowywali ją na damę nie musiała chodzić na pole i ojciec kupował jej sukienki w miescie jej zdjęcia z młodości to jest szok jak piękna kobietą była.do dziś ma te swoje manierki i 12 wnuków oraz 23 prawnuków a pra pra wnuk w drodze,szkoda że pamięć jej szwankuje.pozdrawiam i dziękuję za ten materiał
Dziękuje za polecajkę. Chętnie przeczytam tą książkę. Przytoczę anegdotę którą opowiedziała mi mama gdy wchodziłam w dojrzałość kobiecą i dostałam pierwszego okresu. Gdy moja babcia jako młoda dziewczyna również dostała pierwszy raz okres, krwawiąc, będąc w bólach uciekła nad strumień i przepłakała tam większość tego dnia ponieważ myślała że umiera. Historia być może krótka ale mocno obrazuje jak na tamte czasy wszelkie tego typu tematy były tabu i jaka była przez to dezinformacja. Mama również wspominała że jako że nie było wtedy podpasek to kobiety używały w tym czasie zwykłą watę. Taka ciekawostka. Pozdrawiam serdecznie :D
Myślę że się zdziwisz czytając książkę, bo tam przytoczona jest podobna historia dziewczyny, która po dostaniu miesiączki była pewna że jest chora na jakąś nieuleczalną chorobę... więcej nie zdradzę żeby nie spolerować, ale polecam książkę bardzo :D
Babcia opowiadała, że jedna daleka jej kuzynka dostała okresu w wieku 18 lat i byla pewna, że to jakaś kara boska. Wyszla i utopiła się w stawie. Była najmłodsza z sióstr i nikt jej nie uświadomił na ten temat. Bardzo się cieszę, że w takich czasach już nie żyje. Kolejna okresowa opowieść. Ciocia, rodowita ślazaczka jak zaczęła mówić o 'tych sprawach' to wypychała wręcz wszystkie dzieci z pokoju by nie słyszał nikt. Dostała okresu w szkole (9lat) i wracała zapłakana do domu, również z myślą, że umiera. Mama jej tylko powiedziała, żeby szmatami się obwiązała, będzie tak co miesiac i koniec. Temat został zakończony. Nie mam dzieci, lecz nie wyobrażam sobie tego, że nie będę rozmawiać z moją córką czy synem na temat miesiączki, seksu i innych spraw, oczywiście na tyle ile to będzie dla nich komfortowe i sami będą chcieli podjąć rozmowę. Z moich roczników chłopaki z klasy potrafili nabijać się z dziewczyn, gdy zobaczyli podpaski, plamę krwi. Sam mój partner przyznał, że nabijał się z koleżanek kiedy miały okres i wyciągali im podpaski z plecaków. Dziś mu jest wstyd. Syna postaram się wychować tak, aby okazywał kobiecie w czasie okresie zrozumienie, spytał o samopoczucie, zaproponował słodką przekąskę, zakrył plamy na ubraniach jeśli zauważy, oraz kupił/dał podpaski/tampony, jeśli będzie taka potrzeba. Ja sama musiałam się wiele dowiedzieć sama i nie wiem czy nadal wszystko wiem, ale nie mam do rodziców o to żalu.
A co do książki - każda kobieta powinna ją przeczytać z bardzo prostego względu. Moja babcia ostatnio powiedziała mi, że śni jej się już któryś raz i za każdym razem inne zakończenie książki "Tatuażysta z Auschwitz". Kupiłam jej tą książkę, żeby nie musiała sobie wymyślać. Babcia książkę "połknęła" z przerwami na robienie obiadu i sprzątanie. Często u niej bywam i często mi opowiada "jak to kiedyś było" i zapytałam czy jak była młodsza to miała okazje książkę poczytać tak poza szkołą. "Córko ojciec jakby mnie przy książce zobaczył to by pogonił. Tu w pole do kartofli, tu obiad, tu na podwórku... nie było czasu NA PIERDOŁY. W obecnych czasach nazywanie tak edukacji oraz kształcenia się w formie wszelakiej jest uznawane za ignorancję. W latach 50 ubiegłego wieku na wsi czytanie książek to zbędny luksus, fanaberia... "Aż mózg paruje" autorkę recenzji książki cytując i ciepło pozdrawiając ❤ Kupić, przeczytać i się cieszyć, że się urodziło długi czas później będąc posiadaczką biustu.
Moja babcia urodziła się i całe życie mieszkała na wsi. Miała jedną siostrę, ciepły, nawet jak na tamte czasy całkiem bogaty dom. Pradziadek pracował dla hrabiego, właściciela wsi jako stajenny. Prababcia pomagała w ich ogrodzie od czasu do czasu. Mieli pieniądze i szacunek. I to wbrew pozorom zmieniło życie mojej babci w takie, o jakim opowiadacie. Dziadek był bawidamkiem, przystojnym ale bawidamkiem i dziewczyny szybko „ otwieraly przed nim swoje podwoje”. W jednym czasie miał we wsi dwie panny i obie w ciąży. Ożenił się z moją babcią, bo ta miała majątek i szacunek we wsi. Niestety jej życie zmieniło się diametralnie. Urodziła 6 dzieci. Przeżyło 5, jeden syn zmarł młodo, bo pił razem z dziadkiem. Nie miała od niego miłości czy wsparcia. Ich pierwszy dom to dwie izby, gdzie jedną zajmowały zwierzęta hodowlane. Dziadek bił babcie, swoje dzieci tez. Nie interesował się jej ciążami, nie wiedział nawet kiedy dziecko ma przyjść na świat. Ważne było żeby ona mogła pracować w polu i żeby w domu było co zjeść. Tata nie wspomina dziadka zbyt często. Babcia była wspaniałą, mądra kobietą. Dziadek był dobry ale dopiero dla swoich wnucząt…
Moja kochana prababcia Marysia urodziła się jeszcze podczas zaborów. Zostawiła nam wiele historii, które dziś wydają się niewyobrażalnie i pokazują w jak ciężkich czasach żyli nasi przodkowie na wsi. Gdy była dzieckiem w trakcie mroźnej zimy w jej domu wybuchł pożar. Gdy cała wieś pomagała ratować pogorzelcom dobytek, śpiące dzieci wyniesiono na zewnątrz i przykryto pierzyną, która wówczas była zaliczana w gospodarstwie do cenniejszych rzeczy. Niestety, nie wszyscy sąsiedzi byli uczynni i któryś z współmieszkańców zabrał z zaspanych dzieciaków ciepłe przykrycie, i choć dzieci wiedziały kto, to było to tajemnicą poliszynela w rodzinie bo obawiano się zemsty. Później życie też nie oszczędzało rodziny prababci - na zapalenie płuc zmarł jej ojciec, praprababcia drugi raz wyszła za mąż, a Marysia żeby się utrzymać została wysłana wiele kilometrów od domu żeby zajmować się kuzynostwem z zamożniejszej rodziny. Gdy była już dorosła i wyszła za mąż, wybuchła ll ws. Znów była zdana sama na siebie bo pradziadek walczył na wojnie a ona wraz z trójką dzieci i schorowanymi rodzicami musiała uciekać z zajętego przez Niemców gospodarstwa. Wspominała jak chowała swoich małych synków w stogu siana. Finalnie cała rodzina została wysłana na przymusowe roboty do Niemiec i tak przywitał ich koniec wojny. Jej życie było pełne ciężkiej pracy, łez i trosk o życie swoje i bliskich, ale nawet w podeszłym wieku, schorowana potrafiła zachować pogodę ducha i dobroć. Zawsze zostaną ze mną też proste smaki dzieciństwa które mi pokazała - suszone jabłka, skwarki i lane kluski 🙂Mimo że wiodła tak proste życie i tak niewiele miała, potrafiła to najlepiej jak mogła wykorzystać i obdzielić tym kochane przez siebie osoby. Hartu ducha i zaradności możemy się uczyć od naszych babek, ale trzeba też pochylić się nad tym jakich krzywd i upodlenia wtedy doznawały ze względu na chłopskie pochodzenie i płeć.
Pochodzę ze wsi. Zarówno rodzice mamy jak i taty wychowali sie na Polskiej Wsi. Jako dziecko nie lubiłam tego typu historii... Dzisiaj wiele bym dała by posłuchać mojego dziadka- taty mojej mamy, który to wiele opowiadał o tamtych czasach... Najbardziej jednak w pamieci mam czasy wojny. Oglądaliście może film Wołyń? Niektórzy pewnie mogli uznać, że to wszystko było mocno naciągane dla lepszego efektu filmu. To było jednak prawdziwe życie. Rodzice dziadka jak i on sam wraz ze swoim rodzeństwem w piżamach, na bosaka, po ciemku uciekali z domu. Byli naocznymi świadkami barbarzystwa jakie mogliście widzieć w tym filmie. Do dziś przed oczami mam dziadka, który opowiadał jak chłopca z sąsiedztwa wyciagneli z domu, obwiazali sianem dookoła i podpalili na oczach całej rodziny... Już wiecie dlaczego nie chciałam słuchać tych historii? Z kolei taty mama zawsze miała żal do losu o to, że jej mama zmarła przy porodzie. Ojciec ożenił się po raz drugi. Mieli dzieci...Lepsze dzieci. Dzieci kochane, dzieci wykształcone.... A ona? Ona od dziecka musiała ciężko pracować , gdy jej rodzeństwo uczyło się pisać i czytać. Ona sama dzięki swojej sile nabyła te umiejętności podglądając swoje siostry i brata przy nauce. Mamy mama wspominała zaś, że nie była dzieckiem zrodzonym z miłości. Jej matka została oddana na służbę. Tam została zgwałcona i zaszła w ciążę. Państwo nie widzialo potrzeby by nadal miała im służyć wiw6c odeslali ją do domu. Jej powrót przyniósł rodzicom hańbę. Panna z dzieckiem? Wstyd. Babcia opowiadała, że jej mama nie otrzymała wsparcia od rodziny. Zimą gdy urodziła moją babcię, sama musiała rąbać drzewo i nosic wodę ze strumienia żeby dziecko przeżyło mróz. Potem na siłę wydano ją za mąż wdowcowi , gdzie niańczyla jego dzieci ... Ot takie historie. Strach, bieda, ciężka praca... I wielkie- małe kobiety. To były naprawdę straszne czasy.
Zachowaj te wspomnienia w sercu i opowiadaj bo we współczesnym zakłamanym i poprawnym politycznie świecie pamięć o Wolyniu ma zostać calkowicie zamazana...
Moja babcia Józefa, która aktualnie ma 87 lat, dużo opowiadała mi zawsze o czasach swojego dzieciństwa i młodości. Nie mam żadnej konkretniej sensacyjnej historii jak niektórzy tutaj, bardziej ot taki zwykły opis realiów, które panowały w tamtych latach w Dąbrowie, wsi na Podkarpaciu znajdującej się niedaleko Rzeszowa, a szczególnie te rzeczy, które najbardziej zapadły w pamięć dziecku, które z ciekawością słucha opowieści swojej babci. Obraz wyglądał tak, że pięcioosobowa rodzinka żyła w małym domu z klepiskiem gdzieś w miarę po środku wsi, mieli kilka krów, kury i kawałek pola. Wszyscy spali na łóżkach, które zamiast materaca miały poupychane między drewniane deski siano, które ponoć niesamowicie drapało moją babcię za dzieciaka. Na noc, do tego łóżka mała babcia uwielbiała znosić kociątka, które wydała na świat ich łowna kocica, natomiast jej siostra (babci, nie kota) z uporem maniaka wynosiła je spowrotem do stodoły, niechcąc spać ze zwierzętami w jednym łóżku. Babcia wspominała, że miała też serdecznego kolegę, z którym regularnie pasała krowy, ona dwie mniejsze, on jedną dużą, pilnując, żeby stworzenia te nie wyżarły czasem trawy sąsiadowi. Do szkoły podstawowej musieli chodzić kilka kilometrów piechotą, niezależnie od pogody. Jeśli chodzi o edukację trójki dzieci, które były w domu, to moi pradziadkowie bardzo się postarali, każde z nich otrzymało edukację w jakiejś szkole zawodowej, moja babcia na przykład w handlówce, później pracowała jako ekspedientka, głównie w sieci sklepów Społem. Jak na tamte czasy i fundusze rodziny, wykształcenie trójki dzieci, to był nie lada wyczyn, nie przelewało się, posiłki były proste, a w niektórych latach, nawet jak udało się ogarnąć jakieś lepsze mięso, czy inne produkty luksusowe, to i tak trzeba było je oddać żołnierzom niemieckim, rosyjskim lub jakimkolwiek innym, którzy w danym okresie się przez te tereny przetaczali. Nawiasem mówiąc babcia wspomina to dość ambiwalentnie, z jednej strony żerowali na nich i codziennie oczekiwali wyżywienia od ich mamy, natomiast w gruncie rzeczy bywali mili dla najmłodszych, a czasem nawet dawali im jakieś zdobyte w niewyjaśnionych okolicznościach słodycze. Jeśli chodzi jeszcze o szkołę, to babcia miała w niej styczność również z dziećmi, które pochodziły z miasta. Pomiędzy nimi wykształcił się pewien rodzaj handlu wymiennego, miejskie dzieciaki za wszelką cenę chciały wymieniać swoje kanapki z białymi bułkami, prosto z piekarni na ciemny chleb, który przynosiły wiejskie dzieci. Rodzina mojej babci miała o tyle dobrze, że posiadała nieco bogatszych krewnych, którzy czasem pomagali im w utrzymaniu. Na przykład jeden wujek w zamian za to, że moja babcia i jej rodzeństwo pomagało mu przez wakacje w gospodarstwie, kupił całej trójce buty na zimę. Z butów tych korzystać można było tylko od święta, jak w mroźną niedzielę szło się kilka kilometrów do kościoła, to najpierw zakładało się stare drewniaki, w których przemarzały palce, a dopiero pod kościołem zmieniało się je na nowe buty. Dla kontrastu powiem jeszcze, że moja druga babcia, Krystyna wychowywała się w mieście. Zwykle nie miała styczności z wiejskimi realiami, nie musiała za dzieciaka ciężko pracować w gospodarstwie. Więc jak pewnego razu dalsza rodzina zaprosiła ich na wieś na chrzciny, to zafascynowana babcia spędziła cały dzień na pasaniu krowy, podczas gdy cała reszta bawiła się i rozmawiała w domu. Jedyne co zjadła tego dnia, to pączek, którego przyniósł jej jakiś zaniepokojony i zadziwiony kuzyn.
Tylko taką mam historie, jakkolwiek powiązaną z mieszkaniem na wsi. W rodzinie mówi się, że mój pradziadek przechadzając się kiedyś po wsi (był wtedy poszukiwany przez okupantów i ukrywał się na przedmieściach) usłyszał wołanie o pomoc po niemiecku. Pradziadek ruszył z pomocą do Niemca, który topił się w rzecze/jeziorze(?) i uratował go przed utonięciem. Po chwili zjawili się inni żołnierze niemieccy i chcieli aresztować pradziadka za próbę morderstwa. Po pewnym czasie ( nie pamiętam czy było to na miejscu zdarzenia, czy w jakimś areszcie) okazało się, że uratowany Niemiec to jakiś wysokiej rangi wojskowy i w ramach podziękowania puścił wolno pradziadka oraz wymazał z kartoteki jego przewinienia, dzięki czemu nie był już poszukiwany i mógł wrócić do rodziny.
Moi rodzice pochodzą ze wsi, wakacje spędzałam u dziadków (trochę u jednych, trochę u drugich). Rodzice mamy (dziadek rocznik 1920, babcia 1929) byli niezwykli. Babcia lubiła zwiedzać Polske i czytać, dziadek hodował konie i zawsze powtarzał, że modli się za nas. Rodzice taty (dziadek 1916, babcia 1925) uwielbiali muzykę, było tam dużo płyt... Ciężko pracowali, ale na nic im nie brakowało...
Rodzice mojej mamy pochodza z wsi (dwoch roznych), ale w Łódzkim. I to takie wsie typu jedna droga, 30 domów, las. Babcia mi opowiadala nieraz jak musialy spac we 3 w jednym łóżku: ona, siostra i jeszcze jej babka. Albo jak jej mama (moja prababka) miala szczescie, bo była ładna i jak niemcy weszli do wsi to ona poszła z niemcem i uniknęła wywózki (jako dziecko nigdy nie rozumiałam o co chodzi, a teraz jak o tym myśle to mrozi). Jako dziecko co roku jeździłam tam na wakacje do nich i powiem szczerze, dla mnie to była frajda być przy zbiorach, bo powoziłam traktorem, leciałam przepolowywać krowy, zbierałam i nabijałam tytoń u sąsiadów. Masa ciężkiej pracy tak na prawdę. Sąsiedzi mieli syna w moim wieku, który tak na prawdę był tam od wszystkiego. Sam mówił, ze czasami nie wyrabia z zadaniem domowym, bo przy domu i zwierzelętach musi robić (to było około roku 2005, wiec też nie jakaś przeszłość niesłychana). Najbardziej jednak lubię opowieść mojego dziadka. Jego mama była właśnie tą upragnioną krawcową, wiec roboty zawsze miała, a dziadek z bratem byli od dostarczania tego co ona tam poszyła ludziom we wsi. Kiedys wracali od pszczelarza (za worek poszytych rzeczy dostali słoik miodu) i jako dzieciaki się wygłupiali. Słoik spadł drogę i się potrzaskał... a oni jako dzieciaki na klęczkach płakali za tym miodem i lizali go z tej drogi. Dziadek opowiadał też jak jedli chleb z kiełbasą - każdy miał pajdę i plaster kiełbasy-sztuczka polegała na tym, ze za każdym gryzem przesuwali kiełbasę tak żeby mieć ją pod nosem i zjeść dopiero przy ostatnim gryzie, żeby dobre mieć na koniec, ale jakby co gryza ją czuć
A tak spoza rodziny, a w temacie ślubów z przymusu - babcia mojej koleżanki została żoną jej dziadka za.... butelkę wódki. Przyszedł chłop, dał gorzołki i wrócił z narzeczoną
Moje obie babcie były Katarzyny, ( jakiś wysyp tu czytam tego imienia) ja także nam imię po nich❤. Ale jedna miała ciężki żywot przy dziadku, do dziś mama wspomina że często uciekały oknem jak dziadek wracał do domu. Nocowały najczęściej w oborze u krowy pod żłobem. Babcia zmarła dwa tygodnie po ślubie mamy, przekonała się że mama ,,dostała’’ dobrego człowieka i nie musi już dłużej żyć. Dopiero po wielu latach dziadek zrozumiał co stracił. Do tego stopnia że przyśnił mi się w 15stą rocznicę swojej śmierci pytając czy nie wiem gdzie ona jest bo znaleźć babci nie może, obudziłam się z strachem ogromnym siadłam jak automat, tak myśle że to nie był taki nic nie znaczący sen. Życie mojej babci wpisuje się dokładnie w ten 20wieczny kanon.
Ja już babci niestety nie mam żeby zapytać, ale pamiętam, że nigdy dziadkowi nie wybaczyła, że zamieszkali na wsi. Ona urodziła się na Śląsku i kochała miasto. Dziadek, urodzony we Francji, bo jego rodzice wyjechali za pracą, wrócił jako pięciolatek na wieś na Podkarpacie. Dom na klasycznym zadupiu, nawet na tamte czasy. Po wojnie, kiedy jego ojciec zmarł a matka wyprowadziła się do miasta, dziadek wyjechał na Śląsk za pracą i tam poznał babcię. Podobno do 1970, z trójką dzieci, krążyli między Podkarpaciem a Śląskiem, bo na wschodzie dom rodzinny dziadka, który na nich czekał, a na zachodzie praca. I tak nie mogli dojść do ładu bo babcia za Chiny ludowe na wieś nie chciała 😂 ale w końcu dała się namówić. Czego żałowała do końca życia. Swoją drogą, od roku, w wolnym czasie, staram się odnaleźć przodków i dotarłam do roku 1800. Szkoda że nie mam zdjęć przodków z tamtych czasów. Chciałabym wiedzieć jak bardzo różniło się życie kobiet z tamtych czasów, od czasów naszych babć.
Moja Babcia Walentyna pochodziła ze wsi, miała 6 rodzeństwa . Oczywiście rola pełna gęba, zwierzęta, praca non stop. chciała się wykształcić ,co dzień pokonywała kilkukilometrowa trasę do szkoły.Kilkoro z jej rodzeństwa wyleciało do Kanady. Reszta została na roli .Babcia w wieku 15 lat sama wyjechała i zamieszkała w mieście koło Krakowa. Pracowała i rozpoczęła naukę. Zdała maturę . Całe życie pracowała w zawodzie jako chemik. w wakacje jeździłam z nią do jej domu rodzinnego ,gdzie jej brat dalej utrzymywał gospodarkę ze swoimi dziećmi. A ona pomagała mu jak mogła. W tedy to była ciezka praca, a jak myśle jak musiało wyglądać jej życie za młodu to jestem pełna podziwu. Babcia była kilkakrotnie u swojego rodzeństwa w Kanadzie, nawet na dłużej . Tam rowniez pracowała jako opiekunka do dzieci .Jak widać cześć zostaje na ojcowiźnie, inni wyjeżdżają. Do końca życia Babcia pracowała, zawsze musiała coś robić nie umiała odpoczywać. Z kolei mój dziadek, mial 5 rodzeństwa jego matka zmarła w bardzo młodym wieku, ojciec oddał go na służbę do gospodarstwa gdzie wypasal krowy. Opowiadał mi ze mieszkał z nimi w oborze, nawet w zimie. A chlebodawca tylko na Boże Narodzenie pozwolił mu zjeść z nimi. Wypasajac krowy widział jak Niemcy wywożą Żydów do obozu w Oswiecimiu. Nie wiem jak uzyskal początkowe wykształcenie, ale pisal wiersze i opowiadania, które wydaliśmy w formie małej książeczki . Pozdrawiam !
Moja prabakra urodziła moją babcie w czasach pierwszej wojny swiatowej. Babcia powastała w krótkiej chwili miłości z jakimś żołnieżem. Jej matka zatrudniła się u gospidarzy, którzy po czasie wzieli moją babcie "za swe"czyli adoptowali a matka gdzieś zniknęła . Babcia miała bardzo ciężkie życie od niemowlęcia. Pamiętam, że każda prośba opowiedzenia swojego życia konczyło się słowami "oj dzieci " i łzami. Dlatego myśle że przeżyła więcej niż historie swojej adopcji. Szkoda,że już jej nie ma😢
Te historie żyją w naszych rodzinach. W tych historiach każdy z nas znajdzie coś znajomego,coś bliskiego kolejom życia naszych przodków,babć,prababek. Doskonała książka! Zdecydowanie najlepsza, którą przeczytałam w tym roku z tego gatunku! Pragnę aby takie historie nie umarły,by każdy z nas,na swój sposób, ocalał je od zapomnienia, za sprawą słuchania i rozmowy z starszymi ludźmi. Okazuje się bowiem, że zwykła codzienność,która była czymś zupełnie powszechnym kiedyś, teraz rozbudza taką ciekawość!
Ja opowiesci o swoich przodkach dopiero poznaje. Są tragiczne. Mój tata jest z 7 ciąży babci. Ma tylko starszego brata. Z 9 ciąży byla mała Ania i Marysia, którę zmarły miesiac po narodzinach. Moja babcia była obciążona genetycznie. Jej mama jako jedyna przeżyła wiek dziecięcy z 17(!) rodzenstwa. Prababcia miala 9 dzieci i tylko 4 przeżyła. Moja babcia jako jedyna córka z szesciu i 3 braci. Moze nie na temat do końca, ale cieszę sie, że choroby dzieci/poronienia to nie jest już temat tabu. Boli mnie to, ze nigdy babcia nie wyrzucila z siebie i ból nosila całe życie. Stracila 2x bliźniaczki donoszone i kilka razy prawdopodobnie też poroniła płody płci żeńskiej, bo płeć męska (tata i wujek) urodzili sie zdrowi. Historia, ktorą poznalam dosłownie 2 tygodnie temu. Mojego wujka mama była nieślubnym dzieckiem. Panicz wykorzystywał 15 letnią służącą - jej mamę. Zaszla w ciążę i 'państwo' wyrzucili ją z dworu. Helenkę urodziła w drodze do domu, gdzieś w polu. 3 tygodnie tułala sie od wsi do wsi. Szczescie w nieszczęściu, bo ojciec juz nie żyl i jej mama ją przyjela z dzieckiem z powrotem do domu. Moja prababcia ciężko pracowala w warszawie. Wybuchła II wś. Byla w ciąży. W trakcie ucieczki poroniła w ok 7 miesiacu. Nie miala nawet jak dziecka pochowac. Ktos zmarl we wsi przez ktorą przechodzili z rodziną. Ciało owiniete w jakies szmaty wlozyla do trumny obok zmarłego. Pozniej razem z pradziadkiem chcieli odnalezc ten grob, ale bez skutku. Mieli pozniej jeszcze 7 dzieci. Ostatniego syna urodzila w wieku 46 lat. Po I wojnie praprababcia owdowiała. Zostala sama na sporym gospodartwie z 5 córek. Wyszla ponownie za lekko upoślodzonego, ale robotnego 17 lat mlodszego mężczyznę. Mieli wspolnie jeszcze 4 zdrowe córki. Mama mojego dziadka wyszla za mąż za brata swojego ojczyma. Mieli 9 synów. 5 przed wojną, w tym mojego dziadka, a kolejną 4 po wojnie, gdy pradziadek wrócił z przymusowych robót z Niemiec. Rodziła też je w polu i daty urodzen losowe byly. Dziadek urodził się w grudniu 1936 roku, a oficjalnie był z 1 marca 1937. Czwórka rodzenstwa zmarła w dziecinstwie ( od niemowlecia do 13 lat). Dziadek pod koniec zycia przenosil szczatki do jednego grobu i widzialam, jak cierpial, ze grobu braci nie mogl odnalezc i zlozyc do jednego grobu. Braci - Andrzejka 13 lat, Januszka 11 lat i Jerzyka 7 lat - pamiętał i tesknil za nimi. Wiem na jakim cmenatrzu zostali pochowani. Gdy przyjdzie czas, to podejmę próbę odszukania, a moze i przeniesienia na parafialny cmentarz zgodnie z wolą dziadka. Prababcia nie umiala pisać i czytać, ale pieknie wyszywala, bo piekną pamiątkę po niej mamy . Po smierci dziadka oddaliśmy ją ostatniemu żyjącemu synowi. Takich tragicznych wydarzeń w mojej rodzinie jest jeszcze więcej. Żałuję, że wsześniej byłam nie zainteresowana historią mojej rodziny, lub były one tak drastyczne do sluchania jak byłam dzieckiem. Teraz już na poznanie ich jest praktycznie za późno. Za błędy przepraszam. Emocje wzięły górę.
Co do dat, to mój teść też miał też przesuniętą datę, ale o jeden dzień. Po prostu w sobotę nikomu nie chciało się iść do urzędu, żeby narodziny dziecka zarejestrować, to się szło w poniedziałek i mówiło się, że "wczoraj się urodziło", żeby nikt się nie czepiał.
Mój Tata urodził się na wsi. Jego rodzina była bardzo biedna, gdyż pradziadek był lekko duchem i narobił długów. Oczywiscie dziadek musiał je spłacać przez cale życie. Tato pracował bardzo ciężko od małego. Rodzina jednak była bardzo kochajaca i stosunek do kobiet był bardzo dobry. Babcia miala tylko 3 dzieci. Bardzo dbała o nie. Dlatego tata zawsze był bardzo czuły i zachowywał się nienaganie w stosunku do kobiet. Bardzo kochał swoja Mame. W dniu w którym który dowiedział się o ciąży swojej żony, pojechał się pochwalic do swoich rodziców, marzył o dziecku. Niestety dowiedział się ze jego mama umarła wracajac z targu. Koń sam doczłapał się z nieżyjąca babcia do domu. Dla Taty dzień radosci i rozpaczy. Uczucia się w nim kotłowały. Dla mnie to historia przemijania i zmiany pokplen.
Moja prababcia oraz babcia pochodziły ze wsi która jest w tej ksiazce wspomniana (Krępa) wizja że ktoraś z nich znała osobiście bohaterki opisywane we wspomnianym w książce fragmencie była (jest) piorunujaca dla mnie. Abstrahując od tych osobistych przeżyć podczas czytania, uważam że to jest tak mocna pozycja, że powinna być czytana przez wszystkich, pozwala zrozumieć kim jestesmy i skąd przyszliśmy.
Ja mam do opisania niestety bardzo smutną historię, którą opowiadała mi babcia. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu jak życie młodych, niewykształconych kobiet na wsi było trudne. W gronie znajomych miały Mirkę. Mirka była bardzo ładną dziewczyną, niestety jak większość ówczesnych koleżanek mojej babci, w tym ona sama, z biednego domu. Babcia mówiła: "ona zawsze bardzo ładnie się bawiła, na potańcówkach stali do niej kawalery, aby chociaż raz zatańczyć z nią." Zawsze na te majówki chodziły w grupach, bo nie wypadało, żeby któraś z dziewczyn poszła sama, bo to źle by wyglądało. I był taki Stasio, chłopak z sąsiedniej wsi. Nie był zbyt przystojny, ale dobrze tańczył, miał odziedziczyć rolę po ojcach, żart i prezencję miał. I Mirka wpadła mu w oko. Niestety miał chłopak opinię babiarza. Chociaż o ile kiedyś nie mówiło się o "tych sprawach" to chodziły głoski, że na każdej zabawie tańczył z inną. Co już miało oznaczać, że do jednej się nie przywiązywał. Mirce dość długo nie dawał spokoju. Mimo, że tańców mu odmawiała, on nie odpuszczał. I kiedyś straciła rachubę czasu, moja babcia z koleżankami wróciły do domów, bo rano obrządek, a ona chcąc nie chcąc została odprowadzona do domu przez Staśka. Bała się wracać do domu, bo droga prowadziła przez las. W domu podobno dostała burę, że jak ją zobaczyli jacyś sąsiedzi późną nocą z chłopakiem, to ploty będą. Jednak od tamtej pory coś się zmieniło i Mirka przestała patrzeć niechętnym wzrokiem na Staśka. Ten zaś nie odstępował jej na żadnej z zabaw. Mówiło się, że mają się ku sobie. Problem tkwił w tym, że on miał już upatrzoną i obiecaną narzeczoną i to podobno z miasta. A jak z miasta to wiadomo, lepsza. W rezultacie Babcia mówiła, że dziewczyna pochodziła z biednego domu i zorganizowano jej przyszłość u bogatego Staśka co trochę morgów miał. Mirka o niczym nie wiedziała i coraz bardziej zakochiwała się w chłopaku. I stało się to co najgorszego mogło się stać. Dziewczynie zaczął rosnąć brzuch. Tutaj z automatu stawała się trędowata. Nawet koleżanki przestawały z nią utrzymywać kontakt, aby nie było pomyślane, że "prowadzą się" podobnie co ich koleżanka. Babcia mówiła, że strasznie było jej żal Mirki, ale tak już na wsi było. Rodzina jej wściekła, bo ani pomocy w polu z niej nie było, ani już żaden "nie zechce". Poszli, więc do Staśka, aby z ciężarną się ożenił. On wiedząc, że jest na wygranej pozycji zaczął stawiać warunki. A to dwie krowy chciał, a to trochę ziemi. Z racji, że na roli miał zostać najstarszy brat Mirki, nie chciał się zgodzić, bo naprawdę niewiele mieli. Niestety chodziły słuchy, że Mirka od ojca i brata dostawała lanie. Czasami było słychać krzyki, innym razem widziano ją zapłakaną, jak chowała się po lasach. Babcia mówiła, że jej matka wytykała: "i widzisz, nie ufaj chłopakom, bo skończysz jak Mirka i nikt cie nie zechce". Stała się, więc niejako postrachem dla innych dziewczyn. Niestety dziewczyny w większości też nie wiedziały skąd to dziecko się wzięło. Babcia mówiła, że większość to do ślubu myślała, że już całowanie grozi ciążą. Matki z nimi nie rozmawiały o tych sprawach. Czasami widziały jak krowa się cieliła czy świnia i dawało im to do myślenia. Jakby tego było mało sam Stasiek opowiadał na wszystkich zabawach jaka to Mirka nie jest, jakby sam nie przyczynił się do jej ponurego losu. Któregoś dnia poszła wieść o zapowiedziach w kościele ślubu Staśka z tą dziewczyną z miasta. Poniżona, zgnojona przez całą wieś i rodzinę, Mirka nie wytrzymała. Tuż przed swoim rozwiązaniem rzuciła się do rzeki Brok, która w tamtych czasach była dość rwąca i pokaźna. Zakochana, zaufała niewłaściwemu chłopakowi. Niestety z historii moich babć to nie była rzadkość w tamtych czasach. Tak jak było wspomniane w filmiku, kobiety miały niewielką wartość na roli, mimo tego, że harowały ciężej niż mężczyźni. Wielokrotnie kobiety rodziły na polach, zbierając chociażby kamienie na polach będąc w zaawansowanej ciąży.
Ja pamietam jak babcia mi opowiadała historie trochę straszna 😱Jak była mala nie pamietam ile miała lat ,ale mieszkała jak to mówiła w centralnej Polsce na jakieś małej wiosce . Jest to wioska każdy się znał i nigdy nikt po zmierzchu nie wychodził na spacery , ponieważ za jakimś rogiem stała stara Figurka Matki Boskiej ktoś zrobił jakby ołtarzyk . Stała ona tam jak babcia mowila ze sto lat , kiedyś wracająca grupa z kościoła przechodząc obok słyszała płacz dzieci krzyki i błagania o pomoc . Jakis czas później babcia wracała ze spaceru pod wieczór i poczuła coś dziwnego nagle usłyszała płacz dzieci , uciekła stamtąd jak najszybciej . Ponoć wieczorami słychać krzyki i prósby o pomoc . Jak pytałam babci co myśli ze się tam stało to mówiła ze zabito tam wiele dzieci były rocszzzelane przez Niemców . Nikt nie chciał o tym mówić . Nie wiem ile w rym prawdy ale jak byłam mała to strasznie to mną wstrząsnęło
Zaczęłam czytać ta książkę dziś i bardzo ciężko mi się ja czyta przez ładunek emocjonalny jaki niesie. Co chwile łzy mi napływają do oczu, zwlaszcza kiedy czytam o tych dzieciach, które urodzily się w strasznej biedzie, bez żadnych perspektyw, gdzie każdy dzień był naznaczony walka o przetrwanie i wstydem, gdzie posiadano jedne buty na cała rodzine😢 Mocna lektura i potrzebna. Czytając ja w obecnych czasach wydaje się to totalna abstrakcja. Jak silne musiały być wtedy kobiety i jakie brakow emocjonalnych doświadczali wtedy ludzie...
Może źle to zabrzmi, ale cudowne są te historie innych komentujących... Ja, dopiero jak straciłam ojca, zdałam sobie sprawę, że razem z nim odeszło mnóstwo historii, których już nigdy nie usłyszę, a z taty był przeaparat i taki trochę wolny, niebieski ptak, którego miłość usidliła. A kochał moją mamę do ostatnich dni. Po tych przeżyciach i wnioskach stwierdziłam, że trzeba wykorzystać czas, bo z dziadków to tylko jedna babcia mi się ostała. Póki była na chodzie, to rozmawiałam z nią i nagrywałam je opowieści, żeby kiedyś móc je spisać i przekazać dzieciom i wnukom. Niestety babcię dość szybko choroba zmogła, często szpitale odwiedzała, a wtedy głównym tematem było to, jak ją w szpitalu traktowano (a powiem w skrócie, że niezbyt dobrze) i choć próbowałam, do tych "starych dziejów" nie udało mi się już jej nakierować. Dlatego te historie innych komentujących są cudowne - zostały wysłuchane i zapamiętane, przodkowie sami chcieli się nimi podzielić i nie trzeba było ciągnąć ich za języki, żeby po kawałku odkrywać swoje korzenie. Z takich historii, które najbardziej zapadły mi w pamięć, były dwie, a nawet trzy, tylko trzecia była składana na przestrzeni dziejów. Pierwsza z nich dotyczyła "głupich nastoletnich zabaw" - ot jeden z dzieciaków (wiek nastoletni, ale nadal "dzieciak") znalazł naboje w domu i stwierdził, że fajną zabawą będzie powbijać je w pieniek, a na końcu go podpalić. Babcia przy tym była, jak i jej koleżanki, ale one się bały, więc trzymały się z daleka, zaś chłopcy musieli się popisać. Jeden niestety tak nieszczęśliwie stał, że wystrzelony pocisk trafił go w głowę. Przeżył, ale stracił oko. Poza nim, nikomu nic się nie stało. Druga, z dzieciństwa babci, ale miała jakieś 7-13 lat, to opowiadała, że Rosjanie stacjonowali w okolicy i żołnierze pomieszkiwali u wioskowych, także u nich, choć prababcia była sama z dwójką małych dzieci (siostra babci jest o 7 lat młodsza, stąd podejrzewam, że więcej jak 13 lat babcia nie miała, bo jej siostra jeszcze do szkoły nie chodziła) i gospodarstwo musiała ogarniać. Nie żeby pradziadek zmarł, żył i miał się dobrze, ale niby z prababcią się rozwiedli - niby, bo papierka rozwodowego nie było, po prostu żyli w osobnych wsiach, a choć pradziadek ręki nie przyłożył, żeby robić za tatę babci i jej siostrze, to za to z chęcią zostawiał cichaczem swoje pranie na płocie. Do dziś nie ogarniam tego absurdu - rodzinę masz w dupie, ale no... prania se nie umiesz zrobić, to hyc na płot, pokorna żona pranie zrobi. Bo prababcia robiła... Jednak wracając do Rosjan - dzielni wojacy, świętując odbicie bratniego rodu, mocno się upili. A rano musieli wracać "do siebie" (nie wiem, może jakieś apele mieli, czy coś? Babcia nie umiała sprecyzować) i robili to w takim pośpiechu, że... wiadro z granatami zostawili. Prababcia, przeczuwając, że mogą z tego jakieś kłopoty wyniknąć, wzięła te granaty, przesypała do swojej zapaski (taki fartuch, podwinęła go po prostu i do środka nasypała granatów) i wyniosła nad rzekę. Niedługo później, może nawet tego samego dnia, przyszedł dowódca i pytał o te granaty. Prababcia mu wszystko powiedziała jak na spowiedzi i nawet dokładnie wyjaśniła gdzie je odłożyła. Gdy się okazało, że to prawda (bo sprzęt znaleźli), to dowódca powiedział prababci tylko "Ty durna babo, przecież jakby to wystrzeliło, to by ciebie nie było". W tej historii zawsze czułam takie "niewypowiedzenie". No bo dom pełen bab (jasne, jedno malutkie, drugie małe, może młodo-nastoletnie, dopiero trzecia dorosła), kilkoro/zgraja chłopów, alkohol, dom na końcu wsi, dalej już tylko pola, łąki i sady... serio skończyło się tylko na upiciu, pójściu spać i panicznej zbieraninie rano? Tak jakby wisiało coś w powietrzu, ale nigdy nie odważyłam się babci dopytać, czy nie było tam dodatkowego wątku... Może nawet i dobrze, że tego nie zrobiłam. Trzecia historia jest nieco świeższa - od dawna wiedziałam, że jak mama była mała, to dom w którym mieszkaliśmy, był budowany. A był budowany na już, bo stary spalił się od pioruna (babcia przez długie lata w trakcie burzy stawiała Floriana na parapecie, paliła świeczkę i się modliła). Była wtedy też ogromna burza, lało jak z cebra, ale ognia i tak nie ugasiło. Nigdy się nad tym głęboko nie zastanawiałam, a jak kiedyś opowiedziałam o tym swojemu mężowi, to ten stwierdził, że to niemożliwe, żeby deszcz ognia nie ugasił i dodatkowo strażacy musieli ratować dobytek. No ale co ja mogłam? Widać niemożliwe stało się możliwe. Ale po wielu latach, jak już z babcią rozmawiałam o przeszłości, to się okazało, że to nie był taki zwykły pożar. Po wsi chodzili Rosjanie, bo gdzieś z okolic ktoś nadawał przez radio i chcieli się dowiedzieć, bo pewnie szpion. Z tego też powodu sąsiad poprosił babcię, żeby mógł ukryć u niej proch, bo jak Rosjanie zobaczą, to będą problemy. Czemu u babci miało być bezpieczniej? Nie mam pojęcia, raczej "do partii" nie należeli, żeby mieć jakiś immunitet, bo nie kojarzę jakieś sympatyzacji z komunizmem. W każdym razie babcia mu ten proch schowała na czas przeszukiwań, ale jak te się skończyły, to sąsiad po swoją własność nie przyszedł. Trwało to na tyle długo, że w końcu dziadkowie zdecydowali się przenieść proch na dach i stał tam, aż został prawie zapomniany. Bo jak piorun dach zapalił, to sobie babcia przypomniała, co tam jest. I wyganiała swoje dzieci precz z domu, a one (moja mama i jej młodsza siostra) kompletnie nie rozumiały, czemu je babcia w taką ulewę wygania i, mimo że wychodziły na zewnątrz, to zaraz wracały do domu. Jak o tym babcia opowiadała, to jakby na nowo czuła tę bezradność i zdenerwowanie, bo czasu na wyjaśnienia nie było, a dziewczynek wygonić się nie dało. Mama mi kiedyś opowiedziała, że one wtedy uciekły do wujka (kuzyna babci), który po sąsiedzku mieszkał, siedziały w kuckach u niego na podłodze i tak się trzęsły, że ogromne kółko kałuży naokoło siebie zrobiły. Babcia twierdziła, że nigdy ręki na swoje dzieci nie podniosła, więc podejrzewam, że musiała na nie tak porządnie ryknąć, że te w pędy poleciały do wujka i trzęsły się nie tylko ze strachu przed burzą, czy może pożarem, jeśli go widziały, ale też z tego, jak je babcia wygoniła. Choć mama nie wspominała o tym, żeby nie chciały z ciotką opuścić domu. W każdym razie ostatecznie ten proch wybuchł i z domu nawet nie było co zbierać, więc nawet nie było tu mowy o żadnym pożarze, którego deszcz nie mógł ugasić. Z tego też powodu potem dziadkowie mieli problem - nowy (a dla mnie stary, rodzinny) dom miał wtedy tylko fundamenty, więc podejrzewano ich, że stary dom specjalnie zniszczyli, żeby wyłudzić odszkodowanie i za te pieniądze zbudować nowy. Babcia mówiła, że musiała się urzędnikom tłumaczyć, ale podejrzewam, że chodziło o ubezpieczyciela.
Hej, witam wszystkich. Ja miałam to szczęście wychowywać się na wsi, a zaznacze że jestem dzieckiem osiemdziesiątych lat😊.Wspominam ten czas miło i beztrosko, oczywiście określone zasady i lekka praca w polu nas obowiązywała. Moje dzieciństwo nie ma się ni jak do czasów kiedy narodziła sie moja babcia, matka mojego ojca. Otóż moja babcia,Marysia, była najstarsza z trójki dzieci. Miała dwóch młodszych braci. Moja prababka wychodziła z założenia że kształcić to tylko trzeba chłopaków. Co za tym idzie,Marysia do 12 roku życia nie umiała czytać ani pisać, jej zadaniem było min poranne sprzatanie sieni, wypas bydła, głownie ķrów. Umiejętność czytania i pisania zawdziecza jednemu z kleryków który odbywał posługe w pobliskim tam kościele. Jej bracia natomiast z racji tego ze w domu nie pomagali nic, bo to wszystko robiła Marysia, mogli skupić uwage na nauce, która nie sprawiała im wogóle problemów, ukończyli wyższe uczelnie. Moja babcia nigdy nie narzekała na swój los, nigdy tez nie powiedziała złego słowa na swoją matkę. Była bardzo pogodną i wdzieczną za życie osobą. To tak w wielkim skrócie wycinek z życia Marysi. Pozdrawiam
To ja się podzielę, historią przykrą co prawda, ale z dobrym zakończeniem. Moja babcia urodziła się w Berlinie gdzie jej matka (a moja prababcia) została wysłana na tzw. "roboty". Ojca nigdy nie poznała, ponoć szedł z prababcią i babcią na ręku do pociągu powrotnego do Polski, jednak zawrócił na moment oddając córkę prababci, mówiąc "zaraz wrócę". Do tej pory nie wiadomo czy uciekł bo przeraziła go perspektywa bycia ojcem czy został gdzieś rozstrzelany. W każdym razie po powrocie w rodzinne strony prababcia ułożyła sobie życie z innym mężczyzną, ale nie jest mi wiadome czy po ślubie byli. Gdy moja babcia była nastolatką jej mama zachorowała na zapalenie płuc, czuła, że już z tego nie wyjdzie, że już jest na tyle źle, że niedługo pożegna się z tym światem, więc zaczęła pakować swoje córki (babcię i jej młodszą siostrę), ubierać je z zamiarem oddania ich do domu dziecka, żeby nie zostały bez dachu nad głową (stąd też moje podejrzenia, że po ślubie z wujkiem - jak nazywała go moja babcia nie była). Wujek zobaczył, że coś się dzieje i zaczął dopytywać co robi, dlaczego je pakuje. Na co prababcia, że musi dzieci oddać do domu dziecka, bo ona już umiera i że nie chce, żeby nie miały się gdzie podziać. Na co wujek uniósł się strasznie i zabronił jej oddawać dziewczyn. "Nigdzie ich nie oddasz, tyle czasu się u mnie wychowywały, więc tutaj zostaną, aż do pełnoletnośni, potem zadecydują same co będą chciały". Prababcia była jeszcze na tyle przytomna, że na prędkości załatwiła wizytę w urzędzie, żeby zabezpieczyć córki w jakiś sposób i ustaliła, że wujek podpisze jakiś dokument potwierdzający jego słowa, że dziewczyny zostaną pod jego dachem i opieką do osiągnięcia 18 lat. Tak też zrobili. Ostatnio zagłębiałam się bardziej w historię swojej rodziny i gdy babcia mi to opowiadała, zaczął się jej łamać głos, rozpłakała się, a ja oczywiście razem z nią.
Ja historii babki nie mam, ale historię mamy i ś.p. cioci, które wychowały się na wsi przy pasieniu krowy. Pewnego razu ciocia nastolatka zamarzyła mieć kolczyki, ale oczywiście babcia nie pozwoliła jej na takie fanaberie. No to ciocia buntowniczka stwierdziła, że postawi na swoim - znalazła odpowiednio ostre źdźbło trawy i jedno ucho sobie nim przekłuła na łące, a drugie - już nie dała rady z bólu, poprosiła o pomoc koleżankę, również wypasającą krowę nieopodal. W domu oczywiście dostała lanie, ale uszy były przekłute (ropiały przez rok, ale jednak się udało), a to było najważniejsze :D
Moja babcia wyszła za dziadka w wieku 16 lat, on miał 20 i zakochał się w niej o 1 wejrzenia jak pracował przy budowie domu jej rodziców. Urodziła w sumie 11 dzieci ale 2 zmarło w trakcie wojny i musieli je pochować w nieoznaczonym grobie na cmentarzu w nocy bo we wsi stacjonowali Niemcy. Babcia zawdzięcza życie żydowskiemu lekarzowi który przyjął jej pierwsze dziecko na świat bo poród był strasznie skomplikowany a ów lekarz zbiegiem okoliczności był na wakacjach we wsi (piękne widoki, obecny park narodowy itp). W czasie wojny dziadkowie 2 razy musieli opuszczać dom rodzinny bo za 1 razem szedł front niemiecki, potem rosyjski. Przez wiele lat stare chelmy niemieckie służyły jako miski na ziarno do podawania kurom. Kiedyś w piwnicy ziemnej babcia zakopała beczkę z solonym mięsem na zapasy, było to tuż przed nadejściem frontu rosyjskiego a że zapasy po wyrzuceniu ich z domu się skończyły to moja badass babcia wzięła flaszkę spirytusu i poszła tam. Całe pdoworko zostało zmienione w okopy i moja babcia przekupiła któregoś z żołnierzy żeby ją wpuścił po to mieso (część musiała oddać). Jakiś dowódca to zobaczyl: kobieta w chuscie na głowie idzie przez okopy a nad jej głowa świszczą kule. Dziadek mało na zawał nie zszedł jak się o tym dowiedział. Z tym zawsze będzie mi się kojarzyć bo niestety jej nie poznałam i nie zdążyłam zapytać mojej sp mamy o inne historie, ale super babcia która idzie jak w dym w ruskie okopy z flaszką po mięcho na obiad to jest idealne oddanie jej charakteru. I to jak kochała mojego dziadka do jego ostatnich chwil, byli razem 80 lat i przeszli tyle ze moje problemy to jest pikuś.
Mój dziadek mi opowiedział taka anegdotkę ze swojego dzieciństwa. Gdy był mały jego dziadek sam robił z drewna i dostępnych mu materiałów jakieś proste instrumenty i uczył jego i najmłodsze rodzeństwo na nich grać. Wszyscy uważali go za dziwaka, bo na wsi, oczywiście, było co robić i granie na instrumentach nie należało do typowych obowiązków. Ale, ze był stary to nikt się z nim nie kłócił, szczególnie dzieci. Jak dziadek pytał go, dlaczego musza uczyć się grać to odpowiadał im, ze przyjdzie wojna, i jak Oni będą szli na smierć to Wy Im będzie grać… Mówił, ze wyczytał to w Biblii. Jego kopia była cała zapisana jego notatkami i czytał ja wyrywkowo, tylko w sobie zrozumiałym porządku. To był czas zaraz po pierwszej wojnie światowej i nikomu w głowie nie była kolejna wojna… ale jednak jak wszyscy wiemy kolejna wojna przyszła… a więźniom w Auschwitz w drodze do komór gazowych przygrywała orkiestra…
O losie... Mam mnóstwo takich historii.. jedna ze straszniejszych jest to jak mój dziadek (rocznik 1905, nigdy go nie poznałam) miał "chrapkę" na jedną pannę że wsi ,a że ta była oporna na jego względy ,to ten ja złapał (dzień przed jej ślubem)zamknął w schowku nad domem ,tam wysmarował dziegciem i obsypał pierzem i taka biedna bez części odzienia wypuścił w dzień slubu😢... Za to mój pradziadek z drugiej strony trzy razy przegrywał cały majątek w karty😔 za co miał pretensje (?!?!) Do żony i dzieci... A wiadomo chłop zły to bije...jego córce,mojej babci (rocznik 1912) udało się dostać pracę w majątku wpierw jako pomoc kuchenna ,później kucharka i przez to usamodzielniła się na tyle,że ojciec jej męża nie wybierał 😊 i wybrała dziadka(1911rok) ,który był dobrym człowiekiem i tam nie było żadnej przemocy,a wręcz śmiem twierdzić ,że było swoiste równouprawnienie 😊 oboje ciężko pracowali i to dziadek wstawał pierwszy a babcia i koniem powozila ,a dziadek jej kolację robił.Wychowali i wykształcili trzech synów w tym mojego tatę.Znam też historię o złej macosze ,która prawie zabiła swoją pasierbicę za to,że nie chciała wstać o 3w nocy by iść w pole z ojcem,który od niechybnej śmierci ja uratował.. pozdrawiam Cię Jasmin😊 zawsze interesowały mnie takie historie rodzinne więc znam ich naprawdę sporo..
Moja Babcia - miała na imię Marta, była niezwykle psotną osóbką, co zresztą zostało Jej do końca życia, tj. do 81 lat. Gdy była młodą dziewczyną, do Jej domu weszli Rosjanie. W domu Babci wisiał stary, drewniany zegar, na którego wieżyczkach były postacie żołnierzy na koniach. W niektórych miejscach, figury te były pozłacane - nawet nie prawdzimym złotem. Rosyjscy żołnierze, oderwali obie postacie, z chciwości, gdyż błyszczała się złota farbka na figurkach. Jeden z żołnierzy, zauważył zegarek kieszonkowy, który był naprawdę złoty. Od razu wyciągnął po niego rękę. Moja Babcia, nie mogła dopuścić, aby w "rosyjskie" ręce wpadł skarb, który miała po swoim Tacie. Na zegarku widoczne były miejsca lekkiego nalotu, zabrudzenia. Babcia zasugerowała żołnierzowi, aby zegarek wyczyścił. Przeszła z nim do toalety, gdzie poleciła włożyć zegarek do wody w ubikacji i... poprosiła żołnierza, aby spuścił wodę. Nim do rosyjskiego okupanta dotarło, że zegarek zniknął... Babcia pędziła już przed siebie, uciekając jak najdalej. Miała frajdę, że zegarek nie trafił w ręcę Ruska. Gdy się zatrzymała, śmiała się do rozpuku z głupoty i zacofania Rosjan... Zawsze mówiła - lepiej spuścić coś w kibelku, niż oddać ruskim :) Taka jest anegdota o wspomnieniach mojej kochanej Babci, z którą nie raz śmiałam się tak bardzo, że brzuchy bolały nas przez godzinę! Tęsknię za Nią, ale za każdym razem, gdy wspomniam Ją, wyobrażam sobie też tę młodą, dzielną kobietę, która wykiwała rosyjskiego żołnierza. Pozdrawiam Was wszystkie!
Moja babcia wyszla za maz mlodo, i swoja gehenne przez lata z dziadkiem przeszla. Do tej pory szukamy jednego z jej braci ktory zaginal po wojnie. Za to dziadek mial 5 siostr, o piatej dowiedzielismy sie przed jego smiercia.. okazalo sie ze poszla na sluzbe na dwor, tam prawdopodobnie zostala wykorzystana, zaszla w ciaze i.. moj pradziadek wygnal ja z domu. Prababcia dokarmiala jak ja mogla a potem rozplynela sie w powietrzu, rodzina dziadka zakazala o niej wspominac a on nawet nie pamieta jej imienia... historie z wsi sa czesto tragiczne, szczegolnie cofajac sie do czasiw wojny.
Moja babcia tez mi opowiadala jak byla w ciąży juz wysoko to musiala pracowac w polu, pewnego dnia gdy zaczal sie porod poszla pod wielkie drzewo na skraju pola i tam urodzila. Dziecko zaniosla do domu ,umyla ,polozyla spac a sama wrocila na pole..... Podpasek nie bylo, uzywala jakis ściereczek, a od święta waty.... Buty byly tylko do kościoła..... To wcale nie bylo tak dawno jak by nam sie wydawało przecież a ilez sie zmieniło... straszne czasy i czasem jak mowi do moich dzieci " dxisiaj macie wszystko" to hm.....no ciezko temu zaprzeczyć. Byla jeszcze taka anegdota z telewizorem😂. Jak babcia zobaczyla pierwszy raz telewizor ( ktory mial tylko sołtys) i w tym tv byl poprostu koń, to babcia zblizyla sie do monotora i patrzyla tak bokiem gdzie jest jego reszta bo widać bylo tylko jego jedną część 😅w sensie glowe , a reszty nie..... Niesamowite ....
Wychowałam się na wsi i moja babcia opowiadała takie rzeczy o swoim dzieciństwie i życiu swojej matki, ze o większości wolałabym zapomnieć. Natomiast coś, co mnie trzyma mocno do dziś to fakt, ze mężczyzna zawsze dostawał jedzenie pierwszy i zawsze dostawał najlepsze rzeczy do jedzenia a to, czym jaśniepan wzgardził lub po prostu czego nie dojadł zostawało dla dzieci. -.- Robię edit bo jeszcze sobie przypomniałam, ze nawet już jako staruszka, mieszkając z moimi rodzicami w domu pełnym jedzenia, babcia zawsze coś chowała lub podjadała po kryjomu, jakby czuła, ze ona na to jedzenie nie zasługuje. 🥹
Mój teść opowiadał, że jak byl dzieckiem to najpierw jadł ojciec, a oni to ci zostało. Kiedy mój mąż był dzieckiem opowiadał, że ojcu nie raz zdarzało się zjeść cały obiad i nie zostawiać dzieciom
Jestem w trakcie czytania tej książki ❤ Jest wstrząsająca i przybliża nam życie zwykłych ludzi. Odczarowuje mit "starych, dobrych czasów". Polecam także " Służące do wszystkiego " tej samej autorki 💖
Moja babcia była kobietą ze wsi, ale zawsze była elegancka... Zawsze dbała o to żeby dom był piękny, czysty, i urządzony tak że nawet teraz wygląda to ok... Babcia była też tak świadomą osobą, swoje dzieci raz na rok ciągnęła do miasta do dentysty - moja mama do tej pory (a ma 65 lat) ma swoje zęby. Babcia miała przy domu piękny ogród a w domu istną dżunglę - gigantyczne monstery, palmy, paprocie... do tej pory pamiętam jak przesiadywałam w salonie wśród tych roślin... a babci salon był większy niż moje mieszkanie 64 metrowe....
Moi pradziadkowie Teodor i Wanda poznali się w taki sposób, że gdy rodzina Wandy podróżowała (czy przemieszczali się w celach nie turystycznych) wozem ciągniętym przez konie, dopadł ich deszcz, burza i ogólne nieprzychylności pogodowe. Na szczęście wtedy mijał ich nie kto inny , a pradziadek Teodor, który własnoręcznie i o własnych siłach wyciągnął ich wóz z dołu w którym utknęli. Tak właśnie zaczęła się ich miłość, owocem której było 7 dzieci w tym mój dziadek Waldemar. ❤
Bliski mi temat. Moja prababcia miala bardzo ciężko. Aż mi dreszcz przechodzi po plecach gdy przypominam sobie jej opowieść o tym, ze w trakcie wojny byla taka bieda na wsi, ze ona sie tak bardzo cieszyła, ze czasem jadla chleb z "rodzynkami", co pozniej okazalo sie byc odchodami gryzoni. Byla nieslubnym dzieckiem i tułała sie troche sama po tym świecie. Kolejna jej przerażającą historią byla sytuacja, w ktorej pasła krowy dla rodziny u ktorej pomieszkiwala i jedna krowa jej uciekła z łańcucha. Właściciel po tym ją prawie zatłukł 😢 Na szczęście jej dorosłe losy już nie byly az takie przykre, a przynajmniej taką mam nadzieje bo niestety nie uslyszalam z jej ust za dużo historii ze wzgledu na to ze umarla gdy bylam jeszcze mała. Wyszla za mąz za mojego pradziadka- troche trzymajacego głowę w chmurach, ktory wrocil nie wiadomo po co do Polski z Argentyny po kilku latach i to przed samą wojną 😂 na początku zażarty komunista, a później miłośnik radia Wolna Europa i sołtys wsi. Gdyby nie moja prababcia to gospodarka dlugo by nie pociągnęła, to raczej ona nad wszystkim czuwała. Prababcia urodziła 6 dzieci, w tym jednego chłopca, ktory niestety zmarł. Cięzko jest u nas z facetami od pokoleń. Gospodarka, 6 bab i jeden chlop z głowa w chmurach. Moja babcia jako ta jedna ze starszych i rozsadnych musiala sie czesto zajmowac domem i zwierzętami na kilka dni juz wieku 15 lat, bo pradziadek jechal politykowac do miasta, a prababcia gdzies znikala. Babcia rowniez urodzila same córki, w tym jedna przejęła gospodarkę i do dziś bez męża, z mała pomocą juz wiekowych rodzicow zajmuje sie wszystkim. Niesamowite miec w rodzinie takie cudowne i zaradne kobiety ❤
Moi rodzice są ze wsi do tego rocznik 39 i 46 więc wiadomo jak było.Ja nosiłam ubrania po rodzeństwie.Nie zawsze miałam co trzeba do szkoły.Z opowieści mamy te dawne czasy tak jak teraz miały plusy i minusy.Z tym,że teraz kobiety potrafią zawalczyć o swoje i stanąć po swojej stronie.
Ja mam taką historię: słyszaną od babci.. Nie wiem, czy to historia przed czy tuż powojenna..moja babcia miała przyjaciółkę, która mieszkała na mierzei wiślanej. Zimą, jak było głodno, ona i chyba jakieś jej towarzyszki, przeprawiały się przez zamarzniętą zatokę, pieszo rzecz jasna, na stały ląd, by zdobyć jakieś jedzenie dla dzieciaków, inne niż suszone ryby. Myślę o tych kobietach, jak zakutane w chusty, przemierzają ten lód, dla swoich dzieci. Zostawiam tu tę historię, nie z myślą o książce, bo tak czy siak ją przeczytam, ale może ku pamięci. No i niech nam się nie wydaje, że mamy pod górę... żadna z nas lodowej zatoki nie przemierzała, żeby dać dziecku jeść. Jaśmin - serdeczności ❤
Moja rodzina nigdy nie miała nic wspólnego z życiem na wsi, jeśli chodzi jednak o literaturę uwielbiam Chłopów Reymonta od zawsze, chętnie też sięgnę po te ciekawą pozycję.. ciężkie życie i krwawica, to na pewno, wielkie dzięki Jasmin! Cudnie wybrałaś ❤
Moja prababcia (której nie zdążyłam poznać) prowadziła wiejski sklep. Mimo, że mieli również pole i moja babcia i jej bracia od dziecka swojej mamie i tacie pomagali zajmując się choćby krowami, to jednak sklep kojarzył się z prestiżem i bogactwem, wobec czego prababcia miała... 120 chrześniaków. Dosłownie gdziekolwiek na wsi i w okolicy rodziło się dziecko, jego chrzestną zostawała moja prababcia (bo ma sklep, to pewnie i prezent się znajdzie). Podczas wojny niestety prababcię i pradziadka Niemcy okradli kilka razy i rodzina ostatecznie została z niczym. Wszyscy wtedy jakoś zapomnieli o mojej coraz bardziej schorowanej prababci oraz jej dzieciach, na przykład mojej babci, która młodo owdowiała i została sama z dwójką małych dzieci, zajmując się dodatkowo swoją mamą. Niestety jest to tylko jedna z kilku znanych mi historii... Pozdrawiam serdecznie!
Moja babka do małżeństwa z dziadkiem została zmuszona przez swego ojca w wieku 18lat który oczywiście dostał za nią od dziadka pole i konia. Dziadek w momencie ślubu miał 30lat więc na tamte czasy był już starym kawalerem. Całe życie darli z sobą koty. Babka urodziła 7 dzieci. Po śmierci dziadka dopiero mówiła że została zmuszona do ślubu i że nigdy nie chciała wyjść za dziadka bo był od niej dużo starszy, niski i nieatrakcyjny. Dziadek jak to gospodarz zawsze gonił wszystkich w pole do pracy, za kołnierz nie wylewał, a babce się nie raz oberwało gdy powiedziała coś co się dziadkowi nie spodobało.
Dzięki za tą polecajkę. Pzeczytałam ze wzruszeniem i trwogą. Wiem, że książka po części opisuje ciężkie życie mojej babci, dlatego tym bardziej jest mi bliska. Niesamowite, jak bardzo zmieniło się nasze życie na przestrzeni dwóch pokoleń.
Do dzisiaj pamiętam historię o mojej prababci Kasi która to musiała udać się po lekarstwa dla chorych dzeci zimą do pobliskiej większej osady niestety w czasie kiedy była załatwić sprawunki zerwał sie prom ( a najbliższy most był 29 kilometrów dalej) i nie miała jak wrócić do domu. Został jej długi spacer w śnieżycę ale bała się, że zanim dojdze to jej dzeci umrą w tym maleństwo karmione jeszcze piersią więc postanowiła przejść przez rzekę skacząc z kry na kre jakimś cudem się udało. A i jescze pamiętam jak opowiadała jak przyszli rosjanie a wraz z nimi historię jak we wczesniejszych wioskach gwałcili dziewczęta a nawet podobno we wiosce dalej jak nie znaleźli kobiet to zgwalcili 3 młodych chłopaków więc we wsi mojej babci ukryto dziewczynki w takim wykopanym schronie w tym mają babcie i ciocie ( prababcia miał koło 30 była za stara) Wtedy każde wyjście wymagało od niej specjalnych przygotowań za każdym razem jak musiała wejść z domu przywiązywała worek z kurzym obornikiem żeby śmierdzieć, smarowała nogi krwią, twarz weglem i robiła sztuczny garb ze starych szmat i chodziła o lasce wyglądała na zaniedbaną staruche tylko tak była bezpieczna przed "wyzwoleniem ze wschodu", a najśmieszniejsze, że kilka lat temu na trafiłam w anglojezycznym internecie na komentarz pewnego rosjanina który opisywał jak jego dzadek opowiadał mu ze w polsce na wsi same brzydkie i śmierdzące baby chodzą i nie ma ładnych kobiet
Mam historię siostry mojego dziadka. Kiedyś gdy była w ciąży i pracowała w polu nagle zaczął się poród. Więc poszła gdzieś na bok i urodziła dziecko. Zawinęła w chustę i poszła dalej pracować. Mówili że to była bardzo silna kobieta. Choć nie miała łatwo w życiu.
To ja podzielę się paczworkiem- historie zasłyszane zarówno u mnie w rodzinie jak i od innych. Mój pradziadek miał dwie żony i dziewięcioro dzieci, pierwsza umarła przy porodzie z którymś z kolei dzieckiem to wziął drugą- dlaczego? Nikt głośno o tym nie mówi, ale z perspektywy czasu wiadomo, że "do dzieci i do roboty". Nie mówię że to źle- takie były czasy (przed wojną). Nie wiem jak miałby ogarnąć gospodarstwo i tyle dzieciaków sam. Dorosłości dożyła chyba 5- a i tak gospodarstwo było tak małe, że został tam tylko najstarszy syn z rodziną. Co z resztą dzieciaków? Mieli szczęście- skorzystali na powojennym bumie na przemysł w PRL i przeprowadzili się do okolicznych miasteczek tam pracować. Inna historia W czasie wojny dzieci z miasta trafiły do rodziny na wieś jedna z dziewczynek w ramach swojej działki "do robienia przy domu" miała głównie prasować. Duża rodzina- prania było na okrągło dużo więc ona ciągle prasowała i prasowała. Czym? Żelazkiem do którego się wkładało żarzący węgiel. Z tego też powodu zatruła się czadem- raz poważnie, ale kto wie ile razy była trochę "podtruta". Później już przez całe życie bardzo nie lubiła prasowania. Ostatnia historia Wieś na pomorzu, w czasach wojny umierało się nie tylko od kul czy bomb- a od "wszystkiego". Zapalenie wyrostka robaczkowego to był wyrok- co się robiło? Kładło na furmankę i wiozło do szpitala- trząsło strasznie, więc mało która osoba wytrzymywała taką "wycieczkę". Żartowano, że jak ktoś dożył do tego szpitala to był już "zdrów". Ale najbardziej przeraża los kobiet ze wsi w tamtych czasach- pracowały ciężko "w domu", przy dzieciach, przy zwierzętach (krowy przecież trzeba wydoić) i często gęsto pomagały w polu- maszyn przecież nie było, dużo prac robiło się ręcznie, a końcowo umierały przy porodzie, nosiły wodę (jedna studnia na klika gospodarstw bo tylko tam była woda i można było wydrążyć studnie), miały bardzo mało do powiedzenia bo decydował ojciec albo mąż i oczywiście wszechobecne przyzwolenie na przemoc w myśl powiedzenia "jak mąż żony nie bije to jej wątroba gnije".... Los nie do pozazdroszczenia- jak dobrze, że dziś już nie musimy tego przeżywać.
Najsmutniejsze jest to że kobiety były tak urobione i umęczone, że były wręcz przywiązane do domu. Mężczyzna skończył robotę to szedł sobie pogadać/ wypić z sąsiadem. A kobieta miała roboty od rana do nocy- dwa razy dziennie wydoić krowy, zrobić jedzenie (śniadanie, obiad i kolację), opiekować się dziećmi (mniejsze "doglądać", a starsze pilnować przy obowiązkach koło domu), prać, sprzątać- w tamtych czasach "bałagan" w domu był nie do pomyślenia. A mąż jak wieczorem wracał to jeszcze miał "wymagania małżeńskie"....
Na wstępie powiem, że przyznaje, że odcinek słuchałam jednym uchem, bo tak ciekawe są opowieści w komentarzach, że nie mogłam się oderwać. Super inicjatywa, żeby każdy się podzielił!❤ Babcia od strony taty była najstarsza z rodzeństwa (chyba 9 żywych ich było). Opowiadała jak urodziło się kolejne dziecko i płakało któraś noc, bo było chore. I ojciec wziął kołyskę i razem z dzieckiem wyrzucił do sieni. Matka płacząca rano wzięła zwłoki dziecka i pochowała w sadzie i tyle było tematu. Zresztą tą matkę tak bił, że nawet chłopy ze wsi w końcu się zebrali i sprawili manto. Sama babcia wyszła w wieku 16 lat za 29 letniego dziadka (wrocil że służby na morzu). Cały dom i pięcioro dzieci było na jej głowie, bo dziadek pił. Do tego być może jeszcze jest wątek kryminalny. Babcia miała 4 synów i jedna córeczkę. I ta córka w wieku 4 lat zachorowała i zabrali ją do Poznania (150km) do szpitala. I tam była niecały miesiąc, oczywiście odwiedziny za bardzo nie wchodziły w grę, po czym lekarze poinformowali, że dziewczynka zmarla. Babcia pojechała po swoją corke, ale stwierdziła na miejscu, że to nie jej dziecko. Jednak były to lata 60. Lekarze powiedzieli, że to ta, nikt z nią nie dyskutował. Do końca swojego życia babcia uważała, że jej córka żyje i to nie to dziecko. Druga babcia pochodziła z jednego z zamożniejszych domów pod Zamościem. Ojca zabili bo uchylał się od kontyngentu. Potem spalił im się dom, bo sąsiad, pijak zasnął i od papierosa zajął się stóg siana a potem budynki. Następnie przyszła wojna. Wieźli ich wagonami na bydło do obozu, ale jacyś ludzie z innej wsi ich wykupili. Babcia w wieku 12 lat służyła w domu u obcej rodziny. Głównie pasła krowy. Po wojnie, jak tylko dorosła uciekła ze wsi do miasta na drugą stronę polski, zostawiając zrozpaczona matkę (mniej rak do roboty w polu)
Nie wiem, czy wszystko jest zgodne z prawdą (np to wykupienie), bo babcia nie wszystko mogła dobrze rozumieć czy pamiętać jako dziecko. Ale w 100% tak obie przekazywały te historie. Mogę jeszcze dodać historie dziadka, któremu umarli rodzice, gdy miał 13 lat. Został wtedy w domu z siostrą bliźniaczka i starsza siostra w ciąży i jej mężem. Była taka bieda, że ta siostra wyrzuciła ich z domu i musieli sobie radzić sami. Podobno ta siostra z mężem łatwego życia potem na wsi nie mieli, bo wszędzie spotykał ich ostracyzm. A dziadek dał radę, został piekarzem i pracował do 70tki 😅
Moja babcia nie ma prawa jazdy. Nigdy nie jeździła samochodem. Dlatego możecie sobie wyobrazić jakież było moje zdziwienie jak usłyszałam od niej, że musiała kiedyś odebrać od wuja z sąsiedniej miejscowości (jakieś 15 km dalej) wóz z sianem bo jej ojciec kazał i jedynym środkiem lokomocji był koń, który był w gospodarstwie - jakie ciągniki? Ha ha. Siodło? Ha ha. Więc moja kochana babcia lat wtedy podobno ok. 18-20 wsiadła na oklep na tego konia i przyjechała na nim z podpiętym wozem tylko dlatego, że wuj jej siodło, zaprzęg i całą resztę pożyczył. Babcia opowiedziała mi to jakiś rok temu. Od tamtej pory nie czuje sie już taka dumna, że zdałam i moge jeździć autem. Kobiety 20 wieku to były prawdziwe, nieustraszone heroski ❤
Dodam i ja swoje trzy grosze do niniejszej dyskusji. Ciężką pracę na tzw. roli znam z autopsji bo od małego dziecka trzeba było pomagać rodzicom i dziadkom. Mimo wszystko jednak teraz są zupełnie inne warunki niż dawniej. Mama opowiadała mi, że na początku mieszkała w domu z glinianym klepiskiem, bez światła elektrycznego (do wsi elektryczność dotarła pod koniec lat 60-tych). Lekcje odrabiała wieczorem przy lampie naftowej, albo pszczelej świecy. Oczywiście było standardowe pasienie krowy i odrabianie pracą długów u bogatszych gospodarzy. Dziadkowie pracowali jeszcze u dziedzica odrabiając pańszczyznę. Dużym problemem było dotarcie do miasta np. do lekarza. Moja babcia gdy tata zachorował niosła go do szpitala 15 km na RĘKACH - doszła w ostatniej chwili, okazało się, że rozlał mu się wyrostek. Dziadziu opowiadał, że jak głód doskwierał to w niedalekiej rzeczce łapał raki. Reasumując cieszę się, że żyję w czasach jakich żyję.
Ale super, że akurat dodałaś tę recenzję! Wybieram się do Polski za kilka dni i rozglądam się za książkami do zakupu. A zazwyczaj jest to literatura faktu, więc.. idealnie. Dziękuję za materiał. Pozdrawiam z czeskiej Pragi!
Och, ile tu będzie historii do poczytania ... może jakieś nagranie .. ;) Ja długiej historii nie mam, choć wiele razy rozmawiałam z moją babcią. Zmarła ona rok temu, dożywając 97 lat, więc wiele przeżyła i prywatnie, ale też patrząc pod kątem historycznych przemian. Pochodzimy z babcią z tego samego małego miasteczka, a te 70 lat, które nas dzieliło to był całkiem inny świat. I jak czasem niektórzy mówią (samej coraz częściej mi się zdarza) kiedyś to było to, gdy rozmawiałam z babcią bardzo bardzo byłam wdzięczna za czasy, w których ja żyję. Babcia pochodziła z rodziny chłopskiej, urodziła się przed II wojną światową i w jej trakcie miała kilkanaście lat. W moich latach nastoletnich byłam mocno zainteresowana tematyką, literaturą wojenną, ale babcia jakoś od tego tematu stroniła. Nigdy do końca nie wiedziałam dlaczego i nie dowiem się już co się za tym kryło. Ale kiedykolwiek poruszałam ten temat, ona zręcznie przechodziła na jakiś inny. Ale co do życia chłopek - to co najbardziej mi utkwiło i jest we mnie głęboko to historia małżeństwa moich dziadków. Ich małżeństwo zostało w pewien sposób zaaranżowane. Babcia nie wybrała sobie ukochanego i w wieku około 17 lat, jako młoda, delikatna i piękna dziewczyna została wydana za mąż za dziadka. Zmarł on przed moimi narodzinami, dlatego nie znam perspektywy drugiej strony, ale właśnie często babcia w opowieściach zaznaczała jak było to dla niej trudnie. Dziadek był od niej starszy o jakieś 15/20 lat. Oczywiście wiemy, że nie ma nic złego w różnicy wieku między partnerami, jednak, gdy obojgu to pasuje. Tu jednak zdanie babci w ogóle się nie liczyło. Liczył się majątek dziadka. Nie był on wielki, nie miał domu, miał ziemię. Dużo ziemi, a to w tamtych czasach było bardzo ważne. Nie wiem jak wyglądał ich ślub, nie wiem jak wyglądały i ile było spotkań przed ślubem. Z relacji babci, nawet pod koniec życia zawsze czuło się żal i smutek związany z małżeństwem. Gdy przeprowadziła się do domu męża nie liczyło się nic innego niż praca. Nie mieli łóżka, spali na sianie w izbie. Babcia wcześniej miała lepsze warunki życia. Mieszkała w domu z rodzicami, miała kilka sióstr w podobnym wieku i te lata w rodzinnym domu wspominała zawsze jako wesołe, niełatwe, ze względu na trudne czasy, ale mimo to beztroskie i wspaniałe. Odnosiło się wrażenie jakby skończyły się one wraz ze ślubem. Po nim babcia zachodziła w ciąże. Można się domyślić jak bardzo upragnione, skoro było ich 13. Z tych ciąż urodziło się 12 zdrowych dzieci. Z relacji babci i jej dzieci wynika, że ciąża z niczego nie zwalniała kobietę. Dziś też mówimy ciąża to nie choroba, ale w tym wypadku z niczego oznacza również trudne prace polowe. Ziemniaki, siano, zboża, słońce i ciąże, do ostatnich chwil do porodu. Aż trudno mi w to uwierzyć, a wtedy tam to było tak naturalne. Dziadkowie budowali dom, wcześniej mieszkali chyba u stryjów dziadka, którzy bardzo źle traktowali babcię. Babcia wspominała nieraz jak właśnie w ciąży nosiła cegły, żeby jak najszybciej wybudować ten dom. żeby jak najszybciej mieszkała u siebie. Przykre tym bardziej, że wiele lat później rodzina syna sprawiła, że z tego domu musiała się wyprowadzić, ale to już inny temat. To co mi utkwiło to, że babcia wiedziała, że wiele ryzykuje tak ciężką pracą. Bała się o swoje nienarodzone dzieci, o to, że ta praca może na nie źle wpływać, że może je stracić. Ale z relacji babci wynikało, że musiała robić to, co nakazał dziadek, Nie było innej opcji. Babcia była całe życie oczytaną osobą. Skończyła tylko szkołę podstawową, ale jej pokój pełen był gazet, książek, miała naprawdę dużą wiedzę. Zawsze, gdzieś pozostawała we mnie myśl, co by było. Co by było, gdyby jej potencjał został wykorzystany. Jak wyglądałoby jej życie, gdy jej młodość przypadała na te czasy. Oczywiście to gdybanie. Nasze rozmowy odbywały się, gdy byłam nastolatką, potem studiowałam, wybierałam kierunki, które mnie interesowały, wybrałam partnera, w którym się zakochałam ... taki niewielki okres czasu a jednak tak wielki. Dla mnie osoby z tamtego okresu to ikony, ikony charakteru, autorytety. Niepozbawione wad, ale mające takie korzenie moralności, pracowitości, wartości i mądrości, które choć trochę z tych pełnych dzbanów wlewały w nasze dusze. Jestem przeszczęśliwa, że z moich czworga dziadków, choć jedną babcię miałam okazję poznać i z jej życia i rad czerpać. I dziękuję, że miałam okazję pierwszy raz po jej śmierci przelać choć cząstkę jej historii, którą mi przekazała. Dziękuję Jaśmin
Moja babka opowiadała, że kilka dni przesiedziała na strychu czy gdzieś, schowana przed ojcem, bo nie chciała wyjść za jakiegoś gościa, który był bogaty. Matka jej donosila jedzenie, bo jej ojciec chciał ją pobić.
Moi dziadkowie pochodzili z południowego wschodu po wojnie przeszli całą Polskę na pieszo pod Szczecin i wybrali pozycony poniemiecki dom. Wyboru dokonał dziadek argumentując, że obok jest las to pszczoły będą miały gdzie miód zbierać 😊 ot taka historia
To na pewno nie będzie jedna spójna opowieść, a raczej kilka, dość niechętnie opowiadanych historii z życia mojej babci (rocznik '33): babcia urodziła się w rodzinie chłopskiej w górskich rejonach małopolski, była jednym z 10'ciorga dzieci. Ich dom składał się z małej izdebki, w której stało 3 lub 4 łóżka, z tego też względu, część dzieci spała wspólnie. Dla tych z rodzeństwa dla których łóżka nie starczyło - było miejsce w oborze na sianie. Od momentu gdy skończyła ok. 6 lat zajmowała się swoim młodszym rodzeństwem. Przez większą część roku ona jak i jej rodzeństwo chodziło boso oraz głodno. Często moja prababcia mówiła jej by po coś do jedzenia poszła do wujostwa - tak 10-15 km w jedną stronę. O moim pradziadku mówiła rzadko, głównie miała żal do niego o głód, który był, ale pszenicy "na chleb i wódkę musiało zawsze starczyć", ale jak dzieci z głodu jadły podpłomyki to potrafił zrobić sporą awanturę. Ogólnie z chlebem też nie było zbyt wesoło: w okresie okupacji piekło się 7 chlebów, 1 bochenek miał starczyć całej rodzinie na cały dzień; leśnym "oddawali" 2 chleby. Pradziadek przez okres wojny był w domu (pomimo powołania do wojska - miał dużo szczęścia), więc już w trakcie wojny na świat przyszło jeszcze jej młodsze rodzeństwo. Po jednym z porodów prababcia musiała wracać sama z dzieckiem, zimą ze szpitala, a do przejścia miała bodajże 35km. Zrobiła mu o to wyrzut (że nie odebrał jej ze szpitala), ale jego odpowiedź była krótka: "trzeba było d..pą uciekać". Sama babcia, jak sama kiedyś przyznała, słabo gotowała i dopiero po ślubie się nauczyła. Pradziadek wychodził z założenia, że to jego żona ma gotować obiady dla całej rodziny, a jej córki mają jej w tym nie pomagać (babcia nie wyjaśniła czym to było spowodowane, czy faktem że np. za grubą skórkę odkroiły od ziemniaka czy coś innego). Czasami za to pomagała mojej prababci gdy ta była na służbie - tu też opowiedziała mi pewną historię: gdy prababci ubiła masło, poszły obie na rodziny w której pracowała, by to masło tam zostawić, gdy pani domu odwinęła masło zauważyła muchę, powiedziała donośne "fuu..." po czym brudnym paluchem wyciągnęła ją z tego masła. Całość chyba wyrzuciła (co dla mojej wychowanej w wierze babci było podwójnym ciosem). Za mąż została wydana gdy skończyła 16 lub 18 lat, o to moja babcia miała pretensje do swojej mamy, że wydaje ją w tak młodym wieku. A jak już przy małżeństwie mojej babci jesteśmy... Dziadek, podobnie jak to często bywa, był alkoholikiem, oraz miał na boku kochanki. Moja babcia o tym wiedziała, jednak byli razem aż do jego śmierci. Pokazuje to jak bardzo jej wychowanie wpłynęło na podjęte decyzje: "nie ważne że pije i bije (tego nie wiem), masz przy nim trwać bo rozwód to grzech".
Jaśmin z willą czy bez i tak Cię kochamy❤. A urobiły się te kobietki i w polu i przy dzieciach. Zapłakac w kącie i to tak żeby nikt nie widział, zwłaszcza mąż.
Moj pradziadek walczył w obu wojnach. Podczas drugiej dostał się do niewoli, z której uciekł ale do lasu. Prababcia była 6 lat sama. Babcia mówiła, że przez kilka lat odwiedzał ich niemiecki żołnierz, żadne romantyczne odwiedziny, po prostu im pomagał w gospodarstwie. Jak przyszli Rosjanie - probowali zabrać ostatnią siekierę. Prababcia wtedy się zbuntowała, krzycząc że im nie da bo jak zabiorą to ona z dziećmi i tak umrze bo skąd weźmie drewno żeby im obiad ugotować. O dziwo, podziałało - siekiera została. Za dużo historii nie słyszałam, moja babcia chyba nie chciała opowiadać. Z jej opowieści przebija miłość jakaś tam, ale też bieda i normalne dla wszystkich bicie dzieci oraz braj poczucia jakiejkolwiek sprawczości, która jej została do końca.
Moja babcia Krystyna mieszkała na wsi, ale jej rodzina należała do tych zamożnych, więc kiedy przyszedł czas na poszukiwanie dla niej odpiwiedniej partii, w konkury stawali sami dżentelmeni. Babcia opowiadała mi, że jeden z nich, zdaje się, że prawnik, ale niestety nie mogę już tego zweryfikować u źródła, zjawił się w doskonale skrojonym białym garniturze, perfekcyjnie wypastowanych butach, przystojny, wytworny, inteligentny, o nienagannych manierach. Babci z miejsca się spodobał, była jednak uprzejma, ale lekko niedostępna ;) Kawaler zaproponował jej przejażdżkę powózką po wsi, na co z ochotą przystała. Powózkę ciągnęła przepiękna kara klacz, a ponieważ u jej boku biegł nieporadny jeszcze
źrebak, klacz co chwilę zwalniała lub zatrzymywała się. Absztyfikant był tym mocno zirytowany, więc poganiał klacz nie szczędząc bata. Babcia podziękowała mu za poświęcony czas, oświadczając, że to ich ostatnie spotkanie. Doszła do wniosku, że skoro facet podnosi rękę na zwierzęcą matkę, to ją też może po ślubie podle traktować.
świetna historia!
Twoja Babcia to wspaniała mądra kobieta!
świetne. lubię to ;) babcia nie w ciemię bita! respect. piszę jako mężatka z 3 dzieci.
@@krolewnazmarcepana niestety już jej ze mną nie ma, ale wiele zdążyła mnie nauczyć :)
Nareszcie temat, do którego mogę dorzucić swoje dwa grosze! Nie sądziłam, że będę miała kiedykolwiek okazję się tym podzielić.
Moja nieżyjąca babuszka miała siedem lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa. Mieszkała typowo w zabitej dechami wiosce, gdzie punktem orientacyjnym był drewniany kościół. Wokół ciągnęły się tylko piaszczyste drogi i pola. Rodzice babci pracowali ciężko, żeby jakoś przeżyć. Mieli jedną krowę i walący się domek. Pradziadek co kilka dni wyjeżdżał do Krakowa, gdzie handlował masłem, które przygotowywała prababcia. Pewnego dnia nie wrócił. Zgarnęli go Niemcy i dopiero po wojnie okazało się, że zmarł w Auschwitz. Prababcia nie miała pojęcia, gdzie się podział, ale jako że była twardą kobietą i miała pod opieką siódemkę dzieci, to sama musiała zająć się domem.
Babcia opowiadała, że najciężej było zimą. Chodzili w wytarganych butach po wsi, i zbierali suche chleby, które sąsiedzi wywieszali na płotach dla potrzebujących. Z każdym rokiem było coraz ciężej. Pewnego lata do prababci przyszło bezdzietne małżeństwo. Zaproponowało, że wezmą na stałe jedno z dzieci, żeby jej ulżyć. Podobno całe rodzeństwo ustawiło się w rządku (kwestia wychowania i posłuszeństwa, tak mi się zdaje). Ich wybór padł na moją babcię, która momentalnie się rozpłakała. Jej mama popatrzyła na nią i stwierdziła stanowczo, że "Z całą szóstką daje sobie radę, więc ta też się uchowa" i nie pozwoliła jej zabrać. Później przez pewien czas babcia chodziła na służbę do nieco bogatszego domostwa. Opowiadała, jak pilnowali i upominali ją, żeby bardzo cienko obierała ziemniaki. Dostawała od nich ciepłą kromkę chleba. Kiedyś podpatrzyli, że zjada tylko kęs, a resztę chowa do fartucha. Zapytali się ją o to, a ona powiedziała, że chce tę kromkę zanieść mamusi. Od tamtej pory dostawała pół bochna do domu.
Kiedy babcia żyła, to niechętnie słuchałam o jej przeżyciach. Strasznie mnie to dobijało i serce pękało mi na myśl, co przeżyła. Do dzisiaj unikam tematu drugiej wojny światowej. Babcia nie żyje już od ponad 10 lat i teraz strasznie żałuję, że nie wypytywałam o jej młodzieńcze lata. Może mówiąc o tym, czuła ulgę? Może była to pewnego rodzaju terapia? Teraz już się tego nie dowiem. Brakuje mi też tych jej ziemniaków na obiad. Chyba na przekór obierała je strasznie grubo. Dziadek chodził do sklepu i targał siatki kartofli, bo babcia, choć miała bardzo sprawne palce, to z kilograma potrafiła je tak obrać, że zostawało pół.
Bardzo się cieszę, że wróciłaś, Jaśmin! Od lat czekałam na nowe odcinki, a stare znam już niemal na pamięć. Pozdrawiam wszystkich! Wiernych słuchaczy jak i tych nowych!
wzruszyłam się czytając Twoją opowieść, niełatwo było żyć w tamtych czasach
Bardzo wzruszyla mnie Twoja opowiastka.. pięknie napisane. Powinnam częściej rozmawiać z moją babacia...ale, wstyd się przyznać, chyba boję sie takich opowiesci. Pozdrawiam serdecznie
Mnie równiez bardzo wzruszyła ta historia :( ciężkie czasy miały kobiety i takie silne musiały być
@@annakrix3943 Proszę się przełamać i spróbować. Ja niestety już nie mam takiej szansy. Też się wstydziłam/miałam obawy.
@@joannajot9981 zdecydowanie masz racje. dziękuję
Moja babka Katarzyna została wydana za mąż w wieku 16 lat. Nigdy nie chodziła do szkoły, nie umiała czytać ani pisać. Urodziła 12 dzieci, z których przeżyło dziewięcioro - pięciu synów i cztery córki. Niektóre z dzieci urodziła w czasie pracy w polu, zawijała je w chustę i przynosiła do domu. Jeśli dziecko urodziła rano, to już po południu gotowała obiad. Dziadek nie interesował się dziećmi, poza oczywiście powolywaniem ich na świat. Kiedy nie miał nic do roboty w polu, wkładał czapkę i szedł do wsi politykowac. Dzieci i gospodarstwo były na głowie Katarzyny. Pewnego dnia, kiedy wkładał czapkę, osmielila się poprosić go, żeby został. On jednak wzruszył ramionami i skierował się do drzwi. "Obyś nigdy już na własnych nogach nie stanął" wykrzyknela rozżalona babka. Po kilku godzinach dziadek wrócił do domu, położył się spać, a rano nie udało mu się wstać, stracił władzę w nogach. Umarł po kilku tygodniach.
babka była zatem szeptuchą.
@@aspifraunie, nie była "szeptuchą". Była pewnie sfrustrowanym, niekochanym, niedocenionym i nieszczęśliwym człowiekiem. I pozwoliła sobie na "aż" wyrażenie swojej złości ustnie. I za to kwalifikujesz ją do grupy "wiedźm". To jest właśnie wiejska chłopska mentalność. Niech to już wyginie wreszcie.
@@Ktomawiedziectenwie1 przykro mi ale jestem miastowa 😉 A to o czym mówisz to właśnie szeptanie, wypowiadanie życzeń z silnymi emocjami. Wiedźma a szeptucha to dwie różne pary kaloszy 😏 Ah te wasze new age .
@@aspifrauskąd masz taką dziwną definicję szeptuchy?
@@izabelab5769 z rozmów z ludźmi którzy mają lub mieli takie w rodzinie lub sami są. A co? Na Wikipedii piszą inaczej?😏🤔
Przeczytaam ł też polecam, dla mnie bardzo szczegółowe opracowanie i ciekawie opowiedziana historia naszych babć
Wuj mojego męża urodził się przed wojną w mikroskopijnej wsi pod lasem. Drewniany dom, klepisko, samotna matka (wdowa) + dwie siostry = presją milion. Wuj chodził do technikum, gdzie jego talent do nauk ścisłych odkrył pewien nauczyciel. Nauczyciel pomógł mu złożyć dokumenty na politechnikę warszawską. Matka zrozpaczona ,że jedyny syn ,który powinien utrzymywać gospodarstwo chce się wyprowadzić z domu o podjąć studia, na które ich nie stać. Na egzaminy wstępne trzeba było pojechać i nie było kasy na bilet. Nie wiem skąd wzięli te pieniądze ,ale mieli tylko na przejazd w obie strony. Na miejscu nie mieli nawet za co kupić wody, więc pili ją ze szkolnego kranu. Finalnie wuj dostał stypendium od firmy ,w której później przepracował całe życie. Był najlepszy na roku. Został światowej sławy inżynierem. Jeździł na kontrakty po całym świecie. Myślę, że jego sukces nie udałby się bez jego matki, która wyszła poza pewne ramy i zaryzykowała wszystkim. Sama pracowała na gospodarstwie, żeby syn mógł się uczyć. Odeszła po bardzo ciężkiej chorobie. Lata ciężkiej pracy zrobiły swoje. Nie wiem ,czy w tych czasach miałabym taką odwagę jak ona.
Mój Dziadek miał już piątkę dzieci kiedy zmarła mu żona. Postanowił ożenić się ponownie ale we wsi nie było chętnych kobiet tym bardziej że w jego gospodarstwie panowała bieda. Pobliska rzeka często zalewała pola zabierając plony. Wysłał więc swatów dalej od wioski i Ci przyprowadzili mu młodą dziewczynę. I tu zaczyna się anegdota którą często opowiadano w rodzinie. Jaki to sprytny był ten Chłop. Na czas przyjazdu kandydatki na żonę powynosił dzieci do sąsiadów a przyprowadził od nich zwierzęta których nie miał. Jej rodzice zgodzili się na ślub a po weselu Dziadek przynosił co dzień jedno dziecko a odprowadzał krowę. Oczywiście dla nas młodych słuchających tej historii było to zabawne. Po latach zdałam sobie sprawę jak okrutnie potraktował ja przyszły mąż. W tamtych czasach nie było dla niej odwrotu, uciekła do rodziców a Ci odesłali ja do męża.
Moja babcia urodziła się na wsi pod Kielcami w 1920 roku. Miała 8 lat gdy zmarła jej mama. Ojciec nie miał zamiaru zajmować się wychowaniem córek, więc ona i jej siostra zostały oddane ciotce, tylko brat został w domu. Ciotka już po roku stwierdziła, że dziewczyny mają zapracować na utrzymanie a nie do jakiejś szkoły chodzić, tak więc babcia skończyła naukę na 3 klasie szkoły podstawowej. Została wydana za mąż jak tylko skończyła 18 lat. Nie szukano daleko- obie siostry wydano za braci mieszkających w sąsiednim domu. Babci się trafił 10 lat od niej starszy. Nie miałam okazji poznać dziadka, babcia nic o nim nie opowiadała, ze szczątkowych opowieści mamy wiem tylko tyle, że dziadek nie był zaradny i babcia o wszystko musiała walczyć sama. Po tym jak jej brat w poszukiwaniu lepszej ziemi przeprowadził się na ziemie odzyskane ubłagała męża i z 4 dzieci w zaawansowanej piątej ciąży również się przeniosła. Podobno zaraz po wyjściu ze szpitala z noworodkiem w chuście budowała dom, bo tymczasowo pomieszkiwali u brata. Zawsze bardzo cierpiała, że nie było jej dane zdobyć wykształcenia. Na ile mogła uczyła się z książek dzieci. Do końca swoich dni uwielbiała czytać, trylogię Sienkiewicza znała niemal na pamięć. Mocno dbała, by wszyscy się wykształcili i mieli lepsze życie niż ona. Jest dla mnie niesamowitym wzorem samozaparcia.
Straszne przeżycia z naszej perspektywy. Ale będę adwokatem diabła.. Może to nie chodziło o to, że ojciec nie miał zamiaru zajmować się wychowaniem córek z nienawiści do płci pięknej. Może chodziło właśnie o to, że nie potrafił w wychowywanie, za bardzo go bolało patrzenie na córki ukochanej żony, bo wyglądały podobnie? Albo po prostu nie było go stać? Ciotka to samo, zapominamy cały czas, że była straszna bieda i gdyby dziewczynki nie pracowały to nie miałyby co jeść? Z naszej perspektywy XXI wieku gdzie oczywistym jest zapewnienie wykształcenia wszystkim dzieciom, gdzie mamy pełne lodówki łatwo jest oceniać wybory przodków, ale sami nie wiemy jak byśmy postąpili.
@@addiopomidory nie twierdzę że nie, zauważ że w żadnym miejscu ciotki ani ojca nie oskarżam, nie mówię jacy byli straszni czy coś. Takie realia, takie możliwości, taki standard wychowywania dzieci.
Mi szczególnie w pamięć zapadła jedna z wielu opowieści przekazanych mi przez babcię, z zamierzchłej już historii - XIX wiek, zabory, biedna galicyjska wieś. Dom rodzinny mojej praprababki. W domu 15 pociech, mała chata, głód. Na wsi szalała cholera. Kiedy urodziło się najmłodsze, piętnaste dziecko - Klemens - karmili go resztkami jedzenia po chorujących członkach rodziny. Mówiąc wprost: żeby się zaraził i jak najszybciej zawrócił z tego łez padołu. Ponoć powszechne było zjawisko takiego traktowania małych dzieci,bo jeszcze nie mogły pracować, a ich pojawienie się pod strzechą to tylko kolejne zmartwienie i buzia do wykarmienia. A może taki akt miłosierdzia żeby oszczędzić dziecku tego nędznego losu? Chyba nawet nie mamy prawa oceniać z naszej wygodnej perspektywy.
Ale jest tez słodko-gorzki happy end. Mlody nie zaraził się, nie umarł, a potem być może dzięki temu na co narazili cieszył się taką odpornością i zdrowiem że żył najdluzej z całego rodzeństwa. A jego najstarsza siostra w wieku 15 lat poślubiła 10 lat starszego szlachcica. Nie wiem, czy z miłości czy po to by ratować rodzinę. Ale fakt jest taki, że był to koniec nędzy, przynajmniej dla nich.
Czytam od prawie godziny opowieści o waszych babciach w komentarzach - chyba najlepsza sekcja komentarzy ever
Robię to samo. Zastopowałam sam filmik i czytam
Moja prababcia podczas pierwszej wojny światowej była w ciąży z moją babcią. Tata opowiadał, że kiedyś chowała się ze swoimi dziećmi w piwnicy przed Niemcami, którzy robili czystkę. Niemiec wszedł spojrzał na jej brzuch i wyszedł. Krzyknął, że nikogo nie ma. Ta historia bardzo mną wstrząsnęła, gdyż tak niewiele brakowało, żeby ta gałązka drzewa genealogocznego została ucięta.
Oficer niemiecki uratował też moją babcię przed wywozem do obozu.
Moja babcia zmarła niecałe dwa lata temu w Boże Narodzenie. Była moją ukochaną babcią, od której zawsze czułam bezwarunkową miłość. Miałam dwie trudne sytuacje życiowe, w których to właśnie od niej dostałam potrzebne mi wtedy wsparcie. Właśnie od niej, nie od mamy, nie od taty. Widziała więcej niż inni widzieli, może potrafiła, może po prostu chciała. Miała siedmioro dzieci, była niekwestionowanym autorytetem, miała ogromny wpływ na wszystkich członków rodziny, chociaż sterowała tematami z tylnego siedzenia. Jej historię poznawałam stopniowo, pewnie do dzisiaj nie znam jej do końca. Jestem jednak przekonana, że jej historia, jak i historie moich innych przodków mają na mnie duży wpływ, wierzę w pokoleniowe dziedziczenie traum i takie tam. Babcia urodziła się w 1933 roku, w tym samym roku, w którym Hitler doszedł do władzy. Urodziła się na głębokiej kurpiowskiej wsi. Byłam tam kiedyś, dalej jest kurpiowska i dalej głęboka. Jej ojciec był krawcem, ale mieszkali na wsi i mieli gospodarstwo. Pod koniec życia często wspominała, że świetnie się uczyła i marzyła, żeby pójść do szkoły krawieckiej w Szczytnie. Rodzice jednak się nie zgodzili, pomimo gorących namów nauczyciela z wiejskiej szkoły, który osobiście odwiedził ich w domu, żeby przekonać do zmiany decyzji. Zamiast tego, babcia została zmuszona do małżeństwa w wieku lat 19. Mój dziadek starszy od niej o 7 lat przyszedł w konkury, oczarował przyszłą teściową morgami i pewnie urokiem osobistym. To wystarczyło. Babcia nie chciała, ale kij od miotły skutecznie wybił jej z głowy marzenia o lepszym życiu. Podobno był jakiś inny kawaler, ale kogo to wtedy obchodziło. Dziadek miał morgi i był zaradny. Po roku urodziła się moja mama, potem kolejnych 6 dzieci. Kiedyś mi powiedziała, że dla niej ten cały seks to jest przereklamowany. Ostatnia urodziła się Grażynka, moja mama miała wtedy 18 lat, wszyscy na wsi plotkowali, że to jej córka. Babcia się chyba trochę wstydziła, że w tym wieku jeszcze chodzi w ciąży. Jednak potem Grażynka była jej oczkiem w głowie, chciała dla niej wszystkiego tego, czego sama mieć nie mogła. Grażynka jednak miała inny pomysł na życie. Dość szybko zakochała się w Januszu, który wg mojej Babci był nieodpowiedni, nie miał wykształcenia i babcia go znienawidziła. Grażyna musiała spotykać się z potajemnie. Młodzi chcieli się pobrać, ale absolutnie nie było na to zgody! Najmłodsza latorośl była przeznaczona do wyższych celów. Pominę, tu już szczegóły z zamykaniem w domu, podsuwaniem nowego kandydata (to były lata 90. ubiegłego wieku, 50 tysięczne miasto). Skończyło się na tym, że Grażynę w ciąży odwiózł do Janusza nowy kandydat akceptowany przez Babcię, dodam, że w konspiracji. Wzięli ślub, na uroczystości nie pojawił się nikt z rodziny, poza jednym szwagrem. Tak, nienawiść i złość mojej Babci wystarczyła, żeby wszyscy się dali zmanipulować. Po latach jakoś się ułożyło, zięć który okazał się być dobrym człowiekiem wszystko jej wybaczył, chociaż ona o to wybaczenie chyba nawet nie poprosiła. Niestety zmarł przedwcześnie, nie było im dane długo cieszyć się razem. Moja babcia była wspaniałą kobietą, dużo jej zawdzięczam, ale niestety miała też swoje ciemne strony, które pewnie w dużej mierze były rezultatem jej niedomkniętych spraw i przeżytych traum. Ofiary często stają się katami. Mimo tego kochałam ją bardzo i nadal mam dużo miejsca dla niej w moim sercu.
Prababcia urodziła się w malenkiej podlubelskiej wsi w 1920 roku. Zawsze bardzo chciała zobaczyć morze, ale nigdy jej się to nie udało. Tata do teraz zaluje, że nigdy nie zabrał jej na żadne wybrzeże.
Jako mała dziewczynka każde wakacje spędzałam u prababci - w jej drewnianym domu ze strzecha. Często w nocy ze slomianego dachu spadaly na nas myszy, niektórzy się bali, ja się śmiałam, prababcia po prostu chwytała mysz za ogon i wyrzucala ja na podwórko.
Kiedy prababcia miała czwórkę małych dzieci, w tym moja babcie, drewniany dom się spalil. Od tamtej pory prababcia do końca życia spala z małym pakunkiem ubrań pod poduszką. Chciała się mieć w co ubrać następnego dnia na wypadek kolejnego pozaru.
Moja babcia, córka prababci, wypasala krowy od kiedy skończyła cztery lata. Mówi, że kiedyś na wsi często widziało się diabły. Syn sąsiada pojechał pracować do bogatego domu. Podobno raz na miesiąc elegancko ubrany diabeł odwiedzał domostwo, zabierając swoją część przybytku.
Dom prababci często odwiedzali niemieccy żołnierze. - Wchodzili, jak do siebie- mówi babcia. Kiedy jeden z nich rozsiadł na krześle, moja czteroletnia babcia powiedziała mu, że widziała juz podobny karabin. Żołnierz zaczął dopytywać o szczegóły, ale babcia widząc lodowaty wzrok swojej mamy, ucichła i nie powiedziała, że taka sama broń jest u jej taty i sąsiadów. Po odejściu żołnierza babcia dostała tyle pasów od prababci, że przez wiele dni nie mogła siedzieć. Do końca życia zapamiętała, żeby nie rozmawiać z niemieckimi żołnierzami
Wszystkie dzieci prababci raz na jakiś czas były zarazone pasożytami. Nie można wtedy było jeść miodu, babcia mówi, że wtedy robaki domagaly się więcej słodkiego ulepku i można się było udusić.
Na wsi pracował każdy. Pewnego razu wszyscy zachorowali na grypę. Mąż prababci (a tata babci) nie mógł grypy porządnie wylezec, rano musiał zająć się zwierzętami i pracami na polu. Zwykle na chorobę pomagały jaskółcze gniazda, babcia musiała biegać po stodole i je zbierać, żeby potem dać choremu do zjedzenia. Tym razem nie pomogły i jej tata umarł na pogrypowe powikłania. Na gospodarstwie została prababcia z czwórka dzieci. Na szczęście pomagał im jej tata - mój prapradziadek.
Prababcia wychodząc w pole zrywała największe łodygi pokrzyw. Odganiala się nimi przed komarami i muchami. Smagala się też nimi po nogach. -To taki masaż -mowila z błyskiem w oku. Podziwiałam ja; mi przy dotknięciu liscia pokrzywy od razu wyskakiwały swędzące bąble. I mimo, że nie wierzę w duchy, czasem widzę postać prababci przechadzającą się po polu, lekko zgarbiona, z jedną ręką na oparta na plecach, z druga wymachujaca pęczkiem pokrzyw.
Kochana Jaśmin, trochę się rozpisalam - może dlatego, że jest to mój pierwszy komentarz, mimo że jestem na Twoim kanale od wielu lat. Dziękuję, że jesteś! ❤
@Karolina.G1991 opis prababci, miejsce urodzenia, rok, ilość potomstwa - wszystko zgadza się z moją prababcia 😅 czy mowa o końskowoli?
Zawsze mnie zadziwiała nostalgia ludzi na temat życia na wsi. Ja się wychowałam na lubelszczyźnie w latach dziwięćdziesiątych i dwutysiecznych i wcale to nie była sielanka. Moi rodzice mieli gospodarstwo, nie jakieś super duże, takie jak wszyscy w tamtych czasach. Parę hektarów plus krowy i świnie. Mój ojciec pracował na cały etat plus na gospodarstwie. Brał urlop na żniwa, żeby pracować od rana do nocy. Nic dziwnego, że umarł w wieku 59 lat. Dla mnie wakacje oznaczały niekończącą się pracę albo na polu w palącym słońcu (hello rak skóry wykryty w zeszłym roku),albo przy żniwach, jak szuflowanie zboża z przyczepy do spichlerzy, przetworach na zimę, itp. Zawsze było coś do zrobienia. Słyszałam krzyk świń zabijanych na podwórzu, krów bitych, aby weszły na przyczepę, kiedy były wiezione do masarni, kur albo kaczek, których głowy były odrabywane, bo to była ich kolej, na stanie się niedzielnym rosołem (Jestem wegetarianką, ciekawe dlaczego). Wciąż jednak uważam, że te zwierzęta i tak miały lepsze życie niż życie zwierząt hodowalnych obecnie. Krowy mogły przynajmniej wyjść na łąkę, kury i kaczki biegały po podwórku. Nie twierdzę, że to było złe życie, ale na pewno nie było to łatwe życie, choć na pewno łatwiejsze niż życie moich rodziców, czy dziadków.
Moja praprababka miala 10 dzieci. Oczywiscie gospodarstwo i pole i praca od switu do zmierzchu. Kiedy słuchałam historii o niej od mojej babci coś nie dawało mi spokoju. Kto zajmował sie dziećmi, gdy rodzice pracowali całymi dniami? Wiadomo, że kilkuletnie dzieci byly już zaganiane do pomocy, ale co z niemowlakami i małymi brzdącami? "No jak to... Babcia gotowała w mleku główki maku i dzieci spały...".
Serdecznie Cię pozdrawiam Jaśmin i wszystkie misie kolorowe❤
Histori mam sporo... Wśród opowieści mojej prababki o swojej teściowej, czyli mojej praprababki najbardziej zapamiętałam tę o noszeniu przez kobiety spodni na mojej wsi. Choć droga do noszenia spodni przez praprababkę jest zawiła to bardzo związana z książką ,,Chłopki". Praprababcia wyszła za mąż w wieku 13 lat za mężczyznę już grubo po 50. Był może już niemłody ale fakt - bogaty. Życie z nim nie było najgorsze, porównując do żyć swoich rówieśniczek na wsi. Miała służbę i żyło jej się dobrze. Po jego śmierci, dziedzicząc cały majątek ponownie wyszła za mąż. Tym razem był to mężczyzna przystojny, w jej wieku... Ale życie z nim nie było kolorowe. Był to hulaka, który regularnie się nad nią znęcał i roztrwonił majątek. Mieszkając w XIX wieku na polskiej wsi porzuciła go, a wręcz wygnała odgrażając się. Mając dziecko z poprzedniego małżeństwa( mój pradziadek Stasiu) i dzieci z tym mężczyzną uznała, że weźmie sprawy w swoje ręce i będzie i matką i ojcem. Uznała ze skoro wszystko jest na jej głowie i męskie i damskie obowiązki, to spodnie też jej się należą! I tak oto na XIX wiecznej wsi rozpoczęła modę na noszenie spodni wśród kobiet :D dzisiaj to żaden akt odwagi ale wtedy groziło to narażeniem się na szykany całej wsi i wyalienowaniem. Dla mnie jest bardzo odważną kobietą, którą znam tylko z opowieści... ale widzę ją jako swój wzór. Kobieta, która pokazała siłę ❤
Droga Jaśmin, twój film spowodował że wiele wspomnień, opowiadań mojej babci wróciło, chociaż już niestety nic mi nie odpowie więcej. Babcia wychowała się na wsi w Ostrowie niedaleko Lwowa przed wymianą ziem w 51 roku. Bardzo dużo opowiadał o swoim życiu, życiu dziecka w krainie którą uważała do końca swoich dni za najwspanialszą na świecie. Miała to szczęście że w jej domu nigdy nic nie brakowało, a rodzice jak na standardy wsi byli dosyć majętni.
Jednym z opowiadań które trochę pokazuje też jej nieugięty charakter było to że w niedzielę zawsze po mszy na jesień jak były już dojrzałe jabłka, ksiądz proboszcz wychodził do " bardziej majętnych" mieszkańców Ostrowa i pozwalał żeby ich dzieci podchodziły i całowały go po rękach. W nagrodę mogły otrzymać jabłuszko. Oczywiście mama mojej babci była w niebo wzięta i wypychała ją do tego, a ona broniła się rękami i nogami przed tym, nie uważała żeby to było zaszczyt i uciekała albo chowała się. Tak samo uciekała zawsze przed obowiązkiem noszenie chrusty na głowie.
Zawsze z uśmiechem na twarzy to wspominała
To jedna z wielu opowieści którymi nas raczyła, zwłaszcza przy wspólnym lepieniu pierogów. Opowiadał wiele a ja od dziecka chłonęłam jej każde słowo. Silna kobieta która już jako dziecko musiała uciekać z domu przed UPA, utraciła wtedy wszystko, nie tylko dom ale i dzieciństwo. Przesiedlona w obce dzikie miejsce gdzie wraz z rodziną walczyła o przetrwanie.
Teraz jej już nie ma, ale dzięki jej opowieścią żyje w sercach swoich dzieci i wnuków.
'Kiedyś to było teraz to nie ma.' Za żadne skarby nie chciałabym się urodzić 'kiedys' 😅 cieszę się że mam wybor, jestem niezależna finansowo, a moje życie to nie praca w polu lub jako służąca. Mogę się uczyć, edukować i wyrażać własne zdanie. Jestem wdzięczna za czas, w którym się urodziłam.
Mam tak samo ! 😃💖
Żałuję, że nie porozmawiałam za bardzo z babcią na temat jej młodości, zanim zmarła. Chociaż nie wiem, czy by się to udało, bo nie była zbyt wylewną kobietą. Pamiętam jedynie, że raz zapytałam ją, dlaczego wyszła za mąż akurat za dziadka. Zrobiła tylko duże oczy i odpowiedziała: "A co to za różnica, za kogo wyszłam, skoro wszystkie chłopy takie same?"
Moja babcia poszła jako smarkula i przyzwoitka na spotkanie starszej siostry z chłopakiem i później wyszła za niego za mąż, a siostra znienawidziła ją na całe życie. Oboje już nie żyją a siostra babci dawno owdowiała i jeszcze żyje.
Babcia mi opowiadała jak to przed wojną na wsi na boso się biegało, bo buty oszczędzało się tylko do kościoła. Bida była, babcia musiała iść na służbę, czyli pracować u obcych ludzi. Mogła skończyć kilka klas podstawówki, bo od małego trzeba było pomagać na roli. Narzekała też na złą macochę, bo mama jej zmarła młodo i ojciec się drugi raz ożenił. Jednym słowem los kopciuszka, tylko bez księcia...Ja już pamiętam jako dziecko wakacje na wsi u babci, a to już było super, ale dla dzieciaka, a dla dorosłych to była charówa. Brak łazienki, tylko wychodek i woda ze studni. Ja jeszcze dokładnie to pamiętam i znam z autopsji. Byłam dzieckiem z miasta, ale miałam rodzinę na wsi i wszystkie wakacje tam spędzałam. Zresztą to uwielbiałam.
Z butami to mi dziadek opowiadał, że oni wieszali sobie na szyi i szli. Zakładali pod kościołem dopiero, bo szkoda było chodzić
Urodziłem się na wsi, jestem mocno z nią związany i nie wstydzę się tego skąd pochodzę, moi rodzice ciężko pracowali na każdy grosz, tak samo moi dziadkowie, wszystko co miałem, co od nich dostawałem, wykształcenie jakie pobrałem to było okupione ciężką pracą. Ja też pracowałem na roli, pomagałem kiedy byłem już starszy i na tyle ile mogłem bo przede wszystkim mama naciskała na naukę. Pozdrawiam serdecznie
Moja babcia jako mała dziewczynka mieszkała razem z rodzicami i dwiema siostrami właśnie przy dworze na jednej z małopolskich wsi, gdzie nota bene mieszka do dziś. Całkiem niedawno opowiedziała mi historię o tym, jak w wakacje kiedy miała wolne od szkoły musiała chodzić na pole do pana i tam razem z siostrami i innymi starszymi kobietami pracować. Robiła to, żeby zarobić kilka groszy i mieć na zeszyty do szkoły, chociaż wspomina że była to ciężka praca a starsze kobiety nie dość, że nie pomagały pracującym tam dzieciom to bardzo często je wręcz wykorzystywały i zmuszały by moja babcia wraz z równieśnikami robiły ich część pracy. Raz nawet babcia była świadkiem jak jedna ze starszych kobiet fałszywie oskarżyła o kradzież jedno z dzieci za co ono dostało karę cielesną wymierzoną przez pana.
Babcia opowiadała też że kiedy miała 5 lat uciekała z domu kiedy jej starsza siostra wychodziła do szkoły i szła za nią, a później uczestniczyła w lekcjach, choć była na to jeszcze za mała. Nauczyciele pozwalali jej zostać, chociaż nie było dla niej miejsca w ławce i wszystkie lekcje siedziała na podłodze, ale była tak spragniona wiedzy że wcale jej to nie przeszkadzało. Koniec końców skończyła szybciej szkołę, poszła kształcić się na pielęgniarkę i została przełożoną pielęgniarek w okolicznym mieście, w którym z kolei ja przyszłam na świat. Do dziś jeszcze starsi lekarze i pielęgniarki wspominają moją babcię choć ona od kilkudziesięciu lat jest już na emeryturze 😊
Moj pradzidek miał 3 żony, chłop na wsi potrzebował kobiety młodej i zaradnej. Poerwsza zmarla pozostawiając mu 2 dzieci. Wziął wiec sobie młódkę, ktorej to dzieci nie lubiły. Pewnego wieczora kiedy macicha poszła do wychodka dzieci zakradły sie w sieni, zakryły kocem i postanowiły wystraszyc macochę. Jak postanowiły tak zrobiły, macocha miała slabe serce i zeszła z tego świata. Pradziadek pojął kolejna dziewczyne za żonę, moją prabsbkę. 2 wczesniejszych dzieci wyemigrowała do USA. Z peababką miał jeszcze 3 dzieci. Jako male dziecko zawsze mnie dziwiła siostra dziadka, myslalam, ze jest bratem, ubierała sie po mesku w garnitury, miala krotkie włosy i paliła robione papierosy. Okazalo sie, że wraz z mezem i dziećmi wywieziono Ją na Sybir. Ona wróciła, ale juz inna. Bez dzieci i męża. Nie rizmawiała o pobycie na Syberii, mowiła tylko, ze jak pluła to ślina zamarzała w locie. Dziadek zaś uciekał Niemcom z łapanki do lasu, a kiedy przyszli sowieci to grabili z calego jedzenia . Wybijali okna i kazali stac kolo stodoły na boso, aż ukradli wszystko co tylko mozliwe. We wsi były osoby, ktore donosily i paru męzczyzn nigdy nie wrocilo do swych rodzin. Babcia zaś jako mloda dziewczyna byla wywieziona na roboty do Niemiec, pracowala tam ciezko. Jadla kradzione obierki z ziemniaków, ale mowila, ze nigdy nie została uderzona przez Niemkę. Kiedy wyszla za maz urodzila 3 dzieci, prowadziala sklep na wsi i gospodarstwo, bo dziadek zachorowal ciezko. Była tytanem ❤ podziwiam Ją za tem ogrom siły. Och ttch historii jest cale mnóstwo i smiesznych i okropnych...
Moja prapraprababcia Ludwika, poślubiła w wieku 16 lat mojego 3x dziadka Piotra. Praktycznie samodzielnie wychowała 10-cioro dzieci. W XIX wieku ukończyła rosyjską szkołę, potrafiła czytać i pisać, podobno miała jakieś książki (a to wtedy na wsi był majątek). Była zielarką, leczyła ludzi i bydło.
Mąż traktował ją okropnie, sam mieszkał w oficynach dworskich był lokajem, jezdził jak to się wtedy mówiło z dziecicami na polowania, zabawiał gości, zawsze był pieknie ubrany, podobno wdawał się w romanse. Ludwika z dziećmi natomiast mieszkała w czworakach, Piotr rzadko ją odwiedzał, zawsze kończyło się to "dopełnieniem małżeńskiego obowiązku", po czym oczywiscie rodziło się kolejne dziecko, które babcia musiała wychowywać sama. Piotr nie lubił dzieci kiedyś ktoreś z nich usiadło mu na kolanach kiedy pił herbatę, powiedział wtedy do Ludwiki że "może jeszcze trzode tu wpuścisz". Babcia sama ciężko pracowała na folwarku, uczyła dzieci pisać i czytać, a także pomagała innym mieszkańcom lecząc ziołami. Zmarła w 1930 roku, w domu mojej praprababci Zofii, do której przyjechała przed śmiercią, mówiąc, że chce umrzeć przy niej. Opowiadała wiele bajek i strasznych historii, które przekzała mojej praprababci Zofii, ona swsojej córce Zofii, a ta z kolei mnie. 😊
Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłem swoją historią.🙂
Pozdrawiam Jasmin i wszystkich słuchaczy!
Historia siostry mojej babci - Paulki. Była najmłodsza z rodzeństwa (wtedy jakieś 12 lat) i w wielką sobotę to ona szła z koszykiem poświęcić święconkę. Mieli jedne "eleganckie" buty, więc szła sama. Były na nią za duże, więc jej spadały i strasznie się zmęczyła po drodze. Do kościoła było dobre 5 kilometrów (fun fact prowincjonalny: najbliższy kościół był nieczynny - był obłożony ekskomuniką po rabacji galicyjskiej na 100 lat. Powiesili w nim kogoś), no a koszyk miała ciężki. Po poświęceniu koszyka już była tak zmęczona, że uszła z kilometr i musiała przycupnąć w miedzy, żeby trochę odpocząć. Strasznie była głodna (w wielką sobotę trzymało się post od wielkiego piątku aż do poświęcenia pokarmów), ale że już miała poświęcone, no to mogła coś tam skubnąć. Zjadła prawie połowę tego, co było w koszyku, zrobiło się jej milusio i usnęła :) Zrobiło się późne popołudnie, Paulki nie ma, koszyka ze święconką nie ma, cała rodzina nie dość, że wystraszona, gdzie jest Paulka, to na dodatek głodna jak cholera. No i ojciec poszedł szukać Paulki i znalazł ją śpiącą pod topolą. Skończyło się laniem, ale przynajmniej dziecko sobie pojadło i odpoczęło :)
To siostra mojej babci coś podobnego zrobiła 😄 Też poszła sama na święcenie i też, w drodze powrotnej, uznała, że już można coś skubnąć. Zjadła kiełbasę, ale nie zasnęła po drodze, tylko wróciła do domu, a na pytanie, gdzie kiełbasa, odpowiedziała "ksiądz zjadł" 😆
Sekcja komentarzy to coś pięknego - materiał Jaśmin to jedno swietne dzieło ale wasze historie czyta sie wyśmienicie!❤
Tak to prawda, przeczytałam wszystkie z zapartym tchem.
Mam historię z babcią, mamą mojego taty. Babci prawie nie pamiętam, ale było trochę opowiadane w domu jak dobrą i ciepłą była osobą i jak ciężkie miała życie.
Rodzina nie dokońca chłopska, można by było ją nazwać zubożałą szlachtą. Pradziad od strony dziadka, był posiadaczem ziemskim, niestety również hazardzistą, przegrał znaczną część majątku, w tym dwór, który przeniesiony, służył jako szkoła w sąsiedniej wsi. Aby rodzina miała gdzie mieszkać, rozebrano czworaki, i z uzyskanych materiałów (bali) postawiono mały domek, w którym spędziłam nie jedno lato w dzieciństwie.
Babcia urodziła 8 dzieci, w tym braci bliźniaków, którzy zmarli niedługo po narodzinach. Najstarszym z dzieci był mój tata, następna ciocia, która jako dwunastolatka, została zabrana przez matkę chrzestną do USA (niestety raczej jako pomoc w domu, niż przybrana córka :( ) żyje tam do dzisiaj.
Babcia całe życie wychowywała dzieci i pracowała na roli, niestety z dziadkiem nie miała łatwego życia. Pomimo tego, że dużo ziemi rodzina straciła (całe wioski) to gospodarstwo i tak było duże, a dziadek miał bardzo rozrywkowy charakter (może po swoim ojcu hazardziście) Funkcjonował we wsiach ościennych jako weselny wodzirej, miał mnóstwo znajomych w całej Polsce, wszędzie go zapraszano, zawsze był w podróży, a mało w domu. Natomiast całe to gospodarstwo było trzeba ogarnąć, zwierzęta, uprawy etc. Większość na głowie babci, później dorastających dzieci. Mój ojciec był jej największą podporą i głosem rozsądku w domu. Oczywiście z biegiem lat musiał wyjechać, kształcił się, został nauczycielem. Niestety jako młody człowiek 35 letni, zmarł w wigilię 86 roku. Ja miałam wtedy 5 lat. Babcia zmarła dwa tygodnie po śmierci mojego taty :( Dźwigała na sobie duży ciężar, do końca życia szukała śladów swojego zaginionego brata, którego zabrali Niemcy podczas wojny, niestety bez skutecznie. Chyba śmierć mojego ojca, była dla niej ciosem nie do udźwignięcia.
Wiem, że ciotki opowiadały, co mówiła Babcia jeszcze za życia, że nie chce być pochowana razem z dziadkiem. Niestety reszta rodziny nie spełniła tej prośby. Dziadek zmarł długo po babci, leżą w tym samym grobie. Smuci mnie to że nie uszanowano jej prośby :/
Pozdrawiam Jaśmin, wiernie Cie słucham od początku, nie przestawaj nagrywać, wracaj do nas słuchaczy jak najczęściej ❤
Jaśmin, moja ulubiona podkasterko, sytuacja naszych chłopskich babek nie była gorsza niż w innych częściach świata. Mieszkam od 28 lat w rozwiniętym zachodnim kraju, który często stawiany jest za wzór nowoczesności. Okazuje się, że moje tutejsze przyjaciółki miały o wiele trudniejszy dostęp do wykształcenia niż ja w siermiężnej Polsce, tylko dlatego że były dziewczynami. Na studia posyłano chłopców. Wybór męża też był pod presją. Tak, dziewczyny z inteligenckich, bogatych domów robiły rewolucję, zrzucały biustonosze i protestowały przeciw wojnie w Wietnamie.
Ale wracając do naszych chłopek. Takie były ówczesne realia na wsi. Nie sądzę żeby życie irlandzkiej czy włoskiej chłopki było łatwiejsze.
Moja babcia, urodzona w 1925 r. w małej wioseczce Bieliny koło Kielc opowiedziała mi kiedyś niezwykłą historię. Pewna młoda kobieta cierpiała na ciągłe mdłości i bóle brzucha. Szeptucha/zielarka stwierdziła, że kobieta ta ma w sobie wielkie glisty i nakazała jej jedzenie kiszonek oraz popijanie świeżym mlekiem.
Kobiety zebrały się razem, by szatkować wspólnie kapustę, była wśród nich ta, którą poddano kuracji szeptuchy. Wypiła kolejny dzbanuszek mleka i w pewnym momencie bardzo źle się poczuła. Otworzyła usta - przez gardło wyszedł jej " pęk białych glist", jak opowiadała moja babcia. Wszyscy zebrani byli zszokowani. Kobieta pozbyła się dolegliwości dzięki pomocy szeptuchy = nikt wówczas nie chodził do lekarza, bo daleko, strach był, no i liczył się każdy grosz...
Pamiętam jak moja babcia (aktualnie ma 84 lata) opowiadała mi i siostrom żebyśmy się nie kłóciły bo ona ze swoim rodzeństwem musieli się dzielić wszystkim. Opowiadała wtedy historię jak mieli jedną parę butów na ich ośmioro i wymieniali się co jakiś czas żeby każde z dzieci mogło chociaż chwilę pochodzić w nich i cieszyć się z tego. O tej książce opowiadała mi siostra i dyskutowałyśmy na ten temat, że wtedy kiedy nam to mówiła nie wierzyłyśmy w to i olewałyśmy. Ani gdy dziadek mówił nam żebyśmy szanowali jedzenie i nie wyrzucali bo on pamięta czasy kiedy był tak wielki głód, że już jedli absolutnie wszystko, nie patrzą na to co to jest, bo już był taki głodny. A że najgorszy był co roku przednówek, czyli wczesną wiosną kiedy jeszcze nie było jeszcze żadnych warzyw a po zimie juz piwnice były puste. Gdy teraz o tym myślę jako 25-letnia dziewczyna to serce mi się kraje, że taka była bieda.
Moja babcia Aniela miała 9 lat gdy wybuchła wojna. Dotychczas żyli w miarę dostatnio. Była to zasługa pradziadka, który miał ule i sprzedawał miód w mieście. Był pijakiem i pędził bimber. Jednak co jakiś czas trzeźwiał i wtedy przynosił trochę grosza do domu. Babcia wspominała, że najlepsze frykasy takie jak boczek, szynka, masło, kiełbasa sprzedawali w mieście. Sami jedli głównie kapustę, groch, ziemniaki, czasami jajka oraz chleb. Lepsze jedzenie było od święta i niekiedy w niedzielę.
Gdy wybuchła wojna zaczęła się prawdziwa bieda. Każda wyprawa do miasta była prawdziwym ryzykiem. Pewnego razu pobili pradziadka i potem długo chorował aż zmarł w domu.
Nie można było dostać żadnych leków oraz pracy. We wsiach zabierano ludziom inwentarz i zapasy żywności. Nikogo nie obchodziło, że krowa czy koń to jedyne źródło wyżywienia rodziny.
Rosjanie czyścili piwnicę i spichlerze do ostatniego ziemniaka. Zabierali wszystko co się dało. Święte ikony, koce, meble, nawet tak absurdalne przedmioty jak firanki czy wazony.
Rodzina babci Anieli miała szczęście, bo mieszkali głęboko w lesie na odludziu. Droga była przejezdna tylko latem i gdy nie było błota. Więc aby dotrzeć do domu trzeba było jechać koniem, lub iść pieszo. Głównie ratował ich miód, ale bywały miesiące gdzie mieli jednego bruka na cały tydzień dla ośmioosobowej rodziny.
Prababcia miała na głowie szóstkę dzieci z teściową i żyła w ciągłym strachu. Bała się, że przyjdą i po nich. Ponieważ w najbliższej wiosce (15 km dalej) wywożono całe rodziny i nikt nie wracał. W końcu postanowiła "iść w las". Każde dziecko niosło ile mogło. Babcia Aniela prowadziła krowę i na tej krowie też były tobołki. Szli bardzo długo śpiąc w lesie. Bardzo szybko wszyscy mieli pokaleczone nogi, a dzieci kaszlały i miały wysypkę. W końcu już nie dawały rady iść dalej i wtedy się zatrzymali. Spędzili w lesie całą wiosnę i lato. Żyli z mleka i ryb łowionych w lesnych stawach przez braci babci Anielki. Czasami jej mama wysyłała któregoś z braci do domu po coś bardzo potrzebnego. Zawsze z duszą na ramieniu, bo taka wyprawa zajmowała dwa dni.
Takie życie w lesie to był koszmar, bo było dużo robaków i zimno. Jednak pewnego dnia brat przyprowadził sąsiada i jego żonę z małym dzieckiem. Okazało się, że ukrywali się w pustym już domu babci Anieli. Ten sąsiad świętnie zarządzał braćmi i wszyscy razem wykopali ziemiankę, zrobili dach z drewna i mchu i tam przeczekali do zimy.
Uratowało im to życie, bo po powrocie wszystko było wyludniane, a dom ograbiony niemal do gołych ścian. Babcia wspominała, że mieli ogromny antyczny kredens z dębu ważący bardzo dużo. Ten kredens składany był w pokoju po kawałku z powodu swoich gabarytów. Rosjanie próbowali ten kredens nawet wyciągnąć, jednak im się nie udało. Więc w połowie go spalili.
Oprócz strasznych historii z głodem, chorobami, robakami i strachem były też wspaniałe. Babcia z siostrami pasła krowę po leśnych łąkach. Krowa tak zżyła się z rodziną, że reagowała na imię i lizała ich po twarzy jak pies. Nie odstępowała dzieci na krok i sama zachowywała się jakby ich pilnowała, a nie odwrotnie.
Kąpali się w jeziorze, wspinali po drzewach, zbierali owoce leśne i zioła. Można byłoby książkę napisać o tym mieszkaniu w lesie.
Fajna książka czytałam Uważam że powinna być lekturą obowiązkową zamiast wielu idiotycznych pozycji które do niczego nie służą
Też ją przeczytałam na jednym wdechu. Dla mnie to była forma terapii i porozumienia się z własną babcią, którą zawsze uważałam za surowego człowieka, nie jeden raz zastanawiałam się nawet, czy mnie chociaż lubi.
Pewnie za późno na konkurs, ale super temat, akurat mój konik. Babcia (ur.1938) pochodziła z północnego mazowsza gdzie szła granica polsko-sowiecka, prawdopodobnie potomkini jakiegoś szlachcica albo bogatego chłopa, miał 32 morgi ale się rozdrobniło do czasów babci. Jak to na Kurpiowszczyźnie, ziemie na północ od Narwii to piachy, więc i bieda była, przed wojną nawet krowy nie mieli. Na wojnę pradziadek został wezwany do armii, walczył 3 dni i trafił do obozu jenieckiego pod Francją, a później do jakichś panów niemieckich. Dobrze go traktowali, bo pradziadek nawet chciał po wojnie ściągnąć prababcię i babcię, ale finalnie wrócił, ciągnąc krowę do domu z zachodniej Polski (zdechła niedługo później) .Dzięki temu że babcia spisała swoje życie, wiem iż w czasie wojny, do prababci przyszli Niemcy (zwykli żołnierze, nie naziści) i powiedzieli aby się przenieśli gdzieś, bo tutaj będzie szedł front i oni zajmą ich domy. Bardzo kulturalnie, dali na spokojnie czasu, nawet chyba im pomogli z transportem. Jak wróciły to okazało sięże niemcy im piec postawili. Przeniosły się z 30 km na północ. Jako że pochodziły z stolicy bimbru, to prababcia jeździła do miasta i nim handlowała. Były przeszukania, ale tylko sprawdzali torby, więc ona zrobiła z butelek pas shahida i się kręciło. Niestety krótko po wojnie zmarła na zapalenie płuc, prawdopodobnie od tych butelek, bo przy ciele były. To co sie dowiedziałam niedawno, to że druga żona pradziadka, była przyjaciółką z tą pierwszą i poprosiła aby wzięli ślub, aby miał się kto babcią zająć. Było ciężko, bo nie dość że piachy, to teren podmokły, normalne było że krowy musieli wyciągać z bagien itp, później zrobiono "melyjorację" jak to babcia mawiała. Ona też pokiereszowana po dzieciństwie była, bo jako dziecko zmiażdżyła sobie 3 palce w młóckarni (taka jak w Samych Swoich), bo chciała przyspieszyć i nie wyszło. Potem handlowała obrusami, no i raz jak przyjechała do miasta, to przewróciła się na szkło które poraniło jej nogę. Chciała pójść do szpitala, ale stwierdziła że trzeba sprzedać i poszła na rynek, potem w domu pradziadek ją opierniczył że nie poszła do lekarza i ją zawiózł. Do końca życia miała blizny po tych 2 wypadkach. Pradziadek miał później 3 dzieci z 2 żoną, ale wówczas już babcia panną i wyjechała na Śląsk, gdzie poznała dziadka. Najsmutniejsze jest to, że jej brat i cioteczni znaleźli niewypał i z nudów odpalili. Coś nie szło, no i podeszli zobaczyć co jest, równocześnie śmiejąc sie z najstarszego że się boi. No i wtedy nastąpił wybuch, jeden zginął na miejscu, drugi brat chwilę po przywozie do szpitala (a to w konia 10 km), a jej brat po kilku dniach, przeżył tylko ten co się bał. Z tego zachowało się zdjęcie, które powinno trafić na wystawę, bo pierwszy raz widziałam taki ból i tak pokazane emocje matki nad trumną dziecka. Babcia ledwo zdążyła na pogrzeb. Mój dziadek jest super, bardzo "samodzielny" pod względem domowych rzeczy, co nie było normą wtedy, ale okazało się że to kawał ch*ja, przepraszam za słowa, ale nie wiem jak inaczej określić. Jak zmarł pradziadek, to nie chciał babci puścić na pogrzeb, nawet nei wiem czemu, czy myślał że ją zdradzi czy co i finalnie nie wiem czy babcia zdążyła na pogrzeb, czy już na stypę. Dwa, to w czasie wojny pradziadek wysyłał im listy z obozu i po latach babcia od czasu do czasu czytała je płacząc. To wspaniały dziadek, aby nie płakała, spalił jej te listy. Jak się dowiedziałam, to myślałam że łeb urwę.
A dziadek pochodzi z okolic Sokołowa, mieli jakąś ziemię, niedużo ale żyzną, przez co komuniści uznali że są kułakami i odebrali część. Pradziadek (ur.1898) uczestniczył w wojnie Polsko Bolszewickiej jako ułan, z rąk samego Piłsudskiego otrzymał szablę. Po jego śmierci zaginęła ona, ostatnie miejsce gdzie widzieli to w stodole, która była rozebrana 20 lat temu i tak była zaginiona od lat 70-80. Dopiero z 2 lata temu ciotka ujawniła że ona ją ma, niestety nigdy nie widziałam, ale chciałabym ją kupić. W czasie wojny pradziadka wezwali, posiedzieli 3 dni w miejscu zbiórki, a tu ani słychu, ani widu, jedzenie zjedzone i nie wiadomo co robić. Wtedy jego kolega z wojny P-B go zobaczył i powiedział zeby wracał, wojna przegrana. Pradziadek mówił po niemiecku i jakiś żołnierz chciał go ukryć przez cały czas trwania wojny, ale odmówił, bo tamten nie przechowałby całej rodziny. Jeden brat dziadka trafił do obozu, gdzie poznał późniejszą żonę. Jest plotka że robiono na niej testy, bo nigdy nie mieli dzieci i na tamte czasy trochę dziwne. W czasie nalotów, jego żona (nadal w obozie) schowała się pod samochód, niestety w te okolice trafiła bomba i zaczęła płonąć żywcem. Na szczęście przeżyła, Niemcy ją wyleczyli i puścili wolno do domu.
Dziadek w wieku ok.15 lat pojechał na Śląsk, gdzie zrobił maturę! (ok. lat 50). Śmieszna jest historia małżeństwa dziadków, bo babcia to taka obrotna była z chłopakami, opowiadała że zrywała bo "z tym nie, bo niezbyt robotny, ten za stary, ten brzydki, ten to się jak wieśniak ubiera, ten głupi ten....", aż mi szczęka opadła XD A po pytaniu dziadka, dlaczego wziął ślub po roku znajomości to "a co, miałem czekać aż inny mi ją zabierze?" xD Ale dziadek był zazdrosny, babcia w wieku 80 lat pokazując mi zdjęcie z młodości, gdzie po prostu stała obok jakiegoś gościa mówiła aby dziadkowi nie pokazywać XD Albo "No Marian (brat dziadka) to on przystojny był, wysoki.." na co dziadek "to było za niego wychodzić za mąż!!". Jednak myślę że na prawdę się kochali, bo jak babcia nie chciała mieszkać na śląsku (problemy oddechowe), to wrócił w jej rodzinne strony, gdzie klepali biedę. Za czasów budowy Elektrowni Bełchatów, przyjechał jego kolega i kazał mu się pakować i wyjeżdżać tam. Śmieszne są historie z alkoholem, bo zawsze myślałam że dziadek jest niepijący, a okazało się że to od pewnego czasu, bo jak zobaczyłam zdjęcie z Zakopanego, to babcia powiedziała "ja więcej z nim nigdzie nie jadę, upił się i mi wstydu narobił!!", a dziadek się śmiał xD Albo pojechali w odwiedziny do jej siostry i w okolicy lasu kilku chłopa i idą na nich. Oni przerażeni, a tamci "Ala?" okazało się że to jej kuzyni bimber w lesie pędzą XD tak dziadka ugościli, że jak przyszli do ciotki to spać od razu poszedł. A siostra babci to też dobra. Pedziła bimber na sprzedaż i wpadło do niej 2 milicjantów, jednego znała. On do niej żeby mówiła gdzie ma bimber, a ta że nie ma kilka razy. W końcu mu pokazała, to on prowadził tego drugiego tak, aby nie znaleźli XD A na koniec "dobra Anka, daj mi kilka butelek" XD Za drugim razem już nie tak kolorowo, znaleźli butelkę i niosą do samochodu. Ciotka zobaczyła wielki nóż, złapała i podleciała do milicjanta i BACH. Specjalnie walneła w butelkę aby pękła i wszystko wsiąknęło w ziemie XD Milicjant się zaczął śmiać i powiedział, iż nie ma dowodów, więc do widzenia XD
Od mamy strony wiem tyle że pradziadek (mazury) został wciągnięty do armi niemieckiej, ale że znał niemiecki, to jako pomocnik lekarza. Potem do końca życia musieli wołać sąsiada do ubijania karpia, kury czy innego zwierzaka, bo pradziadek mówił że na wojnie sięnaoglądał i on nie będzie zabijał. Nie mieli gospodarki, ale on musiał pić wieczorem szklankę mleka, więc mieli jedną krowę i dziadek przy zakładzie kosił trawę i woził jej na rowerze przez kilka lat. Był bardzo porządny i ogarnięty, nawet część domu sam postawił, wszystko w porządku było, niestety miał nieszczęście i zmarły mu 3 żony, po czym się załamał i zaczął pić. Jego córka też nie miała szczęścia bo jej mąż też pił i prawdopodobnie miał problemy z psychiką i jak mama była mała to odszedł od rodziny, ale tam utrzymywał jakieś relacje z dziećmi. Ogólnie na początku wydaje się że był dobrym ojcem, bo mama mówiła że co tydzień brał ich na wycieczki do Rucianego/Mikołajek takim małym statkiem, uczył ich i sam był wykształcony, bo był kierownikiem budowy szpitala w moim mieście i stawiał bloki gierkowskie. Ogólnie moje miasto składalo się w 70% z Żydów i właśnie podczas tych budów okazało się że ludzie będą mieszkać na miejscu cmentarza. Babcia pracowała do emerytury w lokalnych zakładach mięsnych i dużo ludzi ją znało, bo była na hotelu. O tym sama się przekonałam, kiedy jechałam blablacarem i kobieta ok.70 powiedziała, że ją zna, nawet jakiś czas wcześniej zastanawiały się co z nią. Aby przypadków było mało, to ona pochodziła z gminy sąsiadującej z gminą mojego dziadka tam pod Sokołowem, czyli z 100 km dalej.
A na koniec, historia z mojej wsi - mamy kościół neogotycki budowany przez całą IIRP. Jak Niemcy się wycofywali, to chcieli go wysadzić, bo był to dobry punkt obserwacyjny. Na szczęście żołnierze niemieccy to byli zwykłymi ludźmi i gdy proboszcz bohatersko przyszedł uratować kościół, zaproponował im wódkę, na co się zgodzili, on ich upił i taka historia obrony, za ten czyn mamy nawet ulicę tego proboszcza XD
Wybaczcie za tak długie wypociny, będę w szoku jeśli przeczyta to choć jedna osoba xD To takie historie na szybko co mi się przypomniało, nie myślałam że tyle wyjdzie., ale uwielbiam historię.
O kurczę, serduszko od Jaśmin... dokonałam juz wszystkiego, mogę umierać :D
Przeczytałam całe. Tera się zastanawiam czy mój dziadek zna się z kimkolwiek z Twoich opowieści bo sam wychowywał się w sokolowie, a dokładnie Walerów
Ja mam 25 lat, wiec poprzedniego wieku nie pamiętam, ale na wsi spędzałam kazde wakacje bo rodzice nie specjalnie mieli możliwość zostawiania nas z niankami jak szkoly i przedszkola byly zamknięte. Po za tym musielismy pomagac dziadkom. Rano sie wstawało i szlo się wydoić krowy i zebrac jaja od kur. Potem zabierało sie 'zbiory' i chodzilo sie po sasiadach na handel. Zostawialo sie u nich troche jajek i mleka a zabierało się mięso, chleb czy masło. Dopiero potem mozna bylo zjesc śniadanie. Chleb z cukrem to byl przysmak bo zadnych innych slodyczy w domu nie bylo, ale i to rzadko pozwalano nam jeść (dzis myślę ze na szczęście). Pozniej szlo sie w pole albo do sadu. Zależy na co byl akurat sezon. Czasem sie zrywało jabłka i zawoziło na skup, a czasem sie jeździło po polu. Co roku sie sprawdzalo czy któreś z mlodszych dzieci siega juz nogami do pedałów w traktorze :). Ja chyba mialam 13 lat jak mi pierwszy raz pozwolono kierować. Byla nas tam 5 dzieci (moj brat i trzech kuzynów) wiec mieslismy orzy tym sporo zabawy i nikt sie specjalnie 'wykorzystywany' wtedy nie czuł. Wieczorami wozilismy sie taczkami po polu, albo skalalismy po sianie w stodole. Pamietam do dzis, jak nauczyciele w szkole pytali po wakacjach gdzie bylismy na wakacjach bo wszyscy bylismy opaleni jak po wczasach na Teneryfie. Dzis sobie mysle ze takie 6 tygodni w roku to calkiem przyjemne wspomnienia. Ale pamietam tez ze dzieciaki rolników do szkoly przestawaly chodzic juz w maju jak sie sezon zaczynal i wracaly w połowie października po zbiorach.
A na koniec jako anegdotke moge powiedziec ze kiedy maialm 18 lat za uzbierane pieniądze zapisalam sie na kurs prawa jazdy. Spytałam taty czy zgodziłby sie pojeździć ze mna autem przed pierwszymi lekcjami i troche mnie pod uczyć. Na co ojciec odpowiedzial.
'A czego gu uczyć? Odpala sie tak samo jak traktor'
Przyszły mi do głowy dwa wspomnienia, związane z jagodami i ciążą. Tak a propo, że idealizujemy przeszłość. Pierwsza historia dotyczy mojej babci, która zawsze jak chodziłyśmy na jagody pokazywała mi dół w lesie po bombie i opowiadała że urodziła się tego dnia (moja prababcia była w tak dużym stresie). Druga historia bez happy endu, dość kryminalnie, wspomnienie dziadków mojej przyjaciółki - jedna kobieta na wsi miała mało pieniędzy, głodowała, była w ciąży i zerwała jagody w lesie. Był to jakiś okres, że zrywanie jagód było nielegalne. Dowiedziałam się o tym leśniczy, tak ją pobił że poroniła. Jednak najbardziej uderzające jest podejście ludzi i dziadków którzy opowiadali historię - zbił, bo było zakazane zrywanie jagód. Bez emocji, bez poczucia niesprawiedliwości. Po prostu tak było, pobił bo zrobiła coś zakazanego. Bez refleksji powagi czynu, a konsekwencji utraty dziecka. "Takie były czasy".😮😮
Aż przykro się robi jak się słyszy "świat schodzi na psy" kiedy ludzie kiedyś byli kompletnie znieczuleni na wszelkie nieszczęścia. Śmierci dzieci, poronienia, pobicia.
Mam babcię 96 lat ma i choć była ze wsi to rodzice jej wychowywali ją na damę nie musiała chodzić na pole i ojciec kupował jej sukienki w miescie jej zdjęcia z młodości to jest szok jak piękna kobietą była.do dziś ma te swoje manierki i 12 wnuków oraz 23 prawnuków a pra pra wnuk w drodze,szkoda że pamięć jej szwankuje.pozdrawiam i dziękuję za ten materiał
Siostra mojej babci zginęła od pioruna gdy wracała z pola prowadząc krowę do domu podczas burzy, babcia do dziś zapala gromnicę w oknie podczas burzy
Dziękuje za polecajkę. Chętnie przeczytam tą książkę. Przytoczę anegdotę którą opowiedziała mi mama gdy wchodziłam w dojrzałość kobiecą i dostałam pierwszego okresu. Gdy moja babcia jako młoda dziewczyna również dostała pierwszy raz okres, krwawiąc, będąc w bólach uciekła nad strumień i przepłakała tam większość tego dnia ponieważ myślała że umiera. Historia być może krótka ale mocno obrazuje jak na tamte czasy wszelkie tego typu tematy były tabu i jaka była przez to dezinformacja. Mama również wspominała że jako że nie było wtedy podpasek to kobiety używały w tym czasie zwykłą watę. Taka ciekawostka. Pozdrawiam serdecznie :D
Myślę że się zdziwisz czytając książkę, bo tam przytoczona jest podobna historia dziewczyny, która po dostaniu miesiączki była pewna że jest chora na jakąś nieuleczalną chorobę... więcej nie zdradzę żeby nie spolerować, ale polecam książkę bardzo :D
Babcia opowiadała, że jedna daleka jej kuzynka dostała okresu w wieku 18 lat i byla pewna, że to jakaś kara boska. Wyszla i utopiła się w stawie. Była najmłodsza z sióstr i nikt jej nie uświadomił na ten temat. Bardzo się cieszę, że w takich czasach już nie żyje.
Kolejna okresowa opowieść. Ciocia, rodowita ślazaczka jak zaczęła mówić o 'tych sprawach' to wypychała wręcz wszystkie dzieci z pokoju by nie słyszał nikt. Dostała okresu w szkole (9lat) i wracała zapłakana do domu, również z myślą, że umiera. Mama jej tylko powiedziała, żeby szmatami się obwiązała, będzie tak co miesiac i koniec. Temat został zakończony.
Nie mam dzieci, lecz nie wyobrażam sobie tego, że nie będę rozmawiać z moją córką czy synem na temat miesiączki, seksu i innych spraw, oczywiście na tyle ile to będzie dla nich komfortowe i sami będą chcieli podjąć rozmowę. Z moich roczników chłopaki z klasy potrafili nabijać się z dziewczyn, gdy zobaczyli podpaski, plamę krwi. Sam mój partner przyznał, że nabijał się z koleżanek kiedy miały okres i wyciągali im podpaski z plecaków. Dziś mu jest wstyd. Syna postaram się wychować tak, aby okazywał kobiecie w czasie okresie zrozumienie, spytał o samopoczucie, zaproponował słodką przekąskę, zakrył plamy na ubraniach jeśli zauważy, oraz kupił/dał podpaski/tampony, jeśli będzie taka potrzeba.
Ja sama musiałam się wiele dowiedzieć sama i nie wiem czy nadal wszystko wiem, ale nie mam do rodziców o to żalu.
A co do książki - każda kobieta powinna ją przeczytać z bardzo prostego względu. Moja babcia ostatnio powiedziała mi, że śni jej się już któryś raz i za każdym razem inne zakończenie książki "Tatuażysta z Auschwitz". Kupiłam jej tą książkę, żeby nie musiała sobie wymyślać. Babcia książkę "połknęła" z przerwami na robienie obiadu i sprzątanie. Często u niej bywam i często mi opowiada "jak to kiedyś było" i zapytałam czy jak była młodsza to miała okazje książkę poczytać tak poza szkołą. "Córko ojciec jakby mnie przy książce zobaczył to by pogonił. Tu w pole do kartofli, tu obiad, tu na podwórku... nie było czasu NA PIERDOŁY. W obecnych czasach nazywanie tak edukacji oraz kształcenia się w formie wszelakiej jest uznawane za ignorancję. W latach 50 ubiegłego wieku na wsi czytanie książek to zbędny luksus, fanaberia... "Aż mózg paruje" autorkę recenzji książki cytując i ciepło pozdrawiając ❤ Kupić, przeczytać i się cieszyć, że się urodziło długi czas później będąc posiadaczką biustu.
Moja babcia urodziła się i całe życie mieszkała na wsi. Miała jedną siostrę, ciepły, nawet jak na tamte czasy całkiem bogaty dom. Pradziadek pracował dla hrabiego, właściciela wsi jako stajenny. Prababcia pomagała w ich ogrodzie od czasu do czasu. Mieli pieniądze i szacunek. I to wbrew pozorom zmieniło życie mojej babci w takie, o jakim opowiadacie. Dziadek był bawidamkiem, przystojnym ale bawidamkiem i dziewczyny szybko „ otwieraly przed nim swoje podwoje”. W jednym czasie miał we wsi dwie panny i obie w ciąży. Ożenił się z moją babcią, bo ta miała majątek i szacunek we wsi. Niestety jej życie zmieniło się diametralnie. Urodziła 6 dzieci. Przeżyło 5, jeden syn zmarł młodo, bo pił razem z dziadkiem. Nie miała od niego miłości czy wsparcia. Ich pierwszy dom to dwie izby, gdzie jedną zajmowały zwierzęta hodowlane. Dziadek bił babcie, swoje dzieci tez. Nie interesował się jej ciążami, nie wiedział nawet kiedy dziecko ma przyjść na świat. Ważne było żeby ona mogła pracować w polu i żeby w domu było co zjeść. Tata nie wspomina dziadka zbyt często. Babcia była wspaniałą, mądra kobietą. Dziadek był dobry ale dopiero dla swoich wnucząt…
Moja kochana prababcia Marysia urodziła się jeszcze podczas zaborów. Zostawiła nam wiele historii, które dziś wydają się niewyobrażalnie i pokazują w jak ciężkich czasach żyli nasi przodkowie na wsi. Gdy była dzieckiem w trakcie mroźnej zimy w jej domu wybuchł pożar. Gdy cała wieś pomagała ratować pogorzelcom dobytek, śpiące dzieci wyniesiono na zewnątrz i przykryto pierzyną, która wówczas była zaliczana w gospodarstwie do cenniejszych rzeczy. Niestety, nie wszyscy sąsiedzi byli uczynni i któryś z współmieszkańców zabrał z zaspanych dzieciaków ciepłe przykrycie, i choć dzieci wiedziały kto, to było to tajemnicą poliszynela w rodzinie bo obawiano się zemsty. Później życie też nie oszczędzało rodziny prababci - na zapalenie płuc zmarł jej ojciec, praprababcia drugi raz wyszła za mąż, a Marysia żeby się utrzymać została wysłana wiele kilometrów od domu żeby zajmować się kuzynostwem z zamożniejszej rodziny. Gdy była już dorosła i wyszła za mąż, wybuchła ll ws. Znów była zdana sama na siebie bo pradziadek walczył na wojnie a ona wraz z trójką dzieci i schorowanymi rodzicami musiała uciekać z zajętego przez Niemców gospodarstwa. Wspominała jak chowała swoich małych synków w stogu siana. Finalnie cała rodzina została wysłana na przymusowe roboty do Niemiec i tak przywitał ich koniec wojny. Jej życie było pełne ciężkiej pracy, łez i trosk o życie swoje i bliskich, ale nawet w podeszłym wieku, schorowana potrafiła zachować pogodę ducha i dobroć. Zawsze zostaną ze mną też proste smaki dzieciństwa które mi pokazała - suszone jabłka, skwarki i lane kluski 🙂Mimo że wiodła tak proste życie i tak niewiele miała, potrafiła to najlepiej jak mogła wykorzystać i obdzielić tym kochane przez siebie osoby. Hartu ducha i zaradności możemy się uczyć od naszych babek, ale trzeba też pochylić się nad tym jakich krzywd i upodlenia wtedy doznawały ze względu na chłopskie pochodzenie i płeć.
Cześć i chwała bohaterkom codzienności!
Pochodzę ze wsi. Zarówno rodzice mamy jak i taty wychowali sie na Polskiej Wsi.
Jako dziecko nie lubiłam tego typu historii... Dzisiaj wiele bym dała by posłuchać mojego dziadka- taty mojej mamy, który to wiele opowiadał o tamtych czasach...
Najbardziej jednak w pamieci mam czasy wojny. Oglądaliście może film Wołyń? Niektórzy pewnie mogli uznać, że to wszystko było mocno naciągane dla lepszego efektu filmu. To było jednak prawdziwe życie.
Rodzice dziadka jak i on sam wraz ze swoim rodzeństwem w piżamach, na bosaka, po ciemku uciekali z domu. Byli naocznymi świadkami barbarzystwa jakie mogliście widzieć w tym filmie. Do dziś przed oczami mam dziadka, który opowiadał jak chłopca z sąsiedztwa wyciagneli z domu, obwiazali sianem dookoła i podpalili na oczach całej rodziny... Już wiecie dlaczego nie chciałam słuchać tych historii?
Z kolei taty mama zawsze miała żal do losu o to, że jej mama zmarła przy porodzie. Ojciec ożenił się po raz drugi. Mieli dzieci...Lepsze dzieci. Dzieci kochane, dzieci wykształcone.... A ona? Ona od dziecka musiała ciężko pracować , gdy jej rodzeństwo uczyło się pisać i czytać. Ona sama dzięki swojej sile nabyła te umiejętności podglądając swoje siostry i brata przy nauce.
Mamy mama wspominała zaś, że nie była dzieckiem zrodzonym z miłości. Jej matka została oddana na służbę. Tam została zgwałcona i zaszła w ciążę. Państwo nie widzialo potrzeby by nadal miała im służyć wiw6c odeslali ją do domu. Jej powrót przyniósł rodzicom hańbę. Panna z dzieckiem? Wstyd. Babcia opowiadała, że jej mama nie otrzymała wsparcia od rodziny. Zimą gdy urodziła moją babcię, sama musiała rąbać drzewo i nosic wodę ze strumienia żeby dziecko przeżyło mróz. Potem na siłę wydano ją za mąż wdowcowi , gdzie niańczyla jego dzieci ... Ot takie historie.
Strach, bieda, ciężka praca... I wielkie- małe kobiety. To były naprawdę straszne czasy.
Zachowaj te wspomnienia w sercu i opowiadaj bo we współczesnym zakłamanym i poprawnym politycznie świecie pamięć o Wolyniu ma zostać calkowicie zamazana...
Moja babcia Józefa, która aktualnie ma 87 lat, dużo opowiadała mi zawsze o czasach swojego dzieciństwa i młodości. Nie mam żadnej konkretniej sensacyjnej historii jak niektórzy tutaj, bardziej ot taki zwykły opis realiów, które panowały w tamtych latach w Dąbrowie, wsi na Podkarpaciu znajdującej się niedaleko Rzeszowa, a szczególnie te rzeczy, które najbardziej zapadły w pamięć dziecku, które z ciekawością słucha opowieści swojej babci. Obraz wyglądał tak, że pięcioosobowa rodzinka żyła w małym domu z klepiskiem gdzieś w miarę po środku wsi, mieli kilka krów, kury i kawałek pola. Wszyscy spali na łóżkach, które zamiast materaca miały poupychane między drewniane deski siano, które ponoć niesamowicie drapało moją babcię za dzieciaka. Na noc, do tego łóżka mała babcia uwielbiała znosić kociątka, które wydała na świat ich łowna kocica, natomiast jej siostra (babci, nie kota) z uporem maniaka wynosiła je spowrotem do stodoły, niechcąc spać ze zwierzętami w jednym łóżku. Babcia wspominała, że miała też serdecznego kolegę, z którym regularnie pasała krowy, ona dwie mniejsze, on jedną dużą, pilnując, żeby stworzenia te nie wyżarły czasem trawy sąsiadowi. Do szkoły podstawowej musieli chodzić kilka kilometrów piechotą, niezależnie od pogody. Jeśli chodzi o edukację trójki dzieci, które były w domu, to moi pradziadkowie bardzo się postarali, każde z nich otrzymało edukację w jakiejś szkole zawodowej, moja babcia na przykład w handlówce, później pracowała jako ekspedientka, głównie w sieci sklepów Społem. Jak na tamte czasy i fundusze rodziny, wykształcenie trójki dzieci, to był nie lada wyczyn, nie przelewało się, posiłki były proste, a w niektórych latach, nawet jak udało się ogarnąć jakieś lepsze mięso, czy inne produkty luksusowe, to i tak trzeba było je oddać żołnierzom niemieckim, rosyjskim lub jakimkolwiek innym, którzy w danym okresie się przez te tereny przetaczali. Nawiasem mówiąc babcia wspomina to dość ambiwalentnie, z jednej strony żerowali na nich i codziennie oczekiwali wyżywienia od ich mamy, natomiast w gruncie rzeczy bywali mili dla najmłodszych, a czasem nawet dawali im jakieś zdobyte w niewyjaśnionych okolicznościach słodycze. Jeśli chodzi jeszcze o szkołę, to babcia miała w niej styczność również z dziećmi, które pochodziły z miasta. Pomiędzy nimi wykształcił się pewien rodzaj handlu wymiennego, miejskie dzieciaki za wszelką cenę chciały wymieniać swoje kanapki z białymi bułkami, prosto z piekarni na ciemny chleb, który przynosiły wiejskie dzieci. Rodzina mojej babci miała o tyle dobrze, że posiadała nieco bogatszych krewnych, którzy czasem pomagali im w utrzymaniu. Na przykład jeden wujek w zamian za to, że moja babcia i jej rodzeństwo pomagało mu przez wakacje w gospodarstwie, kupił całej trójce buty na zimę. Z butów tych korzystać można było tylko od święta, jak w mroźną niedzielę szło się kilka kilometrów do kościoła, to najpierw zakładało się stare drewniaki, w których przemarzały palce, a dopiero pod kościołem zmieniało się je na nowe buty. Dla kontrastu powiem jeszcze, że moja druga babcia, Krystyna wychowywała się w mieście. Zwykle nie miała styczności z wiejskimi realiami, nie musiała za dzieciaka ciężko pracować w gospodarstwie. Więc jak pewnego razu dalsza rodzina zaprosiła ich na wieś na chrzciny, to zafascynowana babcia spędziła cały dzień na pasaniu krowy, podczas gdy cała reszta bawiła się i rozmawiała w domu. Jedyne co zjadła tego dnia, to pączek, którego przyniósł jej jakiś zaniepokojony i zadziwiony kuzyn.
Tylko taką mam historie, jakkolwiek powiązaną z mieszkaniem na wsi. W rodzinie mówi się, że mój pradziadek przechadzając się kiedyś po wsi (był wtedy poszukiwany przez okupantów i ukrywał się na przedmieściach) usłyszał wołanie o pomoc po niemiecku. Pradziadek ruszył z pomocą do Niemca, który topił się w rzecze/jeziorze(?) i uratował go przed utonięciem. Po chwili zjawili się inni żołnierze niemieccy i chcieli aresztować pradziadka za próbę morderstwa. Po pewnym czasie ( nie pamiętam czy było to na miejscu zdarzenia, czy w jakimś areszcie) okazało się, że uratowany Niemiec to jakiś wysokiej rangi wojskowy i w ramach podziękowania puścił wolno pradziadka oraz wymazał z kartoteki jego przewinienia, dzięki czemu nie był już poszukiwany i mógł wrócić do rodziny.
Moi rodzice pochodzą ze wsi, wakacje spędzałam u dziadków (trochę u jednych, trochę u drugich).
Rodzice mamy (dziadek rocznik 1920, babcia 1929) byli niezwykli. Babcia lubiła zwiedzać Polske i czytać, dziadek hodował konie i zawsze powtarzał, że modli się za nas. Rodzice taty (dziadek 1916, babcia 1925) uwielbiali muzykę, było tam dużo płyt... Ciężko pracowali, ale na nic im nie brakowało...
Rodzice mojej mamy pochodza z wsi (dwoch roznych), ale w Łódzkim. I to takie wsie typu jedna droga, 30 domów, las. Babcia mi opowiadala nieraz jak musialy spac we 3 w jednym łóżku: ona, siostra i jeszcze jej babka. Albo jak jej mama (moja prababka) miala szczescie, bo była ładna i jak niemcy weszli do wsi to ona poszła z niemcem i uniknęła wywózki (jako dziecko nigdy nie rozumiałam o co chodzi, a teraz jak o tym myśle to mrozi). Jako dziecko co roku jeździłam tam na wakacje do nich i powiem szczerze, dla mnie to była frajda być przy zbiorach, bo powoziłam traktorem, leciałam przepolowywać krowy, zbierałam i nabijałam tytoń u sąsiadów. Masa ciężkiej pracy tak na prawdę. Sąsiedzi mieli syna w moim wieku, który tak na prawdę był tam od wszystkiego. Sam mówił, ze czasami nie wyrabia z zadaniem domowym, bo przy domu i zwierzelętach musi robić (to było około roku 2005, wiec też nie jakaś przeszłość niesłychana).
Najbardziej jednak lubię opowieść mojego dziadka. Jego mama była właśnie tą upragnioną krawcową, wiec roboty zawsze miała, a dziadek z bratem byli od dostarczania tego co ona tam poszyła ludziom we wsi. Kiedys wracali od pszczelarza (za worek poszytych rzeczy dostali słoik miodu) i jako dzieciaki się wygłupiali. Słoik spadł drogę i się potrzaskał... a oni jako dzieciaki na klęczkach płakali za tym miodem i lizali go z tej drogi. Dziadek opowiadał też jak jedli chleb z kiełbasą - każdy miał pajdę i plaster kiełbasy-sztuczka polegała na tym, ze za każdym gryzem przesuwali kiełbasę tak żeby mieć ją pod nosem i zjeść dopiero przy ostatnim gryzie, żeby dobre mieć na koniec, ale jakby co gryza ją czuć
A tak spoza rodziny, a w temacie ślubów z przymusu - babcia mojej koleżanki została żoną jej dziadka za.... butelkę wódki. Przyszedł chłop, dał gorzołki i wrócił z narzeczoną
Moje obie babcie były Katarzyny, ( jakiś wysyp tu czytam tego imienia) ja także nam imię po nich❤. Ale jedna miała ciężki żywot przy dziadku, do dziś mama wspomina że często uciekały oknem jak dziadek wracał do domu. Nocowały najczęściej w oborze u krowy pod żłobem. Babcia zmarła dwa tygodnie po ślubie mamy, przekonała się że mama ,,dostała’’ dobrego człowieka i nie musi już dłużej żyć. Dopiero po wielu latach dziadek zrozumiał co stracił. Do tego stopnia że przyśnił mi się w 15stą rocznicę swojej śmierci pytając czy nie wiem gdzie ona jest bo znaleźć babci nie może, obudziłam się z strachem ogromnym siadłam jak automat, tak myśle że to nie był taki nic nie znaczący sen. Życie mojej babci wpisuje się dokładnie w ten 20wieczny kanon.
Ja już babci niestety nie mam żeby zapytać, ale pamiętam, że nigdy dziadkowi nie wybaczyła, że zamieszkali na wsi. Ona urodziła się na Śląsku i kochała miasto. Dziadek, urodzony we Francji, bo jego rodzice wyjechali za pracą, wrócił jako pięciolatek na wieś na Podkarpacie. Dom na klasycznym zadupiu, nawet na tamte czasy. Po wojnie, kiedy jego ojciec zmarł a matka wyprowadziła się do miasta, dziadek wyjechał na Śląsk za pracą i tam poznał babcię. Podobno do 1970, z trójką dzieci, krążyli między Podkarpaciem a Śląskiem, bo na wschodzie dom rodzinny dziadka, który na nich czekał, a na zachodzie praca. I tak nie mogli dojść do ładu bo babcia za Chiny ludowe na wieś nie chciała 😂 ale w końcu dała się namówić. Czego żałowała do końca życia.
Swoją drogą, od roku, w wolnym czasie, staram się odnaleźć przodków i dotarłam do roku 1800. Szkoda że nie mam zdjęć przodków z tamtych czasów. Chciałabym wiedzieć jak bardzo różniło się życie kobiet z tamtych czasów, od czasów naszych babć.
Moja Babcia Walentyna pochodziła ze wsi, miała 6 rodzeństwa . Oczywiście rola pełna gęba, zwierzęta, praca non stop. chciała się wykształcić ,co dzień pokonywała kilkukilometrowa trasę do szkoły.Kilkoro z jej rodzeństwa wyleciało do Kanady. Reszta została na roli .Babcia w wieku 15 lat sama wyjechała i zamieszkała w mieście koło Krakowa. Pracowała i rozpoczęła naukę. Zdała maturę . Całe życie pracowała w zawodzie jako chemik. w wakacje jeździłam z nią do jej domu rodzinnego ,gdzie jej brat dalej utrzymywał gospodarkę ze swoimi dziećmi. A ona pomagała mu jak mogła. W tedy to była ciezka praca, a jak myśle jak musiało wyglądać jej życie za młodu to jestem pełna podziwu. Babcia była kilkakrotnie u swojego rodzeństwa w Kanadzie, nawet na dłużej . Tam rowniez pracowała jako opiekunka do dzieci .Jak widać cześć zostaje na ojcowiźnie, inni wyjeżdżają. Do końca życia Babcia pracowała, zawsze musiała coś robić nie umiała odpoczywać. Z kolei mój dziadek, mial 5 rodzeństwa jego matka zmarła w bardzo młodym wieku, ojciec oddał go na służbę do gospodarstwa gdzie wypasal krowy. Opowiadał mi ze mieszkał z nimi w oborze, nawet w zimie. A chlebodawca tylko na Boże Narodzenie pozwolił mu zjeść z nimi. Wypasajac krowy widział jak Niemcy wywożą Żydów do obozu w Oswiecimiu. Nie wiem jak uzyskal początkowe wykształcenie, ale pisal wiersze i opowiadania, które wydaliśmy w formie małej książeczki . Pozdrawiam !
Moja prabakra urodziła moją babcie w czasach pierwszej wojny swiatowej. Babcia powastała w krótkiej chwili miłości z jakimś żołnieżem. Jej matka zatrudniła się u gospidarzy, którzy po czasie wzieli moją babcie "za swe"czyli adoptowali a matka gdzieś zniknęła . Babcia miała bardzo ciężkie życie od niemowlęcia. Pamiętam, że każda prośba opowiedzenia swojego życia konczyło się słowami "oj dzieci " i łzami. Dlatego myśle że przeżyła więcej niż historie swojej adopcji. Szkoda,że już jej nie ma😢
Te historie żyją w naszych rodzinach. W tych historiach każdy z nas znajdzie coś znajomego,coś bliskiego kolejom życia naszych przodków,babć,prababek.
Doskonała książka! Zdecydowanie najlepsza, którą przeczytałam w tym roku z tego gatunku!
Pragnę aby takie historie nie umarły,by każdy z nas,na swój sposób, ocalał je od zapomnienia, za sprawą słuchania i rozmowy z starszymi ludźmi.
Okazuje się bowiem, że zwykła codzienność,która była czymś zupełnie powszechnym kiedyś, teraz rozbudza taką ciekawość!
Ja opowiesci o swoich przodkach dopiero poznaje. Są tragiczne.
Mój tata jest z 7 ciąży babci. Ma tylko starszego brata. Z 9 ciąży byla mała Ania i Marysia, którę zmarły miesiac po narodzinach. Moja babcia była obciążona genetycznie. Jej mama jako jedyna przeżyła wiek dziecięcy z 17(!) rodzenstwa. Prababcia miala 9 dzieci i tylko 4 przeżyła. Moja babcia jako jedyna córka z szesciu i 3 braci. Moze nie na temat do końca, ale cieszę sie, że choroby dzieci/poronienia to nie jest już temat tabu. Boli mnie to, ze nigdy babcia nie wyrzucila z siebie i ból nosila całe życie. Stracila 2x bliźniaczki donoszone i kilka razy prawdopodobnie też poroniła płody płci żeńskiej, bo płeć męska (tata i wujek) urodzili sie zdrowi.
Historia, ktorą poznalam dosłownie 2 tygodnie temu. Mojego wujka mama była nieślubnym dzieckiem. Panicz wykorzystywał 15 letnią służącą - jej mamę. Zaszla w ciążę i 'państwo' wyrzucili ją z dworu. Helenkę urodziła w drodze do domu, gdzieś w polu. 3 tygodnie tułala sie od wsi do wsi. Szczescie w nieszczęściu, bo ojciec juz nie żyl i jej mama ją przyjela z dzieckiem z powrotem do domu.
Moja prababcia ciężko pracowala w warszawie. Wybuchła II wś. Byla w ciąży. W trakcie ucieczki poroniła w ok 7 miesiacu. Nie miala nawet jak dziecka pochowac. Ktos zmarl we wsi przez ktorą przechodzili z rodziną. Ciało owiniete w jakies szmaty wlozyla do trumny obok zmarłego. Pozniej razem z pradziadkiem chcieli odnalezc ten grob, ale bez skutku. Mieli pozniej jeszcze 7 dzieci. Ostatniego syna urodzila w wieku 46 lat.
Po I wojnie praprababcia owdowiała. Zostala sama na sporym gospodartwie z 5 córek. Wyszla ponownie za lekko upoślodzonego, ale robotnego 17 lat mlodszego mężczyznę. Mieli wspolnie jeszcze 4 zdrowe córki. Mama mojego dziadka wyszla za mąż za brata swojego ojczyma. Mieli 9 synów. 5 przed wojną, w tym mojego dziadka, a kolejną 4 po wojnie, gdy pradziadek wrócił z przymusowych robót z Niemiec. Rodziła też je w polu i daty urodzen losowe byly. Dziadek urodził się w grudniu 1936 roku, a oficjalnie był z 1 marca 1937. Czwórka rodzenstwa zmarła w dziecinstwie ( od niemowlecia do 13 lat). Dziadek pod koniec zycia przenosil szczatki do jednego grobu i widzialam, jak cierpial, ze grobu braci nie mogl odnalezc i zlozyc do jednego grobu. Braci - Andrzejka 13 lat, Januszka 11 lat i Jerzyka 7 lat - pamiętał i tesknil za nimi. Wiem na jakim cmenatrzu zostali pochowani. Gdy przyjdzie czas, to podejmę próbę odszukania, a moze i przeniesienia na parafialny cmentarz zgodnie z wolą dziadka.
Prababcia nie umiala pisać i czytać, ale pieknie wyszywala, bo piekną pamiątkę po niej mamy . Po smierci dziadka oddaliśmy ją ostatniemu żyjącemu synowi.
Takich tragicznych wydarzeń w mojej rodzinie jest jeszcze więcej. Żałuję, że wsześniej byłam nie zainteresowana historią mojej rodziny, lub były one tak drastyczne do sluchania jak byłam dzieckiem. Teraz już na poznanie ich jest praktycznie za późno.
Za błędy przepraszam. Emocje wzięły górę.
Co do dat, to mój teść też miał też przesuniętą datę, ale o jeden dzień. Po prostu w sobotę nikomu nie chciało się iść do urzędu, żeby narodziny dziecka zarejestrować, to się szło w poniedziałek i mówiło się, że "wczoraj się urodziło", żeby nikt się nie czepiał.
Mój Tata urodził się na wsi. Jego rodzina była bardzo biedna, gdyż pradziadek był lekko duchem i narobił długów. Oczywiscie dziadek musiał je spłacać przez cale życie. Tato pracował bardzo ciężko od małego. Rodzina jednak była bardzo kochajaca i stosunek do kobiet był bardzo dobry. Babcia miala tylko 3 dzieci. Bardzo dbała o nie. Dlatego tata zawsze był bardzo czuły i zachowywał się nienaganie w stosunku do kobiet. Bardzo kochał swoja Mame.
W dniu w którym który dowiedział się o ciąży swojej żony, pojechał się pochwalic do swoich rodziców, marzył o dziecku. Niestety dowiedział się ze jego mama umarła wracajac z targu. Koń sam doczłapał się z nieżyjąca babcia do domu. Dla Taty dzień radosci i rozpaczy. Uczucia się w nim kotłowały.
Dla mnie to historia przemijania i zmiany pokplen.
Moja prababcia oraz babcia pochodziły ze wsi która jest w tej ksiazce wspomniana (Krępa) wizja że ktoraś z nich znała osobiście bohaterki opisywane we wspomnianym w książce fragmencie była (jest) piorunujaca dla mnie. Abstrahując od tych osobistych przeżyć podczas czytania, uważam że to jest tak mocna pozycja, że powinna być czytana przez wszystkich, pozwala zrozumieć kim jestesmy i skąd przyszliśmy.
Ja mam do opisania niestety bardzo smutną historię, którą opowiadała mi babcia. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu jak życie młodych, niewykształconych kobiet na wsi było trudne. W gronie znajomych miały Mirkę. Mirka była bardzo ładną dziewczyną, niestety jak większość ówczesnych koleżanek mojej babci, w tym ona sama, z biednego domu. Babcia mówiła: "ona zawsze bardzo ładnie się bawiła, na potańcówkach stali do niej kawalery, aby chociaż raz zatańczyć z nią." Zawsze na te majówki chodziły w grupach, bo nie wypadało, żeby któraś z dziewczyn poszła sama, bo to źle by wyglądało. I był taki Stasio, chłopak z sąsiedniej wsi. Nie był zbyt przystojny, ale dobrze tańczył, miał odziedziczyć rolę po ojcach, żart i prezencję miał. I Mirka wpadła mu w oko. Niestety miał chłopak opinię babiarza. Chociaż o ile kiedyś nie mówiło się o "tych sprawach" to chodziły głoski, że na każdej zabawie tańczył z inną. Co już miało oznaczać, że do jednej się nie przywiązywał. Mirce dość długo nie dawał spokoju. Mimo, że tańców mu odmawiała, on nie odpuszczał. I kiedyś straciła rachubę czasu, moja babcia z koleżankami wróciły do domów, bo rano obrządek, a ona chcąc nie chcąc została odprowadzona do domu przez Staśka. Bała się wracać do domu, bo droga prowadziła przez las. W domu podobno dostała burę, że jak ją zobaczyli jacyś sąsiedzi późną nocą z chłopakiem, to ploty będą. Jednak od tamtej pory coś się zmieniło i Mirka przestała patrzeć niechętnym wzrokiem na Staśka. Ten zaś nie odstępował jej na żadnej z zabaw. Mówiło się, że mają się ku sobie. Problem tkwił w tym, że on miał już upatrzoną i obiecaną narzeczoną i to podobno z miasta. A jak z miasta to wiadomo, lepsza. W rezultacie Babcia mówiła, że dziewczyna pochodziła z biednego domu i zorganizowano jej przyszłość u bogatego Staśka co trochę morgów miał. Mirka o niczym nie wiedziała i coraz bardziej zakochiwała się w chłopaku. I stało się to co najgorszego mogło się stać. Dziewczynie zaczął rosnąć brzuch. Tutaj z automatu stawała się trędowata. Nawet koleżanki przestawały z nią utrzymywać kontakt, aby nie było pomyślane, że "prowadzą się" podobnie co ich koleżanka. Babcia mówiła, że strasznie było jej żal Mirki, ale tak już na wsi było. Rodzina jej wściekła, bo ani pomocy w polu z niej nie było, ani już żaden "nie zechce". Poszli, więc do Staśka, aby z ciężarną się ożenił. On wiedząc, że jest na wygranej pozycji zaczął stawiać warunki. A to dwie krowy chciał, a to trochę ziemi. Z racji, że na roli miał zostać najstarszy brat Mirki, nie chciał się zgodzić, bo naprawdę niewiele mieli. Niestety chodziły słuchy, że Mirka od ojca i brata dostawała lanie. Czasami było słychać krzyki, innym razem widziano ją zapłakaną, jak chowała się po lasach. Babcia mówiła, że jej matka wytykała: "i widzisz, nie ufaj chłopakom, bo skończysz jak Mirka i nikt cie nie zechce". Stała się, więc niejako postrachem dla innych dziewczyn. Niestety dziewczyny w większości też nie wiedziały skąd to dziecko się wzięło. Babcia mówiła, że większość to do ślubu myślała, że już całowanie grozi ciążą. Matki z nimi nie rozmawiały o tych sprawach. Czasami widziały jak krowa się cieliła czy świnia i dawało im to do myślenia. Jakby tego było mało sam Stasiek opowiadał na wszystkich zabawach jaka to Mirka nie jest, jakby sam nie przyczynił się do jej ponurego losu. Któregoś dnia poszła wieść o zapowiedziach w kościele ślubu Staśka z tą dziewczyną z miasta. Poniżona, zgnojona przez całą wieś i rodzinę, Mirka nie wytrzymała. Tuż przed swoim rozwiązaniem rzuciła się do rzeki Brok, która w tamtych czasach była dość rwąca i pokaźna. Zakochana, zaufała niewłaściwemu chłopakowi. Niestety z historii moich babć to nie była rzadkość w tamtych czasach. Tak jak było wspomniane w filmiku, kobiety miały niewielką wartość na roli, mimo tego, że harowały ciężej niż mężczyźni. Wielokrotnie kobiety rodziły na polach, zbierając chociażby kamienie na polach będąc w zaawansowanej ciąży.
Ale niespodzianka ,nikt tak jak Jaśmin nie potrafi poprawić mi nastroju ❤Kochana,Ty potrafisz zrobić dobry dzień
Ja pamietam jak babcia mi opowiadała historie trochę straszna 😱Jak była mala nie pamietam ile miała lat ,ale mieszkała jak to mówiła w centralnej Polsce na jakieś małej wiosce . Jest to wioska każdy się znał i nigdy nikt po zmierzchu nie wychodził na spacery , ponieważ za jakimś rogiem stała stara Figurka Matki Boskiej ktoś zrobił jakby ołtarzyk . Stała ona tam jak babcia mowila ze sto lat , kiedyś wracająca grupa z kościoła przechodząc obok słyszała płacz dzieci krzyki i błagania o pomoc . Jakis czas później babcia wracała ze spaceru pod wieczór i poczuła coś dziwnego nagle usłyszała płacz dzieci , uciekła stamtąd jak najszybciej . Ponoć wieczorami słychać krzyki i prósby o pomoc . Jak pytałam babci co myśli ze się tam stało to mówiła ze zabito tam wiele dzieci były rocszzzelane przez Niemców . Nikt nie chciał o tym mówić . Nie wiem ile w rym prawdy ale jak byłam mała to strasznie to mną wstrząsnęło
Zaczęłam czytać ta książkę dziś i bardzo ciężko mi się ja czyta przez ładunek emocjonalny jaki niesie. Co chwile łzy mi napływają do oczu, zwlaszcza kiedy czytam o tych dzieciach, które urodzily się w strasznej biedzie, bez żadnych perspektyw, gdzie każdy dzień był naznaczony walka o przetrwanie i wstydem, gdzie posiadano jedne buty na cała rodzine😢 Mocna lektura i potrzebna. Czytając ja w obecnych czasach wydaje się to totalna abstrakcja. Jak silne musiały być wtedy kobiety i jakie brakow emocjonalnych doświadczali wtedy ludzie...
Może źle to zabrzmi, ale cudowne są te historie innych komentujących... Ja, dopiero jak straciłam ojca, zdałam sobie sprawę, że razem z nim odeszło mnóstwo historii, których już nigdy nie usłyszę, a z taty był przeaparat i taki trochę wolny, niebieski ptak, którego miłość usidliła. A kochał moją mamę do ostatnich dni. Po tych przeżyciach i wnioskach stwierdziłam, że trzeba wykorzystać czas, bo z dziadków to tylko jedna babcia mi się ostała. Póki była na chodzie, to rozmawiałam z nią i nagrywałam je opowieści, żeby kiedyś móc je spisać i przekazać dzieciom i wnukom. Niestety babcię dość szybko choroba zmogła, często szpitale odwiedzała, a wtedy głównym tematem było to, jak ją w szpitalu traktowano (a powiem w skrócie, że niezbyt dobrze) i choć próbowałam, do tych "starych dziejów" nie udało mi się już jej nakierować. Dlatego te historie innych komentujących są cudowne - zostały wysłuchane i zapamiętane, przodkowie sami chcieli się nimi podzielić i nie trzeba było ciągnąć ich za języki, żeby po kawałku odkrywać swoje korzenie.
Z takich historii, które najbardziej zapadły mi w pamięć, były dwie, a nawet trzy, tylko trzecia była składana na przestrzeni dziejów.
Pierwsza z nich dotyczyła "głupich nastoletnich zabaw" - ot jeden z dzieciaków (wiek nastoletni, ale nadal "dzieciak") znalazł naboje w domu i stwierdził, że fajną zabawą będzie powbijać je w pieniek, a na końcu go podpalić. Babcia przy tym była, jak i jej koleżanki, ale one się bały, więc trzymały się z daleka, zaś chłopcy musieli się popisać. Jeden niestety tak nieszczęśliwie stał, że wystrzelony pocisk trafił go w głowę. Przeżył, ale stracił oko. Poza nim, nikomu nic się nie stało.
Druga, z dzieciństwa babci, ale miała jakieś 7-13 lat, to opowiadała, że Rosjanie stacjonowali w okolicy i żołnierze pomieszkiwali u wioskowych, także u nich, choć prababcia była sama z dwójką małych dzieci (siostra babci jest o 7 lat młodsza, stąd podejrzewam, że więcej jak 13 lat babcia nie miała, bo jej siostra jeszcze do szkoły nie chodziła) i gospodarstwo musiała ogarniać. Nie żeby pradziadek zmarł, żył i miał się dobrze, ale niby z prababcią się rozwiedli - niby, bo papierka rozwodowego nie było, po prostu żyli w osobnych wsiach, a choć pradziadek ręki nie przyłożył, żeby robić za tatę babci i jej siostrze, to za to z chęcią zostawiał cichaczem swoje pranie na płocie. Do dziś nie ogarniam tego absurdu - rodzinę masz w dupie, ale no... prania se nie umiesz zrobić, to hyc na płot, pokorna żona pranie zrobi. Bo prababcia robiła... Jednak wracając do Rosjan - dzielni wojacy, świętując odbicie bratniego rodu, mocno się upili. A rano musieli wracać "do siebie" (nie wiem, może jakieś apele mieli, czy coś? Babcia nie umiała sprecyzować) i robili to w takim pośpiechu, że... wiadro z granatami zostawili. Prababcia, przeczuwając, że mogą z tego jakieś kłopoty wyniknąć, wzięła te granaty, przesypała do swojej zapaski (taki fartuch, podwinęła go po prostu i do środka nasypała granatów) i wyniosła nad rzekę. Niedługo później, może nawet tego samego dnia, przyszedł dowódca i pytał o te granaty. Prababcia mu wszystko powiedziała jak na spowiedzi i nawet dokładnie wyjaśniła gdzie je odłożyła. Gdy się okazało, że to prawda (bo sprzęt znaleźli), to dowódca powiedział prababci tylko "Ty durna babo, przecież jakby to wystrzeliło, to by ciebie nie było". W tej historii zawsze czułam takie "niewypowiedzenie". No bo dom pełen bab (jasne, jedno malutkie, drugie małe, może młodo-nastoletnie, dopiero trzecia dorosła), kilkoro/zgraja chłopów, alkohol, dom na końcu wsi, dalej już tylko pola, łąki i sady... serio skończyło się tylko na upiciu, pójściu spać i panicznej zbieraninie rano? Tak jakby wisiało coś w powietrzu, ale nigdy nie odważyłam się babci dopytać, czy nie było tam dodatkowego wątku... Może nawet i dobrze, że tego nie zrobiłam.
Trzecia historia jest nieco świeższa - od dawna wiedziałam, że jak mama była mała, to dom w którym mieszkaliśmy, był budowany. A był budowany na już, bo stary spalił się od pioruna (babcia przez długie lata w trakcie burzy stawiała Floriana na parapecie, paliła świeczkę i się modliła). Była wtedy też ogromna burza, lało jak z cebra, ale ognia i tak nie ugasiło. Nigdy się nad tym głęboko nie zastanawiałam, a jak kiedyś opowiedziałam o tym swojemu mężowi, to ten stwierdził, że to niemożliwe, żeby deszcz ognia nie ugasił i dodatkowo strażacy musieli ratować dobytek. No ale co ja mogłam? Widać niemożliwe stało się możliwe. Ale po wielu latach, jak już z babcią rozmawiałam o przeszłości, to się okazało, że to nie był taki zwykły pożar. Po wsi chodzili Rosjanie, bo gdzieś z okolic ktoś nadawał przez radio i chcieli się dowiedzieć, bo pewnie szpion. Z tego też powodu sąsiad poprosił babcię, żeby mógł ukryć u niej proch, bo jak Rosjanie zobaczą, to będą problemy. Czemu u babci miało być bezpieczniej? Nie mam pojęcia, raczej "do partii" nie należeli, żeby mieć jakiś immunitet, bo nie kojarzę jakieś sympatyzacji z komunizmem. W każdym razie babcia mu ten proch schowała na czas przeszukiwań, ale jak te się skończyły, to sąsiad po swoją własność nie przyszedł. Trwało to na tyle długo, że w końcu dziadkowie zdecydowali się przenieść proch na dach i stał tam, aż został prawie zapomniany. Bo jak piorun dach zapalił, to sobie babcia przypomniała, co tam jest. I wyganiała swoje dzieci precz z domu, a one (moja mama i jej młodsza siostra) kompletnie nie rozumiały, czemu je babcia w taką ulewę wygania i, mimo że wychodziły na zewnątrz, to zaraz wracały do domu. Jak o tym babcia opowiadała, to jakby na nowo czuła tę bezradność i zdenerwowanie, bo czasu na wyjaśnienia nie było, a dziewczynek wygonić się nie dało. Mama mi kiedyś opowiedziała, że one wtedy uciekły do wujka (kuzyna babci), który po sąsiedzku mieszkał, siedziały w kuckach u niego na podłodze i tak się trzęsły, że ogromne kółko kałuży naokoło siebie zrobiły. Babcia twierdziła, że nigdy ręki na swoje dzieci nie podniosła, więc podejrzewam, że musiała na nie tak porządnie ryknąć, że te w pędy poleciały do wujka i trzęsły się nie tylko ze strachu przed burzą, czy może pożarem, jeśli go widziały, ale też z tego, jak je babcia wygoniła. Choć mama nie wspominała o tym, żeby nie chciały z ciotką opuścić domu. W każdym razie ostatecznie ten proch wybuchł i z domu nawet nie było co zbierać, więc nawet nie było tu mowy o żadnym pożarze, którego deszcz nie mógł ugasić. Z tego też powodu potem dziadkowie mieli problem - nowy (a dla mnie stary, rodzinny) dom miał wtedy tylko fundamenty, więc podejrzewano ich, że stary dom specjalnie zniszczyli, żeby wyłudzić odszkodowanie i za te pieniądze zbudować nowy. Babcia mówiła, że musiała się urzędnikom tłumaczyć, ale podejrzewam, że chodziło o ubezpieczyciela.
Hej, witam wszystkich. Ja miałam to szczęście wychowywać się na wsi, a zaznacze że jestem dzieckiem osiemdziesiątych lat😊.Wspominam ten czas miło i beztrosko, oczywiście określone zasady i lekka praca w polu nas obowiązywała. Moje dzieciństwo nie ma się ni jak do czasów kiedy narodziła sie moja babcia, matka mojego ojca. Otóż moja babcia,Marysia, była najstarsza z trójki dzieci. Miała dwóch młodszych braci. Moja prababka wychodziła z założenia że kształcić to tylko trzeba chłopaków. Co za tym idzie,Marysia do 12 roku życia nie umiała czytać ani pisać, jej zadaniem było min poranne sprzatanie sieni, wypas bydła, głownie ķrów. Umiejętność czytania i pisania zawdziecza jednemu z kleryków który odbywał posługe w pobliskim tam kościele. Jej bracia natomiast z racji tego ze w domu nie pomagali nic, bo to wszystko robiła Marysia, mogli skupić uwage na nauce, która nie sprawiała im wogóle problemów, ukończyli wyższe uczelnie. Moja babcia nigdy nie narzekała na swój los, nigdy tez nie powiedziała złego słowa na swoją matkę. Była bardzo pogodną i wdzieczną za życie osobą.
To tak w wielkim skrócie wycinek z życia Marysi.
Pozdrawiam
To ja się podzielę, historią przykrą co prawda, ale z dobrym zakończeniem. Moja babcia urodziła się w Berlinie gdzie jej matka (a moja prababcia) została wysłana na tzw. "roboty". Ojca nigdy nie poznała, ponoć szedł z prababcią i babcią na ręku do pociągu powrotnego do Polski, jednak zawrócił na moment oddając córkę prababci, mówiąc "zaraz wrócę". Do tej pory nie wiadomo czy uciekł bo przeraziła go perspektywa bycia ojcem czy został gdzieś rozstrzelany. W każdym razie po powrocie w rodzinne strony prababcia ułożyła sobie życie z innym mężczyzną, ale nie jest mi wiadome czy po ślubie byli. Gdy moja babcia była nastolatką jej mama zachorowała na zapalenie płuc, czuła, że już z tego nie wyjdzie, że już jest na tyle źle, że niedługo pożegna się z tym światem, więc zaczęła pakować swoje córki (babcię i jej młodszą siostrę), ubierać je z zamiarem oddania ich do domu dziecka, żeby nie zostały bez dachu nad głową (stąd też moje podejrzenia, że po ślubie z wujkiem - jak nazywała go moja babcia nie była). Wujek zobaczył, że coś się dzieje i zaczął dopytywać co robi, dlaczego je pakuje. Na co prababcia, że musi dzieci oddać do domu dziecka, bo ona już umiera i że nie chce, żeby nie miały się gdzie podziać. Na co wujek uniósł się strasznie i zabronił jej oddawać dziewczyn. "Nigdzie ich nie oddasz, tyle czasu się u mnie wychowywały, więc tutaj zostaną, aż do pełnoletnośni, potem zadecydują same co będą chciały". Prababcia była jeszcze na tyle przytomna, że na prędkości załatwiła wizytę w urzędzie, żeby zabezpieczyć córki w jakiś sposób i ustaliła, że wujek podpisze jakiś dokument potwierdzający jego słowa, że dziewczyny zostaną pod jego dachem i opieką do osiągnięcia 18 lat. Tak też zrobili. Ostatnio zagłębiałam się bardziej w historię swojej rodziny i gdy babcia mi to opowiadała, zaczął się jej łamać głos, rozpłakała się, a ja oczywiście razem z nią.
Ja historii babki nie mam, ale historię mamy i ś.p. cioci, które wychowały się na wsi przy pasieniu krowy. Pewnego razu ciocia nastolatka zamarzyła mieć kolczyki, ale oczywiście babcia nie pozwoliła jej na takie fanaberie. No to ciocia buntowniczka stwierdziła, że postawi na swoim - znalazła odpowiednio ostre źdźbło trawy i jedno ucho sobie nim przekłuła na łące, a drugie - już nie dała rady z bólu, poprosiła o pomoc koleżankę, również wypasającą krowę nieopodal. W domu oczywiście dostała lanie, ale uszy były przekłute (ropiały przez rok, ale jednak się udało), a to było najważniejsze :D
Moja babcia wyszła za dziadka w wieku 16 lat, on miał 20 i zakochał się w niej o 1 wejrzenia jak pracował przy budowie domu jej rodziców. Urodziła w sumie 11 dzieci ale 2 zmarło w trakcie wojny i musieli je pochować w nieoznaczonym grobie na cmentarzu w nocy bo we wsi stacjonowali Niemcy. Babcia zawdzięcza życie żydowskiemu lekarzowi który przyjął jej pierwsze dziecko na świat bo poród był strasznie skomplikowany a ów lekarz zbiegiem okoliczności był na wakacjach we wsi (piękne widoki, obecny park narodowy itp). W czasie wojny dziadkowie 2 razy musieli opuszczać dom rodzinny bo za 1 razem szedł front niemiecki, potem rosyjski. Przez wiele lat stare chelmy niemieckie służyły jako miski na ziarno do podawania kurom. Kiedyś w piwnicy ziemnej babcia zakopała beczkę z solonym mięsem na zapasy, było to tuż przed nadejściem frontu rosyjskiego a że zapasy po wyrzuceniu ich z domu się skończyły to moja badass babcia wzięła flaszkę spirytusu i poszła tam. Całe pdoworko zostało zmienione w okopy i moja babcia przekupiła któregoś z żołnierzy żeby ją wpuścił po to mieso (część musiała oddać). Jakiś dowódca to zobaczyl: kobieta w chuscie na głowie idzie przez okopy a nad jej głowa świszczą kule. Dziadek mało na zawał nie zszedł jak się o tym dowiedział. Z tym zawsze będzie mi się kojarzyć bo niestety jej nie poznałam i nie zdążyłam zapytać mojej sp mamy o inne historie, ale super babcia która idzie jak w dym w ruskie okopy z flaszką po mięcho na obiad to jest idealne oddanie jej charakteru. I to jak kochała mojego dziadka do jego ostatnich chwil, byli razem 80 lat i przeszli tyle ze moje problemy to jest pikuś.
Mój dziadek mi opowiedział taka anegdotkę ze swojego dzieciństwa. Gdy był mały jego dziadek sam robił z drewna i dostępnych mu materiałów jakieś proste instrumenty i uczył jego i najmłodsze rodzeństwo na nich grać. Wszyscy uważali go za dziwaka, bo na wsi, oczywiście, było co robić i granie na instrumentach nie należało do typowych obowiązków. Ale, ze był stary to nikt się z nim nie kłócił, szczególnie dzieci. Jak dziadek pytał go, dlaczego musza uczyć się grać to odpowiadał im, ze przyjdzie wojna, i jak Oni będą szli na smierć to Wy Im będzie grać… Mówił, ze wyczytał to w Biblii. Jego kopia była cała zapisana jego notatkami i czytał ja wyrywkowo, tylko w sobie zrozumiałym porządku. To był czas zaraz po pierwszej wojnie światowej i nikomu w głowie nie była kolejna wojna… ale jednak jak wszyscy wiemy kolejna wojna przyszła… a więźniom w Auschwitz w drodze do komór gazowych przygrywała orkiestra…
O losie... Mam mnóstwo takich historii.. jedna ze straszniejszych jest to jak mój dziadek (rocznik 1905, nigdy go nie poznałam) miał "chrapkę" na jedną pannę że wsi ,a że ta była oporna na jego względy ,to ten ja złapał (dzień przed jej ślubem)zamknął w schowku nad domem ,tam wysmarował dziegciem i obsypał pierzem i taka biedna bez części odzienia wypuścił w dzień slubu😢... Za to mój pradziadek z drugiej strony trzy razy przegrywał cały majątek w karty😔 za co miał pretensje (?!?!) Do żony i dzieci... A wiadomo chłop zły to bije...jego córce,mojej babci (rocznik 1912) udało się dostać pracę w majątku wpierw jako pomoc kuchenna ,później kucharka i przez to usamodzielniła się na tyle,że ojciec jej męża nie wybierał 😊 i wybrała dziadka(1911rok) ,który był dobrym człowiekiem i tam nie było żadnej przemocy,a wręcz śmiem twierdzić ,że było swoiste równouprawnienie 😊 oboje ciężko pracowali i to dziadek wstawał pierwszy a babcia i koniem powozila ,a dziadek jej kolację robił.Wychowali i wykształcili trzech synów w tym mojego tatę.Znam też historię o złej macosze ,która prawie zabiła swoją pasierbicę za to,że nie chciała wstać o 3w nocy by iść w pole z ojcem,który od niechybnej śmierci ja uratował.. pozdrawiam Cię Jasmin😊 zawsze interesowały mnie takie historie rodzinne więc znam ich naprawdę sporo..
Moja Babcia - miała na imię Marta, była niezwykle psotną osóbką, co zresztą zostało Jej do końca życia, tj. do 81 lat. Gdy była młodą dziewczyną, do Jej domu weszli Rosjanie. W domu Babci wisiał stary, drewniany zegar, na którego wieżyczkach były postacie żołnierzy na koniach. W niektórych miejscach, figury te były pozłacane - nawet nie prawdzimym złotem. Rosyjscy żołnierze, oderwali obie postacie, z chciwości, gdyż błyszczała się złota farbka na figurkach. Jeden z żołnierzy, zauważył zegarek kieszonkowy, który był naprawdę złoty. Od razu wyciągnął po niego rękę. Moja Babcia, nie mogła dopuścić, aby w "rosyjskie" ręce wpadł skarb, który miała po swoim Tacie. Na zegarku widoczne były miejsca lekkiego nalotu, zabrudzenia. Babcia zasugerowała żołnierzowi, aby zegarek wyczyścił. Przeszła z nim do toalety, gdzie poleciła włożyć zegarek do wody w ubikacji i... poprosiła żołnierza, aby spuścił wodę. Nim do rosyjskiego okupanta dotarło, że zegarek zniknął... Babcia pędziła już przed siebie, uciekając jak najdalej. Miała frajdę, że zegarek nie trafił w ręcę Ruska. Gdy się zatrzymała, śmiała się do rozpuku z głupoty i zacofania Rosjan... Zawsze mówiła - lepiej spuścić coś w kibelku, niż oddać ruskim :)
Taka jest anegdota o wspomnieniach mojej kochanej Babci, z którą nie raz śmiałam się tak bardzo, że brzuchy bolały nas przez godzinę! Tęsknię za Nią, ale za każdym razem, gdy wspomniam Ją, wyobrażam sobie też tę młodą, dzielną kobietę, która wykiwała rosyjskiego żołnierza. Pozdrawiam Was wszystkie!
Moja babcia wyszla za maz mlodo, i swoja gehenne przez lata z dziadkiem przeszla. Do tej pory szukamy jednego z jej braci ktory zaginal po wojnie. Za to dziadek mial 5 siostr, o piatej dowiedzielismy sie przed jego smiercia.. okazalo sie ze poszla na sluzbe na dwor, tam prawdopodobnie zostala wykorzystana, zaszla w ciaze i.. moj pradziadek wygnal ja z domu. Prababcia dokarmiala jak ja mogla a potem rozplynela sie w powietrzu, rodzina dziadka zakazala o niej wspominac a on nawet nie pamieta jej imienia... historie z wsi sa czesto tragiczne, szczegolnie cofajac sie do czasiw wojny.
Moja babcia tez mi opowiadala jak byla w ciąży juz wysoko to musiala pracowac w polu, pewnego dnia gdy zaczal sie porod poszla pod wielkie drzewo na skraju pola i tam urodzila. Dziecko zaniosla do domu ,umyla ,polozyla spac a sama wrocila na pole..... Podpasek nie bylo, uzywala jakis ściereczek, a od święta waty.... Buty byly tylko do kościoła..... To wcale nie bylo tak dawno jak by nam sie wydawało przecież a ilez sie zmieniło... straszne czasy i czasem jak mowi do moich dzieci " dxisiaj macie wszystko" to hm.....no ciezko temu zaprzeczyć. Byla jeszcze taka anegdota z telewizorem😂. Jak babcia zobaczyla pierwszy raz telewizor ( ktory mial tylko sołtys) i w tym tv byl poprostu koń, to babcia zblizyla sie do monotora i patrzyla tak bokiem gdzie jest jego reszta bo widać bylo tylko jego jedną część 😅w sensie glowe , a reszty nie..... Niesamowite ....
Wychowałam się na wsi i moja babcia opowiadała takie rzeczy o swoim dzieciństwie i życiu swojej matki, ze o większości wolałabym zapomnieć. Natomiast coś, co mnie trzyma mocno do dziś to fakt, ze mężczyzna zawsze dostawał jedzenie pierwszy i zawsze dostawał najlepsze rzeczy do jedzenia a to, czym jaśniepan wzgardził lub po prostu czego nie dojadł zostawało dla dzieci. -.-
Robię edit bo jeszcze sobie przypomniałam, ze nawet już jako staruszka, mieszkając z moimi rodzicami w domu pełnym jedzenia, babcia zawsze coś chowała lub podjadała po kryjomu, jakby czuła, ze ona na to jedzenie nie zasługuje. 🥹
Mój teść opowiadał, że jak byl dzieckiem to najpierw jadł ojciec, a oni to ci zostało. Kiedy mój mąż był dzieckiem opowiadał, że ojcu nie raz zdarzało się zjeść cały obiad i nie zostawiać dzieciom
Jestem w trakcie czytania tej książki ❤ Jest wstrząsająca i przybliża nam życie zwykłych ludzi. Odczarowuje mit "starych, dobrych czasów". Polecam także " Służące do wszystkiego " tej samej autorki 💖
Dziękuję za polecenie drugiej książki,ja również właśnie czytam Chłopki
Ja dokładnie tak samo
Nie znam tej lektury i nie odsłuchałam jeszcze odcinka Jaśmin, a już czuję się bardzo zachęcona tym tematem i książką.
Książka wyprowadza cię z jednego mitu w drugi.
@@zbigniewskrzek9770 popieram właśnie dziś skończyłam
Moja babcia była kobietą ze wsi, ale zawsze była elegancka... Zawsze dbała o to żeby dom był piękny, czysty, i urządzony tak że nawet teraz wygląda to ok... Babcia była też tak świadomą osobą, swoje dzieci raz na rok ciągnęła do miasta do dentysty - moja mama do tej pory (a ma 65 lat) ma swoje zęby. Babcia miała przy domu piękny ogród a w domu istną dżunglę - gigantyczne monstery, palmy, paprocie... do tej pory pamiętam jak przesiadywałam w salonie wśród tych roślin... a babci salon był większy niż moje mieszkanie 64 metrowe....
Moi pradziadkowie Teodor i Wanda poznali się w taki sposób, że gdy rodzina Wandy podróżowała (czy przemieszczali się w celach nie turystycznych) wozem ciągniętym przez konie, dopadł ich deszcz, burza i ogólne nieprzychylności pogodowe. Na szczęście wtedy mijał ich nie kto inny , a pradziadek Teodor, który własnoręcznie i o własnych siłach wyciągnął ich wóz z dołu w którym utknęli. Tak właśnie zaczęła się ich miłość, owocem której było 7 dzieci w tym mój dziadek Waldemar. ❤
Bliski mi temat. Moja prababcia miala bardzo ciężko. Aż mi dreszcz przechodzi po plecach gdy przypominam sobie jej opowieść o tym, ze w trakcie wojny byla taka bieda na wsi, ze ona sie tak bardzo cieszyła, ze czasem jadla chleb z "rodzynkami", co pozniej okazalo sie byc odchodami gryzoni. Byla nieslubnym dzieckiem i tułała sie troche sama po tym świecie. Kolejna jej przerażającą historią byla sytuacja, w ktorej pasła krowy dla rodziny u ktorej pomieszkiwala i jedna krowa jej uciekła z łańcucha. Właściciel po tym ją prawie zatłukł 😢 Na szczęście jej dorosłe losy już nie byly az takie przykre, a przynajmniej taką mam nadzieje bo niestety nie uslyszalam z jej ust za dużo historii ze wzgledu na to ze umarla gdy bylam jeszcze mała. Wyszla za mąz za mojego pradziadka- troche trzymajacego głowę w chmurach, ktory wrocil nie wiadomo po co do Polski z Argentyny po kilku latach i to przed samą wojną 😂 na początku zażarty komunista, a później miłośnik radia Wolna Europa i sołtys wsi. Gdyby nie moja prababcia to gospodarka dlugo by nie pociągnęła, to raczej ona nad wszystkim czuwała. Prababcia urodziła 6 dzieci, w tym jednego chłopca, ktory niestety zmarł. Cięzko jest u nas z facetami od pokoleń. Gospodarka, 6 bab i jeden chlop z głowa w chmurach. Moja babcia jako ta jedna ze starszych i rozsadnych musiala sie czesto zajmowac domem i zwierzętami na kilka dni juz wieku 15 lat, bo pradziadek jechal politykowac do miasta, a prababcia gdzies znikala. Babcia rowniez urodzila same córki, w tym jedna przejęła gospodarkę i do dziś bez męża, z mała pomocą juz wiekowych rodzicow zajmuje sie wszystkim. Niesamowite miec w rodzinie takie cudowne i zaradne kobiety ❤
Moi rodzice są ze wsi do tego rocznik 39 i 46 więc wiadomo jak było.Ja nosiłam ubrania po rodzeństwie.Nie zawsze miałam co trzeba do szkoły.Z opowieści mamy te dawne czasy tak jak teraz miały plusy i minusy.Z tym,że teraz kobiety potrafią zawalczyć o swoje i stanąć po swojej stronie.
Ja mam taką historię: słyszaną od babci..
Nie wiem, czy to historia przed czy tuż powojenna..moja babcia miała przyjaciółkę, która mieszkała na mierzei wiślanej. Zimą, jak było głodno, ona i chyba jakieś jej towarzyszki, przeprawiały się przez zamarzniętą zatokę, pieszo rzecz jasna, na stały ląd, by zdobyć jakieś jedzenie dla dzieciaków, inne niż suszone ryby. Myślę o tych kobietach, jak zakutane w chusty, przemierzają ten lód, dla swoich dzieci.
Zostawiam tu tę historię, nie z myślą o książce, bo tak czy siak ją przeczytam, ale może ku pamięci. No i niech nam się nie wydaje, że mamy pod górę... żadna z nas lodowej zatoki nie przemierzała, żeby dać dziecku jeść. Jaśmin - serdeczności ❤
Moja rodzina nigdy nie miała nic wspólnego z życiem na wsi, jeśli chodzi jednak o literaturę uwielbiam Chłopów Reymonta od zawsze, chętnie też sięgnę po te ciekawą pozycję.. ciężkie życie i krwawica, to na pewno, wielkie dzięki Jasmin! Cudnie wybrałaś ❤
Witam, witam. Jaśmin cieszę się że znowu mogę uslyszec Twój głos. Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego najlepszego. 🤗👍🍀😘
Moja prababcia (której nie zdążyłam poznać) prowadziła wiejski sklep. Mimo, że mieli również pole i moja babcia i jej bracia od dziecka swojej mamie i tacie pomagali zajmując się choćby krowami, to jednak sklep kojarzył się z prestiżem i bogactwem, wobec czego prababcia miała... 120 chrześniaków. Dosłownie gdziekolwiek na wsi i w okolicy rodziło się dziecko, jego chrzestną zostawała moja prababcia (bo ma sklep, to pewnie i prezent się znajdzie). Podczas wojny niestety prababcię i pradziadka Niemcy okradli kilka razy i rodzina ostatecznie została z niczym. Wszyscy wtedy jakoś zapomnieli o mojej coraz bardziej schorowanej prababci oraz jej dzieciach, na przykład mojej babci, która młodo owdowiała i została sama z dwójką małych dzieci, zajmując się dodatkowo swoją mamą. Niestety jest to tylko jedna z kilku znanych mi historii... Pozdrawiam serdecznie!
Moja babka do małżeństwa z dziadkiem została zmuszona przez swego ojca w wieku 18lat który oczywiście dostał za nią od dziadka pole i konia. Dziadek w momencie ślubu miał 30lat więc na tamte czasy był już starym kawalerem. Całe życie darli z sobą koty. Babka urodziła 7 dzieci. Po śmierci dziadka dopiero mówiła że została zmuszona do ślubu i że nigdy nie chciała wyjść za dziadka bo był od niej dużo starszy, niski i nieatrakcyjny. Dziadek jak to gospodarz zawsze gonił wszystkich w pole do pracy, za kołnierz nie wylewał, a babce się nie raz oberwało gdy powiedziała coś co się dziadkowi nie spodobało.
Dzięki za tą polecajkę. Pzeczytałam ze wzruszeniem i trwogą. Wiem, że książka po części opisuje ciężkie życie mojej babci, dlatego tym bardziej jest mi bliska. Niesamowite, jak bardzo zmieniło się nasze życie na przestrzeni dwóch pokoleń.
Do dzisiaj pamiętam historię o mojej prababci Kasi która to musiała udać się po lekarstwa dla chorych dzeci zimą do pobliskiej większej osady niestety w czasie kiedy była załatwić sprawunki zerwał sie prom ( a najbliższy most był 29 kilometrów dalej) i nie miała jak wrócić do domu. Został jej długi spacer w śnieżycę ale bała się, że zanim dojdze to jej dzeci umrą w tym maleństwo karmione jeszcze piersią więc postanowiła przejść przez rzekę skacząc z kry na kre jakimś cudem się udało. A i jescze pamiętam jak opowiadała jak przyszli rosjanie a wraz z nimi historię jak we wczesniejszych wioskach gwałcili dziewczęta a nawet podobno we wiosce dalej jak nie znaleźli kobiet to zgwalcili 3 młodych chłopaków więc we wsi mojej babci ukryto dziewczynki w takim wykopanym schronie w tym mają babcie i ciocie ( prababcia miał koło 30 była za stara) Wtedy każde wyjście wymagało od niej specjalnych przygotowań za każdym razem jak musiała wejść z domu przywiązywała worek z kurzym obornikiem żeby śmierdzieć, smarowała nogi krwią, twarz weglem i robiła sztuczny garb ze starych szmat i chodziła o lasce wyglądała na zaniedbaną staruche tylko tak była bezpieczna przed "wyzwoleniem ze wschodu", a najśmieszniejsze, że kilka lat temu na trafiłam w anglojezycznym internecie na komentarz pewnego rosjanina który opisywał jak jego dzadek opowiadał mu ze w polsce na wsi same brzydkie i śmierdzące baby chodzą i nie ma ładnych kobiet
Mam historię siostry mojego dziadka. Kiedyś gdy była w ciąży i pracowała w polu nagle zaczął się poród. Więc poszła gdzieś na bok i urodziła dziecko. Zawinęła w chustę i poszła dalej pracować. Mówili że to była bardzo silna kobieta. Choć nie miała łatwo w życiu.
Skończyłam czytać tydzień temu. To jedna z najważniejszych książek w moim życiu.
To ja podzielę się paczworkiem- historie zasłyszane zarówno u mnie w rodzinie jak i od innych.
Mój pradziadek miał dwie żony i dziewięcioro dzieci, pierwsza umarła przy porodzie z którymś z kolei dzieckiem to wziął drugą- dlaczego? Nikt głośno o tym nie mówi, ale z perspektywy czasu wiadomo, że "do dzieci i do roboty". Nie mówię że to źle- takie były czasy (przed wojną). Nie wiem jak miałby ogarnąć gospodarstwo i tyle dzieciaków sam. Dorosłości dożyła chyba 5- a i tak gospodarstwo było tak małe, że został tam tylko najstarszy syn z rodziną. Co z resztą dzieciaków? Mieli szczęście- skorzystali na powojennym bumie na przemysł w PRL i przeprowadzili się do okolicznych miasteczek tam pracować.
Inna historia
W czasie wojny dzieci z miasta trafiły do rodziny na wieś jedna z dziewczynek w ramach swojej działki "do robienia przy domu" miała głównie prasować. Duża rodzina- prania było na okrągło dużo więc ona ciągle prasowała i prasowała. Czym? Żelazkiem do którego się wkładało żarzący węgiel. Z tego też powodu zatruła się czadem- raz poważnie, ale kto wie ile razy była trochę "podtruta". Później już przez całe życie bardzo nie lubiła prasowania.
Ostatnia historia
Wieś na pomorzu, w czasach wojny umierało się nie tylko od kul czy bomb- a od "wszystkiego". Zapalenie wyrostka robaczkowego to był wyrok- co się robiło? Kładło na furmankę i wiozło do szpitala- trząsło strasznie, więc mało która osoba wytrzymywała taką "wycieczkę". Żartowano, że jak ktoś dożył do tego szpitala to był już "zdrów".
Ale najbardziej przeraża los kobiet ze wsi w tamtych czasach- pracowały ciężko "w domu", przy dzieciach, przy zwierzętach (krowy przecież trzeba wydoić) i często gęsto pomagały w polu- maszyn przecież nie było, dużo prac robiło się ręcznie, a końcowo umierały przy porodzie, nosiły wodę (jedna studnia na klika gospodarstw bo tylko tam była woda i można było wydrążyć studnie), miały bardzo mało do powiedzenia bo decydował ojciec albo mąż i oczywiście wszechobecne przyzwolenie na przemoc w myśl powiedzenia "jak mąż żony nie bije to jej wątroba gnije"....
Los nie do pozazdroszczenia- jak dobrze, że dziś już nie musimy tego przeżywać.
Najsmutniejsze jest to że kobiety były tak urobione i umęczone, że były wręcz przywiązane do domu. Mężczyzna skończył robotę to szedł sobie pogadać/ wypić z sąsiadem.
A kobieta miała roboty od rana do nocy- dwa razy dziennie wydoić krowy, zrobić jedzenie (śniadanie, obiad i kolację), opiekować się dziećmi (mniejsze "doglądać", a starsze pilnować przy obowiązkach koło domu), prać, sprzątać- w tamtych czasach "bałagan" w domu był nie do pomyślenia.
A mąż jak wieczorem wracał to jeszcze miał "wymagania małżeńskie"....
Na wstępie powiem, że przyznaje, że odcinek słuchałam jednym uchem, bo tak ciekawe są opowieści w komentarzach, że nie mogłam się oderwać. Super inicjatywa, żeby każdy się podzielił!❤
Babcia od strony taty była najstarsza z rodzeństwa (chyba 9 żywych ich było). Opowiadała jak urodziło się kolejne dziecko i płakało któraś noc, bo było chore. I ojciec wziął kołyskę i razem z dzieckiem wyrzucił do sieni. Matka płacząca rano wzięła zwłoki dziecka i pochowała w sadzie i tyle było tematu. Zresztą tą matkę tak bił, że nawet chłopy ze wsi w końcu się zebrali i sprawili manto.
Sama babcia wyszła w wieku 16 lat za 29 letniego dziadka (wrocil że służby na morzu). Cały dom i pięcioro dzieci było na jej głowie, bo dziadek pił. Do tego być może jeszcze jest wątek kryminalny. Babcia miała 4 synów i jedna córeczkę. I ta córka w wieku 4 lat zachorowała i zabrali ją do Poznania (150km) do szpitala. I tam była niecały miesiąc, oczywiście odwiedziny za bardzo nie wchodziły w grę, po czym lekarze poinformowali, że dziewczynka zmarla. Babcia pojechała po swoją corke, ale stwierdziła na miejscu, że to nie jej dziecko. Jednak były to lata 60. Lekarze powiedzieli, że to ta, nikt z nią nie dyskutował. Do końca swojego życia babcia uważała, że jej córka żyje i to nie to dziecko.
Druga babcia pochodziła z jednego z zamożniejszych domów pod Zamościem. Ojca zabili bo uchylał się od kontyngentu. Potem spalił im się dom, bo sąsiad, pijak zasnął i od papierosa zajął się stóg siana a potem budynki. Następnie przyszła wojna. Wieźli ich wagonami na bydło do obozu, ale jacyś ludzie z innej wsi ich wykupili. Babcia w wieku 12 lat służyła w domu u obcej rodziny. Głównie pasła krowy. Po wojnie, jak tylko dorosła uciekła ze wsi do miasta na drugą stronę polski, zostawiając zrozpaczona matkę (mniej rak do roboty w polu)
Nie wiem, czy wszystko jest zgodne z prawdą (np to wykupienie), bo babcia nie wszystko mogła dobrze rozumieć czy pamiętać jako dziecko. Ale w 100% tak obie przekazywały te historie.
Mogę jeszcze dodać historie dziadka, któremu umarli rodzice, gdy miał 13 lat. Został wtedy w domu z siostrą bliźniaczka i starsza siostra w ciąży i jej mężem. Była taka bieda, że ta siostra wyrzuciła ich z domu i musieli sobie radzić sami. Podobno ta siostra z mężem łatwego życia potem na wsi nie mieli, bo wszędzie spotykał ich ostracyzm. A dziadek dał radę, został piekarzem i pracował do 70tki 😅
Pochodzę że wsi i wieś kocham do dzisiaj. Jaśmin dobrze Cie słyszeć. ❤
Moja babcia nie ma prawa jazdy. Nigdy nie jeździła samochodem. Dlatego możecie sobie wyobrazić jakież było moje zdziwienie jak usłyszałam od niej, że musiała kiedyś odebrać od wuja z sąsiedniej miejscowości (jakieś 15 km dalej) wóz z sianem bo jej ojciec kazał i jedynym środkiem lokomocji był koń, który był w gospodarstwie - jakie ciągniki? Ha ha. Siodło? Ha ha. Więc moja kochana babcia lat wtedy podobno ok. 18-20 wsiadła na oklep na tego konia i przyjechała na nim z podpiętym wozem tylko dlatego, że wuj jej siodło, zaprzęg i całą resztę pożyczył. Babcia opowiedziała mi to jakiś rok temu. Od tamtej pory nie czuje sie już taka dumna, że zdałam i moge jeździć autem. Kobiety 20 wieku to były prawdziwe, nieustraszone heroski ❤
Dodam i ja swoje trzy grosze do niniejszej dyskusji. Ciężką pracę na tzw. roli znam z autopsji bo od małego dziecka trzeba było pomagać rodzicom i dziadkom. Mimo wszystko jednak teraz są zupełnie inne warunki niż dawniej. Mama opowiadała mi, że na początku mieszkała w domu z glinianym klepiskiem, bez światła elektrycznego (do wsi elektryczność dotarła pod koniec lat 60-tych). Lekcje odrabiała wieczorem przy lampie naftowej, albo pszczelej świecy. Oczywiście było standardowe pasienie krowy i odrabianie pracą długów u bogatszych gospodarzy. Dziadkowie pracowali jeszcze u dziedzica odrabiając pańszczyznę. Dużym problemem było dotarcie do miasta np. do lekarza. Moja babcia gdy tata zachorował niosła go do szpitala 15 km na RĘKACH - doszła w ostatniej chwili, okazało się, że rozlał mu się wyrostek. Dziadziu opowiadał, że jak głód doskwierał to w niedalekiej rzeczce łapał raki. Reasumując cieszę się, że żyję w czasach jakich żyję.
Ale super, że akurat dodałaś tę recenzję! Wybieram się do Polski za kilka dni i rozglądam się za książkami do zakupu. A zazwyczaj jest to literatura faktu, więc.. idealnie. Dziękuję za materiał. Pozdrawiam z czeskiej Pragi!
Och, ile tu będzie historii do poczytania ... może jakieś nagranie .. ;)
Ja długiej historii nie mam, choć wiele razy rozmawiałam z moją babcią. Zmarła ona rok temu, dożywając 97 lat, więc wiele przeżyła i prywatnie, ale też patrząc pod kątem historycznych przemian. Pochodzimy z babcią z tego samego małego miasteczka, a te 70 lat, które nas dzieliło to był całkiem inny świat. I jak czasem niektórzy mówią (samej coraz częściej mi się zdarza) kiedyś to było to, gdy rozmawiałam z babcią bardzo bardzo byłam wdzięczna za czasy, w których ja żyję.
Babcia pochodziła z rodziny chłopskiej, urodziła się przed II wojną światową i w jej trakcie miała kilkanaście lat. W moich latach nastoletnich byłam mocno zainteresowana tematyką, literaturą wojenną, ale babcia jakoś od tego tematu stroniła. Nigdy do końca nie wiedziałam dlaczego i nie dowiem się już co się za tym kryło. Ale kiedykolwiek poruszałam ten temat, ona zręcznie przechodziła na jakiś inny.
Ale co do życia chłopek - to co najbardziej mi utkwiło i jest we mnie głęboko to historia małżeństwa moich dziadków. Ich małżeństwo zostało w pewien sposób zaaranżowane. Babcia nie wybrała sobie ukochanego i w wieku około 17 lat, jako młoda, delikatna i piękna dziewczyna została wydana za mąż za dziadka. Zmarł on przed moimi narodzinami, dlatego nie znam perspektywy drugiej strony, ale właśnie często babcia w opowieściach zaznaczała jak było to dla niej trudnie. Dziadek był od niej starszy o jakieś 15/20 lat. Oczywiście wiemy, że nie ma nic złego w różnicy wieku między partnerami, jednak, gdy obojgu to pasuje. Tu jednak zdanie babci w ogóle się nie liczyło. Liczył się majątek dziadka. Nie był on wielki, nie miał domu, miał ziemię. Dużo ziemi, a to w tamtych czasach było bardzo ważne. Nie wiem jak wyglądał ich ślub, nie wiem jak wyglądały i ile było spotkań przed ślubem. Z relacji babci, nawet pod koniec życia zawsze czuło się żal i smutek związany z małżeństwem. Gdy przeprowadziła się do domu męża nie liczyło się nic innego niż praca. Nie mieli łóżka, spali na sianie w izbie. Babcia wcześniej miała lepsze warunki życia. Mieszkała w domu z rodzicami, miała kilka sióstr w podobnym wieku i te lata w rodzinnym domu wspominała zawsze jako wesołe, niełatwe, ze względu na trudne czasy, ale mimo to beztroskie i wspaniałe. Odnosiło się wrażenie jakby skończyły się one wraz ze ślubem. Po nim babcia zachodziła w ciąże. Można się domyślić jak bardzo upragnione, skoro było ich 13. Z tych ciąż urodziło się 12 zdrowych dzieci. Z relacji babci i jej dzieci wynika, że ciąża z niczego nie zwalniała kobietę. Dziś też mówimy ciąża to nie choroba, ale w tym wypadku z niczego oznacza również trudne prace polowe. Ziemniaki, siano, zboża, słońce i ciąże, do ostatnich chwil do porodu. Aż trudno mi w to uwierzyć, a wtedy tam to było tak naturalne. Dziadkowie budowali dom, wcześniej mieszkali chyba u stryjów dziadka, którzy bardzo źle traktowali babcię. Babcia wspominała nieraz jak właśnie w ciąży nosiła cegły, żeby jak najszybciej wybudować ten dom. żeby jak najszybciej mieszkała u siebie. Przykre tym bardziej, że wiele lat później rodzina syna sprawiła, że z tego domu musiała się wyprowadzić, ale to już inny temat.
To co mi utkwiło to, że babcia wiedziała, że wiele ryzykuje tak ciężką pracą. Bała się o swoje nienarodzone dzieci, o to, że ta praca może na nie źle wpływać, że może je stracić. Ale z relacji babci wynikało, że musiała robić to, co nakazał dziadek, Nie było innej opcji. Babcia była całe życie oczytaną osobą. Skończyła tylko szkołę podstawową, ale jej pokój pełen był gazet, książek, miała naprawdę dużą wiedzę. Zawsze, gdzieś pozostawała we mnie myśl, co by było. Co by było, gdyby jej potencjał został wykorzystany. Jak wyglądałoby jej życie, gdy jej młodość przypadała na te czasy. Oczywiście to gdybanie. Nasze rozmowy odbywały się, gdy byłam nastolatką, potem studiowałam, wybierałam kierunki, które mnie interesowały, wybrałam partnera, w którym się zakochałam ... taki niewielki okres czasu a jednak tak wielki.
Dla mnie osoby z tamtego okresu to ikony, ikony charakteru, autorytety. Niepozbawione wad, ale mające takie korzenie moralności, pracowitości, wartości i mądrości, które choć trochę z tych pełnych dzbanów wlewały w nasze dusze. Jestem przeszczęśliwa, że z moich czworga dziadków, choć jedną babcię miałam okazję poznać i z jej życia i rad czerpać.
I dziękuję, że miałam okazję pierwszy raz po jej śmierci przelać choć cząstkę jej historii, którą mi przekazała.
Dziękuję Jaśmin
Moja babka opowiadała, że kilka dni przesiedziała na strychu czy gdzieś, schowana przed ojcem, bo nie chciała wyjść za jakiegoś gościa, który był bogaty. Matka jej donosila jedzenie, bo jej ojciec chciał ją pobić.
Taki bardziej straszny "kogel mogel"
Historia z życia wzięta.
Moja ciotka urodziła dziecko jako niezamężna panna i sprzedała je za maszynę do szycia.
Mam, kupiona - czeka niecierpliwie w kolejce.
Moi dziadkowie pochodzili z południowego wschodu po wojnie przeszli całą Polskę na pieszo pod Szczecin i wybrali pozycony poniemiecki dom. Wyboru dokonał dziadek argumentując, że obok jest las to pszczoły będą miały gdzie miód zbierać 😊 ot taka historia
Przeczytałam dzięki poleceniu i bardzo dziękuję! Dawno nie czytałam czegoś tak niesamowitego 🤯
To na pewno nie będzie jedna spójna opowieść, a raczej kilka, dość niechętnie opowiadanych historii z życia mojej babci (rocznik '33): babcia urodziła się w rodzinie chłopskiej w górskich rejonach małopolski, była jednym z 10'ciorga dzieci. Ich dom składał się z małej izdebki, w której stało 3 lub 4 łóżka, z tego też względu, część dzieci spała wspólnie. Dla tych z rodzeństwa dla których łóżka nie starczyło - było miejsce w oborze na sianie. Od momentu gdy skończyła ok. 6 lat zajmowała się swoim młodszym rodzeństwem. Przez większą część roku ona jak i jej rodzeństwo chodziło boso oraz głodno. Często moja prababcia mówiła jej by po coś do jedzenia poszła do wujostwa - tak 10-15 km w jedną stronę.
O moim pradziadku mówiła rzadko, głównie miała żal do niego o głód, który był, ale pszenicy "na chleb i wódkę musiało zawsze starczyć", ale jak dzieci z głodu jadły podpłomyki to potrafił zrobić sporą awanturę. Ogólnie z chlebem też nie było zbyt wesoło: w okresie okupacji piekło się 7 chlebów, 1 bochenek miał starczyć całej rodzinie na cały dzień; leśnym "oddawali" 2 chleby. Pradziadek przez okres wojny był w domu (pomimo powołania do wojska - miał dużo szczęścia), więc już w trakcie wojny na świat przyszło jeszcze jej młodsze rodzeństwo. Po jednym z porodów prababcia musiała wracać sama z dzieckiem, zimą ze szpitala, a do przejścia miała bodajże 35km. Zrobiła mu o to wyrzut (że nie odebrał jej ze szpitala), ale jego odpowiedź była krótka: "trzeba było d..pą uciekać".
Sama babcia, jak sama kiedyś przyznała, słabo gotowała i dopiero po ślubie się nauczyła. Pradziadek wychodził z założenia, że to jego żona ma gotować obiady dla całej rodziny, a jej córki mają jej w tym nie pomagać (babcia nie wyjaśniła czym to było spowodowane, czy faktem że np. za grubą skórkę odkroiły od ziemniaka czy coś innego). Czasami za to pomagała mojej prababci gdy ta była na służbie - tu też opowiedziała mi pewną historię: gdy prababci ubiła masło, poszły obie na rodziny w której pracowała, by to masło tam zostawić, gdy pani domu odwinęła masło zauważyła muchę, powiedziała donośne "fuu..." po czym brudnym paluchem wyciągnęła ją z tego masła. Całość chyba wyrzuciła (co dla mojej wychowanej w wierze babci było podwójnym ciosem).
Za mąż została wydana gdy skończyła 16 lub 18 lat, o to moja babcia miała pretensje do swojej mamy, że wydaje ją w tak młodym wieku. A jak już przy małżeństwie mojej babci jesteśmy... Dziadek, podobnie jak to często bywa, był alkoholikiem, oraz miał na boku kochanki. Moja babcia o tym wiedziała, jednak byli razem aż do jego śmierci. Pokazuje to jak bardzo jej wychowanie wpłynęło na podjęte decyzje: "nie ważne że pije i bije (tego nie wiem), masz przy nim trwać bo rozwód to grzech".
Jaśmin z willą czy bez i tak Cię kochamy❤. A urobiły się te kobietki i w polu i przy dzieciach. Zapłakac w kącie i to tak żeby nikt nie widział, zwłaszcza mąż.
Cóż za dzień.Czekaj a się doczekasz.😊 Dziękuję!!!
Moj pradziadek walczył w obu wojnach. Podczas drugiej dostał się do niewoli, z której uciekł ale do lasu. Prababcia była 6 lat sama. Babcia mówiła, że przez kilka lat odwiedzał ich niemiecki żołnierz, żadne romantyczne odwiedziny, po prostu im pomagał w gospodarstwie. Jak przyszli Rosjanie - probowali zabrać ostatnią siekierę. Prababcia wtedy się zbuntowała, krzycząc że im nie da bo jak zabiorą to ona z dziećmi i tak umrze bo skąd weźmie drewno żeby im obiad ugotować. O dziwo, podziałało - siekiera została.
Za dużo historii nie słyszałam, moja babcia chyba nie chciała opowiadać. Z jej opowieści przebija miłość jakaś tam, ale też bieda i normalne dla wszystkich bicie dzieci oraz braj poczucia jakiejkolwiek sprawczości, która jej została do końca.
Właśnie przeczytałam służące do wszystkiego...bardzo polecam