Moja mama była na ty. obozie. Nie płynęła żadną z łódek, gdyż drużynowa (opiekunka w zastepstwie) zabroniła temu, konkretnemu zatępowi wsiadać na łódkę, motywując swoją decyzję w sposób stanowczy i mądry: "Jak wróci wasza drużynowa to popłyniecie nastepnym razem. Ja was nie puszczę na jezioro". Drużynowa funkcyjna, dowodząca zastepem mojej mamy w tym dniu musiała wyjechać do Słupska i zastepowała ją "ta niedobra" druzynowa, która nie puściła dziewcząt na wycieczkę. Po całej tragedii moja mama pracowała przy sortowaniu i porządkowaniu osobistych rzeczy harcerek, któe utonęły. Mama nazywałą się Zofia Duniak. W dniu tragedii miała 14 lat. Po latach przypadkowo poznałem panią Marię Kazimierczak, która także była na tym obozie. Niestety ani moja mama nie pamiętałą Pani Marii, ani Pani Kazimierczak nie kojarzyłą mojej mamy. Obydwie panie już odeszły (moja mama 2 lata temu, Pani Maria znacznie wcześniej) i nie mam już możliwości wysłuchania ich opowieści w szczegółach.
@@Andrzej-eq6cw Oczywiście. Noja mama nie umiała pływać. Z reszta do końca zycia nie umiała. Jednak Palec Boży pogroził i nakazał żyć dalej. Harcerki które utonęły pochowane są w Łodzi na Starym Cmentarzu. Dobrze, że temat ich tragedii ktoś odświeżył, bo już mało kto pamieta ten fatalny obóz. Pozdrawiam Jacek
@@Andrzej-eq6cw To był 1948 rok. O czyms takim jak kapok wtedy nikt nie słyszał. Do łodzi wiosłowej wsiadły harcerki, do motorówki również. Motorówka zaczęła przeciekać i brała wodę, a nastepnie wywróciła się. Te dziewczęta, które umiały choc trochę pływac próbowały płynąć do brzegu, ale było już daleko. Te, które nie umiały pływać czepiły sie łodzi wiosłowej, przehcyliły ja w panice i również wywróciły. Po za tym nieumiejące pływac szukały ratunku w koleżankach i czepiały sie tych pływających, wciągając je pod wodę.
Moja mama była na ty. obozie. Nie płynęła żadną z łódek, gdyż drużynowa (opiekunka w zastepstwie) zabroniła temu, konkretnemu zatępowi wsiadać na łódkę, motywując swoją decyzję w sposób stanowczy i mądry: "Jak wróci wasza drużynowa to popłyniecie nastepnym razem. Ja was nie puszczę na jezioro". Drużynowa funkcyjna, dowodząca zastepem mojej mamy w tym dniu musiała wyjechać do Słupska i zastepowała ją "ta niedobra" druzynowa, która nie puściła dziewcząt na wycieczkę. Po całej tragedii moja mama pracowała przy sortowaniu i porządkowaniu osobistych rzeczy harcerek, któe utonęły. Mama nazywałą się Zofia Duniak. W dniu tragedii miała 14 lat. Po latach przypadkowo poznałem panią Marię Kazimierczak, która także była na tym obozie. Niestety ani moja mama nie pamiętałą Pani Marii, ani Pani Kazimierczak nie kojarzyłą mojej mamy. Obydwie panie już odeszły (moja mama 2 lata temu, Pani Maria znacznie wcześniej) i nie mam już możliwości wysłuchania ich opowieści w szczegółach.
Mogło Cię nie być na tym świecie.
@@Andrzej-eq6cw Oczywiście. Noja mama nie umiała pływać. Z reszta do końca zycia nie umiała. Jednak Palec Boży pogroził i nakazał żyć dalej. Harcerki które utonęły pochowane są w Łodzi na Starym Cmentarzu. Dobrze, że temat ich tragedii ktoś odświeżył, bo już mało kto pamieta ten fatalny obóz.
Pozdrawiam Jacek
@@jaceklesiow3553Czy w ogóle w łodziach były kapoki?
@@Andrzej-eq6cw To był 1948 rok. O czyms takim jak kapok wtedy nikt nie słyszał. Do łodzi wiosłowej wsiadły harcerki, do motorówki również. Motorówka zaczęła przeciekać i brała wodę, a nastepnie wywróciła się. Te dziewczęta, które umiały choc trochę pływac próbowały płynąć do brzegu, ale było już daleko. Te, które nie umiały pływać czepiły sie łodzi wiosłowej, przehcyliły ja w panice i również wywróciły. Po za tym nieumiejące pływac szukały ratunku w koleżankach i czepiały sie tych pływających, wciągając je pod wodę.