Jak zawsze dawka konkretnej wiedzy od Pani Izy i jej rozmówczyni. Słucham z pieczołowitą uwaga rad, a następnie streszczam żonie najważniejsze punkty live'a :) Do sierpnia jeszcze sporo się nauczę ,bo tak wypada nam termin. ;)
Dziękuję, bardzo potrzebowałam to usłyszeć, ostatnio na myśl o porodzie w szpitalu nie mogłam spać po nocach. Ta rozmowa jest bardzo uspokajająca, dziękuję:)
Fajnie jest Waszej rozmowy posłuchać. Trzeba się nastawiać pozytywnie😊 Ja jestem właśnie po pierwszej nieefektywnej próbie indukcji, a przed drugą. Z mojego punktu widzenia nie ma co się nakręcać i frustrować, a po prostu odpuścić na tyle ile się da. Na szczęście tu gdzie jestem jak najbardziej jest ruch na sali porodowej i wszelkie dodatkowe pomoce relaksacyjne.
Super wywiad, oby wszystkie położne miały takie podejście. Ja rodzilam 1 dziecko w 2022, w ciągu dnia zaczęły mi odchodzic wody, po kilku godzinach bez żadnej akcji skurczowej pojechaliśmy na porodówkę. Na sali zaliczyłam 3 zmiany położnych, z czego 2 pierwsze miały podejście pt. "Niech pani nie zadaje pytań, tylko sie skupi na rodzeniu". Nic nie było wyjaśniane, a dopiero ostatnia położna po 12h zabrała mnie pod prysznic, pomagała oddychać i rzeczywiście wierzyła, że coś się może zadziać. Teraz czekam na 2 poród (już niedługo) i wybrałam zupełnie inny szpital oddalony o 80 km.
Ja na pewno czesciowo dzieki oksytocynie, znieczuleniu i przebiciu blon plodowych urodzilam w 3 h praktycznie do konca chodząc i bedac podpieta pod ktg i kroplowke. (1 ciaza).
Teraz już wiem dlaczego mnie położne w szpitalu na Polnej tak chwaliły, że piękny, szybki poród, skoro jest tam tak mało porodów naturalnych bez znieczulenia i indukcji
Całą ciążę przygotowywałam siebie i swoją głowę do pięknego naturalnego dobrego porodu. Rodziłam w czasie pierwszej fali covidowej, zero wsparcia, zero osoby towarzyszącej. Niestety, 10 dni po terminie (ze względu na weekend) trafiłam na oddział patologii ciąży w szpitalu w na Borowskiej we Wrocławiu, gdzie przez tydzień wlewano we mnie okscytocynę, zarówno w czasie próby okscytocynowej, jak i prawilnych wlewek... Nikt nawet nie zajęknął się z czym wiąże się indukcja. Nikt nie skomentował przez tydzień zapisu ktg (kazano mi leżeć przez parę godzin na czczo, zatem przez prawie tydzień jedynym posiłkiem jaki jadłam była kolacja). Do czasu, aż w czasie ostatniego wywoływania tętno dziecka pod koniec ostatniej dawki okscytocyny zaczęło spadać, zbiegli się lekarze, położne, ogólny chaos i panika. Odłączono kabelek i tętno zaczęło wracać. Lekarz prowadzący na koniec zmiany (którego nie było w czasie samej akcji spadku tętna), stwierdził "błąd zapisu". To, jak zareagował personel, nie wygładało jednak na "błąd zapisu". Po 10 dniach zrezygnowana i zwodzona, słysząc, że "jak dzisiaj nie wyjdzie, to wtedy cesarka", postanowiono znowu mnie mnie zaskoczyć - balonik, który nie zadziałał. Tego dnia zaproszono mnie do zabiegówki i suprise! Jeszcze prostaglandyny. Swoją drogą, zrobili to w taki sposób, który komepletnie mnie przeraził. Po dwóch godzinach poinformowano mnie, że jest rozwarcie (ja nadal nie czułam skurczy), więc marsz na porodówkę. Absolutnie nie czułam się tam ani zaopiekowana ani uspokojona. Ze stresu (tak reaguję, a nie że to efekt porodowy...) zaczęłam wymiotować, trząść się, na co położna stwierdziła, że to świetny objaw. Tylko, że ja po godzinie wymiotowania nie miałam siły już na nic, a już na pewno nie na rodzenie... Poprosiłam o lewatywę, bo nieregularne posiłki szpitalne spowodowały, że od tygodnia nie wypróżniłam się ani trochę. Z całego porodu najlepiej wspominam właśnie tę ulgę, nie żartuję... Może zaraz po tym, jak przytuliłam dziecko. ;-) Oczywiście, dalej lała się okscytocyna, a ja byłam przerażona, że tętno dziecka znowu spadnie, a nikt tego nie odnotuje, bo niezbyt byli mną zainteresowani... Oczywiście w trakcie porodu komentarze lekarki i położnych typu "a miała być spokojna noc", "tutaj to szybko nie pójdzie" itp. Nie usłyszałam chyba ani jednego wspierającego słowa. Wymęczona skurczami (przy 4/5 cm rozwarcia miałam już parte, dzięki wspaniałej oxy...), poprosiłam o ZZO. Chwilowa ulga przyszła, ale okupiona była absurdalną sytuacją związaną z panią anestezjolog, na której widok drżały same położne i jej asystentka (swoją drogą kobieta była tylko niewiele młodsza od samej anestezjolog, a ta ewidentnie przejawiała zachowania mobbingujące ją... płakać mi się chciało za to, jak ją traktuje...). Tak czy inaczej, znieczulenie dało ulgę na godzinę. To, co później się działo, pamiętam jak przez mgłę. Utkwiło mi w pamięci, że moja ręka źle reagująca na wenflony, była prawie 4 razy taka, jaka powinna być. Poza tym, próbowałam rodzić w różnych pozycjach, ale ledwo miałam siłę obrócić się na łóżku, pozycja w kuckach była szczytem moich możliwości i to dosłownie na dwa/trzy skurcze. W totalnej bezradności, kiedy główka dziecka co chwilę cofała się w kanale rodnym, poprosiłam o nacięcie. Ostatecznie dziecko urodziło się po 14 godzinach, w porównaniu do łożyska, które było w totalnych szczątkach, co spowodowało kolejne pół godziny łyżeczkowania. Do tego oczywiście szycie. Jak się później okazało, straciłam bardzo dużo krwi, o czym dowiedziałam się w czasie wypisu na własne żądanie (nikt do tej pory nie powiedział mi dlaczego tak źle się czuję - co więcej, ukrywano przede mną ten fakt, udając, że wlewy z żelazem to standardowa procedura, a mogłam być kwalifikowana do przetaczania krwi...). Po porodzie dochodziłam do siebie pół roku. Najpierw utrata krwi spowodowała problemy laktacyjne (udało się po 2 msc zacząć KP). Macica nie chciała się obkurczać jeszcze miesiąc po porodzie. Parę dni po wyjściu ze szpitala (spędziłam tam prawie kolejnych 5 dni ze względu na żółtaczkę dziecka, ale jak się okazało, także mój zły stan), lekarz na kontroli stwierdził infekcję i rozchodzenie się szwów po szyciu krocza. Później była infekcja za infekcją, której nie mogłam wyleczyć. Samo krocze przestało mnie boleć dokładnie 6 miesięcy po porodzie, dzięki lekarzowi, który skutecznie zajął się moimi problemami po nieudanym szyciu. Teraz, kiedy słyszę słowo "indukcja", nie mam zbyt dobrych skojarzeń... Ani na szkole rodzenia, ani żaden z moich dwóch lekarzy, do których chodziłam w czasie ciąży, nie wspomniał nawet słowem, o tym, z czym się to wiąże...
Bardzo współczuję! Mam nadzieję, że złożyła Pani skargę na te zachowania personelu. Gratuluję, że mimo tej całej traumy wygrała Pani walkę o karmienie piersią!
współżycie z partnerem to naturalna indukcja. Wytwarza się naturalną oksytocyna a prostaglandyny zawarte w nasieniu przyśpieszają dojrzewanie szyjki macicy. Gdy mój syn był tydzień po terminie w taki sposób wywołałam poród ❤
@@magdadymek3225 Warto próbować mi również nikt nie powiedział, że indukcja przez seks bardzo pomaga. Szukałam informacji sama bo wiedza dawała mi większą pewność siebie w trakcie porodu. Choć wskazówek takich mój prowadzący lekarz mi nie udzielił, że nie musi być użyta sztuczna farmakologia. Podzielnie się własnym dobrym doświadczeniem nikomu nie umniejsza. Może tylko pomóc kobietom, które są przed porodem lub planują kolejne dzieci. Jestem szczupła tak więc daleko mi do krowy :D cóż za fantazja. Od kiedy krowy są przemądrzałe ?
@@magdadymek3225Warto próbować naturalnych metod indukcji o których niestety raczej nie dowiesz się od lekarza prowadzącego. Sama musiałam poszukiwać wiedzy aby się cieszyć szybkim i sprawnym porodem. I wcale nie chodzi o umniejszanie doświadczeniom innych osób gdy są traumatyczne lecz szerzenie wiedzy o naturalnych metodach indukcji. Czy dobre doświadczenia nie mogą pomóc w przepracowaniu traumy ?
O, na dniach będę mieć tam indukcję u swojego lekarza. Ciąża bez żadnych powikłań wiec zobaczymy czy jest tak jak Pani położna mówi.. bo opinie są różne ..:(
Poznań to cały czas poloznicza otchłań. Ani jednego szpitala z RPL. Wydaje mi się, ze mało która pacjentka doświadczy opieki i opcji wyboru jak rodzic o której tu mówicie. W ogóle w skali kraju tez. Położna z Poznania zresztą ma taki ton komendanta. A do poziomu empatii i podejścia Pani Izy mało kto doskoczy
Jak zawsze dawka konkretnej wiedzy od Pani Izy i jej rozmówczyni. Słucham z pieczołowitą uwaga rad, a następnie streszczam żonie najważniejsze punkty live'a :) Do sierpnia jeszcze sporo się nauczę ,bo tak wypada nam termin. ;)
Dziękuję, bardzo potrzebowałam to usłyszeć, ostatnio na myśl o porodzie w szpitalu nie mogłam spać po nocach. Ta rozmowa jest bardzo uspokajająca, dziękuję:)
powodzenia dla Was !
Fajnie jest Waszej rozmowy posłuchać. Trzeba się nastawiać pozytywnie😊 Ja jestem właśnie po pierwszej nieefektywnej próbie indukcji, a przed drugą. Z mojego punktu widzenia nie ma co się nakręcać i frustrować, a po prostu odpuścić na tyle ile się da. Na szczęście tu gdzie jestem jak najbardziej jest ruch na sali porodowej i wszelkie dodatkowe pomoce relaksacyjne.
Super wywiad, oby wszystkie położne miały takie podejście. Ja rodzilam 1 dziecko w 2022, w ciągu dnia zaczęły mi odchodzic wody, po kilku godzinach bez żadnej akcji skurczowej pojechaliśmy na porodówkę. Na sali zaliczyłam 3 zmiany położnych, z czego 2 pierwsze miały podejście pt. "Niech pani nie zadaje pytań, tylko sie skupi na rodzeniu". Nic nie było wyjaśniane, a dopiero ostatnia położna po 12h zabrała mnie pod prysznic, pomagała oddychać i rzeczywiście wierzyła, że coś się może zadziać. Teraz czekam na 2 poród (już niedługo) i wybrałam zupełnie inny szpital oddalony o 80 km.
Ja na pewno czesciowo dzieki oksytocynie, znieczuleniu i przebiciu blon plodowych urodzilam w 3 h praktycznie do konca chodząc i bedac podpieta pod ktg i kroplowke. (1 ciaza).
Teraz już wiem dlaczego mnie położne w szpitalu na Polnej tak chwaliły, że piękny, szybki poród, skoro jest tam tak mało porodów naturalnych bez znieczulenia i indukcji
Całą ciążę przygotowywałam siebie i swoją głowę do pięknego naturalnego dobrego porodu. Rodziłam w czasie pierwszej fali covidowej, zero wsparcia, zero osoby towarzyszącej. Niestety, 10 dni po terminie (ze względu na weekend) trafiłam na oddział patologii ciąży w szpitalu w na Borowskiej we Wrocławiu, gdzie przez tydzień wlewano we mnie okscytocynę, zarówno w czasie próby okscytocynowej, jak i prawilnych wlewek... Nikt nawet nie zajęknął się z czym wiąże się indukcja. Nikt nie skomentował przez tydzień zapisu ktg (kazano mi leżeć przez parę godzin na czczo, zatem przez prawie tydzień jedynym posiłkiem jaki jadłam była kolacja). Do czasu, aż w czasie ostatniego wywoływania tętno dziecka pod koniec ostatniej dawki okscytocyny zaczęło spadać, zbiegli się lekarze, położne, ogólny chaos i panika. Odłączono kabelek i tętno zaczęło wracać. Lekarz prowadzący na koniec zmiany (którego nie było w czasie samej akcji spadku tętna), stwierdził "błąd zapisu". To, jak zareagował personel, nie wygładało jednak na "błąd zapisu". Po 10 dniach zrezygnowana i zwodzona, słysząc, że "jak dzisiaj nie wyjdzie, to wtedy cesarka", postanowiono znowu mnie mnie zaskoczyć - balonik, który nie zadziałał. Tego dnia zaproszono mnie do zabiegówki i suprise! Jeszcze prostaglandyny. Swoją drogą, zrobili to w taki sposób, który komepletnie mnie przeraził. Po dwóch godzinach poinformowano mnie, że jest rozwarcie (ja nadal nie czułam skurczy), więc marsz na porodówkę. Absolutnie nie czułam się tam ani zaopiekowana ani uspokojona. Ze stresu (tak reaguję, a nie że to efekt porodowy...) zaczęłam wymiotować, trząść się, na co położna stwierdziła, że to świetny objaw. Tylko, że ja po godzinie wymiotowania nie miałam siły już na nic, a już na pewno nie na rodzenie... Poprosiłam o lewatywę, bo nieregularne posiłki szpitalne spowodowały, że od tygodnia nie wypróżniłam się ani trochę. Z całego porodu najlepiej wspominam właśnie tę ulgę, nie żartuję... Może zaraz po tym, jak przytuliłam dziecko. ;-) Oczywiście, dalej lała się okscytocyna, a ja byłam przerażona, że tętno dziecka znowu spadnie, a nikt tego nie odnotuje, bo niezbyt byli mną zainteresowani... Oczywiście w trakcie porodu komentarze lekarki i położnych typu "a miała być spokojna noc", "tutaj to szybko nie pójdzie" itp. Nie usłyszałam chyba ani jednego wspierającego słowa. Wymęczona skurczami (przy 4/5 cm rozwarcia miałam już parte, dzięki wspaniałej oxy...), poprosiłam o ZZO. Chwilowa ulga przyszła, ale okupiona była absurdalną sytuacją związaną z panią anestezjolog, na której widok drżały same położne i jej asystentka (swoją drogą kobieta była tylko niewiele młodsza od samej anestezjolog, a ta ewidentnie przejawiała zachowania mobbingujące ją... płakać mi się chciało za to, jak ją traktuje...). Tak czy inaczej, znieczulenie dało ulgę na godzinę. To, co później się działo, pamiętam jak przez mgłę. Utkwiło mi w pamięci, że moja ręka źle reagująca na wenflony, była prawie 4 razy taka, jaka powinna być. Poza tym, próbowałam rodzić w różnych pozycjach, ale ledwo miałam siłę obrócić się na łóżku, pozycja w kuckach była szczytem moich możliwości i to dosłownie na dwa/trzy skurcze. W totalnej bezradności, kiedy główka dziecka co chwilę cofała się w kanale rodnym, poprosiłam o nacięcie. Ostatecznie dziecko urodziło się po 14 godzinach, w porównaniu do łożyska, które było w totalnych szczątkach, co spowodowało kolejne pół godziny łyżeczkowania. Do tego oczywiście szycie. Jak się później okazało, straciłam bardzo dużo krwi, o czym dowiedziałam się w czasie wypisu na własne żądanie (nikt do tej pory nie powiedział mi dlaczego tak źle się czuję - co więcej, ukrywano przede mną ten fakt, udając, że wlewy z żelazem to standardowa procedura, a mogłam być kwalifikowana do przetaczania krwi...). Po porodzie dochodziłam do siebie pół roku. Najpierw utrata krwi spowodowała problemy laktacyjne (udało się po 2 msc zacząć KP). Macica nie chciała się obkurczać jeszcze miesiąc po porodzie. Parę dni po wyjściu ze szpitala (spędziłam tam prawie kolejnych 5 dni ze względu na żółtaczkę dziecka, ale jak się okazało, także mój zły stan), lekarz na kontroli stwierdził infekcję i rozchodzenie się szwów po szyciu krocza. Później była infekcja za infekcją, której nie mogłam wyleczyć. Samo krocze przestało mnie boleć dokładnie 6 miesięcy po porodzie, dzięki lekarzowi, który skutecznie zajął się moimi problemami po nieudanym szyciu. Teraz, kiedy słyszę słowo "indukcja", nie mam zbyt dobrych skojarzeń... Ani na szkole rodzenia, ani żaden z moich dwóch lekarzy, do których chodziłam w czasie ciąży, nie wspomniał nawet słowem, o tym, z czym się to wiąże...
Bardzo współczuję! Mam nadzieję, że złożyła Pani skargę na te zachowania personelu.
Gratuluję, że mimo tej całej traumy wygrała Pani walkę o karmienie piersią!
współżycie z partnerem to naturalna indukcja. Wytwarza się naturalną oksytocyna a prostaglandyny zawarte w nasieniu przyśpieszają dojrzewanie szyjki macicy. Gdy mój syn był tydzień po terminie w taki sposób wywołałam poród ❤
@@magdadymek3225 Warto próbować mi również nikt nie powiedział, że indukcja przez seks bardzo pomaga. Szukałam informacji sama bo wiedza dawała mi większą pewność siebie w trakcie porodu. Choć wskazówek takich mój prowadzący lekarz mi nie udzielił, że nie musi być użyta sztuczna farmakologia. Podzielnie się własnym dobrym doświadczeniem nikomu nie umniejsza.
Może tylko pomóc kobietom, które są przed porodem lub planują kolejne dzieci. Jestem szczupła tak więc daleko mi do krowy :D cóż za fantazja. Od kiedy krowy są przemądrzałe ?
@@magdadymek3225Warto próbować naturalnych metod indukcji o których niestety raczej nie dowiesz się od lekarza prowadzącego. Sama musiałam poszukiwać wiedzy aby się cieszyć szybkim i sprawnym porodem. I wcale nie chodzi o umniejszanie doświadczeniom innych osób gdy są traumatyczne lecz szerzenie wiedzy o naturalnych metodach indukcji. Czy dobre doświadczenia nie mogą pomóc w przepracowaniu traumy ?
Napisać taki słodko pierdzacy komentarz pod czyimś traumatycznym opisem porodu może tylko osoba maksymalnie bezduszna. Nie o merytorykę mi chodzi
O, na dniach będę mieć tam indukcję u swojego lekarza. Ciąża bez żadnych powikłań wiec zobaczymy czy jest tak jak Pani położna mówi.. bo opinie są różne ..:(
mam nadzieję, ze traficie na siebie ! Marta robi ogromną dobra pracę !
Poznań to cały czas poloznicza otchłań. Ani jednego szpitala z RPL. Wydaje mi się, ze mało która pacjentka doświadczy opieki i opcji wyboru jak rodzic o której tu mówicie. W ogóle w skali kraju tez. Położna z Poznania zresztą ma taki ton komendanta. A do poziomu empatii i podejścia Pani Izy mało kto doskoczy