ks. Piotr Pawlukiewicz - Ostrzeżenie przed uczonymi w Piśmie

แชร์
ฝัง
  • เผยแพร่เมื่อ 27 ก.ย. 2024
  • 30 października 2005 r., Kazanie z kościoła św. Anny w Warszawie
    MOWA JEZUSA PRZECIW UCZONYM W PIŚMIE I FARYZEUSZOM
    Ostrzeżenie przed uczonymi w Piśmie
    1 Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami:
    2 «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze.
    3 Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią.
    4 Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
    5 Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów.
    6 Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach.
    7 Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.
    8 Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście.
    9 Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie.
    10 Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus.
    11 Największy z was niech będzie waszym sługą.
    12 Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

ความคิดเห็น • 1

  • @MMaaddeelleeiinnee
    @MMaaddeelleeiinnee 6 หลายเดือนก่อน +5

    Myślę, że jeśli ktoś pyta o powołanie do samotności, to na pewno nie jego przypadek. Takie osoby znajdują w owym powołaniu swoje prawdziwe spełnienie i szczęście i nie muszą pytać , czy to ich droga, będą do tego dążyć sami. Ksiądz ma rację, trzeba się do tego przygotować. Niekoniecznie nauką tańca, ale całkowitym uniezależnieniem się od innych. To chyba najtrudniejsze, bo sami tego często nie wiemy, jak inni nami powodują. Ja też miewałam takie myślenie - wiele rzeczy się "nie da", nie umiem, nie nauczono mnie, nie mam nic do zaoferowana, jestem jak dziecko we mgle i nie wiem nawet w którą stronę zmierzać, stagnacja i smutek nad mijającymi szansami. I autentycznie, obiektywnie patrząc, to było pogrążanie się, mniejsza o to czy z s=własnej winy czy inni mnie taką uczynili. Ale pragnienie normalnego życia było większe, znalazłam mężczyznę a on mnie, chociaż aż dziwię się, że to się udało, ale początki małżeństwa nie były łatwe. Dużo musiałam w sobie zaprzeć tych utartych schematów myślenia, skostniałego patrzenia i pragnień, wynikłych z wyobrażeń, a nie z rzeczywistości. I to wciąż jest proces, ale dopiero teraz widzę, w czym byłam i co autentycznie ode mnie wtedy zależało, a zaprzepaściłam to. Mieszkasz już za długo ze starzejącymi się rodzicami? Jesteś ciocią od zajmowania się problemami tych, którzy już rodzinę mają? Zarabiasz, ale kasa się rozchodzi nie wiadomo na co? Oglądasz za dużo filmów, które dają przyjemne zaspokojenie emocjonalne? Życie w małżeństwie jest w Twoim zasięgu, jesteś wszak człowiekiem. Weź wreszcie odpowiedzialność za to, czym jesteś obecnie. Nawet jeśli nie z Twojej winy się tu znajdujesz, konsekwencje zawsze ponosisz Ty osobiście. Tu nawet nie chodzi o zmianę diety czy rozbudzenie zainteresowań, to są środki. Chodzi o to, by nie dawać sobie płynąć z prądem, ale pracować z tym, co się ma (niezależnie czy to nasza wina czy nie). Odkładaj co miesiąc pieniądze. Gotuj sobie sam/a, odkryj coś nowego, co inni skrytykują. Wydziel bardzo konkretny czas na to, gdy jesteś do dyspozycji innych a z reszty korzystaj, by ubogacać swój charakter, swoje wnętrze, wrażliwość na piękno i pojmowanie świata, by móc żyć dla Boga, a nie życiem innych ludzi i dla nich (rodzeństwa, rodziców, czy potem własnych dzieci). Miej jakieś cele ważniejsze niż spędzenie dnia i praca. Może to jakaś podróż, która da Ci radość? Może umiejętność? Może jakieś przeżycie? Zmierz się z tym, że się "nie nadajesz", że inni robią to lepiej, że nie masz predyspozycji. Może tak jest, możę to będzie z początku nieprzyjemne, ukaże Twoje braki, ale to można przezwyciężyć jedynie praktyką. Jeśli skupisz się na tym, a odstawisz na jakiś czas "szukanie połówki" i tęsknotę za życiem rodzinnym, jedynie zyskasz. Módl się w wyznaczonych porach a praktyki pobożnościowe niech będą jedynie częścią Twojego życia, a nie zapełnianiem emocjonalnej pustki. Nie bądź dla siebie pobłażliwy, przecież można od siebie wymagać dokładności, uporządkowania, schludności, estetycznego smaku w ubiorze, by nie być spóźnionym czy nie gubić ciągle kluczy. Za duża tusza, która uniemożliwia chodzenie po górach, długie wycieczki, chodzenie po schodach na wysoką wieżę, skąd widok zaprze dech w piersiach? Przestań się z nią oswajać i uczyć się żyć z nadwagą albo z niezdarnością ruchową. To Twój obowiązek, by zadbać o ciało dane od Stwórcy. Pij rano zsiadłe mleko zamiast śniadania, przegłódź się (od tego się nie umiera) raz na parę dni, suplementuj witaminę D, zrób codziennie przynajmniej 100 pełnych przysiadów (będzie bolało, ale z czasem mniej). Odżyjesz. Będzie Ci milej patrzeć w lustro, a na dodatek jesteśmy to winni naszemu przyszłemu mężowi/żonie. Mamy z naszej strony zrobić co w naszej mocy i to co od nas zależy, a nie wiecznie "akceptować" w nas to, co wymaga pracy i wysiłku. Gdy zrzucisz pierwsze 10 kg, zobaczysz, że możesz jeść i słodycze i pizzę i czipsy, bo nie będziesz tym wypełniać sobie pustki, a będzie to miłe urozmaicenie, które nie zaważy na nowym samopoczuciu. Jak ja bym chciała kiedyś dawniej usłyszeć takie proste recepty, takie konkretne kroki do przedsięwzięcia, a nie ogólne "ciesz się życiem niezależnie od posiadania rodziny" "módl się za przyszłego współmałżonka a wszystko będzie dodane"... Nie mamy się oswajać z życiem, które nas unieszczęśliwia, jak z tą tuszą. Przed człowiekiem jest praca do wykonania nad sobą i dość już tego odkładania. Z Panem Bogiem!