Kilka lat temu udałem się na lokalny staw z tatą powędkować. Dzień zapowiadał się owocny, ryby brał jak talala.. spławik nie zatrzymywał się, cały czas drgał pod względem brań. Nagle nastał moment ciszy... siedzimy tak z 1,5 h bez brań bez niczego, można powiedzieć, że było to kolokwialnie zapowiedz czegoś większego, krótko mówiąc cisza przed burzą. Nagle nasz spławik dostał takiego odlotu.. z tatą pomyśleliśmy, że to może być życiówka .... ojciec zaciął wędkę, oczywiście wylał piwo.. a dokładnie Tyskie ( wiadomo wędkowanie bez piwa to nie wędkowanie). Ojciec zaczął krzyczeć !!!! Rozkładaj podbierak... rozłożyłem.. Aż tu naglę nad taflę wody wyłonił się piękny ogon, a dokładnie Polskiego memowca tzw. Bobra... byliśmy w szoku, że taki oto okaz potrafił tak rozbudzić w nas adrenaline w przeciągu 5 minut. Hol trwał około 2 minut, ale niestety zestaw nie wytrzymał, wręcz strzelił i oprócz tego niestety kołowrotek jeb...., że aż miło. Stary zawiedziony , ja również , wręcz ubolewaliśmy. Nick na instagramie : _marcinq_02... Mam nadzieję, że tego soczystego drapieżnego nieogolonego gnoja dorwę na spininga i pokaże mu, kto tu jest królem Polskich nieprzewidywalnych stawów.
Kilka lat wstecz wybrałem się na jedną z naszych pięknych granicznych rzek… Rankiem skoro świt, jakoś w okolicach godziny 5 oddawałem już pierwsze rzuty w poszukiwaniu okoni i kleni na początkowej miejscówce. Z upływem czasu przesuwałem się w dół rzeki zaliczając pierwsze ryby i nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie hałas o godzinie 7 i głośniejsza muzyka, która zaczęła dochodzić z miejsca gdzie zaczynałem łowienie, a w świadomości miałem, że w leżącej obok wiosce żyje dosłownie garstka ludzi w podeszłym wieku. Mimo to postanowiłem kontynuować wędkowanie w dół rzeki i po dojściu już do ostatniego wytypowanego przeze mnie miejsca postanowiłem się cofnąć do mety na której zaczynałem. Po dotarciu do niej mój wzrok skupił się na czymś błyszczącym w środku rzeki. Po szybkim przyjrzeniu się już wiedziałem, że świecącym obiektem jest mały kleń szamoczący się w sieci, która została rozciągnięta przez całą szerokość rzeki… Szybko połączyłem kropki i doszedłem do wniosku, że musieli to zrobić ludzie których słyszałem lekko po świcie. Nie zastanawiając się poszedłem do drogi gdzie był polski zasięg. Ze względu na to, że byłem w takiej okolicy gdzie żadne pseudotwory typy psr czy ssr nigdy by nie dojechały, wykonałem telefon do Straży Granicznej. Krótko opisałem dla dyżurnego moje miejsce i odcinek rzeki i czekałem… no właśnie czekałem i czekałem… 40 min zanim zjawiła się Pani i Pan strażnik na quadzie. Zaprowadziłem ich na miejsce, szybko stwierdzili, że sieć jest w wodzie rzeczywiście, po czym mnie spisali. Na moje pytanie co będzie dalej z tą siecią, czy ją wyciągamy, ryby wypuszczamy i się rozjeżdżamy? Pani poinformowała mnie o tym, że nie są przeszkoleni z takich sytuacji i sami nie mogą podjąć sieci i czekają na informację z centrali. Minęła już godzina od zgłoszenia, a ja dalej stoję i patrzę jak w sieci co jakiś czas wpada kolejna rybka. Po chwili Pani strażnik powiedziała, że mają inne zgłoszenie i żebym chwilę poczekał, bo przyślę inny patrol, który przejmie sprawę. Po 10 minutach zjawił się patrol, a w rzeczywistości 2 młode łebki zaczynające przygodę w służbie. Po upływie kolejnych 5 minut zadałem pytanie: Panowie co robimy! Opowiedzieli mi spoglądając na mój długi podbierak na sztycy, że wszystkie ryby, które dosięgnę nim w sieci są moje i mogę je zabrać i jechać!!! Rozumiecie?!?! W sekundę się zagotowałem, bo straciłem 2 godziny łowienia i kłębek nerwów. Na koniec powiedziałem panom co o nich myślę i kilka ciepłych słów, pożegnałem się i pojechałem na kolejny odcinek rzeki. A żeby jeszcze patologii polskich służb nie było końca to po powrocie do domu 60 kilometrów z drzemki wybudził mnie telefon z komisariatu znajdującego się przy granicy, gdzie dyżurny oznajmił mi, że muszę się stawić na przesłuchanie w roli świadka w dniu dzisiejszym. Nie widziało mi się tracić czasu i pieniędzy na paliwo żeby tam dojechać, ale wybłagałem żeby stawić się w bliższym komisariacie, a zeznania im wyślą faxem. A finał tej historii jest wszystkim dobrze znany, że kłusoli nigdy nie odnaleziono…. Dziękuje za uwagę Instagram : spinning_life_pl
Najbardziej nieprawdopodobna rzecz na rybach… czy dla kogoś kto łowi już ładnych parę lat takie istnieją? Wydaje mi się, że każdy kto ma za sobą wspólne wyjazdy wędkarskie - zaczynając od tych z ojcem i jego kolegami, po wspólne z przyjaciółmi lub dziewczyną, ma poczucie, że na rybach można się spodziewać totalnie wszystkiego. Od ćwiczeń wojskowych podczas których nadlatuje Ci nad jezioro śmigłowiec bojowy i zrzuca żołnierzy, po łowienie późnym wieczorem nad rzeką w towarzystwie- jak się później okazało- topielca. Jednak najbardziej nieprawdopodobna sytuacja działa się podczas snu. Gdy nurkowałem w swoim ulubionym wędkarskim jeziorze i na dnie leżało dziesiątki spinningowych przynęt wędkarskich. Nie muszę chyba pisać jakie to uczucie gdy znajdujesz nad wodą jakiegoś woblerka w dobrym stanie, a co mówić gdy wyławiasz z jeziora ok 100 sztuk nowych przynęt. Bez wątpienia była to najbardziej nieprawdopodobna sytuacja, niestety tylko w śnie, ale uczucie ekscytacji powraca wraz z tym jak sobie o tym przypomnę😏 Jest jeszcze jedna śmieszna sytuacja. Tuszolowi może się spodobać😅 Jak po całym dniu na rybach, zmęczony wróciłem do domu i przyśniło mi się potężne branie i oczywiście zaciąłem… w stronę dziewczyny, która spała obok :D Pozdro 🙋♂️ Instagram: xzkacperx
Siema Ta historia jest tak wiarygodna jak opowieści mojego starego po niemal każdym powrocie z ryb, że taaaki szczupak mu się zerwał tuż przy podbieraku, jednak odróżnia ją to, że wydarzyła się naprawdę. W środku tygodnia, po pracy pojechałem na zasiadke karpiową. Szybka nocka, nad wodą pustki, cisza, spokój, to co lubię. Nie brałem namiotu, bo w końcu lato to można spać pod gołym niebem, a że jedna noc to trzeba ograniczyć sprzęt. Wędki w wodzie, sygnalizatory włączone to czekamy na branie. Pod śpiworem zrobiło się tak przyjemnie, że nawet nie wiem kiedy usnąłem. Nad ranem coś mnie jakby liże w kark, czuć łaskotanie sierści, warknąłem "Neli nie liż mnie" i schowałem się pod śpiwór chcąc dalej spać. Po chwili uświadomiłem sobie, że Neli (mojego psa) nie ma ze mną na rybach i z niesamowitą prędkością wyskoczylem z łóżka a po moim stanowisku spaceruje sobie sarna, rozumiecie? Sarna jak gdyby nigdy nic spacerowała sobie po moim stanowisku, ba nawet postanowiła mnie obudzić wąchając mój kark. Dziś się z tego śmieje, jednak w momencie, gdy sobie uświadomiłem, że pies został w domu byłem mega przerażony. Odnosząc się do konkursu to bardzo chętnie przyjmę taki zestaw, a że bardziej kręci mnie wędkarstwo karpiowe to wygrany sprzęt oddam mojemu bratu, który doskonale będzie wiedział jak go wykorzystać. Pozdro chłopaki! Insta: adameey_99 25:32
Tego lata brat zabrał mnie na ryby. Nie miałem zbyt dużego doświadczenia, ale namawiał mnie, że to świetny sposób na relaks, więc zabralismy swoje wędki i ruszyliśmy nad jezioro. Po niecałej godzinie rzucania w ciszy, w końcu poczułem, że coś złapało się na haczyk. Zaczęło tak ciągnąć, aż wędka prawie wyleciała mi z rąk! O, ryba ryba! krzyczałem do brata podekscytowany, ale nagle wędka się wyprostowała i przestałem czuć opór, żyłka się zerwała. Wkurzony, pod wpływem emocji rzuciłem wędkę w trzciny i zacząłem narzekać że chce jechać do domu i zwijać sprzęt. Sięgając po leżący na brzegu podbierak zauważyłem leżącą żyłkę wchodząca do wody. Od razu za nią złapałem i krzyczałem do brata że znalazłem zerwaną żyłkę. Szybko przywiązaliśmy ja spowrotem do mojej wędki i zaczęliśmy zwijać żyłkę. Okazało się, że ryba nadal tam jest i udało nam się wyhodować szczupaka 62cm. Była to moja życiówka. Ta historia nauczyła mnie żeby nie poddawać się zbyt szybko i nie wkurzać się gdy ryby nie biorą.mój nick do insta to jony72511
Najlepsza zecz jezeli jestes robolem albo jestes osobą ktora nie wie co robic w wolnym czasie to najlepsze co mozecie zrobic dla siebie to odpocząć. Ja wypoczywam oraz resetuje sie na rybach najlepsze uczucie na świecie ❤
Kiedy pierwszy raz pojechałem łowić na metodę, miałem dzień konia ryby brały jedna za drugą. W pewnym momencie było branie (karpiowe) na dwie wędki na raz. Złapałem obie i nie wiedziałem co zrobić. W końcu jedną wędkę zablokowałem o podpórki a drugą holowalem rybę. Nagle ryba na zablokowanej wędce zrobiła mocny odjazd i wyrwała jedną podpórkę. Z wędka w ręce rzuciłem się na ziemie po drugą. Złapałem ją w ostatniej chwili. Z problemami ale udało mi się wbić mocniej sztyce i zablokować trochę lepiej jedna z wędek. Gdy pierwsza ryba była przy brzegu podsunąłem podbierak pod nią i ostatnia część wpadła do wody na głębokość około pół metra. W amoku wszedłem po tą część ( w normalnym ubraniu) . Przymocowałem tą część (cały czas holując rybę) i złapałem rybę do podbieraka. Zacząłem holować drugą. Z racji, że mialem jeden podbierak (dość mały kosz) a pierwsza ryba miala okolo 4kg, pojawił się problem z drugą rybą ale jakoś obie zmieściły się do podbieraka. Ostatecznie rybą się nic nie stało, odhaczylem je i wpuściłem do wody. A i jeszcze kiedyś złowiłem ważkę na spławik xd. Chciałbym wygrać tą wędeczke, gdyż moja obecna wędka to jakieś mikado za stówkę, a ostatnio dość dużo spinninguje oczywiście bez efektów. Nick z ig: kwiatczaaaak. Pozdro
Był to całkiem zwykły dzień - spokojny poranek na molo, godzina 8:00, idealna pora na wędkowanie. Woda gładka jak lustro, słońce ledwo wstało, a ja ze spławiczkami siedziałem z nadzieją, że dziś fajnie połowie. Nagle, tuż przy moim spławiku, coś zaczęło poruszać wodą. Zbieram się, żeby zaciąć, kiedy kątem oka widzę… Starszego Pana . Gościu postanowił zrobić sobie poranny aqua-aerobik w mojej strefie wędkarskiej. Zanim zdążyłem się odezwać, na leżaku obok rozkłada się jego żona z ręcznikiem w panterkę i przekąskami. I oboje, nie pytając nikogo o zdanie, zaczęli tłumaczyć, że „to nie jest miejsce dla wędkarzy, to ich ulubiony kawałek molo”. No jasne, cała reszta molo wolna, ale oni uznali, że moje dwa metry kwadratowe to akurat ich prywatne kąpielisko. Pan, który pływał miał szczęście, że akurat w tym momencie nie zacinałem ryby, bo zamiast płoteczki bądź leszcza (takie ryby zazwyczaj są łowione na tym molo) na haczyku, wyciągałbym jego kąpielówki. Rzuciłem mu więc znaczące spojrzenie, a spławik na wodzie zdawał się mówić: „Zaryzykuj, chłopie”. Patrzę na nich, na molo, które oprócz nas było puste, i zaczynam się śmiać. Bo jak tu się nie śmiać? Oni obstawili moje stanowisko jak królowie na pikniku, a ja z wędką w ręku wyglądałem jak ktoś, kto przypadkiem wparował na czyjąś działkę. No cóż, poranne wędkowanie to czasem nie tylko ryby, ale i ludzkie atrakcje. kubak_28
Siemano, odkąd zacząłem przygode z wędkarstwem zawsze łowiłem na spinning, jakiś czas temu znajomy zaraził mnie zajawką fedderową na prywatnych łowiskach no to też mówię że od razu wlatuje nowy sprzęcik który jeszcze sam pomógł mi złożyć ponieważ byłem zielony jeśli chodzi o zestawy feederowe. W pewnym momencie zacząłem już jeździć częściej niż ziomal po różnych łowiskach. Ostatnim łowiskiem na ktore sie udalem była Bogdanka niedaleko Iławy, fajne łowisko, fajna rybka w wodzie, ale daleko do toi toi pół żartem pół serio. Jako że ryby słabo brały w późniejszym czasie stwierdziłem, że w końcu mogę pójść się załatwić do toika nie sądząc jakim kosztem, ponieważ kiedy wyszedłem z toika i wróciłem na miejsce w którym łowiłem zastałem już wtedy tylko same podpórki bez wędki na momencie uderzenie gorąca, biała gorączka,latanie w okół stawu za wędka no ale niestety już jej nie odzyskałem i stwierdziłem że wracam do spiningu po nieudanym sezonie feederowym. Insta k_kurzeja07
Pewnego letniego poranka wybrałem się nad jezioro, pełen nadziei na wielką zdobycz. Zarzucam wędkę, czekam, a tu cisza jak makiem zasiał. Nagle - branie! Szarpnięcie takie, że ledwo trzymam kij. Myślę: „To musi być gigant!”. Walczę z rybą, widzę, jak żyłka aż świszczy. W końcu z wody wyskakuje… mój własny spławik! Zdziwiony, patrzę, co się dzieje, a tu zza trzcin wychodzi kaczka z takim zdeterminowanym spojrzeniem. Okazuje się, że zainteresowała się moją przynętą, połknęła haczyk i teraz „walczyła” ze mną o dominację nad wędką. Zaczęła ciągnąć żyłkę na głęboką wodę, a ja, żeby jej nie zrobić krzywdy, próbuję się jakoś dogadać. W końcu kaczka wyszła z wody, usiadła na brzegu i zaczęła głośno kwakać, jakby mnie wyzywała. Ludzie dookoła pękali ze śmiechu, a ja skończyłem łowienie, oddając kaczce cały mój chleb. Od tamtej pory, gdy widzę kaczki, czuję, że jedna z nich jeszcze mnie pamięta i tylko czeka na rewanż! Dobrze że miałem mydło ze sobą zamiast ryb była kąpiel 😂 Ig: sz_moczydlowski
Super inicjatywa! Już widzę tę nową wędkę w moich rękach - czas pokazać, na co mnie stać. Dzięki za organizację, teraz pozostaje tylko czekać na koniec konkursu
Witam, 2 lata temu łowiąc na rzece która znajduje się nie daleko mojego miejsca zamieszkania (rzeka Pasłęka), łowiłem sobie na niewielkiego woblera, po czym zaciąłem ładnego Okonia (ok.25-30 cm). Po niedługim holu gdy ryba znajdowała się już blisko podbieraka, zobaczyłem jak odprowadzają go przeogromne klenie delikatnie go podgryzając (Klenie takie +60cm) Nie powiem przez moment zrobiło się gorąco :) 🔥🔥🔥 Mega fajny odcinek, Pozdrawiam Całą Ekipe 😎 mkaziul
Sytuacja miała miejsce na Odrze, klasyczny wypad na łódkę z 2 kolegami. Plan łapać do "szarego" bo potem każdy z nas miał coś do załatwienia, a miejscówka oddalona o dobre parędziesiąt kilometrów więc trzeba było jeszcze wrócić całkiem spory kawałek, wyciągnąć łódź itd kluczowe jest to, że kazdy musiał wrócić mniej więcej koło 22:00. Rzucamy za sandaczem, godziny mijają i cisza, czasami jakiś spław brzany, pogonienie bolenia. Powoli zaczynają kończyć się pomysły co robić, ryby na echosondzie widać, ale ewidentnie nie chcą brać, ani na lekko, ani na ciężko, ani na małe gumki, ani na kotlety. Na brzegu pełno sumiarzy i ekip które widać, że rozbite są na dobre parę dni. Pada hasło, ze godzina 21 spływamy bo jesteśmy blisko slipu i akurat powinniśmy się wyrobić z czasem. Godzina jak z zegarkiem w ręku 20:55 kolega oddaje ostatni rzut, my już zaczynamy powoli ogarniać pokład i wtedy słychać tylko klasyczne "SIEDZIII!" i kołowrotek zaczyna się palić. Dźwigam kotwę i zaczyna się walka, po chwili wiadomo, że to sum, ale nie mamy pojęcia jak duży jest i z każdą minutą wiemy, że mamy do czynienia z naprawdę wielkim wąsem. Pływamy za nim, a on nic sobie z tego nie robi dosłownie przyklejony do dna ciągnie nas po całej odrze, zaczynają się kłopoty kiedy ryba zaczyna niebezpiecznie robić dosłownie slalomy między zestawami wszystkich łapiących na brzegach, każdy zaczyna nam kibicować, kijek do 18 g który akurat był w użytku nie pozwala za nic oderwać tej ryby od dna, ani zapanować nad nią. Minuty uciekają, wszyscy zaczynamy się niecierpliwić i stawiać ile będzie miał wąsaty, po chwili zaczynamy sprawdzać rekord polski suma na googlach. Kiedy nagle znudzeni tym, że ryba zachowuje się jakby kompletnie nie wiedziała, że ktoś ją w ogóle ma na zestawie patrzymy na zegarki, a tam godzina 23, każdy już spóźniony, telefony cały czas dzwonią o której każdy z nas wróci i oczywiście nikt nie jest w stanie zrozumieć z osób z poza środowiska, że tyle czasu można holować rybę. Sum przeciągnął nas dobre parę kilometrów z Śląskiego odcinka Odry na Opolski, zaczynamy się śmiać, że brakuje jeszcze, żeby dostać mandat za łapanie na wodach innego okręgu bez opłat. Ryba zaczyna się powoli podnosić i wiemy, że ta cała walka, czas poświęcony itd zaowocuje nowym rekordem polski lub chociaż sumem 230+ jak nic! Ryba już prawie pod powierzchnią, wszystkie latarki skierowane w to miejsce, woda zaczyna lekko bomblować! Kolega przygotowany z rękawicą do podbierania, już się zastanawiamy jak go zmieścimy na łodzi i gdzie dopłyniemy do brzegu na szybką sesję! Po czym naszym oczom ukazuje się... sum na oko 170 cm podpięty pod brzuch.... strasznie nabity i gruby, ale mający "tylko" +/- 170 cm. Cały powrót do domu odbył się w ciszy, na odrę w tym sezonie już więcej się nie wybraliśmy :D Nick: Gropson
Miałem wtedy około dziesięciu lat. Byłem na rybach z moim śp. dziadkiem, który zaraził mnie pasją do wędkowania. Dziadek zawsze łowił na grunt lub spławik, a ja zaczynałem z nim swoją przygodę właśnie na spławik. Tamtego dnia, jak zwykle podczas wakacji, rano pojechaliśmy nad wodę. Po rozłożeniu sprzętu zaczęliśmy łowić pojedyncze płotki. Nagle mój spławik gwałtownie zanurkował. Bez zastanowienia zaciąłem i od razu poczułem, że to nie jest kolejna mała płotka. Dziadek wstał z krzesełka i z zaciekawieniem patrzył, jak walczę, dając mi przy tym rady. Po dwóch minutach pełnych emocji udało mi się wyciągnąć rybę - pięknego szczupaka, wymiarowego, bo mierzył aż 56 cm! Największym zaskoczeniem było to, że złowiłem go na... kukurydzę, zapięty wzorowo za górną wargę. Nie mam pojęcia, jak mój ówczesny zestaw to wytrzymał, była to najzwyklejsza niegruba żyłka oraz zestaw wędką teleskopowa z kołowrotkiem z biedronki. Nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze nacieszyć moim pierwszym szczupakiem, gdy dziadek też miał branie. Wyciągnął okonia co prawda niewielkiego, ale i tak oboje byliśmy zdumieni. Dwa drapieżniki na kukurydzę w jednym momencie? Takich rzeczy się nie zapomina. Dziadek później żartował, że kukurydza to teraz "nasz tajna broń na szczupaki i okonie". Od tamtej chwili wędkowanie z dziadkiem stało się moim ulubionym zajęciem. Razem spędzaliśmy nad wodą niemal każdą wolną chwilę, a ten dzień wspominam jako początek mojej prawdziwej pasji. Aktualnie łowie jedynie na spinning właśnie szczupaki i okonie ze względu na miejsce zamieszkania, a sporadycznie sandacze. Ig: milwo_ufc0
Pewnego poranka w lato postanowiłem wybrać się na ryby nad malownicze jezioro, które znane było z dużej ilości szczupaków. Zabrałem ze sobą wędkę, kanapki i oczywiście co najwazniejsze podczas nagrywania zapomniałem powerbanka . Gdy dotarłem na miejsce, słońce świeciło dosyć ostro, a woda w jeziorze lśniła jak tafla lustra. Zacząłem łowić, ale po godzinie bezowocnego czekania, postanowiłem zmienić miejsce. Przeszedłem kawałek dalej, w trzciny i powalone drzewa, gdzie wydawało mi się, że ryby będą bardziej aktywne i może coś uda mi się złowić . Po kilku rzutach w końcu poczułem delikatne szarpnięcie. Serce zabiło mi jak głupie - zaczynałem walczyć z rybą Kiedy w końcu wyciągnąłem ją na brzeg, okazało się że to nie jest zwykły szczupak, lecz niesamowicie ciemny można by było powiedzieć że aż czarny zębaty koleżka, jakby z innej bajki ryba. W momencie kiedy ryba już była w podbieraku i sięgnąłem po telefon przypomniało mi się że zapomniałem po pierwsze naładować telefonu a po drugie zabrac powerbanka cóż w tamtym momencie w duszy wypowiedziałem chyba z Milion różnych słów które myślę każdemu przychodzą na myśl na rybach jak coś pójdzie nie po myśli że to ujmę, wtedy przechodził jakiś starszy pan i spytałem czy mógłby zrobić zdjęcie i wysłać mi je później, oczywiście sam był w szoku że taki szczupak może mieć takie ubarwienie i bez chwili zawachania zrobił zdjęcie, niestety happy endu nie było ponieważ mija już z dobre 3 lata i ani zdjęcia nie widziałem ani tego pana a często jeździłem tam na to jeziorko żeby sobie porzucać za szczupakiem czy też okoniem , morał tej jakże przykrej historii : pamiętaj aby telefon był naładowany bądź zabieraj ze sobą znajomego który może cyknac ci fotkę pod warunkiem że sam nie zapomniał naładować telefonu Instagram : domino_fishing_pl Powodzenia wszystkim !!
Urlop zaplanowany na piękny gorący lipiec w pięknych Kaszubach . Domek i łowisko tylko dla siebie nikt nie przeszkadzał można było łowić na różne metody . Na ten wyjazd zabrałem pierwszy raz swojego przyszłego / już obecnego teścia . Chłop pierwszy raz na rybach z pożyczoną wędką na spławik od kolegi . Ja sprzętu zabrane tyle że do samochodu ledwo zapakowałem resztę rodziny . Od gospodarza wiemy że w łowisku ryby nawet + 10 . 4 dni teściu na liczniku około 40 szt karasia ja nic cały czas nastawiony na grubszą rybę . Zawiedziony nie miałem pomysłu już jakim sposobem podejść do ryby . W ostatni dzień znajdujemy jeszcze 2 h na połowienie i teść mówi że dzisiaj wyciągnie rybę +10 bo zastosuje starą metodę którą używali jego dziadkowie . Jak powiedział tak zrobił na macie dwa karpie po około 10kg na kukurydzę . Po tym wyjeździe zrozumiałem że mam więcej sprzętu niż talentu 😂😂😂😂 _hennig_dawid_
To był dzień jak z obrazka: słońce delikatnie przebijało się przez chmury, a ja rozłożyłem swój sprzęt nad spokojnym jeziorem. Wszystko zapowiadało się idealnie. Zarzuciłem wędkę, usiadłem na krzesełku i wpatrywałem się w spławik, marząc o wielkiej rybie. Po chwili spławik zniknął pod wodą! Zaciąłem wędkę i poczułem niesamowity opór. „To jest to!” - pomyślałem. Holuję, ciągnę, a żyłka napina się jak struna. Ludzie zaczęli się schodzić, bo ewidentnie coś dużego złapałem. Po dłuższej walce z wody wyłoniła się… wielka, włochata kula. Najpierw pomyślałem, że to jakieś mityczne stworzenie. Ale nie - to był dywan. Tak, DYWAN. Mokry, brudny i porośnięty jakimś dziwnym glonem. Ludzie wybuchnęli śmiechem, ale to nie był koniec. Kiedy próbowałem zdjąć dywan z haczyka, okazało się, że w środku coś się rusza. „O nie, to jeszcze żyje!” - ktoś krzyknął. Z duszą na ramieniu odwinąłem kawałek dywanu… a tam wyskoczył z niego bóbr! Bóbr spojrzał na mnie z miną, jakby mówił: „Człowieku, co ty odwalasz?”, po czym zgrabnie wskoczył z powrotem do wody i odpłynął. Zostałem na brzegu z mokrym dywanem, ludźmi śmiejącymi się do łez i poczuciem, że powinienem zmienić hobby. Od tamtej pory, gdy ktoś pyta, co złowiłem, zawsze mówię: „Dom bóbra. W komplecie z lokatorem.” Ig: Zielak122
Dobra to lecimy. Byłem w tamtym roku na zawodach (maraton wędkarski), no i po wylosowaniu stanowiska wiedziałem że jestem w ciemnej d... Każdy coś wyciągał i wszyscy oddalali mi się w rankingu i niestety nie działało to dobrze na głowę bo kombinowałem z przynętami, haczykami i nagle baaaammm... Zaczęło się Eldorado, z 27 miejsca udało mi się przeskoczyć na 13, po wyłowieniu paru karpi. Jednak wisienką na torcie okazał się 90cm sandacz złowiony koło 01:30 na KULKĘ o smaku kokosa. Była biała, to mogła go skusić. Najlepsze w holu ryby było to, iż po wędce i delikatnym prowadzeniu obstawiałem jakiegoś leszcza z 20cm, jak już przy brzegu sandacz odbił od dna, to się zdziwiłem ja i dwóch ziomków którzy podebrali mi tego giganta. Dzięki tej rybie, z 13 miejsca udało mi się awansować na 2, tylko już później mniej brały i niestety zamiast parasolu wędkarskiego wygrałem dwa sygnalizatory, bo zaklasyfikowałem się na 5 miejsce. Morał tej opowieści jest taki żeby się nie poddawać bo nawet słaby początek nie może nam przeszkodzić na rybach. Ważne jak się kończy, także trzeba czekać na nowy sezon i lecimy po mamuśki 😁
To była jedna z tych nocy, gdy jezioro wydaje się trzymać oddech, a w powietrzu czuć, że coś niezwykłego ma się wydarzyć. Wybrałem się na sandacza, choć wszyscy mówili, że to nie sezon. Miałem swoją ulubioną wędkę, zestaw, który nigdy mnie nie zawiódł, i srebrno-zielonego woblera, który już nie raz przyniósł mi szczęście. Znalazłem miejsce na końcu zatoki, gdzie dno gwałtownie opada, a prąd wodny tworzy mały wir - idealna miejscówka na drapieżnika. Zarzuciłem przynętę i czekałem, przesuwając ją powoli wzdłuż dna. Cisza była wręcz hipnotyzująca, przerywana tylko delikatnym chlupotem wody. I nagle - to lekkie, ledwo wyczuwalne szarpnięcie. Przez chwilę myślałem, że to zaczep, ale w ułamku sekundy poczułem mocniejsze pociągnięcie. „To on” - pomyślałem, serce zaczęło mi walić jak szalone. Zaciąłem i od razu poczułem ciężar po drugiej stronie. Wędka wygięła się w łuk, a kołowrotek zaczął grać swoją melodię, gdy sandacz zaczął walczyć. Był silny - naprawdę silny. Ciągnął w lewo, potem w prawo, raz nurkował głębiej, raz próbował się wyrwać w górę. Trwało to dłużej, niż się spodziewałem, a moje ręce zaczęły już drżeć z wysiłku. W pewnym momencie miałem wrażenie, że holuję potwora, a nie sandacza. Gdy w końcu go zobaczyłem, aż zaparło mi dech. Był ogromny - długie, smukłe ciało pokryte srebrzystymi łuskami, a płetwy lśniły w świetle mojej latarki. Wyciągnąłem go na brzeg i zmierzyłem - 93 centymetry, przynajmniej 7 kilogramów. To był najpiękniejszy sandacz, jakiego kiedykolwiek widziałem. Trzymałem go przez chwilę w rękach, zrobiłem kilka zdjęć, a potem… postanowiłem go wypuścić. Patrzyłem, jak majestatycznie odpływa w głębinę, i poczułem coś, czego nie da się opisać - dumę, spokój, a przede wszystkim wdzięczność. Ta chwila została ze mną na zawsze. Kiedy opowiadam o tym sandaczu, wciąż czuję ten dreszcz emocji, jakbym znów był tam, nad jeziorem, w tej niesamowitej, cichej nocy. Instagram: Rutek154
Janek, zapalony wędkarz z małej wioski nad jeziorem Krystalicznym, od zawsze marzył o złowieniu czegoś wyjątkowego. Pewnego letniego poranka postanowił wstać przed świtem, zabrać swoją starą wędkę i wyruszyć w miejsce, które według miejscowych legend skrywało „Króla Jeziora” - ogromną rybę, której nikt nigdy nie widział, ale każdy o niej słyszał. Dotarł na miejsce - cichą zatoczkę otoczoną gęstym lasem. Mgła unosiła się nad wodą, a ciszę przerywało jedynie skrzypienie jego łódki. Janek zarzucił wędkę i czekał. Mijały godziny, a on nie złowił nawet najmniejszej płotki. Zaczął tracić cierpliwość, kiedy nagle spławik zniknął pod wodą z taką siłą, że niemal wyrwało mu wędkę z rąk. Zaciął błyskawicznie, a żyłka napięła się jak struna. Coś ogromnego szarpało się pod wodą. „To musi być on - Król Jeziora!” - pomyślał Janek, czując jednocześnie ekscytację i strach. Walka trwała dobre pół godziny. W końcu, z trudem, udało mu się podciągnąć zdobycz do powierzchni. Ku jego zdziwieniu, na haku nie wisiała żadna ryba, lecz... stara, zakurzona szkatułka. Z trudem wciągnął ją na łódkę. Była zdobiona złotymi ornamentami i wyglądała, jakby pochodziła z innej epoki. Janek otworzył wieko, a w środku znalazł mały, świecący kamień. Kiedy go dotknął, coś niesamowitego się wydarzyło - jezioro zaczęło wirować, a z wody wynurzyła się ogromna postać złożona z wody i światła. - Jestem Strażnikiem Jeziora - powiedziała postać. - Przez wieki strzegłem tej szkatułki. Ten, kto ją znajdzie, musi odpowiedzieć na jedno pytanie: Czy oddasz ten skarb, by chronić jezioro, czy zatrzymasz go dla siebie? Janek zaniemówił. W końcu wydukał: - Oddam. Jezioro jest naszym domem, naszym życiem. Nie mogę go skrzywdzić. Strażnik uśmiechnął się i zniknął, a szkatułka przemieniła się w ogromną, złotą rybę, która wskoczyła do wody i zniknęła w głębinach. Janek wrócił do wioski z pustymi rękami, ale od tamtej pory jezioro stało się bardziej żyzne niż kiedykolwiek. Ryby brały na każdą wędkę, a mieszkańcy żyli dostatnio. Legenda o Janie i Królu Jeziora przetrwała do dziś, a wędkarze z całej Polski przyjeżdżają, licząc, że spotkają tajemniczego Strażnika. Ale tylko nieliczni wiedzą, że prawdziwym skarbem jest harmonia z naturą insta: bar.tekw_
Siemanko, z 5 Lat temu bylem na szkoleniu firmowym , na którym mieliśmy za zadanie stworzyć własnoręcznie od podstaw kajak kanadyjkę kanu 1:1. Że ja jedyny wędkarz w grupie to zostałem tym arcydziełem:) obdarowany.Myślałem sobie, że super plywadelko na wypady wędkarskie będzie. Pewnego kwietniowego dnia wziąłem Brata na pokład i pierwszy raz wypłynęliśmy ponad 4 metrowym Kanu . Ja spakowany jak przystało na wędkarza we wszystko co miałem i ogień. Po kilkunastu metrach testowania kanadyjki radocha, kajak szczelny i wygodny i szybko się odpychaliśmy pagajami. Popłynęliśmy kilkadziesiąt metrów od brzegu i zachciało mi się na szybko skręcić a, że kanu mało stabilne no to wywrotka. Pod nami 8 m głębokości , przerażenie w oczach.Brat dopłynął do brzegu po kilkunastu minutach. Choć miał ciężko ze względu na 115 kg wagi :). Ja odwróciłem kajak do góry dnem. Pomyślałem wtedy, sprzęt trzeba ratować i plecak wędka na kajak .Kajak w poprzek,i tak powoli przemieszczałem się w stronę brzegu. Płynąłem z 40 minut jak dopłynąłem dotarła wezwana straż pożarna z pontonem. Okoliczni mieszkańcy strachu i śmiechu co nie miara. Najważniejsze , że sprzęt wędkarski przeżył. Kanu już nigdy przeze mnie nie była wodowania ;) oddałem ja na licytację WOŚP. Historia prawdziwa 👍 Pozdrawiam
Witam wszystkich. Przygoda wędkarska. Poszedłem z przyjacielem łowić żywe szczupaki. Po dotarciu nad jezioro szybko złowili kilka płoci na żywą przynętę i zaczęli łowić szczupaki. Zarzucamy wędki i czekamy na branie po 2 godzinach i pierwszym zbiorze, robię cięcie i niefortunne złamanie zestawu nad spławikiem. Patrzę na wodę, nie widzę pływaka, myślę sobie: no cóż, szkoda całej ryby i tu jest najciekawiej, ale nie poddałem się, związałem ciężarek kotwiczkę załóż na wędkę i zarzuć. Już za pierwszym rzutem udało mi się zaciąć rozdarty zestaw, na którym wciąż była ryba. Delikatnie i powoli wyciągam szczupaka do brzegu, emocje są niesamowite, ryba została uratowana i wypuszczona w swój rodzimy żywioł. Drodzy wędkarze, wypuszczajcie ryby, a wtedy zawsze będziecie mieli trofeum. @gorbulkobogdan
Siema, na 'drop shot' kolega złapał bolenia i to na Motławie (na przeciwko Sołdka) i w ten sam wieczór był też leszcz za ogon. Za to ja byłem przygotowany na szczupaka i na Gume 15/18cm uderzył sandaczy taki 84cm. Motławą jest ciekawym miejscem z fajnym Arsenalem ryb. Dużo jest małej ryby ale jest też ta większą. Pozdrawiam
Pewnego ranka wybrałem się na spinning, marząc o złowieniu wielkiego suma. Zarzuciłem przynętę i po chwili - branie życia! Wędka prawie wypadła mi z rąk, a ja zacząłem walczyć z potworem. Holuję go, żyłka napięta, ręce drżą, a ryba zamiast schodzić na dno… zaczęła płynąć w moją stronę z prędkością motorówki. Okazało się, że złapałem skuter wodny! A właściwie jego kierowcę, który ku mojemu przerażeniu podpłynął bliżej, wrzeszcząc: Co ty zrobiłeś ?! Mam kotwicę w łydce! Zaciąłem go tak dobrze, że razem z przynętą wyrwałem mu kawałek skóry. Próbując się nie śmiać, bełkotałem coś o braniu życia. Gość spojrzał na mnie morderczo i rzucił: Następnym razem łów ryby, a nie ludzi! suma nie złowiłem, ale emocje były jak przy wyciąganiu rekordowej sztuki. Nick: bodzioch_
A więc dobiłem do 2 ziomków pod koniec wakacji nad wodę którzy mieli plan ustawić się na nocne karpie oczywiście %% nie brakowało i tak od 18 do okolicy 1 w nocy nic wiec przez ten okres małe dolewki i rozmowa. Gdy już % się skończył to 1 z nich uciął sobie drzemkę , gdzie po 20 minutach nagle na jego zestawie pojawiło się branie , nie takie małe bo kołowrotek wręcz piszczał, gdy ja w tym czasie zaskoczony cała sytuacja co się waśnie zaczęło dziać próbuję go obudzić lecz krzyki ,klepanie i szarpanie nic nie dawało tylko stęknął "nie teraz". W miedzy czasie jak go próbowałem obudzić, drugi z kolegów próbował przejąć zestaw ale zanim dotarł do wędki ta wylądowała już w wodzie jego reakcja jest nie do opisania w moment cały w ubraniach wskoczył po nią i udało mu się ją uratować ale już bez ryby. Ja stojąc obok i patrząc na całą tą sytuacje nie umiałem wyrobić ze śmiechu jak kolega wyszedł z wody na początku był zły zimno , bez ryby, oraz na tego ziomka ale potem sam nie umiał się opanować. Wspominamy tą sytuacje do dziś :). Całej ekipie życzę Zdrowych i Wesołych Świąt. IG: modykrzaq99
Było to 2 lata temu na nocce feederowej. Przyjechaliśmy na miejsce już w nocy. Kanał Notecki. Przy brzegu w odległości 2m leżała jakaś biała szmata - coś białego po prostu we wodzie. Nie świeciliśmy po wodzie - po cichu się rozbiliśmy, kije były tak zarzucone, że to coś białego - było z boku i nie przeszkadzało. Odeszliśmy od wędek i w odległości ok 15m od stanowiska trwała "narada zarządu". W pewnym momencie atomowe branie. Jako, że branie było na mój kij, sygnalizator wyje...odjazd leszcza... podbiegam w crocksach ( tak jeżdżę na nocki w lato) - wpadam w poślizg na glinie koło wędek i wpadam do wody - cały. Wpadam w okolice tego czegoś białego i się z tym siłuje - odpycham w amoku - czuje niesamowity smród, odpycham w nurt i wychodzę z wody. Cały w szlamie i czymś dziwnym śmierdzącym .... okazało się, że to białe - to zdechły bóbr, który leżał tam już chyba kilka dni brzuchem do góry. Wymiotowałem chyba pół godziny od tego smrodu. Kolega, który pomagał mi wyjść jak już przestał wymiotować - śmiał się do łez przez następne dwie. Nie byłem w stanie tam podejść do 2 w nocy. Jak już ochłonąłem - wykąpałem się kilka metrów dalej, usiedliśmy do wędek. DO 8 rano wpadło 7 łopat od 3 do 3,5 kg... resztki odepchniętego przeze mnie truchła popłynęło dalej..... nockę można było ogólnie zaliczyć do udanych, dopóki przy zwijaniu się na chatę nie okazało się, że utopiłem telefon - na szczęście firmowy. Przygoda trochę śmieszna trochę straszna...dobrze, że można powiedzieć na trzeźwo i skończyło się tylko stratą telefonu...i czapki. Byliśmy w to lato tam jeszcze 3 razy - nigdy nie złapaliśmy takich okazów. Więc chyba bober zrobił robotę. Smrodu rozkładającego się zwierzęcia nie zapomnę do końca życia. Nawet to pisząc mam gęsią skórkę i mi ....rośnie w gardle. >Insta - robert.wolf.3517 Robert Wolf
Miesięcy temu udało mi się namówić mojego tatę na wyjazd na „magiczna” Odrę ,z zamiarem złowienia pięknych sandaczy . Jak na końcu się okazało sandaczy nie było za to były 2 szczupaki które dały bardzo dużo frajdy . Po przejściu wielu kilometrów wywaleniu milon razy na błocie udało się dojść do jedynej główki na której było jakiekolwiek branie . Pierwsze zwykłe mały szczupaczek , ale po takim czasie dawał wiele satysfakcji ,za to następny dał o wiele więcej frajdy mimo że też nie był ogromny to branie było jedyne w swoim rodzaju , gdy podnosiłem przynętę z wody wyskoczył szukaj łapiąc przynętę i zaraz po tem moją nogę , branie uznałem za najlepsze w tym roku i już nic go nie przebije . Nick :Czarniuutki
Byłem 15-letnim adeptem łowienia wyczynowego na tyczkę. Jakoś od roku czasu już jeździłem na zawody wewnątrz kołowe, ale różnie mi szło. Sporadyczne wygrane, brak większych sukcesów poza mistrzem koła, ale w mojej kategorii byłem ja i kolega. Niespodziewanie moje starania zostały dostrzeżone i zostałem wzięty na zawody drużynowe między kołami z Okręgu Sieradzkiego. Presja na mnie ciążyła straszna. Spięty byłem do granic możliwości. Najlepiej żeby zdobyć „jedynkę” w swoim sektorze i nie zawieźć ludzi, którzy mi zaufali. A więc po rozlosowaniu stanowisk wszedłem na swoje i przygotowałem zanętę, zestawy najlepiej jak potrafiłem. Pech był straszny, bo gdzieś na pół godziny przed startem czterogodzinnych zawodów zaczął padać deszcz… lać deszcz. Pośród pełnego zalania kropmlami musieliśmy łowić mokrym sprzętem. Ruch i precyzja w takiej sytuacji była bardzo ograniczona. Przy jednym solidnym braniu odpiął mi się nad wodą top od tyczki (ostatnie elementy wędki 11m lub większej) i zaczął odpływać w głąb zbiornika jednocześnie powoli tonąć. Długo się nie zastanawiałem i wbiegłem do wody po niezbędny element do łowienia mi do końca zawodów. Udało się! Odzyskałem potrzebny sprzęt… Tylko po pięciu minutach doszło do mnie, że w trakcie tej akcji miałem swój i pożyczony brata telefon w kieszeni. Koniec historii jest taki, że w swoim sektorze zająłem 1 miejsce. Pozostali trzej zawodnicy z koła zrobili ten sam wynik. Wygraliśmy wszystko co się dało. Straciłem wtedy JEDYNIE 2 komórki. Nick insta: topolemabycpuste
Historia prawdziwa-jest nawet filmik. Jakieś 15 lat temu, byłem z ojcem i dziadkami na rybach. Cały czas łapałem na spławik, oni metodą karpiową. Zacząłem narzekać, że oni łapią duże ryby a ja same małe i też chce z gruntu. Ojciec dla świętego spokoju przerobił mi wędkę zakładając koszyczek, haczyk z włosem a na nim dwa ziarenka kukurydzy i zarzucił mi zestaw niewiele dalej niż łapałem na spławik, ale ja byłem zadowolony, a starsi mieli spokój. Minęło kilka godzin i nagle na mojej wędce branie, sygnalizator piszczy. Podnoszę wędkę do góry a ryba sprowadziła ją spowrotem w dół, nie mogłem utrzymać wedki i kręciłem kołowrotkiem w panice wołając tatę. Ten podbiegł, przejął wędkę i okazało się, że zepsułem hamulec w kołowrotku. Tata zaczal zwijać żyłkę ręką i rzucił do dziadka że chyba jakiś leszcz bo nie czuje oporu po czym nagle ryba odbiła w przeciwnym kierunku wyciągając kolejne metry żyłki. Ojciec bardzo zdziwiony stwierdził że jednak ryba jest większa i zawołał dziadka do pomocy. Tata ciągnął żyłkę a Dziadek ją odbierał aby się nie poplątała a gdy szczytówka się wyginała (co świadczyło o tym ze ryba znow zaczyna wyciągać żyłkę) oboje puszczali żyłkę, aby nie pociąć sobie rąk. Trwalo to dość długo, aż przy brzegu pojawił się spory amur. Finalnie udało sie rybe wyciągnąć, a całą sytuację nagrać. Był to amur o wadze 9kg. Ja miałem około 10lat. Przeżycie i wspomnienia niesamowite. Insta: pandora_na_prezent
Moja wędkarska przygoda miała miejsce około 20 lat temu. Miałem wtedy jakieś 12-13 lat i podczas pobytu z rodziną nad jeziorem mój tato wraz z dziadkiem zapaleni wędkarze wybrali się na ryby. Ja wraz z bratem (młodszym 3 lata) jako że bardzo lubiliśmy jeździć z dziadkiem powędkować wybraliśmy się razem z nimi. Po zarzuceniu federów jak to często bywa brania nie było ani jednego wiec wraz z bratem stwierdziliśmy że my złapiemy jakieś ryby. Znaleźliśmy po patyku i poprosiliśmy dziadka o przywiązanie kawałka żyłki i haczyka. Mój tato oczywiście stwierdził że na to nic nie złapiemy ale spróbowaliśmy połapać ukleje pływające przy pomoście. Założyliśmy więc po robaczku i jazda. Ta niepozorna zabawa przerodziła się w prawdziwe i zacięte zawody wędkarskie gdyż rywalizacja zakończyła się wynikiem 50-50. Wyciągaliśmy jedną sztukę po drugiej. Mój ojciec i dziadek na początku byli w lekkim szoku lecz póżniej nawet ich emocje poniosły i tylko nam kibicowali i zmieniali robaki na haczykach. O swoich wędkach w pewnym momencie nawet zapomnieli że mają je zarzucone. Nie jest to może spektakularna opowieść lecz ja ją pamiętam do dzisiaj ponieważ przypomina mi wspólne chwile spędzone z rodziną na rybach, co uważam jest cenniejsze niż wszystkie rekordowe sztuki. IG mateusz_tyburski
Pewnego pieknego dnia Żona pozwolila pojechac " porzucać " nad wisle, wiec bach do auta skwar jak fix -dojechalem na miejsce przyszla taka burza ze nawet nie soszedlem na miejscowke - takie czarownice ^^
W słoneczny dzień na małym stawie, Łowiłem z myślą o dobrej zabawie, Rzucałem cały dzień do cholery, Zmieniałem gumy, blachy, woblery, Wodziłem wolno, z opadu i stale, Próbowałem wszystkiego - głośno się żale, Żadnego śladu, martwa ta woda, Ostatni raz rzucam - zgoda, Jak kija nie wygięło, Jak nie huknęło, Jak coś w gumę strzeliło, W KOŃCU ! Aż miło! Holuje do brzegu luzu nie dając, Pocę się, męczę, TO wyciągając, Gdy był już bliżej - oniemiałem! W życiu takiego nie widziałem ! To chyba będzie mój personal Best, Szczupak, co pięćdziesiątką jest :/ Szupcio
Ogólnie cała historia miała miejsce w tegoroczne wakacje, podczas których z kolegą zakupiliśmy swoje pierwsze wędki teleskopowe oczywiście łowiliśmy na spławik. Wychodziliśmy nad wodę codziennie, przy czym codziennie szukaliśmy czegoś nowego na mapach, no i znaleźliśmy. Po paru odwiedzonych kałużach znaleźliśmy dość spory stawik. Okazało się, że staw jest na ogrodzie starszego małżeństwa, ale bez problemu pozwolili nam chwilkę połowić. Przyjechaliśmy raz, drugi cały czas łowiąc na spławik na kukurydzę. Trafiały się karasie, wzdręgi, a nawet małe karpie. Po dłuższej chwili bez brania, co było dość dziwne jak na tamtą wodę zacząłem zwijać swój zestaw, kiedy nagle na mój spławik pokusił się ogromny okoń, który w tamtym momencie był największą rybą jaką dotychczas złowiłem (jeśli wygram chętnie podeśle fotki) rybka trafiła na stół a pani mówiła, że załatwiliśmy jej cały wieczór roboty. Jakiś czas temu mama dołożyła mi się do blue birda 3-12g wiec teraz fajnie by było wygrać cos na trochę ciężej pozdro i wesołych świąt. ig: tomek.cy
Siemka kiedyś byłem z kolegami na rybkach na małym zbiorniku . Było to spontaniczne wyjście z dwoma ziokami którzy totalnie nie mieli nic wspólnego z wędkarstwem . Łowiliśmy z małego pomościku co szybko przyniosło fajne rezultaty. Łowiliśmy płotki jedna po drugiej aż tu nagle podczas podciągania ryby zaczyłem żyłką o jakieś zwisające drzewo . Na początku było nam bardzo do śmiechu ponieważ ryba była lakko zaplątana w gałęzie i liczyliśmy że uda się ją szybko wyszarpać ale płoć zaczęła się szamotać i mocno się wplątała. Zawisła na drzewie😅. Byłem przerażony bo nie wiedziałem co robić. Szarnąłem mocno i żyłka pękła . Ryba została na drzewie. Bałem się co pomyślą przecodzący ludzie na widok zdechłej ryby na drzewie. Na szczęście cieńki przypon szybko strzelił i rybka poleciała w trzciny. Koledzy wyklęci telefony i zaczęli nagrywać relację na czat klasowy ponieważ podjąłem się heroicznej akcji wyciągania tej ryby. I pochwili wyciągnąłem z trzcin biedną płotke .którą następnie odchaczyłem i wypuściłem z powrotem do wody ale jeszcze długo i do dziś po naszych znojomych chodzi mem o rybce która się powiesiła . Nik: Krzsztof_Zmidzinski.
Pewnego razu postanowiłem wybrać się na ryby. Zabrałem ze sobą wędkę, trochę przynęt i masę optymizmu, licząc na spokojny dzień nad jeziorem. Na początku wszystko szło zgodnie z planem: woda była spokojna, ptaki śpiewały, a ja czekałem na pierwszy branie. Minęły godziny, a jedynym, co złowiłem, była pusta butelka, która zatonęła tuż obok mojego miejsca. Znudziłem się, więc postanowiłem przejść w inne miejsce, nad małą zatokę. I tam, po kilku minutach, poczułem silne szarpnięcie! Moja wędka wyginała się w nienaturalny sposób, a ja, podekscytowany, zacząłem ciągnąć. W końcu udało mi się wyciągnąć… stare, zardzewiałe koło od wózka. To była moja wielka „zdobyczy”. Śmiejąc się z samego siebie, postanowiłem wrócić do samochodu. W drodze powrotnej, patrząc na jezioro, zauważyłem jak wielka ryba przepływa tuż obok. Westchnąłem. Może następnym razem. Jimmson_here
Pewnego czerwcowego ranka wstałem przed świtem i ruszyłem nad jezioro, gdzie często łowię. Mgła unosiła się nad wodą, a wokół panowała cisza - idealne warunki. Wybrałem swoje ulubione miejsce na pomoście, zarzuciłem wędkę i czekałem. Po kilkunastu minutach coś mocno szarpnęło żyłką. Zaciąłem i poczułem, że mam na haku coś dużego. Ryba walczyła jak szalona, a ja z każdą chwilą czułem, że to może być największy okaz, jaki kiedykolwiek złowiłem. Wędka gięła się, a kołowrotek świszczał, gdy ryba brała żyłkę. Walcząc z nią, straciłem poczucie czasu. Po kilku minutach udało mi się ją podciągnąć bliżej brzegu. W wodzie mignął wielki ogon - to był szczupak, i to naprawdę pokaźny. Jednak kiedy już wydawało się, że jest mój, zrobił nagły zwrot i… pękła żyłka. Przez chwilę siedziałem w ciszy, patrząc na wodę i próbując zrozumieć, co się stało. Poczułem żal, ale też dumę - taki przeciwnik nie zdarza się codziennie. W drodze do domu obiecałem sobie jedno: wrócę tam jutro, lepiej przygotowany, i spróbuję jeszcze raz! Ps wróciłem i nic nie złowiłem 😢 kacperszym332
Sierpień, wyprawa na Wisłę. Siadlem na piaszczystej przykosie. Delikatnym kleniowym zestawem rzucałem wzdluz przykosy w dół rzeki. Prowadzilem wobler pod prąd. W pewnym momencie zobaczyłem ze za woblerem pojawila sie potężna fala. Fala przyspieszyła a praca woblera zgasła. Probowalem zacinać ale ryba byla szybasza i juz byla pod moimi nogami. To był piękny sandacz. Zobaczył mnie zrobil ostry zwrot i przeciął zylke. Chyba nawet nie wiedział, ze byl na "holu" . Ręce trzesly mi się z emocji. Z jednej strony pozytywne emocje po braniu a z drugiej totalna rezygnacja. Nie wiedziałem co dalej z tym wieczorem począć. Siedzialem wiec nadal na tej przykosie. Zalozylem identyczny wobler. I rzucalem w to samo miejsce przez okolo godzinę. Po godzinie czuje opór jakbym wprowadził wobler w zielsko. A woedzialem ze tam nie ma zielska bo tamtędy przeprowadziłem tego wobka setki razy. Wtedy zaczela sie jazda. Kij do 10g a na drugim koncu waleczny przeciwnik. Po kilkunastu minutach z Wisly wyjechal sandacz 86 cm a w pysku mial dwa moje woblery. Ja odzyskalem przynety a sandacz wolnosc. Ig rzeki_polski
Siemano Wyprawa jak co weekend za dużą rybą z kolegą który był drugi raz na rybach spinn za 60zł i jazda. Około dziesięciu brań zero ryb wyciągniętych no to super pomysł zmiana zestawów montujemy metode 5 dumbellsów na hak i jazda nagle branie rola jak na karpia przystało po walce przy brzegu melduje się ponad metrowy jesiotr (obstawiam 120-130cm) podbieram go i jeb podbierak leci do wody razem z rybą dalej zapięty na haku ja skacze do wody ale jesiotr odpływa zdążyłem go jeszcze złapać za ogon. Ubrudzony cały w błocie przemoczony bez żadnych ryb wracam do domu po około 10h łowienia nigdy więcej nie zmieniam spinna na metode tym bardziej na wędzisku za 60zł. Historia prawdziwa nie polecam powtarzać. kruqu_ Aaa i tylko spin j**** karpiarzy
Pogoda była idealna - lekki wiatr i spokojna tafla jeziora. Tata, z wędką w ręku, przechadzał się po pomoście, opowiadając swoje niezliczone historie o rekordowych rybach. Nagle, coś mocno szarpnęło jego spławik. Z podekscytowaniem rzucił się do działania. Przyklęknął na pomoście, próbując uchwycić lepszy kąt, ale w ferworze emocji stracił równowagę. Jeden nieuważny ruch, drewniana deska zaskrzypiała, a tata zniknął w wodzie z głośnym pluskiem. Wędka unosiła się jeszcze chwilę na powierzchni, jakby drwiąco przypominając, co się wydarzyło. Po chwili wynurzył się, cały przemoczony, ale z niezłomnym uśmiechem na twarzy. “Ryba była cwana, ale jeszcze ją dopadnę!” - powiedział, wylewając wodę z butów i wracając na brzeg.
Zgłaszam moją historię do konkursu, chociaż sam w to do dziś nie wierzę! Było to kilka lat temu nad jednym z jezior, które regularnie odwiedzam. Zawsze łowię tam karasie, leszcze, czasami jakiś szczupak - nic szczególnego. Tego dnia, po kilku godzinach bez brania, postanowiłem spróbować w głębszej wodzie, na samym środku jeziora. I wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. Żyłka napięła się jak struna, zaczęła ciągnąć w drugą stronę. Pomyślałem: „Nie ma mowy, że to ryba!” Zaczynam walczyć, ale opór jest niesamowity. Po kilkunastu minutach, ledwo trzymając wędkę, wyciągam na powierzchnię… coś gigantycznego. Po pierwsze - była to ryba, ale o jakimś niewyobrażalnym kształcie. Wyglądała trochę jak sum, ale miała… rogi. Tak, dosłownie rogi, jak u jelenia, tylko na głowie ryby! To, co się działo, było jak z jakiegoś horroru. Woda tryskała na wszystkie strony, ja trzymałem wędkę, a moi kumple stali na brzegu, nie wiedząc, czy mają się śmiać, czy bać. Po godzinnej walce ryba w końcu wyciągnęła mnie do wody, prawie się poddałem, ale nagle… po prostu się wymknęła. Tak, wymknęła się z wędki i zniknęła w jeziorze, zostawiając po sobie tylko fale. Nawet nie mam nagrania, żeby to udowodnić, ale tamtego dnia wszyscy, którzy byli ze mną, zgodnie twierdzą, że to była jakaś wędkarska „legenda”. I choć nie wiem, co to było, jedno jest pewne - tamtego dnia poczułem, że to nie były zwykłe ryby! IG: k0ny_17
Generalnie historia klasyczna, aczkolwiek mega śmieszna ( zwłaszcza w momencie w którym się to działo). Wszystko działo się na łowisku, na który postanowiliśmy wybrać się z szwagrem na zasiadkę karpiowa. Z racji że szwagier nie miał jak przyjechać odrazu rano to ja pojechałem wcześniej żeby rozłożyć sprzęt etc. Gdy już to zrobiłem i usiadłem czekając na branie, po pewnym czasie zauważyłem że jakiś gość chodzi od stanowiska do stanowiska i rzuca sobie na spining, nie zważając na to że wchodzi komuś centralnie pomiędzy zarzucone żyłki. Pomyślałem sobie wtedy że kurde - jak wejdzie w moje miejsce łowienia to zwrócę mu uwagę. Nie musiałem długo czekać, bo już po paru minutach " zagościł" na moim stanowisku. Bez zastanowienia spytałem co on wyprawia, bo przecież zaraz się splątamy. Jak się okazało był to obcokrajowiec który nie rozumiał nic po polsku i odpowiedział mi tylko - " look" i pokazał na środek jeziora na którym zauważyłem tylko końcówkę rękojeści wędki płynąca powoli wzdłuż stawu. Ryba wdarła zestaw a on ciężarkiem próbował uratować zestaw. Roześmiałem się jak nigdy na rybach, oraz zwinąłem swoje zestawy i sam zacząłem mu pomagać swoją wedka może coś wskórać, lecz się nie udało. Gość poszedł dalej za plynaca wedka ciągle powtarzając "fcking Fish ". Po niespełna paru minutach nagle zauważyłem drugiego ziomka który biegł z podbierakiem i już wiedziałem o co chodzi. Po upływie kolejnych minut nagle zauważyłem idących 2 ziomków cieszących się z dwoma wędkami, podbierakiem i rybą ;D Sytuacja całkiem klasyczna, aczkolwiek w momencie w którym się to działo było mega śmieszne. Szwagier nie mógł uwierzyć gdy mu opowiedziałem, a mi towarzyszył dobry humor już do reszty dnia. Nick: geesman.420
Historia prawdziwa To miał być spokojny dzień nad Radunią, taki jak wiele innych. Plan był prosty: złapać kilka kleni, może zrobić sobie przerwę na kanapkę i wrócić do domu z poczuciem dobrze spędzonego czasu. Wybrałem miejsce w okolicach Traktu Świętego Wojciecha, gdzie rzeka robiła zakręt, a nad wodą pochylały się stare drzewa. Idealne miejsce na klenie - cień, prąd, wszystko się zgadzało. Miałem ze sobą kilka przynęt, ale to „Siek Bzyk” - mój ulubiony wobler- miał być gwiazdą dnia. Już przy pierwszym rzucie poczułem, że to będzie dobry dzień. Jeden kleń się zerwał, ale drugi już wylądował w podbieraku. Piękny, około trzydziestu ośmiu centymetrów. Czysta przyjemność. Zachęcony sukcesem, rzuciłem kolejny raz, ale… pech chciał, że przynęta poleciała za wysoko. Zamiast w wodzie, wylądowała na gałęzi drzewa, które wisiało nad rzeką. "No pięknie" - pomyślałem, patrząc na wobler dyndający na wysokości kilku metrów. Nie miałem zamiaru go tam zostawiać. To była moja szczęśliwa przynęta, a poza tym - kosztowała mnie swoje. Najpierw próbowałem szarpać żyłką, ale gałąź była zbyt gruba. Potem rzuciłem kilka kamieni, ale tylko pogorszyłem sytuację - przynęta zaplątała się jeszcze bardziej. "Dobra, trzeba działać" - powiedziałem do siebie i zacząłem wspinać się na drzewo. Nie było to najłatwiejsze zadanie. Gałęzie były śliskie, a pień chropowaty, ale jakoś udało mi się dotrzeć na odpowiednią wysokość. Już wyciągałem rękę po sieka, gdy usłyszałem głośny plusk wody tuż obok. Zamarłem. Spojrzałem w dół i zobaczyłem… bobra. Gigantycznego, futrzanego bobra, który wbiegł do rzeki z brzegu. Nie wiem, kto bardziej się wystraszył - ja czy on - ale w tym momencie coś we mnie pękło. Wyobraziłem sobie, jak ten bóbr rzuca się na mnie z wściekłością, i spanikowałem. Gałąź, na której stałem, nagle zaczęła się uginać. Próbowałem złapać równowagę, ale było za późno. Z głośnym chlupotem wylądowałem w Raduni. Woda była zimniejsza, niż się spodziewałem, a ja, zdezorientowany, przez chwilę tylko leżałem na plecach, patrząc na niebo. Bóbr zniknął gdzieś w rzece, pewnie śmiejąc się ze mnie w swoim bobrzym stylu. Gdy w końcu wypełzłem na brzeg, byłem przemoczony do suchej nitki, ale przynajmniej zadowolony bzyk wciąż dyndał na gałęzi. Po tym wszystkim uznałem, że to już sprawa honoru. Znalazłem długi kij, wyciągnąłem przynętę i wróciłem do łowienia, jak gdyby nigdy nic. Do domu wróciłem, kompletnie mokry, ale z uśmiechem na twarzy. Teraz, za każdym razem, gdy widzę „Siek Bzyka” w pudełku, przypominam sobie tamten dzień. No i od tamtej pory patrzę na bobry z nieco większym respektem :D Ig:samulewski_
Moja najbardziej nieprawdopodobna wędkarska przygoda miała miejsce pewnego letniego dnia, który zaczął się jak każdy inny. Słońce świeciło, woda była spokojna, a ja z przyjaciółmi wybraliśmy się na jezioro, pełni nadziei na duże ryby. Plan był prosty - wędkowanie, dobre towarzystwo i, oczywiście, mnóstwo śmiechu. Pierwsze godziny upłynęły na bezowocnym czekaniu. Ryby jakby się schowały, a my rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Moja przynęta nadal była nietknięta, a nadzieje na okonia malały z każdą minutą. Wtedy postanowiłem spróbować w innej części jeziora, gdzie woda była głębsza i trochę bardziej dzika. Wziąłem swoją wędkę ultralight, uzbrojoną w malutką przynętę, którą zaufany znajomy poradził mi wypróbować. Zacząłem rzucać, może bardziej z nadzieją na jakikolwiek ruch na żyłce niż rzeczywistą wiarą w sukces. I nagle - branie! Potężne, jakby coś naprawdę dużego wzięło moją przynętę! Serce zaczęło bić szybciej, ręce drżały. Czułem, jak wędka zginająca się do samego końca potwierdza, że mam coś naprawdę dużego! Adrenalina wzrosła, cała ekipa patrzyła na mnie z zapartym tchem, a ja już widziałem oczami wyobraźni wielkiego szczupaka, którego zaraz wyciągnę na brzeg. Byłem w szoku, bo ryba walczyła jak szalona - ciągnęła w wodzie, a ja starałem się utrzymać żyłkę, bo wyglądało na to, że zaraz wpadnę do jeziora. W końcu, po kilku minutach, gdy ryba była już blisko powierzchni, zauważyłem coś… zupełnie innego. Zamiast walczącego szczupaka, na końcu mojej wędki wisiał… but. Tak, dokładnie - zwykły, zaniedbany but! Na początku nie wierzyłem własnym oczom. Wyciągnąłem go z wody, patrząc na niego, jakby to był jakiś znak. Gdybym miał powiedzieć, że byłem zaskoczony, to było jakby za mało. Moje towarzystwo wybuchło śmiechem, a ja stałem z tym butem w ręce, nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać. W końcu ktoś rzucił: „No, to teraz dawaj drugiego do kolekcji!” 😂 Co najlepsze, okazało się, że nie był to zwykły but. Po dokładnym przyjrzeniu się, zauważyłem, że był to stary, wysłużony but narciarski, który zapewne ktoś zgubił podczas zimowych szaleństw nad jeziorem. I tak oto miałem swoją najdziwniejszą wędkarską przygodę - złapałem buta, który przez lata pływał w jeziorze! Na pewno nie był to wymarzony okaz, ale tego dnia ryba wcale nie była najważniejsza. Resztę dnia spędziliśmy na żartach i wspomnieniach tego „holu”, a ja obiecałem sobie, że następnym razem na pewno będę miał lepszy połów - no, może bez butów w zestawie! 😄🎣 @maciej.drawing
Jeżeli dobrze pamiętam był to czwartek, wakacje, dużo wolnego czasu to rybki wleciały z samego rana, godzina 6, lekka mgła wyłania się z wody i robi mega mocny klimat, parę rzutów i cisza, zmiana miejscówki i dalej nic, nagle przyjeżdża samochód terenowy marki premium, chyba BMW, oczywiście za autem laweta z całkiem przyzwoitą łódką z napisami na jej boku, wysiada z niego na pierwszy rzut oka emeryt z bardzo charakterystycznym wąsem, ku memu zdziwieniu po wyjściu z auta wyciąga kufel leje do niego jakieś tanie piwo zanurza w nim wąsa i robi sobie zdjęcie, wiecie jak taki typowy stary, zaciekawiony tematem przyglądam się dalej, zaczyna się ubierać w swoje ciuchy i cały czas mówi do siebie, że to wszystko dzięki współpracy, żeby wchodzić na stronę jakiegoś sklepu i cały czas mówi o jakiś 5%, po tym wszystkim wyciąga piękne błyszczące wędki i również wspomina o ich bezkonkurencyjności na rynku, myślę sobie o co mu chodzi, zaniepokojony rozglądam się ale przy nim nikogo nie ma, kamery też nie widzę, nagle sięga po sprzęt i mówi „nie znam się, więcej sprzętu jak talentu” jakby tego było mało gość zaczyna opowiadać historie jak to połamał sobie palec bo postanowił sprawdzić swoje siły na bokserze, po jakimś czasie oddalił się i przestałem go widzieć, natomiast zastanawiałem się skąd go znam, byłem praktycznie pewny że to jakaś znana postać, sięgnąłem po telefon i znalazłem, tak to był on, wielki Polak, pasjonat…Adam Małysz Pozdrawiam, @sebaa0310
Wczoraj wzięliśmy wędki i pojechaliśmy z Tuszolem na to jezioro za lasem, wiesz które - to, gdzie nawet kaczki mają GPS, żeby się nie zgubić. Siedzimy sobie na pomoście, Tuszol oczywiście już z browarem w ręku, rzuca teksty typu: „Dziś łowimy tylko rekordy” i „Czuję, że ryby same się na nas rzucą.” Ja myślę: „No pewnie, prędzej łowisz mandat niż karpia.” Pierwsze pół godziny totalna cisza, ale nagle Tuszol, jakby go coś kopnęło, zrywa się i krzyczy: „Mam! Mam! To jest gigant, stary, trzymaj się, bo zaraz mnie wciągnie!” Patrzę, a jego wędka wygina się jak akrobatka w cyrku. Żyłka świszczy, woda chlupie, Tuszol czerwony jak pomidor. Walczy z tym czymś jak z demonem. W końcu, po 10 minutach szarpaniny, wyciąga… UWAGA… starą, zardzewiałą kankę na mleko. Ale nie byle jaką - ona była zamknięta! Tuszol oczywiście podekscytowany: „Stary, to na pewno skarb! Złoto, dolary, może whisky z czasów prohibicji!” Ja już płaczę ze śmiechu, bo widzę, że to raczej zapomniany obiad babci. Otwieramy to cudo, a tam… martwa cisza. W środku była jakaś zbutwiała kartka i dziwny, śmierdzący worek. Tuszol, jak to on, od razu wymyśla historię: „To list z czasów wojny! Niemcy tu coś zakopali, to na pewno wskazówka do jakiegoś skarbu!” No to rozkładamy tę kartkę, a tam... przepis na ogórki kiszone. Tuszol: „Stary, to musi być szyfr!” A ja już leżę na pomoście, bo co chwilę czuję zapach tej kanki i wiem, że to ostatnia rzecz, jaką chciałbym znaleźć na rybach. Ale to jeszcze nie koniec! Tuszol postanawia rzucić wędkę jeszcze raz, mówiąc: „Nie poddam się, to jezioro coś mi wisi.” I co wyciąga? Stary rower. ROWER, stary! Z jednym kołem, obrośnięty wodorostami, wyglądał jakby przeżył 50 lat pod wodą. Tuszol tylko patrzy i rzuca: „No, to przynajmniej mogę wracać na nim do domu, bo na pewno nie złowię już niczego normalnego.” Podsumowując, na rybach z Tuszolem zawsze jest jak w filmie przygodowym - zero ryb, za to pełno historii, które będziemy opowiadać wnukom. A kanka z przepisem? Leży teraz u Tuszola w garażu jako „trofeum z wyprawy”. Insta bar.tekw_
Pogodną poranna porą w środku lata, lat kilka temu, kiedy to poraz drugi w swym nie długim życiu postanowiłem udać się na połów nad Wartę. Miejsce swe upodobałem niedaleko polnej dróżki aby z samochodu daleko sprzętu nosić nie musiał. Połów zapowiadał się na stosunkowo marny i niezbyt ciekawy, aż po około godzinie mym oczą ukazało się truchło krowy, trochę zaniepokojony ściągnąłem zestaw aby sprawdzić czy wszystko gra i śpiewa na haczyku, czy aby żaden sum nie poczęstował się wątróbka za mocno. Po niecałych pięciu minutach słyszę warkot silnika, a w oddali widzę motorówkę, ludzie zatroskani szukają swej krówki co pływać nie umiała. Więc się pytają czy owa zgubę widziałem, ja im na to że chyba tylko truchło mogą znaleźć -tym samym w głębi duszy pomysłem tyle było polowań na sumy. Ale niepoddając się zarzuciłem po raz kolejny wątróbki pełen hak, aż tu nagle wędka starsza niz ja sam (pewnie pamiętała czasy zimnej wojny) wygięła się w pół, żyłka zaskowyczała, serce się uniosło, uśmiech na twarzy wyczarował szerokiego banana, lecz chwila ta uniosła trwać nie trwała wieczności. Po zacięciu delikatnym opór poczułem więc powoli holowałem, jednakże plecionka metalowa nie wytrzymała napięcia zębów ów potwora i została rozciętą jak nożycami... Do dnia dzisiejszego pojęcia nie mam cóż to za okaz był, lecz kolejnym razem jak zobaczę truchło krowy pójdę do domu aby nie stresować natury.
To był jeden z tych poranków, kiedy woda jeziora wydawała się tak spokojna, jakby trzymała w sobie jakąś tajemnicę. Złapałem wędkę, zarzuciłem plecak na plecy i wyruszyłem w stronę mojej ulubionej przystani. Słońce dopiero wychodziło zza horyzontu, a mgła unosiła się nad taflą wody, tworząc krajobraz niemal magiczny. Ale nie wiedziałem, że tego dnia magia stanie się rzeczywistością. Zarzuciłem wędkę i czekałem, wsłuchując się w ciche odgłosy przyrody. Minęło kilka minut, kiedy nagle poczułem mocne szarpnięcie. Wędkę wygięło niemal do granic możliwości, a żyłka zaczęła świstać jak dzika melodia. To musi być wielka ryba! - pomyślałem, czując jak adrenalina zalewa moje ciało. Zaczęła się walka. Ryba była silna, jakby walczył ze mną sam duch jeziora. Po kilkunastu minutach zmagań zobaczyłem coś, co sprawiło, że moje serce na chwilę stanęło - to nie była zwykła ryba. Ogromny łeb przypominał pradawnego suma, ale jego łuski błyszczały złotem, a oczy jarzyły się jak płomienie. Wyglądał jak stworzenie z legend. Niemożliwe... - wyszeptałem, czując się jak w środku jakiejś baśni. Walka trwała. Byłem wyczerpany, ale z każdą minutą czułem, że łączy nas coś więcej niż zwykły pojedynek człowieka z naturą. W końcu, po ponad godzinie, bestia znalazła się przy łódce. Spojrzałem na nią i nagle poczułem, że nie mogę jej wyciągnąć. Jakby coś mówiło mi, że to stworzenie nie należy do mojego świata. Wziąłem głęboki oddech i pochyliłem się nad wodą. Stworzenie spojrzało na mnie swoimi płonącymi oczami, po czym jednym ruchem uwolniło się z haka. Zanurzyło się w głębinach, zostawiając po sobie jedynie drobne fale na powierzchni. Do dzisiaj nikt mi nie wierzy, gdy opowiadam tę historię. Może pewnego dnia złoty duch jeziora znów do mnie wróci.
Jest ich wiele, ale ta, która na zawsze pozostanie w mojej pamięci, to moment, kiedy w wieku 6 lat złapałem 2,5-kilogramowego karpia, łowiąc z moim świętej pamięci ojcem. Pamiętam, jak trzymałem dolnik wędki między nogami, bo karp wydawał się tak silny i dał mi naprawdę dużo adrenaliny. To właśnie takie chwile skłoniły mnie do powrotu do wędkarstwa po 15 latach, bym mógł przekazać wiedzę, emocje, radość i wspomnienia mojemu synowi, a także podzielić się nimi z widzami na moim TH-cam. POZDRO 😉
Witam serdeczne poniższa historia jest za dziecięcych lat na wypadzie z wujem. Mam nadzieje że sie spodoba. Wybrałem się na spinning wraz z wujem(Godzina 5 rano to ważne). Pływamy sobie łódką po jeziorze, rzucam przynętę w najlepsze miejscówki. Woda jak lustro, cisza, tylko kij i natura - idealnie. Kręcę kołowrotkiem, skupiony jak nigdy, gdy nagle Wuja kątem oka zauważa coś na brzegu. Mówi: "Pewnie jakieś kaczki, bobry czy jelenie". Ale podpływamy bliżej(bo wuja chciał mi pokazać "dziką faune" - i widzę, że na dzikiej plaży są dziewczyny. I to, kur zajebiste. Robiły sesje fotograficzna w zajebiscie dobrej bieliźnie. Staramy się zachować spokój, wuja już caly czerwony i to nie przez alkohol haha, wiecie, wędkarze-profesjonaliśći, nie damy się rozproszyć. Ale kręcę tym kołowrotkiem jak automat i jedyne, o czym myślę, to że takich widoków wżyciu się nie spodziewałem. Ryby? W tamtym momencie totalnie przestały istnieć. Płenta powyższych wypociń jest taka: Ryb nie było a i tak czuć było śledzia. Pozdrawiam chłopaki i Wesołych Świąt. IG: adik_szuszu
Przygodę ze spinningiem zacząłem jakieś pół roku temu. Wędkujemy w Holandii. Wkręcił mnie w to kolega, który często wysyłał mi zdjęcia jak łowił ładne szczupaki. Tak więc zakupiłem zestaw, pierwsze przynęty i ruszyłem z nim pierwszy raz nad kanał. Początki były niezłe, udało się złowić małego sandaczyka i kilka okoni. Chodziłem prawie codziennie w celu zdobycia jakiegoś szczupaka. To było moje marzenie. Przez prawie 4 miesiące nie udało mi się złowić ani jednej ryby, przez co chęci zaczęły spadać. Kupowałem nowe przynęty z myślą, że na nie w końcu mi się uda. Pewnego dnia moja narzeczona stwierdziła, że przejdzie się ze mną, bo wtedy przyniesie mi szczęście i zobaczę, że złowię. Niestety tak nie było. Po dwóch godzinach, znudzona już zapytała czy może wykonać sobie kilka rzutów i bodajże w 4 rzucie strzał... wyholowała szczupaka, co prawda niewymiarowego, ale był. Rozbawiło i dobiło mnie jednocześnie. Po powrocie do domu stwierdziłem, że chyba to nie dla mnie i daje sobie spokój ze spinningiem. Dwa dni później zmieniłem jednak zdanie i stwierdziłem, że nie mogę się tak łatwo poddać. Przez kolejne dwa tygodnie bezskutecznie obławiałem kanały i małe jeziora, aż w końcu przyszedł ten dzień... po godzinie piękny strzał i po chwilowej walce udało mi się wyjąć wymarzonego szczupaka. 73cm, życiówka. Zdjęcie zrobione na pamiątkę i ryba wróciła do wody. Od tamtego momentu byłem jeszcze kilka razy i wpadły dwa ładne okonie, 30 i 34 cm. W tym roku już wypadu na ryby nie będzie, zbieramy sprzęt, nowe przynęty i z niecierpliwością czekamy na Nowy Rok i nowe życiówki.. IG- da.amia.n
Historia na fakcie odrazu powiem. Jakies 3/4 lata temu pojechalem na zawody feederowe, zawody jak to w zwyczaju zaczynały sie o godzinie 6 w niedziele. Był to okres gdzie sporo imprezowałem, tak sie zlozylo ze w sobote tez wyladawalem na imprezie. Jadac na klub mialem z tylu glowy to, ze jutro mam zawody wczesnie rano, ale po kilku glebszych ta mysl sie ulotnila. Wrocilem okolo godziny 2, wiec przed zawodami odbylem "drzemke". Udalo sie wstac i zebrac na kacu. Rozkladanie stanowiska jak i sam start zawodow przebiegl spoko. Idac do meritum tej histori, minely 2 godzinki brania ustaly mnie zaczelo mulic, cyk zasnalem w fotelu. Sedzia mnie obudzil tekstem "A ty gdzie masz wedke?" Ja zdziwiony patrze, podporki sa, a kija nie ma. Delikatnie zalamany zaczalem rzucac drugim kijem z metoda, ale nie moglem zlowic mojego kija. Na ratunek przyszedl sasiad ze stanowiska obok, okazalo sie ze mial w torbie blache. No i okazalo sie to strzalem w 10, zlozylem na szybko zestaw feederowo spiningowy i udalo sie wylowic mego kija. A co najlepsze w tej histori na tym kiju byl karp przez ktorego zdobylem nagrode najwiekszej ryby zawodow. Od tego czasu rozpoczalem moja droge spiningowa, glownie przez to ze szanse na to ze przysne i strace kija sa male haha :D Pozdro ig: nikosfishing
Część chłopaki, historia dzieje się w marcu ubiegłego roku. Mąż postanowił zabrać mnie na ryby. Udaliśmy się na małe, głębokie jeziorko, stanowisko z pomostem. Sprzęt rozłożony, fotele rozstawione, zanęta zrobiona. Z uwagi na ograniczony rozmiar pomostu możliwość przemieszczania się była znikoma. Do zarzucenia zestawu trzeba było wstać. Pierwsze dwa rzuty wyszły idealnie. Do trzeciego rzutu postanowiłam zrobić lekki wykrok noga. Niestety trafiłam na spróchniałą deskę. Deska pękła a ja w całym ubraniu z wędka w ręce wylądowałam w zimnej wodzie po samą szyję. Mąż najpierw wyciągnął mnie a później uporczywie na dnie szukał wędki. Oczywiście mi się zebrało. Mąż zły że trzeba składać sprzęt a ja siedząc w samochodzie z włączonym nawiewem na full patrzyłam jak mąż w ciszy pakuje sprzęt do samochodu. Żyje, mąż też 🤪 Pozdrawiamy całą ekipę 😁 dexhlac
Tak naprawdę wędkuję dopiero od roku, tego lata słonecznym porankiem wybrałem się z przyjacielem nad naszą małą rzeczkę, stwierdziliśmy że już dosyć okoni i trzeba złowić pierwszego wymiarowego szczupaka, to mała rzeczka w której szczupaki raczej nie przekraczają 70cm a raczej nigdy nie słyszałem żeby ktoś złowił większego. Po około dwóch godzinach wędkowania dopadł nas już lekki kryzys, nie mieliśmy nawet jednego brania, daliśmy sobie jeszcze po dosłownie parę rzutów, rzuciłem pod pobliskie krzaki i poczułem takie pierdolnięcie jak w historiach mojego starego XDD. Zacinam a tu po prostu kamień, myślę no zaczepiłem o jakiś korzeń i tyle, trzymam tą wędkę a nagle z kołowrotka zaczyna schodzić plecionka, myślałem że dostanę zawału, moim celem był pierwszy wymiarowy szczupak a miałem wrażenie że na końcu zestawu jest jakaś metrówa, po jakiś 20 minutach holu było coraz bliżej ( kolega nakręcił już z 5 filmików jak holuje metrowego szczupaka.) Miałem już to pod nogami, kolega podszedł z podbierakiem bo za chwilę miał być już nasz, lekko podciągnałem do góry a naszym oczom ukazał się nie metrowy szczupak, nie sum, nie sandacz i nie wielki garbus - żółw, złowiłem żółwia i to nie Polskiego błotnego żółwia tylko jakiegoś ze Stanów, inwazyjny gatunek 😂ludzie z pobliskiej drogi schodzili żeby go zobaczyć, wymiarowego szczupaka nie udało się wtedy złowić ale reakcja ludzi przechodzących obok widzących nas jak trzymamy żółwia w podbieraku - bezcenna ( Historia prawdziwa XDDD) inst : kacpernowak_07 pozdro!!
Byłem z Mietkiem nad tym jeziorem za wsią, wiesz, tym takim odludnym, gdzie nikt nie chodzi. Cisza, spokój, idealnie. Siedzimy na pomoście, wędki zarzucone, i nagle coś mi tak ciągnie żyłkę, że prawie wpadłem do wody. Myślę sobie: „To musi być jakiś gigant!” Walczę z tym cholernym czymś dobre kilka minut, aż w końcu wyciągam. Patrzę, a to nie ryba, tylko jakaś stara, skórzana torba. Cała oblepiona mułem, smród taki, że myślałem, że padnę. Mietek oczywiście pęka ze śmiechu, ale ja mówię: „Chwila, otwórzmy to!” Rozpinamy ją, a tam, kumasz to, jakieś stare graty: manierka, jakieś papiery i... pistolet! Taki zardzewiały, ale wciąż pistolet. Mietek już odpływa w historie, że to pewnie po Niemcach z wojny, że skarb, że tajemnica. I co najlepsze - w środku była mapa. Taka, jak z filmów - stary pergamin z jakimś krzyżykiem zaznaczonym na brzegu jeziora. No i wtedy zaczęło się robić dziwnie. Słyszymy szelest w krzakach, a na brzegu pojawia się dwóch typów. Tacy, wiesz, podejrzani, ubrani jakby wyszli z jakiegoś survivalu. Patrzą na nas, gadają coś między sobą, ale ani dzień dobry, ani co słychać. Mietek już blady, mówi: „Stary, zbieramy się, bo to się źle skończy.” Zwijamy wędki na pełnej szybkości, torbę do plecaka i lecimy do auta. Wsiadamy, a oni ruszają za nami! Ja już widzę te nagłówki: „Dwóch wędkarzy zaginęło w tajemniczych okolicznościach.” Na szczęście, wiesz, mam lekką nogę, więc ich zgubiliśmy. W domu otwieramy torbę jeszcze raz. Papiery po niemiecku, jakieś monety, a ten pistolet - autentyk z II wojny. Zgłosiliśmy to do muzeum, ale powiem ci szczerze - jak teraz idę na ryby, to co chwilę się oglądam za siebie. Nigdy nie wiadomo, kto jeszcze poluje na takie „skarby insta bar.tekw_
Wędkuje/spinninguje od 4 lat, w pierwszym roku mojego spinningowego łowienia złapałem, PRAWIE wszystkie popularne 'spinningowo' gatunki ryb, trafiały się nawet klenie i jazie na rippery, nadmienie, że wszystkie te ryby wyjeżdżały na typowo morskiego pilkera z cw do 230g😂. Jedyne czego mi brakowało, to złapanie 'króla wód' od środka lata, do późnej jesieni, nie byłem wstanie dobrać się do szczupaków - żadnych. Postanowiłem, że w okresie między świętami, a nowym rokiem podejmę ostatnią jedną próbę. Nad rzeką byłem w południe, więc okienko czasowe było dość krótkie - jak się później okazało, było aż nadto długie 😅. W pierwszym rzucie po podbiciu napotkałem opór nie do ruszenia w pierwszym momencie, byłem pewien, że to kolejne drzewo, a że zestaw do 230g i pletka jak linka od kosiarki, to skręciłem hamulec na beton i pociągnąłem, oczy prawie wyleciały mi z orbit, kiedy ten zaczep zaczął się szarpać i walczyć, tym zaczepem okazał się szczupak 102cm. Z emocji zacząłem się drżeć jak rażony prądem, więc po zrobieniu szybko zdjęć i wypuszczeniu ryby spowrotem, zawinąłem się do domu. Rekord do dziś nie pobity, ale emocji jakich dostarczyła mi ta ryba, po tych wychodzonych kilometrach - bezcenne. Ig @none.ooc
To była niezapomniana przygoda, która na zawsze zostanie w mojej pamięci! Pewnego słonecznego poranka postanowiłem wybrać się nad pobliskie jezioro, mając nadzieję na złowienie jakiegoś ładnego karpia. Miałem ze sobą swoją ulubioną teleskopową wędkę, którą kupiłem za jedyne 60 zł, oraz kołowrotek z Aliexpress, który kosztował zaledwie 4 zł. Nie miałem zbyt wysokich oczekiwań, ale byłem gotów na wszystko. Rozłożyłem się nad brzegiem jeziora, przygotowałem zestaw i zanętę. Słońce świeciło, a woda delikatnie falowała. Po kilku minutach oczekiwania, nagle poczułem mocne szarpnięcie. Serce zaczęło mi bić szybciej. "To może być to!" - pomyślałem. Zaciąłem rybę i zaczęła się walka. Karp, który wziął na przynętę, był zdecydowanie większy, niż się spodziewałem. Ciężar ryby sprawił, że musiałem używać całej swojej siły i techniki, aby nie dać mu się uwolnić. Miałem świadomość, że mój sprzęt nie był z najwyższej półki, ale w tym momencie nie myślałem o niczym innym, tylko o tym, żeby go złapać. Walcząc z karpiem, czułem, jak moje ręce drżą z wysiłku, a adrenalina krąży w żyłach. Po kilku intensywnych minutach, które wydawały się wiecznością, udało mi się go wyciągnąć na brzeg. Zobaczyłem go - piękny, złoty karp o wadze 20 kg! Byłem w szoku i nie mogłem uwierzyć, że udało mi się go złapać na tak prosty sprzęt. Z radością zrobiłem kilka zdjęć na pamiątkę, a potem delikatnie wypuściłem go z powrotem do wody. Ta przygoda nauczyła mnie, że czasem najprostsze rozwiązania mogą przynieść największe sukcesy. ig:daniel32190
Historia prawdziwa trochę śmieszna, trochę niebezpieczna ale z happy endem. Późną jesienią wybralismy sie z kumplem nad jezioro na szczupaka, metoda zywiec. Po około 20 minutach płynięcia na silniku elektrycznym dopływamy na koniec jeziora. Podczas przemieszczania się z miejscówki na miejscówkę zepsuł nam się silnik, padła manetka którą już kiedyś naprawiałem. Postanowiłem rozebrać silnik na wodzie i go naprawić bo i tak stalismy z zarzuconymi wędkami. Pierwszy problem jaki napotkałem to nie mogłem odkręcić wszystkich srub scyzorykiem, wiec postanowilem zrobić śrubokręt z metalowego wypychacza do haczyków, obciąłem go i zeszlifowalem na jednej z kostek brukowych ktore mielismy za nasze kotwice. Gdy już się udało rozebrać pokrywę silnika i przełącznik od manetki okazalo sie ze pekla sprezynka którą zastąpiliśmy kawałkiem wkladu od dlugopisa bo sprezynka byla za mała. Po złożeniu przełącznika na taśmę i przymocowaniu manetki na sztukę za pomoca paskow zrobionych ze szmaty do rąk dalej moglimy pływać. Ustawilismy sie na kolejnej miejscówce, zrzuciliśmy wedki i czekamy. Spojrzałem na nasz silnik obwiązany taśmą i szmatami, postanowiłem poprawić troche manetkę i w tym momencie silnik zalczyl sie na 5-tym biegu i skrecil w bok. W ułamku sekundy wysunal sie z pawęży a ja go zlapalem za kolumne i trzymałem za rufą. Wychylony z silnikiem w ręku nie moglem go wylaczyc wiec krecilismy sie wokol wlasnej osi z zarzuconymi wędkami. Kumpel nie wiedział co się dzieje i tylko trzymał sie burt malej lodeczki. Po chwili udało mi się wyrwać kabel z akumulatora. Po otrząśnieciu sie byl juz tylko śmiech. Zaczelismy rozplatywac wędki po tej całej karuzeli. Podczas rozplatywania okazalo sie ze nie ma mojego spławika, jest branie! Zacinam i okazuje sie ze to nie jakis ogorek tylko ładny zębaty. Udalo sie wyciagnac pieknego szczupaka. Zwazylismy go w podbieraku i waga pokazala 4,40kg. Szybka sesja zdjeciowa i szczupak wrocil do wody. Wyprawa okazala sie pelna niespodzianek ale zakonczyla sie szczesliwie, do dzis jest co wspominac. Pozdrawiam wszystkich i życzę polamania kija. Insta: lukas040486
Jedna z moich ostatnich przygód nad Wisłą. Pamiętny, wietrzny dzień. Celem były bolenie, lubię łowić na cięzko cykadami więc założyłem 25g od Huntera i pokonywałem kolejne rekordy w długości rzutu, gorzej było z celnością. W pewnym momencie opadająca plecionka, "położyła się" na rybitwie a cykada na końcu zestawu skutecznie dociskała ptaka do lustra wody, utrudniając uwolnienie się z pułapki. Wszystko szło zgodnie z planem... powoli i ostrożnie zwijałem zestaw, do momentu aż plecionka trafiła na wystającą kłodę, dalsze zwijanie było po prostu nie możliwe. Próbowałem we wszystkich kierunkach, nic nie przynosiło efektu. W momencie gdy ptak opadał z sił rozumiałem, że jestem najbardziej popieprzonym wedkarzem jaki mógł tego dnia pojawić się nad brzegiem Wisły. Odbezpieczyłem kabłąk, cisnąłem wędkę i pobiegłem sprintem około 700 m na około główki, rozebrałem się ile mogłem i podpierając się kijem udało mi się dostać do wystającej gałęzi. Podciągnąłem nieszczęśnika do brzegu ( swoją drogą nigdy nie sądziłem, że tak mały ptak może miec tak ogromną rozpiętosc skrzydeł ). Niestety nie miał sił odfrunąć odrazu. Połozyłem go w słońcu na kupce piasku i wypalajac pol paczki fajek siedziałem i czekałem az wrócą mu siły. Wróciły. Odleciał ! ! A ja poszedłem dalej, mimo iż nie miałem juz ochoty wędkowac tego dnia, odwiedziłem kolejny Spot, który obdarował mnie boleniem 70.! Ig: iwishbigfish
Pewnego letniego poranka wybrałem się na Tęczowe Łowisko, licząc na spokojny dzień z wędką. Słońce ledwo wstało, a mgła unosiła się nad wodą, tworząc tajemniczą aurę. Po zarzuceniu wędki czekałem cierpliwie, delektując się otaczającą przyrodą. Nagle poczułem silne szarpnięcie. Zacząłem holować rybę, która stawiała zacięty opór. Po kilku minutach moim oczom ukazał się ogromny karp, którego łuski mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Był to widok zapierający dech w piersiach. Gdy już miałem go wyciągnąć na brzeg, karp spojrzał na mnie swoimi mądrymi oczami, jakby chciał przekazać jakąś wiadomość. W tym momencie poczułem, że nasze spotkanie nie jest przypadkowe. Postanowiłem go uwolnić, pozwalając mu wrócić do jego wodnego królestwa. To doświadczenie nauczyło mnie, że w wędkarstwie nie zawsze chodzi o złowienie ryby, ale o chwilę, które pozostają w pamięci na całe życie. damian.fikipowiczz
Pewnego słonecznego poranka postanowiłem wybrać się na ryby z moim dziadkiem, który zawsze miał do tego niesamowitą pasję. Zabrał ze sobą całą ekipę: wędki, wiaderka, worek na ryby, a nawet kawałek chleba, który ponoć zawsze „przyciągał ryby”. Nie wiem, jak to działało, ale dziadek zawsze twierdził, że to tajemnica, której nie zdradzi nikomu. Siedzieliśmy nad brzegiem jeziora, łowiąc na spławik. Dziadek z zapałem podchodził do każdej ryby, jakby to była kwestia życia i śmierci, a ja spokojnie czekałem, aż coś złapie. I wtedy - bach! Dziadek poczuł, że coś ogromnego złapało jego przynętę. Patrzyłem, jak szarpie wędka, a w jego oczach pojawił się ogień. „To on! To on!” - krzyknął, próbując wyrwać rybę z wody. W mgnieniu oka okazało się, że to nie byle jaka ryba, tylko szczupak, którego rozmiary przekraczały wszelkie wyobrażenia. Dziadek zaczął się szarpać z tym gigantem, jakby walczył o najwyższą nagrodę w konkursie wędkarzy. I wtedy - nikt się tego nie spodziewał - szczupak zamachnął się ogonem tak mocno, że... wciągnął dziadka do wody! Tak, dobrze słyszycie - mojego dziadka, w jego najlepszych latach, wciągnął do jeziora! Woda pluskła, a dziadek, cały mokry i zaskoczony, zanurzył się w jeziorze. Wędkarze dookoła zamarli w osłupieniu, nie wiedząc, co się dzieje. Niektórzy próbowali go ratować, inni stali z szeroko otwartymi ustami, patrząc, jak dziadek stawia opór wodzie i... walczy z rybą. „Dziadek, trzymam cię!” - krzyknąłem, trzymając go za rękę, ale woda była zbyt mocna, a szczupak… cóż, chyba wcale nie zamierzał dawać za wygraną. Po chwili wędkarze zaczęli działać jak zespół ratunkowy: jeden trzymał wędkę, drugi chwycił dziadka za rękę, a trzeci zaczynał już wyciągać go z wody, jakby to był jakiś zawód ratownika wodnego. W końcu, po zaciętej walce, dziadek, wciąż z plamą błota na twarzy, został wyciągnięty na brzeg, a szczupak, z triumfującym spojrzeniem, zniknął w jeziorze, jakby nic się nie stało. „To było bliskie spotkanie z naturą” - powiedział dziadek, ocierając wodę z twarzy, jakby nigdy nic. A wędkarze, którzy byli świadkami całej sytuacji, zaczęli się śmiać, bo takiej akcji w życiu nie widzieli. „Prawdziwy wędkarz nie boi się żadnej ryby!” - dodał jeden z nich, klepiąc dziadka po plecach. Od tej pory na naszym jeziorze nazywają go „Dziadek Szczupak”. A my? No cóż, wróciliśmy do łowienia, ale tym razem dziadek już nie zbliżył się do wody. Obawiał się, że może szczupak ponownie postanowi „pociągnąć go na dno” - dosłownie! ig: skowroniaasty
Siemanko na początku tego roku w miarę możliwości rozpocząłem swoją przygodę wędkarską no i na lepszy starty brat sprezentował mi moją pierwszą wędkę. Był to sprzęt marzeń dla mnie jak na poczatek mojej przygody mega uniwersalna gramatura bo i okonia można było łapać i ze szczupakiem powalczyć. Gdy skończyły się wakacje z ziomkami wybraliśmy się nad jezior no i przy okazji na rybki . Gdy wypłynęliśmy na jezior żeby połowić i popływać to gdy już wybraliśmy miejsce i złączylismy dwa rowerki odłożyłem wędkę na miejscu gdzie są pedal żeby sobie popływać i po prostu dobrze bawić to mój ziomek stwierdził że zmieniamy miejsce i zaczął pedałować i moja wędka nagle dostała strzała i gdy to usłyszałem to krzyczę stój ,stój ale gdy wszedłem na rowerek wodny to wędka już była złamana na dolniku i nie dość że nawet nic nie złowiłem to jeszcze straciłem moją pierwszą i ulubioną wędkę. Pozdro Ig-b.zelazisnki
To mam historie która wydarzyła się jakiś miesiąc temu. Z kolega wybraliśmy się na Ryby na komercje i łowienie postanowiliśmy zacząć od feedera. Nic specjalnego porozkładaliśmy się ja łowiłem na klasyka, kukurydza, pinki i białe robaki. Kolega natomiast metoda wiec na włosie jakiś wyszukany smak. Na klasyk brały co chwila jakieś płotki i była zabawa. Wiedzieliśmy ze w stawie są duże okazy, staw no kill. Od 8 do 13 daliśmy sobie czas na feeder później polowanie na drapieżnika i spining. Najbardziej sprawdziła się metoda, 4 szt. Karpie między 5 a 10 kg i w tym jeden największy 15 kg. Niestety wszystkie okazy musiałem wyciągnąć ja ponieważ brania były dopiero kiedy kumpel chodził do łazienki. Co dziwniejsze, gdy dochodził do końca stawu i skręcał na parking, tylko jak jego sylwetka zniknęła za drzewami szczytówka zaczęła szaleć. Gdy wracał aż mi było głupio pokazywać mu zdj z rybami które musiałem sam sobie zrobić na wyzwalaczu. Brania się powtarzały za każdym razem nawet z takim samym odstępem czasu :D instagram.com/cykamfoto/
Wybieramy się na 3 dni na łowisko komercyjne, żeby złowić karpie - tak zaplanował mój chłopak. Spakowaliśmy cały sprzęt, wzięliśmy psa (bo wiadomo, że bez niego się nie da) i pojechaliśmy. Z namiotem, kołdrą, termosem pełnym kawy, zapasem jedzenia i - oczywiście - nadzieją, że złowimy te gigantyczne karpie, o których marzymy od miesięcy. Pierwszy dzień - pogoda super, słońce świeci, mamy wszystko pod kontrolą. Zaczynamy łowić, ale… nic. Ani brania, ani śladu jakiejkolwiek ryby. Pies biega wokół, radośnie szczeka, przyciągając uwagę innych wędkarzy, którzy zaczynają już na nas spoglądać z pobłażliwością. Drugi dzień mija podobnie - żadnych ryb, tylko pies, który chyba staje się bardziej zmęczony od nas. My zaczynamy się martwić, a on, jakby nie miał żadnych zmartwień, pędzi w kółko po całym łowisku. No i przychodzi druga noc. W namiocie zrobiło się zimno, więc wszyscy wtuleni w śpiwory próbujemy zasnąć. Nagle słyszymy szelest. Myślimy, że to tylko pies szuka wygodnej pozycji, ale nie… Po kilku minutach słyszymy radosne szczekanie obok namiotu. Wybiegamy z namiotu w samych piżamach, a pies stoi na brzegu wody… z MAŁYM KARPIEM w pysku! Okazało się, że nasz biedny pies podkradł się do stanowiska sąsiadujących wędkarzy, którzy zostawili swoją siatkę z rybami na chwilę bez nadzoru. Nasz mały bohater uznał, że to jest prezent specjalnie dla nas! Wyciągnął karpia i zaczął go taszczyć jak trofeum, nie patrząc na nic. Cała sytuacja była tak absurdalna, że nie wiedzieliśmy, czy się śmiać, czy wstydzić. Wędkarze byli trochę zaskoczeni, ale na szczęście nie zrobili nam wyrzutów - raczej z radością przyjęli naszą szczerość i przeprosiny, a karp został bezpiecznie wypuszczony z powrotem do wody. No cóż, może nie złowiliśmy żadnych karpi w tradycyjny sposób, ale przynajmniej pies zrobił nam „prezent” na zakończenie tej wędkarskiej przygody. Na pewno zapamiętamy ten wyjazd jako najbardziej nieoczekiwaną i śmieszną wyprawę rybacką w naszym życiu. Życzymy wszystkim wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku! @nikola_celer
Pewnego pochmurnego ranka Staszek i jego sąsiad Mirek postanowili wybrać się na ryby. Ich ulubionym miejscem było małe, zapomniane przez ludzi jezioro, otoczone gęstym lasem. Woda była tam spokojna, a ryby ponoć brały jak szalone. Tego dnia jednak czekała ich historia, którą będą opowiadać do końca życia. Po dotarciu na miejsce zauważyli, że woda jest dziwnie mętna, a wokół panowała niecodzienna cisza - ani ptaków, ani szumu wiatru. „Pewnie burza idzie” - mruknął Mirek, ale obaj postanowili spróbować szczęścia. Zasiedli na pomoście, zarzucili wędki i czekali. Po godzinie nic się nie działo, aż w końcu Staszkowi coś zaczęło szarpać żyłkę. Wyglądało to na coś dużego, bo wędka wyginała się do granic możliwości. Po kilku minutach walki wyciągnął coś z wody - ale nie była to ryba. Na haczyku wisiała... stara wojskowa torba, cała pokryta mułem. Zaintrygowani, otworzyli ją. W środku znajdowały się dziwne przedmioty: niemiecka manierka, zardzewiały rewolwer i plik dokumentów napisanych w obcym języku - najprawdopodobniej po niemiecku. Wśród papierów zauważyli mapę z zaznaczonym punktem, a obok kilka starych monet i małą sakiewkę z czymś, co przypominało złoty pierścionek. - To chyba jakieś wojenne znalezisko - powiedział Mirek, choć jego głos drżał. Nie zdążyli długo się nad tym zastanawiać, bo nagle usłyszeli kroki dochodzące z lasu. Na brzegu pojawiło się dwóch mężczyzn w wojskowych kurtkach, którzy zaczęli coś do siebie szeptać i bacznie obserwować wędkarzy. - Coś mi tu nie gra - szepnął Staszek. - Pakuj to i zmywajmy się! Szybko wrzucili torbę do plecaka i zaczęli udawać, że zwijają sprzęt. Ale gdy tylko ruszyli w stronę auta, nieznajomi zaczęli iść za nimi. W panice wsiedli do samochodu i odjechali, zostawiając za sobą jezioro i tajemniczych mężczyzn. W domu postanowili dokładniej przyjrzeć się zawartości torby. Znaleźli list, który wyglądał na wiadomość pisaną przez niemieckiego żołnierza w czasie II wojny światowej. Wynikało z niego, że torba została wrzucona do jeziora w pośpiechu, by ukryć coś cennego przed wrogiem. Staszek i Mirek zgłosili znalezisko do muzeum. Okazało się, że dokumenty mają dużą wartość historyczną, a pierścionek i monety były prawdziwym skarbem. O nieznajomych z lasu nigdy więcej nie usłyszeli, ale od tamtej pory na ryby zawsze zabierali ze sobą dodatkową czujność - i coś więcej niż tylko wędkę insta bar.tekw_
Pewnego słonecznego dnia wraz z moimi przyjaciółmi wybraliśmy się nad wodę. Planem na ten dzień było złowienie większego amura, a bardziej sprawdzenie czy w ogóle taka ryba pływa w tej wodzie. Łowiliśmy wtedy ma metod feeder metody miały gramaturę 25 gram. Zanętę Tutti- Frutti a na haczyku była kuleczka proteinowa założona na igle o smaku truskawkowym.I przy z zwijaniu zestawu poczułem straszny opór jakiego jeszcze nie znałem( głównie łowiłem ryby do 5 kilogramów).Pomyślałem zaczep będzie trzeba niestety ciąć zestaw ale nie tym razem nagle zaczep robi ogromną rollę po 40 minutach holu. W czasie którego bałem się o moją wędkę ponieważ nie jest ona zbyt profensijinalna, ale na szczęście udało się a w podbieraku ujrzałem pięknego karpia o wadze 11,300 kg. Byłem w ogromnym szoku. Oczywiście nie obyło się bez wiadra pełnego zimnej wody na głowę. Rybka oczywiście wróciła do wody aby mogła cieszyć innych pasjonatów. Mokry ale szczęśliwy wróciłem do domu. Insta szpadel__official
Pewnego razu pojechałem na szczupaki na moją ulubioną holenderską miejscówkę. Wszystko szło zgodnie z planem - zarzuciłem swoją najlepszą gumę i po kilku rzutach poczułem porządne uderzenie. "Jest! Na pewno piękny szczupak!" - pomyślałem i zacząłem holować. Ryba walczyła jak szalona, robiła zrywy, kręciła się w prądzie, a ja byłem pewien, że to życiowy okaz. W końcu podciągam ją bliżej brzegu, a tu nagle... ryba wyskakuje z wody i ląduje prosto w moim wiadrze, gdzie miałem zanętę! Najpierw byłem w szoku, bo kto by się spodziewał, że szczupak tak celnie trafi. Ale najgorsze dopiero miało nadejść. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, szczupak zaczął w wiadrze szaleć, chlapiąc wodą i zanętą na wszystkie strony. Efekt? Cały byłem w kukurydzy, zanęcie i śluzie, a ryba w końcu wyskoczyła z wiadra... prosto do rzeki. Siedziałem na brzegu jak zamurowany, a jedyną pamiątką po tej akcji były resztki zanęty na mojej twarzy i spodniach. Teraz znajomi śmieją się, że jestem pierwszym wędkarzem, który "złowił szczupaka na wiadro"! IG: mdfishing_nl
Moja historia jest w 100% prawdziwa i jak czasami myślę to niedorzeczna:). Miało to miejsce pod koniec Sierpnia gdy już zmęczony, sfrustrowany i momentami załamany bardzo słabym sezonem na Wiśle wybrałem się za boleniem. (Na tamten moment nie miałem ani jednej wartej uwagi ryby na koncie w sezonie.) Dzień zaczął się normalnie czyli bez brania przez kilka pierwszych godzin mimo ciągłego brodzenia ale oczywiście z pięknymi widokami. Każdy wiślany wędkarz wie jak wygląda nasza królowa o wschodzie słońca. Gdy przechodziłem z kolejnej bezrybnej główki w dół rzeki i wchodziłem na piaszczystą usypaną przykose przy brzegu moim oczom ukazał się bocian. Bylem w szoku dlatego że nigdy nie widziałem bociana z takiego bliska, przez chwile nie wiedziałem co zrobić nie wiedziałem jak się on zachowa gdy podejdę bliżej, stał na wejściu na tą przykose i nie szło go ominąć. Dlatego stanąłem obok niego i rzucałem woblerem tam gdzie mogłem. Ku mojemu zdziwieniu w ogóle się mnie nie bał, podszedł i normalnie jakby dosłownie patrzył co robię z ciekawością. Kilka godzin samemu na rybach na skwarze w sierpniowe południe poskutkowało tym że zacząłem z nim rozmawiać 😂. Gdy już wiedziałem że się mnie nie boi ani mi nic nie zrobi to wszedłem dalej na upatrzoną przeze mnie przykose w poszukiwaniu bolenia, usiadłem się 2/3 metry od jej czubka i rzucałem w górę rzeki. Bocian dosłownie kolejny raz do mnie podszedł tym razem z 2 metry za mnie i zza moich pleców obserwował co robię. Stał spokojnie i się rozglądał gdy ja bez efektów machałem wędą. Po ok 20 minutach coś mnie natknęło by pójść wzdłuż piaszczystego brzegu w dół rzeki w poszukiwaniu tego upragnionego chlapaka. Po tym jak się podniosłem i poszedłem bocian zrobił to samo, szedł za mną aż do upatrzonej miejscówki. Nagrałem filmik na telefonie bo dla mnie nie było to normalne a najdziwniejsze będzie zaraz. Gdy się zatrzymałem wykonałem rzut w kierunku dołu rzeki. Bocian wtedy przeszedł przede mnie stanął między mną a ściąganym przeze mnie woblerem i jakoś dziwnie się zachowywał. Nagle gdy woblera wyjąłem z wody zaczął być jakoś dziwnie agresywny, rozkładał skrzydła robił dziwne ruchy w moim kierunku i rzucał się na zwisającego z wędki woblera. Bardzo dziwne to było. W następnym rzucie było to samo. Spytałem się go czy nie chce żebym tam rzucał on mi oczywiście nie odpowiedział 😂 natomiast ja wykonałem rzut w drugą stronę zwijając woblera z prądem. Bocian się uspokoił. W drugim rzucie po 3 lub 4 obrotach korbką… Uderzył, cały sezon wyczekiwany w końcu porządny boleń. Nie mogłem w to uwierzyć. Ta ryba była dla mnie ogromnym sukcesem mimo iż wielu wędkarzy łowi takie na codzień. Rapa miała 68 cm i to jest moje nowe PB. Po wypuszczeniu ryby bocian nadal siedział ze mną, zacząłem mu dziękować (wiem jak to brzmi😂) byłem w totalnym szoku co się wydarzyło interpretowałem to tak jakby bocian mówił gdzie mam rzucić. Po tej rybie nawet nie rzuciłem zaraz drugi raz tylko usiadłem się z bocianem na piasku zapaliłem swoje Glo spojrzałem się na niego i powiedziałem pod nosem dziękuję. On się odwrócił i nagle odleciał na wielką wydmę piachu na środku rzeki. Ja w tamtym momencie gdy podziękowałem mu a on tak jakby mnie rozumiał spojrzał na mnie i odleciał nie wiem co poczułem, ale łzy napłynęły mi do oczu z zszokowania nie potrafię nawet tego uczucia ubrać w słowa. Dziwne przeżycie które dało mi do myślenia, nie wstawałem z piasku przez 20 kolejnych minut i zacząłem się porządnie zastanawiać nad tym co widzę do okoła. Czy może natura lub sama nasza Wisła nie ma w rodzaju czegoś oczu i słuchu? Wiem jak to brzmi ale przysięgam wam że to co poczułem na tej przykosie nie zapomnie tego do końca życia. Historia w 100 % prawdziwa nawet mam foty z tym boleniem i bocianem w tle:) Nick na Ig: fasi.yx
Zwijalem i zobaczyłem pętlę na kołowrotku to zostawiłem przynętę w wodzie w środku zwijania, poluznilem plecionkę i odwijałem do miejsca gdzie była ta petla i ją odplątałem. Zamknąłem kabonk i zacząłem zwijać luzy. Poczułem mocny opór i myślałem że to zaczep bo było tak ciężkie. Pięć sekund czułeś na 100 procent zaczep bo się nie ruszał w wodzie. Po tych 5 sekundach nagle ten "zaczep" przepłynął pod łódka wyginając wędkę około 80 stopni może więcej nie pamiętam. Obróciło mnie w stronę silnika i zatrzymało mnie o ten badyl odchodzący od silnika a na wędce takie ugięcie że łohoho. Wędka była wygięta w pół. Bałem się że plecionka wkręci się w silnik oraz myślałem że połamie sg2 więc w nerwach poluznilem hamulec bo był trochę za mocno dociągnięty. Przełożyłem wędkę nad tym badylem od silnika i było tylko "bzzzzbzzzbzzzzzzzzz" z kołowrotka i puściło. Wujek mnie gnębił przez pół godziny że miałem wielką rybę. Nazwa na insta to iwn.skyy_77
Jako, że jestem początkującym wędkarzem to historia może nie będzie aż taka nieprawdopodobna, ale do dzisiaj jak sobie to przypomnę to śmieje się z tej sytuacji. Otóż w tym roku w lato zacząłem swoją przygodę ze spinningiem, wcześniej łowiłem tylko okazyjnie na spławik. Kumpel pożyczył mi wędkę i zacząłem z nim jeździć na pobliskie jezioro na łódkę. Zapał był ogromny, uczenie się spinningu sprawiało mi mnóstwo frajdy. Niestety u mnie bez żadnych efektów, żaden szczupły nie wpadł. Dlatego po kilku takich wyprawach poszedłem sam na spławik na moje miejsce, gdzie uwielbiam chodzić. Miejsce jest dosyć ukryte, trzeba trochę się przebijać przez krzaki, ale za to jest spokój. Po kilku godzinach łowienia małych płotek i uklejek gdy wyciągałem kolejną rybkę, może 3 metry od brzegu poczułem mocne uderzenie na wędce i opór na kołowrotku. Byłem w szoku, ale było to na tyle blisko, że widziałem co się stało. To był szczupak!! Zaatakował plotkę, która wyciągałem. Jako, że zestaw miałem dosyć słaby i nie wziąłem ze sobą podbieraka, bo nie nastawiałem się na większe ryby to niewiele myśląc wskoczyłem w ubraniach do wody za tym bydlakiem. Udało mi się przyciągnąć go do siebie, ale totalnie nie wiedziałem co dalej haha nie wiedziałem jak go złapać. Próbowałem za ogon, ale mi się wyślizgiwał, więc owinąłem go koszulką, którą miałem na sobie. W ten sposób wyciągnąłem go z wody. Nie był to gigant, miał maksymalnie 50 cm, ale walka jaką z nim stoczyłem była komiczna. Chyba nigdy nie czułem takich emocji na rybach :D Po tej sytuacji kupiłem od razu wędkę na spinning i stała się to moja ulubiona metoda ig : emeg45
Moja taka najciekawsza przygoda wędkarska to było gdy pewnego dnia kiedy pojechałem nad wodę lało jak z cebra ale siła wyższa nie stety ja z kolegą próbowaliśmy coś złowić i się udało kolegą złowił szczupaka 40cm a ja nie stety nic. (szczupak wypuszczony) Gdy zmienialiśmy miejscówkę to zarzucałem w drodze na miejscowke i jak los musiał zaczepiłem o korzeń który był wodzie i przynęta zerwana zestaw oczywiście trzeba było wiązać na nową i poszliśmy na miejscówkę gdzie tym razem kolega zerwał przynętę a ja ledwo wyratowałem z korzenia więc pośpiechu ewakuowaliśmy się z tej miejscówki i poszliśmy na kolejną miejscówkę przy okazji pozbawiając nowe miejscówki gdy już byliśmy na miejscówce ostateczne po chwili łowienia tam kolega zmieniając miejscówkę wszedl na powalone drzewo ktore bylo slizgie i się wywalil wpadajac do wody szybko podbiegłem uważając i pomagając mu wyjść koledze naszczescie nic sie nie stalo sprzet byl caly ale wazniejsze zdrowie kolegi wiec najpierw go ratowalismy a potem sprzet. To taka przygoda ktora naprawde utkwila mi w pamieci na co trzeba uwazac przy zmienianih miejscowek aby tez patrzec gdzie sie wlazi i czy jest to bezpieczne tez dla nas. IG Gabriel Nowakowski
Pewnego słonecznego dnia postanowiłem wybrać się na ryby do pobliskiego jeziora. Zabrałem ze sobą wszystkie niezbędne akcesoria - wędkę, przynęty i wygodny koc, by móc się zrelaksować. Usiadłem w cieniu dużego drzewa, które dawało mi przyjemny chłód w upalny dzień. Po kilku udanych rzutach i złapaniu kilku ryb, nagle usłyszałem głośny trzask. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, jak gałęzie zaczynają się łamać. W mgnieniu oka zrozumiałem, że drzewo, pod którym siedziałem, mogło w każdej chwili runąć. Wstałem błyskawicznie i w ostatniej chwili odskoczyłem na bok, gdy potężna gałąź spadła tuż obok mnie, rozpryskując wodę i błoto. Adrenalina podniosła mi ciśnienie, ale jednocześnie poczułem się niesamowicie żywy. Po tym incydencie postanowiłem przenieść się w inne miejsce, gdzie mogłem w spokoju łowić ryby, ale ta przygoda na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako przypomnienie, że natura potrafi być nieprzewidywalna! Mój instagram to : xwasiak20
A więc zasiadka karpiowa. Nic nie zanosiło się na zmianę pogody,piękne słoneczko 25stopni ,piwko grill do momentu aż nie przyszedł wieczór. Deszcz, silny wiatr i burza. Wiało tak mocno,że namiot zaczął tańczyć jak latawiec,wiec dzida na zewnątrz I było trzeba dziada przytrzymać bo byłby połamany i jak puzzle do złożenia albo gdzieś w polu do szukania. Mi się nic nie stało, plus taki ze ciepło było i ten deszcz aż tak nie przeszkadzał. Ale od tego momentu jakoś wolę na okonie jeździć 😅😅😅Pozdrawiam 😊
Dzień dobry. Moim historycznym wydarzeniem dla mnie i moich kolegów jest historia, w której łowiłem na spinning a nade mną była metalowa rurka, która służyła do zjazdu na tyrolce. Oczywiście mocno musiałem się zamachnąć. Patrzę na wodę gdzie moja przynęta wylądowała ale jej nie widzę. Po chwili zerknąłem na metalową rurkę i widzę, że moja przynęta została zaplątana o nią. Zauważyłem że obok mojej przynęty była drabinka na górę tyrolki, wiec postanowiłem spróbować odzyskać moją przynętę, a że był ze mną kolega to poprosiłem go, aby przytrzymał moją wędkę. Gdy byłem już na górze tyrolki mój ziomek zaczął się tak głośno śmiać, że cały zalew go słyszał i pytam się mojej mordeczko co się stało, a on śmiechem mówi do mnie żebym popatrzył przed siebie, a ja widzę jak moja wędka lata (dosłownie). Mój ziomal lekko trzymał za wędkę i ją puścił. 1 godzinę próbowałem wydostać wędkę i przynętę ale po długich staraniach udało się. Życzę wszystkim wesołych świąt i samych życiowych ryb. Życzę Szczęśliwego nowego roku wszystkim. Miłego wieczoru. Pozdrawiam Instagram:_franek_skorzynski_ Instagram:
Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się dzięki mojemu dziadkowi, który niestety już nie żyje. To właśnie on zaraził mnie tą pasją, opowiadał mi, jak łowił kiedyś na rzekach i jeziorach, i zawsze miałem wrażenie, że to coś więcej niż tylko hobby. Niestety nigdy nie miałem okazji łowić w takich miejscach jak on jedyne, co mi zostało, to mały staw obok mojego domu. Tam właśnie uczyem się wszystkiego, co dziadek mi przekazał, choć to tylko kropla w morzu jego opowieści. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spróbować łowienia na większej wodzie i poczuć 5o co on.
Siemka, to i ja się podzielę ;d Sytuacja dzieje się tematycznie bo nad Motławą. Pogoda idealna, mało ludzi wokół, no warunki jak z reklamy. Po kilku godzinach bez ryby, a tylko delikatnym skubaniu gumki już powtarzałem sobie, że zaraz ostatni rzut i pora się zbierać. Minęła chwila, kiedy poczułem solidne przygięcie. Zacinam i holuje, bez żadnych szaleństw, ale coś ewidentnie siedzi na końcu zestawu. Ściągam coraz bliżej brzegu, serce bije szybciej, może mały sumik? Coś dziwnie się holuje, w końcu wyciągam, a na końcu zestawu kołysze się gumowy, OBUSTRONNY przedmiot, którego nazwy lepiej tu nie podawać, ale każdy będzie wiedział, o co chodzi. Wyglądał jak nowy, ale wolałem nie analizować, skąd się tam wziął. Może to nie jest krzesło czy wycieraczka, ale takie skarby też można wyciągnąć z Motławy ;d W tym samym momencie kawałek obok łowił gość z telefonem, który prowadził live na tiktoku czy coś w tym stylu. Usłyszałem tylko jak krztusi się ze śmiechu i komentarz: „K**wa panowie, takiego sandacza jeszcze tu nie widziałem”. Można dosłownie powiedzieć, że ch**a tego dnia złowiłem, ale co poradzić, czasem to nie ryba, a historia zostaje na zawsze ;dd Dodam jeszcze, że do Totema już się przymierzałem i nie wyobrażam sobie lepszego prezentu na święta, idealnie się sprawdzi na Motławę i może przyniesie więcej takich sukcesów ;d ig: marzec_81
Moja historia zaczęła się od tego że z moją narzeczoną jak to lubimy w lato pojechaliśmy nad jezioro , zrelaksować się i cieszyć pięknem natury aczkolwiek jako zapalony wędkarz amator nie mogłem odpuscić takiej okazji aby być nad wodą i nie spróbować czegoś złowić więc spakowalismy również sprzęt wędkarski. Wybraliśmy się nad jezioro Mój na Mazurach niedaleko Wilczego Szańca . Aura była iście magiczna. Po kilku godzinach łowienia białorybu z pozytywnym rezultatem , miałem wyrzucony zestaw na żywca który już bardzo długo był w wodzie, rybka stała się już "trupkiem" prawdopodobnie 😄 przez dłuższy czas na spławiku nic się nie działo i zacząłem lekko przysypiać opalając się w blasku słońca aż tu nagle potężny plusk w miejscu gdzie zarzucona była "bomba" . Zlękłem się aż spadłem z krzesła 😂 spoglądając na wodę gdzie zauważyłem tylko ogromny ogon szczupaka który z moją jakże przytomną reakcją był nie do wyciągnięcia i odrazu poszedł w trzciny a ja zerwałem w nich cały zestaw 😅 Pozdro chłopaki, fajnie się was ogląda! ✌ Instagram: romeiro1995
Wędkuje od niedawna bo od początku tego roku, ale mam jedną taką historię z ryb z kolegą. Generalnie kolega zaprosił mnie na ryby na Wiśle w Warszawie, zaczęliśmy przy narodowym i szliśmy sobie w stronę zoo obławiając główki. W końcu na jednej z główek widzę że ktoś leży i się opala, ale byłem bardziej zainteresowany wodą i rybami więc się nie przyglądałem i łowiłem dalej. Nagle podnosi się naga kobieta w wieku około 45-50 lat, która jak się okazało opalała się w stroju Ewy. Zaczęła się na nas wydzierać że to jest jej główka, że jak śmiemy wchodzić na nią, że widzieliśmy że leży goła i mamy spadać( oczywiście nie pisze jeden do jednego co ona mówiła). Odpowiedzieliśmy jej tylko że nie widzieliśmy jej bo bardziej interesuję nas woda i ryby, i sobie poszliśmy. Jak się potem od ludzi na innych główkach dowiedzieliśmy, ta kobieta opalająca się w stroju Ewy nad Wisłą w tamtej okolicy jest dosyć znana z tego jak się opala i jak się od razu na wszystkich wydziera jak by to było jej prywatne miejsce. Mam nadzieje że ta historia z mojej krótkiej bo nawet nie rocznej przygody z wędkarstwem się wam spodoba na tyle że wygram, i mam nadzieje że sam z czasem nazbieram dużo więcej ciekawych historii. Ig: kuznianerda
Za dzieciaka pojechałem na pierwsze moje wakacje do dziadka u babci . Zdbice k Wałcza. 150 km od domu rodzice odjechali wyłem za domem jak nigdy wcześniej😅 zawsze jak sobie to przypomnę micha mi się cieszy 😅😅 dziadek zabrał mnie na ryby jeszcze w ten dzień wtedy mi przeszło i miałem pierwszy raz w życiu kontakt z wędka i rybą i się zakochałem i zostało to do dzisiaj a wczoraj pykło mi 31 🙂 odhaczalem dziadka ryby na akord mega przygoda i mega wspomniani . Każdy gatunek ryby wtedy przepływał przez ta rzeczkę🙂 spiningu jeszcze nie posiadam ale bardzo chciałbym wrócić do tych czasów. Został mi tylko taki bambusowy po tamtych wakacjach stoi jako pamiątka😊 niestety Instagrama nie posiadam. Pozdro 👊👊
Mordeczki, tradycję ze szwagrami taką mam, że co roku na Boże Ciało na Mazury wybywam. Co roku rekordy robimy i tłuste metrówki łowimy. Szwagier jeden Favorite Skyline piękną ma i metrówkę na nią chciał, pięknie rzucał, czekał, szukał, coś ten dzień nie wchodził, do wieczora rzucał i rzucał. Chłopak tak bardzo metra chciał, że po 18 życiówkę swą złapał, o taką pewnie mu nie chodziło, a i mnie mocno zaskoczyło, uderzenie niesamowite, chwila ciszy i ja na przynętę nabity🙆. Patrzą we dwóch na mnie, do mnie nie dociera, co w karku mnie uwiera. Szybko do brzegu, sprzęt rozpakować i do Giżycka na SOR, a tam kombinacji wiele, kotwice mamy dobre, szpitalne nożyce rady nie dały, bez cięcia się nie obyło i na 5 szwach się skończyło. Wspomnienia z tej przygody piękne mam, jak chcecie to i zdjęcie zapodam😊 Ig: @matt__dar instagram.com/matt__dar/profilecard/?igsh=ZmZ5ZGNpanE1ZWg=
Pewnego letniego poranka, gdy słońce dopiero zaczynało wychylać się zza horyzontu, postanowiłem wybrać się na samotne łowienie sandaczy. Mgła otulała jezioro, a cisza była tak gęsta, że słychać było każde plusknięcie ryby w oddali. Wybrałem ulubione miejsce - podwodny spadek przy zatopionych drzewach, gdzie sandacze lubiły się chować. Zarzuciłem przynętę - delikatną gumę o kolorze motor oil - i zacząłem prowadzić ją wolno przy dnie. Po kilku minutach poczułem subtelne puknięcie, zaciąłem, a na końcu wędki coś ciężkiego zaczęło stawiać opór. Myślałem, że to klasyczny sandacz, ale ryba zaczęła gwałtownie odjeżdżać. To nie był sandacz. Po kilkunastu minutach holu, kiedy już ręce mi drżały z wysiłku, w wodzie pojawił się ogromny cień. Moim oczom ukazał się potężny sum, którego nie spodziewałem się w tej wodzie. Walka trwała jeszcze chwilę, zanim udało mi się go podebrać. Ważył ponad 20 kilogramów - moja największa ryba w życiu! Ale historia na tym się nie kończy. Gdy zrobiłem zdjęcie i wypuściłem suma, w tej samej chwili moja druga wędka, leżąca na podpórce, nagle zaczęła wibrować. Biegiem do niej podbiegłem i po raz kolejny poczułem opór - tym razem był to piękny sandacz, dokładnie taki, po którego przyjechałem. Tamten poranek nauczył mnie jednego - na rybach nigdy nie wiesz, co przyniesie następna chwila. To magia wędkowania, która wciąga mnie raz za razem. "Połamania kija!" IG:karolgdaniec1
Zawsze łowiłem z kumplami na feeder, opowiadałem ojcu co złowiłem i po co zabieram ze sobą pusty słoik na zasiadkę (bo jak chuja złowisz to w czym zamarynujesz ?). Moja wędka była za słaba na ten zbiornik więc ojciec pożyczył mi dwie karpiówki. Minuty mijały powoli, a ja wciąż czekałem na pierwsze branie. Tata, jak zwykle, pełen cierpliwości, rozmawiał ze mną o starych przygodach wędkarskich, a ja wciąż myślałem tylko o tym żeby pobić zyciówke. W końcu ostre branie, szybko się zerwałem i zaciąłem, od razu poczułem że siedzi coś grubego, okazało się że to amur 3 razy go podbierałem a ten jak tylko poczuł siatkę odjeżdżał na środek zbiornika. W końcu udało się go wyjąć i szok 12 kilo aktualnie nadal życiówka. Stary dumny mi gratuluję a ja się tak podjaralem że wszedłem na wędkę ojca i pękł kołowrotek. Ojciec się trochę wkurzył ale siedzieliśmy jeszcze 2 dni to mu przeszło. Ale więcej już mi wędki nie pożyczył 🤣 #le.damian
P.s. jak dotąd tylko karpiówki i feeder, ale długo oglądam Łukasza I stwierdziłem że czemu by nie spróbować spinningu. Żeby nie wydawać za dużo hajsu od razu bo nie wiem czy mi się spodoba i czy się nie znudzi to zamówiłem jakiś kij z teemu czekam aż przyjdzie i będę testował. Zastanawiam się tylko czy zdążę coś wyjąć z wody zanim kij pęknie 😂😂😂
W zeszłą sobotę wybraliśmy się z Mietkiem na ryby nad to stare jezioro za lasem. Wiesz, takie miejsce, gdzie zawsze jest spokój, a jedynym dźwiękiem są komary i twoje przekleństwa, że nic nie bierze. No to siedzimy sobie na pomoście, popijamy piwko, słońce świeci - pełen relaks. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, spławik Mietka zaczyna się topić jak Titanic. Mietek, cały w emocjach, zrywa się z miejsca, szarpie wędkę, żyłka napięta jak nerwy teściowej. „To musi być karp stulecia!” - wrzeszczy. A ja już wyobrażam sobie, jak robimy sobie foty z tym kolosem i wrzucamy na Fejsa, podpisując: „Poznajcie Króla Jeziora”. Ale nie. To nie był karp. Mietek wyciąga z wody… UWAGA… stare kalosze. Ale nie takie zwykłe - one były pełne mułu i coś w nich chlupotało. No to, jak na dzielnych odkrywców przystało, zaczynamy to rozkminiać. Mietek wkłada rękę, a ja, żeby było jasne, robię krok w tył, bo już czułem, że to nie skończy się dobrze. I co Mietek wyciąga? Małego żółwia. ŻYWEGO! Patrzymy na niego, a on na nas, jakby chciał powiedzieć: „Ej, serio? Wyciągacie mnie z mojej chaty, bo wam się nudzi?” Mietek mówi: „Dobra, to może jakiś znak. Wrzucimy go z powrotem i będzie szczęście.” Ale to nie koniec! Zarzucam swoją wędkę, myślę sobie: „Nie może być gorzej.” I nagle, BACH! Coś ciągnie jak dzik. Serio, czułem się, jakbym walczył z rekinem. Po 10 minutach walki wyciągam… UWAGA… starą, zakopaną wodorostami gitarę. Normalnie jak z koncertu Nirvany, tylko po powrocie z wojny. Mietek już ryczy ze śmiechu, a ja wkurzony: „Co to za jezioro, magazyn rzeczy zagubionych?! Co będzie następne, stary telewizor?” Zaraz potem patrzymy, a tu na środku jeziora coś się rusza. Wielkie fale, jakby się tam topiła krowa. No i wypływa… łabędź. Ale nie taki zwykły łabędź - on miał na szyi… plastikowy pierścionek. I wtedy Mietek rzuca tekst, który mnie dobił: „Stary, to chyba była propozycja od natury. Może powinieneś się ożenić z jeziorem.” Do dziś nie wiem, co tam się wydarzyło, ale jak idę teraz na ryby, to biorę ze sobą nóż, worek na śmieci i przygotowanie psychiczne na wszystko - bo to jezioro chyba chce być nową wersją Allegro. insta bar.tekw_
Moja historia wędkarska jest następująca - spinningując na pewnym miejskim łowisku w niedzielne popołudnie. Łowisko jest z dobrą infrastrukturą do spacerowania, to łowi się rzec można wśród spacerowiczów. Przy nie "fartownym" rzucie, plecionka wysmyknęła mi się z pod palca i przynęta zamiast wylądować w wodzie, poleciała do tyłu w stronę spacerowiczów i wczepiła się w sweter jednej z spacerujących tam dziewczyn i tak po półtora rocznej znajomości jesteśmy już od ponad 19 lat szczęśliwym małżeństwem😀
Ze śmiesznych sytuacji na rybach pierwsze ci mi przychodzi do głowy to łowiąc na spinning złapałem nurka xD a najlepsze jest to ze miałem wtedy z 12 lat, byłem z kolegą wtedy i ten nurek jak wyszedł z wody to zaczął nas wyzywać, po czym ściągnął płetwy i zaczął nas gonić xd jeszcze nigdy tak szybko nie biegłem będąc na rybach XD najsmutniejsze jednak było to że zostawiliśmy wędki jak uciekaliśmy i później musialem sie ojcu tłumaczyć gdzie jest jego wędka.. Jak mu powiedziałem jak było to mi nie uwierzył, myślał że komuś tą wędkę sprzedałem i musiałem sprzedać swój rower co dostałem na komunie żeby mu odkupić wędkę.. xD Teraz jak o tym opowiadam to strasznie mnie to bawi, ale jako dziecko byłem przerażony całą sytuacja xD od tamtej pory przestałem chodzić na ryby xd zacząłem wędkować dopiero w zeszłym roku, a mam teraz 27lat xD W mojej "karierze" wędkarskiej "udało" mi się złowić gatunki takie jak, bóbr, wydra i nietoperz XD Pozdrowienia dla całej ekipy i Wesołych Świąt! :D ig: urbansky97
Pewnego słonecznego poranka postanowiłem spędzić dzień z wujkiem na rybach. Wujek Janek był zapalonym wędkarzem i zawsze miał mnóstwo ciekawych opowieści. Spakowaliśmy nasze wędki, kilka puszek z przynętą oraz kanapki i napoje, a następnie ruszyliśmy nad pobliskie jezioro. Gdy dotarliśmy na miejsce, wujek szybko rozłożył sprzęt. W międzyczasie opowiadał mi o różnych technikach wędkarskich, które znał. Z zapałem tłumaczył, jak ważne jest wyczucie momentu, kiedy ryba bierze przynętę. Zaintrygowany, uważnie słuchałem. Po chwili zaczęliśmy łowić. Wujek miał świetne oko i szybko złapał pierwszą rybę - małego leszcza. Z uśmiechem na twarzy pokazał mi, jak delikatnie zdjąć rybę z haka i wrzucić ją z powrotem do wody, aby mogła dalej żyć. To było dla mnie ważne - wujek zawsze podkreślał, że wędkarstwo to nie tylko łowienie, ale też szacunek dla przyrody.
Moja najbardziej nieprawdopodobna sytuacja była podczas połowów na PZW. Mamy z kumplem swoją miejscówkę, którą obławialiśmy przez trzy tygodnie w nocy z soboty na niedzielę- przed zawodami karpiowymi. Kumpel wyciągał za każdym razem jakąś rybę, a ja jakby to była jakaś symulacja trzy razy miałem po jednym braniu i trzy razy albo było pusto albo się ryba spięła podczas holu- już byłem zrezygnowany wtedy. Los chciał, że na zawodach wylosowaliśmy właśnie akurat to nasze miejsce i byliśmy załamani, bo przecież tam kumplowi tylko małe ryby brały w ostatnim czasie, a ja nic zupełnie nie wyciągnąłem. W nocy podczas zawodów nagle sygnalizator zagrał u mnie i po zacięciu wiedziałem już, że to coś lepszego na haczyku wisi. Po wyciągnięciu na brzeg się okazało, że może i poprzednie trzy tygodnie nie udało mi się wyciągnąć nic, ale za to na zawodach połowiłem nieco lepiej, bo wpadł mój obecny rekord karp 14,9kg i dwa mniejsze, co dało łączny wynik ponad 21kg i drugie miejsce :) Insta: kryniuu21 PS być może na street fishingu uda mi się pobić mój rekord drapieznika- i to na sprzęt Favorite :) Pozdro Chłopaki!
To była jedna z tych nocy, które na długo zapadają w pamięć. Wybrałem się na ryby z nadzieją, że tym razem uda mi się przechytrzyć króla naszych wód - suma. Przygotowałem wszystko jak należy: zestaw na zrywkę, solidną plecionkę i jako przynętę wybrałem karasia. Wiedziałem, że taka naturalna przynęta może przyciągnąć prawdziwego giganta. Noc była spokojna, a wokół panowała cisza przerywana tylko szmerem wody i dźwiękami natury. Nagle usłyszałem, jak wędka z hukiem odskoczyła z podpórki. Serce zaczęło bić jak szalone! W mgnieniu oka byłem przy zestawie, złapałem za wędkę i zacząłem zwijać nadmiar plecionki. Czułem wyraźny, potężny opór. "Jest! To musi być sum!" - krzyknąłem, wołając resztę ekipy, żeby mi pomogli. Emocje sięgały zenitu, a adrenalina buzowała we krwi. Holowanie nie było łatwe - raz miałem wrażenie, że ryba rusza w moją stronę, raz znów odjeżdżała, ale dawałem z siebie wszystko. W głowie już widziałem triumf: wielki, kilkudziesięciokilogramowy sum, zdjęcia, gratulacje, a potem opowieści wśród znajomych. Gdy w końcu zacząłem sprowadzać "zdobycz" bliżej brzegu, napięcie sięgnęło zenitu. Już, już widziałem w wodzie coś dużego… Ale jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że na haczyku mam swojego karasia, owiniętego glonami, który wyglądał jak potwór z bagien! Najpierw ogarnęła mnie złość - cały ten wysiłek na marne. Ale zaraz potem nie mogłem powstrzymać śmiechu. To było tak absurdalne, że wszyscy wokół ryknęliśmy gromkim śmiechem. Frajda z holu była jednak niezapomniana, a ja zyskałem kolejną historię do opowiadania przy ognisku. Jak się okazało, nie zawsze liczy się wynik - czasem największą zabawę daje sama droga do celu. matt_hew199
Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się, gdy miałem zaledwie 8 lat. To wtedy tata po raz pierwszy zabrał mnie na ryby. Pamiętam, jakbym przeżywał to wczoraj - stary teleskopowy kij, spławik i ja, wpatrzony w wodę z dziecięcą ekscytacją. W pewnym momencie na mój zestaw wziął lin, ważący około kilograma! To był prawdziwy szok, a jednocześnie niezapomniane uczucie szczęścia, które zapadło mi głęboko w pamięć. Z czasem moje wędkarstwo ewoluowało. Aktualnie najczęściej łowię na spinning, ale mój sprzęt pozostawia wiele do życzenia - to, co mam, odziedziczyłem po tacie. Jednak w tym tkwi piękno: każde rzucenie przynęty przypomina mi, jak wiele zawdzięczam tym wspólnym chwilom nad wodą. Wędkarstwo pozwala mi nie tylko oderwać się od codziennych problemów, ale też budować wyjątkową więź z tatą. Niedawno miałem niezwykle ważny moment w swojej wędkarskiej przygodzie - złowiłem swojego pierwszego okonia na spinning! Było to niesamowite przeżycie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że wędkarstwo to coś więcej niż hobby. To sposób na życie, kontakt z naturą i, przede wszystkim, chwile pełne radości. Dziękuję, że przeczytaliście moją historię. Mam nadzieję, że wywołała uśmiech i przypomniała Wam o Waszych wyjątkowych chwilach nad wodą. instagram avejml
Witam Serdecznie. Jak byłem jeszcze młodzianem bardzo często jeździłem na zawody wędkarskie. A że moje koło w nazwie ma Budowlani to i więcej dodawać nie trzeba co się przeważnie na takich zawodach działo. Ale hitem największym była następująca przygoda. Mieliśmy takiego gościa w kole co nosił okulary jak denka w butelkach od wina. Przez to miał bardzo duże kłopoty niektóre czynności wykonywać, jak robienie pętelek z żyłki. Normalnie na czuja to robił, przytrzymując żyłkę palcami i na łokciu wiązał. Z tej też przyczyny były one delikatnie mówiąc ponadwymiarowej wielkości. A że mógł dojrzeć tylko spławiki wielkości boi to łowił jedynie okonie i szczupaki. A tak w ogóle to gośc miał fajnie na imię- Teodor. No i pokończyły się zawody, komisja waży ryby i zlicza punkty, reszta trąbi piwko i w zdecydowanej większości mocniejsze trunki. A Teodor czasu nie zwykł marnować, naniział (cudem jakimś) żywca na kotwę (wielka kotwica) i sru do wody. A wszyscy patrzyli z podziwem na Teodora wyczyny. Nie minęło 5 minut, a korek pod wodę się schował (i to wcale za sprawą kajaka nie). Gawiedź cała na nogi równe i na dwie frakcje się podzieliła. Jedni mówią Tnij, drudzy Poczekaj. Rozdarta wtenczas Teodora dusza. Z nerwów paznokcie obgryza. Ale druga frakcja namawia Przypal kocybucha. No to Teodor Klubowego wziął z przejęcia na trzy machy, a jak filtr mu się zaczął palić, to już wszyscy zgodnym chórem krzyczeli Teraz go, teraz. No i szarpnął wędką wędkarz okrutnie, i jazgot z wędki się wydobył. A kręcił korbą Teodor nic ze wściekłych odjazdów szczupłego sobie nie czyniąc. I kiedy już na zawsze bytność ryby w wodach śródlądowych końca dobiegała wszystkim ukazał się widok przerażający. Szczupak (kilówka), a ciut za jego ogonem okoń (15 cm) i w takiej kolejności pływali. Znów cała brać wędkarska na dwa obozy się podzieliła, jedni twierdzili, że okoń swojego kolegę w ostatnią drogę odprowadza, drudzy, że Teodor tak długo z zacięciem czekał, iz szczupak nie tylko zdążył zjeść żywca, ale już go nawet wysra.. Ja, młody i głupi (teraz tylko głupi jestem) druga opcję popierałem. I gdyby człek zacny tego tandemu z wody nie wyciągnął to i do dziś najtęższe wędkarskie głowy teorie by snuły jaka była przyczyna takiego stanu rzeczy? A w końcu się okazało, że szczupak podczas ataku w MegaPętelką łeb wsadził i jak go Teodor przyciął to mu żyłka weszła za skrzela i przez tego wszystkiego następstwem było posądzanie szczupaka o błyskawiczną przemianę materii, albo że się mały okonek na takiego szczupaka zasadzał. O tego momentu Teodor chcąc jeszcze bardziej swemu wędkarskiemu szczęściu dopomóc jeszcze obszerniejsze pętelki robił (a być może mu się tylko wzrok pogorszył).
Władysławie, teraz historia nabiera jeszcze większego tempa, bo kto jak nie Ty - mistrz spinningu - mógłby podjąć się takiej przygody! Był poranek, kiedy Władysław, młody spinningista o nieprzeciętnym talencie, postanowił wyruszyć nad tajemnicze Jezioro Szeptów. Krążyły o nim niesamowite opowieści - podobno żyła tam ryba zwana Król Szczupaków, tak wielka, że jednemu wędkarzowi, który próbował ją złowić, wygięła wędkę w kształt litery „U”. Władysław, uzbrojony w swoją ulubioną wędkę spinningową i zestaw przynęt, wyruszył z nadzieją, że może to właśnie jego łowienie na gumę w kolorze motor oil przyniesie efekt. Po kilku godzinach rzucania, gdy słońce zaczęło chować się za lasem, nagle coś niesamowitego wydarzyło się na tafli jeziora. Przynęta zatrzymała się, jakby zahaczyła o podwodny pień. Ale chwilę później… żyłka ruszyła z impetem! Kołowrotek wył, a Władysław czuł, że trzyma coś gigantycznego. Holowanie trwało dłużej, niż przypuszczał, a w pewnym momencie zauważył, że tafla jeziora zaczęła… świecić. Woda nagle rozstąpiła się, a z głębin wynurzył się… wodny duch! Był to starzec w kapeluszu utkanym z lilii wodnych, który przemówił: - Władysławie, tylko ten, kto potrafi ujarzmić szczupaczego króla, może wejść do Podw Siedziałem na brzegu jeziora, patrząc, jak woda spokojnie marszczy się pod lekkim wiatrem. Moja ulubiona wędka spinningowa leżała na kolanach, a zestaw przynęt w kolorach motor oil i fluo czekał w pudełku. To był idealny poranek - cichy, bezludny, tylko ja i jezioro Szeptów. Mówiono o nim różne rzeczy, ale dla mnie liczył się tylko jeden cel: złowić Króla Szczupaków. Zarzucona przynęta zniknęła w wodzie, a ja zacząłem wolno zwijać. Prowadziłem gumę przy dnie, starając się, by wyglądała jak kusząca, bezbronna ofiara. Nagle - bum! Coś szarpnęło wędką tak mocno, że aż wygięła się w półksiężyc. Przez chwilę myślałem, że to zaczep, ale żyłka zaczęła uciekać z kołowrotka, a woda zagotowała się w miejscu brania. - To musi być on - pomyślałem, czując, jak serce wali mi w piersi. Zacząłem holować, stopniowo, precyzyjnie, żeby nie puścić tego monstrum. Ale wtedy stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia - woda zaczęła świecić. Zielony blask otoczył całą powierzchnię jeziora, a z głębin wynurzył się… starzec! Miał długą brodę, kapelusz z lilii wodnych i oczy błyszczące jak dwie perły. - Władysławie - powiedział głosem głębokim jak samo jezioro - złowienie Króla Szczupaków to dopiero początek. Jeśli chcesz wejść do Podwodnego Królestwa, musisz przejść próbę. Patrzyłem na niego oszołomiony, wciąż trzymając napiętą wędkę. Nie wiedziałem, czy mam więcej adrenaliny, czy strachu. Duch wskazał na moją przynętę, którą wciąż trzymała wielka, srebrzysta ryba o oczach świecących jak księżyc. - Holuj dalej, ale pamiętaj, że siła to nie wszystko. Tylko serce wędkarza wskaże ci właściwą drogę. Nie wiedziałem, co to znaczy, ale czułem, że coś niezwykłego zaraz się wydarzy. Zacząłem zwijać żyłkę z nową determinacją, gotów na wszystko, co przyniesie mi to dziwaczne, magiczne jezioro. Ig: valts.vlad
Po 11 latach nie lowienia pojechałem z kolegą na ryby lowi na metodę nie lubi siedzieć sam. Wyłowiłem 33 karasie na spławik i później kolega złożył mi na wędkę spiningowa 12 cm gumę zarzuciłem ściągam byle jak pierwszy rzut w życiu spiningiem i trafiłem karasia około 20 cm za grzbiet. Wiem może to nic ale dla mnie to był taki zastrzyk że od 2 miesięcy lub 3 byłem już 6 razy na rybach i jak narazie na w3dce kolegi zlowilem 1 karasia 1 sandacza 49 cm i 0:5 dla szczupaków bo ciągle przy brzegu mi się zrywają! I jeszcze nie rozkminiam dlaczego? Pozdrawiam wszystkich wedkarzy ! Kocham to od nie dawna , ale mam nadzieję że na zawsze !!
Dobra, słuchajcie, bo to historia, od której zawsze zaczynam, kiedy ktoś pyta o moje największe wędkarskie „sukcesy”. Byliśmy kiedyś na takiej męskiej wyprawie nad jezioro - wiecie, klasyka: wędki, przynęty, kiełbasa na ognisko, pełen luz. Każdy rozłożył się w swojej miejscówce, cisza, spokój, świt, aż słychać jak woda oddycha. Idealne warunki na dobry połów. No i oczywiście, jak to zwykle bywa, ryby miały nas kompletnie w nosie. Minęła godzina, dwie, zero brań. Zaczęliśmy gadać, żartować, ktoś już sięga po kiełbasę zamiast po wędkę. Generalnie klimat super, ale z połowu nici. I wtedy nagle Jarek, jeden z kumpli, wrzeszczy na pół jeziora: "Mam! Ale ciężkie! To na pewno gigant!" Zrywamy się wszyscy, rzucamy swoje wędki, lecimy do niego. A tam scena jak z National Geographic - Jarek walczy z kijem, ręce mu się trzęsą, żyłka napięta jak struna. Człowiek aż się spocił, bo pewnie w głowie już wyobrażał sobie, jak dźwiga największego suma w historii tego jeziora. No i w końcu, po długiej walce, wyciąga zdobycz. Patrzymy, co to jest... i wybuchamy śmiechem, bo Jarek wyciągnął z wody… stare gacie! Takie, słuchajcie, rozmiar chyba na hipopotama, jeszcze z jakiejś PRL-owskiej fabryki, bo wyglądały na pancerny model. Najlepsze jest to, że zamiast się wkurzyć, Jarek ogłosił: "Panowie, to nie są zwykłe gacie, to jest moje trofeum!" I co zrobił? Powiesił je sobie w garażu na ścianie jako pamiątkę. Teraz za każdym razem, jak jedziemy razem na ryby, to ktoś rzuca: "Jarek, pamiętaj - na te swoje gacie weź większy podbierak!" I tak to już z nami zostało. Nawet jak coś złowię, to wszyscy i tak mówią: "No fajna ryba, ale do Jarka i jego gaci to jej daleko!" Mój nick: kamion4134
Nadarzyła sie dziś okazja, więc wziąłem pudełko przynętami i wybrałem sie na okonie. Na pierwszy ogień poszła 3,5g zielona cykadka bez dodatków. Kilkadziesiąt rzutów i lipa, nawet dotknięcia. Zakładam czerwoną fluo koszulka na kotwice.... Pierwszy rzut i przy brzegu branie... mały szczupaczek uwiesił sie na końcu zestawu. Dobra nasza, pomyślałem, ale to przecież nie okoń. Rzucam dalej. Kilka przeprowadzeń bez brania i w kolejnym uderzenia, mocne, zdecydowane. Ech, pewnie znów zębaty. Tylko jakoś dziwnie walczy. Doprowadzam rybę do brzegu i zaskoczenie, jednak okoń. Całkiem spory, ok 35 cm
Kiedyś namówiłem dziewczynę na wyjazd spinningowy. Po tej wyprawie tak się jej spodobało że stwierdziła że ona też by chciała taką wędkę, to jej zrobiłem prezent i kupiłem wypasioną różową wędkę ze świecącym kołowrotkiem i różowa plecionką (wiadomo jak to kobiety :D ), ale po dwóch wyjazdach jednak się znudziło to po wielu próbach dała się namówić ma spinning, aczkolwiek nie obyło się bez komplikacji. spakowaliśmy dzień wcześniej to od samego budzika już marudziła że jednak ona chyba nie jedzie. Mówię do niej że będzie fajnie na rybkach, świeże powietrze, woda ,mgła nad wodą, no cudowne warunki na szczupaka. Dała się w końcu namówić i pojechaliśmy. Rozkładanie sprzętu w moim wypadku wyglądało super, ale narzeczona była jako tako zaspana i ciężko jej to szło. Jakieś dwie dwie godziny łowiliśmy i cisza aż w końcu w partnerki wziął szczupak...panika, wrzaski że mam brać wędkę bo ona się boi...potwór na gumie. Okazało się że to był szczupaczek 40cm. Ig : xannte
A zatem .. Opowiem wam historię z minionego roku, a mianowicie o rybie która miała być moim życiowym rekordem. No właśnie... To miała to być ryba, takie było założenie😁 Był dzień wolny, ładna pogoda, wszystko zapowiadało się super. Z rana wyjechaliśmy ze znajomym na ryby z pontonem. Wypłynęliśmy na lokalne wody i zaczęliśmy rzucać. Godzina, potem dwie, 2.5 - nic. Stwierdziliśmy, że trzeba się zwijać ...AŻ TU NAGLE JEST. Szarpnęło moją wędką, wygięła się mocno, zaczęła się walka z moim " rekordem ". Po głowie chodziła mi myśl " wielka ryba, może sandacz ". Tak tak, Sandacz... Gdy wszystko było uszykowane by tą " wielką rybę "wyciągnąć naszym oczom ukazał się jakiś dziwny kształt, stworzenie do żadnej ryby nie podobne 🤔 " Co to jest ?! " - mówiliśmy. Jak się okazało, z " wielkiej rekordowej ryby " zrobił się średnich rozmiarów... BÓBR. W ostatniej chwili tuż przy pontonie nasz gość zerwał wszystko co się dało w mojej wędce, a na pożegnanie machnął ogonem. W tamtym momencie oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Historia brzmi jak dobry żart i wszyscy na to reagują śmiechem. Podobnie jak i ja. Do dziś - " Jak do tego doszło ? Nie wiem ". Młody niczego nie świadomy bóbr wybrał się poza swój teren na " spacer" a ja spragniony łowca miałem ogromne nadzieje i chęci na piękną rybę.🐟 dawid_kowalewski_fishing
Witam. Ja Wam opowiem o moim pierwszym wypadzie na ryby. Mój pierwszy kontakt z wędkarstwem był dość późno, bo byłem już pełnoletni. Była to wyprawa z moim bratem i niedoszłym szwagrem na małe bagienko. Mój zestaw składał się z kawałka żyłki, haczyka, spławika i sznurka (łowienie bez wędki, żeby czasem nie zepsuć byłemu teściowi) a przynęta to gnojak. Na początku nic się nie działo i zapał umierał, ale nie poddawałem się, żeby zaplusować wtedy u teścia, bo wiadomo, że jak się nauczę łowić, to teściu mnie polubi. Aż tu nagle moi towarzysze krzyczą mi, że nie widać mojego spławika. To ja szybko złapałem za sznurek i zaciąłem. Zwijając ten sznurek czułem opór, więc wiedziałem, że na haczyku coś się złapało i będzie to moja pierwsza złowiona ryba. Hol nie trwał długo i za chwilę złapałem rybę w rękę. Jak szybko złapałem tak szybko ją wrzuciłem z powrotem do wody, ponieważ mnie ukuła, bo był to sumik karłowaty. Mimo złego doświadczenia przy pierwszej rybie, to nie zniechęciłem się i łowię do dnia dzisiejszego już na wędki. Tamtego teścia już nie mam, ale odziedziczyłem hobby i nie wyobrażam sobie spędzać inaczej wolnego czasu niż nad wodą wśród łona natury. Życzę zdrowych i wesołych świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku. Mój nick z IG to: nihlahthak. Pozdrawiam :).
Jest czerwiec dwutysięcznego roku. Kończę ósmą klasę podstawówki. Oceny wystawione. No to co? Walić szkołę, kurs na Wisłę. Z kasą się nie przelewało, z kieszonkowych zawsze kupowałem może kilka blach, popularnych wtedy twisterów, kopyt od relaxa. Kij spinningowy, który wtedy miałem (jedyny), Był jakąś konstrukcją o CW 10 - wchuj. Kręcioł produkcji chyba kongera, z kilkoma, ledwo żyjącymi łożyskami. Żyłka 0,25. Dzień był dosyć szary i padała mżawka, co w perspektywie wypadu nad Wisłę zamiast do budy oczywiście w ogóle mi nie przeszkadzało. Tyle wygrać! Z uwagi na skromy stan przynęt, każde zerwanie czegokolwiek bolało bardzo. A w Wiśle wiadomo - zaczepów jak w Moskwie rakiet. No ale nic. Rozkładam kij, pierwsze rzuty, Cisza. Gdzieś w oddali było słychać ataki dość sporych boleni. Ale stałem w swoim ulubionym miejscu twardo, czując, że tu może być git. Jak się później okazało, nie pomyliłem się. Po chwili dołączył do towarzystwa znajomek (Ten sam rocznik, ale z innej budy), który też postanowił tego dnia olać szkołę ciepłym przerywanym. W trakcie gadki branie - jest ryba. Był to okoń trzydziestak, który jak na Wisłę, bardzo ucieszył. Fajnie, coś się ruszyło. No ale dalej znowu nastała cisza. Zero spławów, drobnicy mało, zmiany przynęt blacha - guma - blacha nic nie dają. Pozostałem więc przy kopycie relaxa, chyba czarny łeb z czerwoną plamką, biały korpus i ogon też czarny. W którymś rzucie, czuję, że o coś zaczepiłem. Ciągnę to, ale z ogromnym oporem. Byłem przekonany, że to jakaś pewnie reklamówka, torba, już nie raz takie fanty wyciągałem z dna. Ale nie... To, co ujrzałem wraz ze znajomkiem po dociągnięciu pod brzeg, ugięło nam nogi. To był boleń. OLBRZYMI boleń. Zapięty normalnie w pysku. Ryba nie wykonała absolutnie żadnego odjazdu, szarpnięcia, znaku, że to w ogóle jest ryba. Będąc młodym debilem, zabrałem tą rybę. montując ją na rowerowy bagażnik. Zawiozłem do sklepu mamy, będąc w szoku, chcąc się pochwalić. Już Ebać to że poszedłem na blały. Miałem 6 z muzy, więc mama mi wybaczy. Ryba miała 91 cm i niecałe 7 kg wagi. Mogę złowić w swoim życiu jeszcze wiele pięknych ryb, ale tą jedną rapę będę pamiętał do końca życia. Dziękuję, życząc zdrowych, pięknych Świąt! IG: pariszek85
Kilka lat temu udałem się na lokalny staw z tatą powędkować. Dzień zapowiadał się owocny, ryby brał jak talala.. spławik nie zatrzymywał się, cały czas drgał pod względem brań. Nagle nastał moment ciszy... siedzimy tak z 1,5 h bez brań bez niczego, można powiedzieć, że było to kolokwialnie zapowiedz czegoś większego, krótko mówiąc cisza przed burzą. Nagle nasz spławik dostał takiego odlotu.. z tatą pomyśleliśmy, że to może być życiówka .... ojciec zaciął wędkę, oczywiście wylał piwo.. a dokładnie Tyskie ( wiadomo wędkowanie bez piwa to nie wędkowanie). Ojciec zaczął krzyczeć !!!! Rozkładaj podbierak... rozłożyłem.. Aż tu naglę nad taflę wody wyłonił się piękny ogon, a dokładnie Polskiego memowca tzw. Bobra... byliśmy w szoku, że taki oto okaz potrafił tak rozbudzić w nas adrenaline w przeciągu 5 minut. Hol trwał około 2 minut, ale niestety zestaw nie wytrzymał, wręcz strzelił i oprócz tego niestety kołowrotek jeb...., że aż miło. Stary zawiedziony , ja również , wręcz ubolewaliśmy. Nick na instagramie : _marcinq_02... Mam nadzieję, że tego soczystego drapieżnego nieogolonego gnoja dorwę na spininga i pokaże mu, kto tu jest królem Polskich nieprzewidywalnych stawów.
Co ty gadasz tej... ewidentnie podaj mi namiary na ten staw :P z chęcią zmierzę się z chujcem.
Kilka lat wstecz wybrałem się na jedną z naszych pięknych granicznych rzek… Rankiem skoro świt, jakoś w okolicach godziny 5 oddawałem już pierwsze rzuty w poszukiwaniu okoni i kleni na początkowej miejscówce. Z upływem czasu przesuwałem się w dół rzeki zaliczając pierwsze ryby i nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie hałas o godzinie 7 i głośniejsza muzyka, która zaczęła dochodzić z miejsca gdzie zaczynałem łowienie, a w świadomości miałem, że w leżącej obok wiosce żyje dosłownie garstka ludzi w podeszłym wieku. Mimo to postanowiłem kontynuować wędkowanie w dół rzeki i po dojściu już do ostatniego wytypowanego przeze mnie miejsca postanowiłem się cofnąć do mety na której zaczynałem. Po dotarciu do niej mój wzrok skupił się na czymś błyszczącym w środku rzeki. Po szybkim przyjrzeniu się już wiedziałem, że świecącym obiektem jest mały kleń szamoczący się w sieci, która została rozciągnięta przez całą szerokość rzeki… Szybko połączyłem kropki i doszedłem do wniosku, że musieli to zrobić ludzie których słyszałem lekko po świcie. Nie zastanawiając się poszedłem do drogi gdzie był polski zasięg. Ze względu na to, że byłem w takiej okolicy gdzie żadne pseudotwory typy psr czy ssr nigdy by nie dojechały, wykonałem telefon do Straży Granicznej. Krótko opisałem dla dyżurnego moje miejsce i odcinek rzeki i czekałem… no właśnie czekałem i czekałem… 40 min zanim zjawiła się Pani i Pan strażnik na quadzie. Zaprowadziłem ich na miejsce, szybko stwierdzili, że sieć jest w wodzie rzeczywiście, po czym mnie spisali. Na moje pytanie co będzie dalej z tą siecią, czy ją wyciągamy, ryby wypuszczamy i się rozjeżdżamy? Pani poinformowała mnie o tym, że nie są przeszkoleni z takich sytuacji i sami nie mogą podjąć sieci i czekają na informację z centrali. Minęła już godzina od zgłoszenia, a ja dalej stoję i patrzę jak w sieci co jakiś czas wpada kolejna rybka. Po chwili Pani strażnik powiedziała, że mają inne zgłoszenie i żebym chwilę poczekał, bo przyślę inny patrol, który przejmie sprawę. Po 10 minutach zjawił się patrol, a w rzeczywistości 2 młode łebki zaczynające przygodę w służbie. Po upływie kolejnych 5 minut zadałem pytanie: Panowie co robimy! Opowiedzieli mi spoglądając na mój długi podbierak na sztycy, że wszystkie ryby, które dosięgnę nim w sieci są moje i mogę je zabrać i jechać!!! Rozumiecie?!?! W sekundę się zagotowałem, bo straciłem 2 godziny łowienia i kłębek nerwów. Na koniec powiedziałem panom co o nich myślę i kilka ciepłych słów, pożegnałem się i pojechałem na kolejny odcinek rzeki. A żeby jeszcze patologii polskich służb nie było końca to po powrocie do domu 60 kilometrów z drzemki wybudził mnie telefon z komisariatu znajdującego się przy granicy, gdzie dyżurny oznajmił mi, że muszę się stawić na przesłuchanie w roli świadka w dniu dzisiejszym. Nie widziało mi się tracić czasu i pieniędzy na paliwo żeby tam dojechać, ale wybłagałem żeby stawić się w bliższym komisariacie, a zeznania im wyślą faxem.
A finał tej historii jest wszystkim dobrze znany, że kłusoli nigdy nie odnaleziono….
Dziękuje za uwagę
Instagram : spinning_life_pl
Najbardziej nieprawdopodobna rzecz na rybach… czy dla kogoś kto łowi już ładnych parę lat takie istnieją? Wydaje mi się, że każdy kto ma za sobą wspólne wyjazdy wędkarskie - zaczynając od tych z ojcem i jego kolegami, po wspólne z przyjaciółmi lub dziewczyną, ma poczucie, że na rybach można się spodziewać totalnie wszystkiego. Od ćwiczeń wojskowych podczas których nadlatuje Ci nad jezioro śmigłowiec bojowy i zrzuca żołnierzy, po łowienie późnym wieczorem nad rzeką w towarzystwie- jak się później okazało- topielca. Jednak najbardziej nieprawdopodobna sytuacja działa się podczas snu. Gdy nurkowałem w swoim ulubionym wędkarskim jeziorze i na dnie leżało dziesiątki spinningowych przynęt wędkarskich. Nie muszę chyba pisać jakie to uczucie gdy znajdujesz nad wodą jakiegoś woblerka w dobrym stanie, a co mówić gdy wyławiasz z jeziora ok 100 sztuk nowych przynęt. Bez wątpienia była to najbardziej nieprawdopodobna sytuacja, niestety tylko w śnie, ale uczucie ekscytacji powraca wraz z tym jak sobie o tym przypomnę😏 Jest jeszcze jedna śmieszna sytuacja. Tuszolowi może się spodobać😅 Jak po całym dniu na rybach, zmęczony wróciłem do domu i przyśniło mi się potężne branie i oczywiście zaciąłem… w stronę dziewczyny, która spała obok :D
Pozdro 🙋♂️
Instagram: xzkacperx
Siema
Ta historia jest tak wiarygodna jak opowieści mojego starego po niemal każdym powrocie z ryb, że taaaki szczupak mu się zerwał tuż przy podbieraku, jednak odróżnia ją to, że wydarzyła się naprawdę.
W środku tygodnia, po pracy pojechałem na zasiadke karpiową. Szybka nocka, nad wodą pustki, cisza, spokój, to co lubię. Nie brałem namiotu, bo w końcu lato to można spać pod gołym niebem, a że jedna noc to trzeba ograniczyć sprzęt. Wędki w wodzie, sygnalizatory włączone to czekamy na branie. Pod śpiworem zrobiło się tak przyjemnie, że nawet nie wiem kiedy usnąłem. Nad ranem coś mnie jakby liże w kark, czuć łaskotanie sierści, warknąłem "Neli nie liż mnie" i schowałem się pod śpiwór chcąc dalej spać. Po chwili uświadomiłem sobie, że Neli (mojego psa) nie ma ze mną na rybach i z niesamowitą prędkością wyskoczylem z łóżka a po moim stanowisku spaceruje sobie sarna, rozumiecie? Sarna jak gdyby nigdy nic spacerowała sobie po moim stanowisku, ba nawet postanowiła mnie obudzić wąchając mój kark.
Dziś się z tego śmieje, jednak w momencie, gdy sobie uświadomiłem, że pies został w domu byłem mega przerażony.
Odnosząc się do konkursu to bardzo chętnie przyjmę taki zestaw, a że bardziej kręci mnie wędkarstwo karpiowe to wygrany sprzęt oddam mojemu bratu, który doskonale będzie wiedział jak go wykorzystać. Pozdro chłopaki!
Insta: adameey_99 25:32
Tego lata brat zabrał mnie na ryby. Nie miałem zbyt dużego doświadczenia, ale namawiał mnie, że to świetny sposób na relaks, więc zabralismy swoje wędki i ruszyliśmy nad jezioro. Po niecałej godzinie rzucania w ciszy, w końcu poczułem, że coś złapało się na haczyk. Zaczęło tak ciągnąć, aż wędka prawie wyleciała mi z rąk!
O, ryba ryba! krzyczałem do brata podekscytowany, ale nagle wędka się wyprostowała i przestałem czuć opór, żyłka się zerwała.
Wkurzony, pod wpływem emocji rzuciłem wędkę w trzciny i zacząłem narzekać że chce jechać do domu i zwijać sprzęt. Sięgając po leżący na brzegu podbierak zauważyłem leżącą żyłkę wchodząca do wody. Od razu za nią złapałem i krzyczałem do brata że znalazłem zerwaną żyłkę. Szybko przywiązaliśmy ja spowrotem do mojej wędki i zaczęliśmy zwijać żyłkę. Okazało się, że ryba nadal tam jest i udało nam się wyhodować szczupaka 62cm. Była to moja życiówka. Ta historia nauczyła mnie żeby nie poddawać się zbyt szybko i nie wkurzać się gdy ryby nie biorą.mój nick do insta to jony72511
Najlepsza zecz jezeli jestes robolem albo jestes osobą ktora nie wie co robic w wolnym czasie to najlepsze co mozecie zrobic dla siebie to odpocząć. Ja wypoczywam oraz resetuje sie na rybach najlepsze uczucie na świecie ❤
Kiedy pierwszy raz pojechałem łowić na metodę, miałem dzień konia ryby brały jedna za drugą. W pewnym momencie było branie (karpiowe) na dwie wędki na raz. Złapałem obie i nie wiedziałem co zrobić. W końcu jedną wędkę zablokowałem o podpórki a drugą holowalem rybę. Nagle ryba na zablokowanej wędce zrobiła mocny odjazd i wyrwała jedną podpórkę. Z wędka w ręce rzuciłem się na ziemie po drugą. Złapałem ją w ostatniej chwili. Z problemami ale udało mi się wbić mocniej sztyce i zablokować trochę lepiej jedna z wędek. Gdy pierwsza ryba była przy brzegu podsunąłem podbierak pod nią i ostatnia część wpadła do wody na głębokość około pół metra. W amoku wszedłem po tą część ( w normalnym ubraniu) . Przymocowałem tą część (cały czas holując rybę) i złapałem rybę do podbieraka. Zacząłem holować drugą. Z racji, że mialem jeden podbierak (dość mały kosz) a pierwsza ryba miala okolo 4kg, pojawił się problem z drugą rybą ale jakoś obie zmieściły się do podbieraka. Ostatecznie rybą się nic nie stało, odhaczylem je i wpuściłem do wody. A i jeszcze kiedyś złowiłem ważkę na spławik xd. Chciałbym wygrać tą wędeczke, gdyż moja obecna wędka to jakieś mikado za stówkę, a ostatnio dość dużo spinninguje oczywiście bez efektów. Nick z ig: kwiatczaaaak. Pozdro
Był to całkiem zwykły dzień - spokojny poranek na molo, godzina 8:00, idealna pora na wędkowanie. Woda gładka jak lustro, słońce ledwo wstało, a ja ze spławiczkami siedziałem z nadzieją, że dziś fajnie połowie.
Nagle, tuż przy moim spławiku, coś zaczęło poruszać wodą. Zbieram się, żeby zaciąć, kiedy kątem oka widzę… Starszego Pana . Gościu postanowił zrobić sobie poranny aqua-aerobik w mojej strefie wędkarskiej.
Zanim zdążyłem się odezwać, na leżaku obok rozkłada się jego żona z ręcznikiem w panterkę i przekąskami. I oboje, nie pytając nikogo o zdanie, zaczęli tłumaczyć, że „to nie jest miejsce dla wędkarzy, to ich ulubiony kawałek molo”. No jasne, cała reszta molo wolna, ale oni uznali, że moje dwa metry kwadratowe to akurat ich prywatne kąpielisko.
Pan, który pływał miał szczęście, że akurat w tym momencie nie zacinałem ryby, bo zamiast płoteczki bądź leszcza (takie ryby zazwyczaj są łowione na tym molo) na haczyku, wyciągałbym jego kąpielówki. Rzuciłem mu więc znaczące spojrzenie, a spławik na wodzie zdawał się mówić: „Zaryzykuj, chłopie”.
Patrzę na nich, na molo, które oprócz nas było puste, i zaczynam się śmiać. Bo jak tu się nie śmiać? Oni obstawili moje stanowisko jak królowie na pikniku, a ja z wędką w ręku wyglądałem jak ktoś, kto przypadkiem wparował na czyjąś działkę. No cóż, poranne wędkowanie to czasem nie tylko ryby, ale i ludzkie atrakcje.
kubak_28
Siemano, odkąd zacząłem przygode z wędkarstwem zawsze łowiłem na spinning, jakiś czas temu znajomy zaraził mnie zajawką fedderową na prywatnych łowiskach no to też mówię że od razu wlatuje nowy sprzęcik który jeszcze sam pomógł mi złożyć ponieważ byłem zielony jeśli chodzi o zestawy feederowe. W pewnym momencie zacząłem już jeździć częściej niż ziomal po różnych łowiskach. Ostatnim łowiskiem na ktore sie udalem była Bogdanka niedaleko Iławy, fajne łowisko, fajna rybka w wodzie, ale daleko do toi toi pół żartem pół serio. Jako że ryby słabo brały w późniejszym czasie stwierdziłem, że w końcu mogę pójść się załatwić do toika nie sądząc jakim kosztem, ponieważ kiedy wyszedłem z toika i wróciłem na miejsce w którym łowiłem zastałem już wtedy tylko same podpórki bez wędki na momencie uderzenie gorąca, biała gorączka,latanie w okół stawu za wędka no ale niestety już jej nie odzyskałem i stwierdziłem że wracam do spiningu po nieudanym sezonie feederowym. Insta k_kurzeja07
Pewnego letniego poranka wybrałem się nad jezioro, pełen nadziei na wielką zdobycz. Zarzucam wędkę, czekam, a tu cisza jak makiem zasiał. Nagle - branie! Szarpnięcie takie, że ledwo trzymam kij. Myślę: „To musi być gigant!”. Walczę z rybą, widzę, jak żyłka aż świszczy. W końcu z wody wyskakuje… mój własny spławik!
Zdziwiony, patrzę, co się dzieje, a tu zza trzcin wychodzi kaczka z takim zdeterminowanym spojrzeniem. Okazuje się, że zainteresowała się moją przynętą, połknęła haczyk i teraz „walczyła” ze mną o dominację nad wędką. Zaczęła ciągnąć żyłkę na głęboką wodę, a ja, żeby jej nie zrobić krzywdy, próbuję się jakoś dogadać.
W końcu kaczka wyszła z wody, usiadła na brzegu i zaczęła głośno kwakać, jakby mnie wyzywała. Ludzie dookoła pękali ze śmiechu, a ja skończyłem łowienie, oddając kaczce cały mój chleb. Od tamtej pory, gdy widzę kaczki, czuję, że jedna z nich jeszcze mnie pamięta i tylko czeka na rewanż!
Dobrze że miałem mydło ze sobą zamiast ryb była kąpiel 😂
Ig: sz_moczydlowski
Chat GPT dobra opcja XD
@ akurat nie xd
Super inicjatywa! Już widzę tę nową wędkę w moich rękach - czas pokazać, na co mnie stać. Dzięki za organizację, teraz pozostaje tylko czekać na koniec konkursu
Witam,
2 lata temu łowiąc na rzece która znajduje się nie daleko mojego miejsca zamieszkania (rzeka Pasłęka),
łowiłem sobie na niewielkiego woblera, po czym zaciąłem ładnego Okonia (ok.25-30 cm).
Po niedługim holu gdy ryba znajdowała się już blisko podbieraka, zobaczyłem jak odprowadzają go przeogromne klenie delikatnie go podgryzając (Klenie takie +60cm)
Nie powiem przez moment zrobiło się gorąco :) 🔥🔥🔥
Mega fajny odcinek, Pozdrawiam Całą Ekipe 😎
mkaziul
Sytuacja miała miejsce na Odrze, klasyczny wypad na łódkę z 2 kolegami. Plan łapać do "szarego" bo potem każdy z nas miał coś do załatwienia, a miejscówka oddalona o dobre parędziesiąt kilometrów więc trzeba było jeszcze wrócić całkiem spory kawałek, wyciągnąć łódź itd kluczowe jest to, że kazdy musiał wrócić mniej więcej koło 22:00. Rzucamy za sandaczem, godziny mijają i cisza, czasami jakiś spław brzany, pogonienie bolenia. Powoli zaczynają kończyć się pomysły co robić, ryby na echosondzie widać, ale ewidentnie nie chcą brać, ani na lekko, ani na ciężko, ani na małe gumki, ani na kotlety. Na brzegu pełno sumiarzy i ekip które widać, że rozbite są na dobre parę dni. Pada hasło, ze godzina 21 spływamy bo jesteśmy blisko slipu i akurat powinniśmy się wyrobić z czasem. Godzina jak z zegarkiem w ręku 20:55 kolega oddaje ostatni rzut, my już zaczynamy powoli ogarniać pokład i wtedy słychać tylko klasyczne "SIEDZIII!" i kołowrotek zaczyna się palić. Dźwigam kotwę i zaczyna się walka, po chwili wiadomo, że to sum, ale nie mamy pojęcia jak duży jest i z każdą minutą wiemy, że mamy do czynienia z naprawdę wielkim wąsem. Pływamy za nim, a on nic sobie z tego nie robi dosłownie przyklejony do dna ciągnie nas po całej odrze, zaczynają się kłopoty kiedy ryba zaczyna niebezpiecznie robić dosłownie slalomy między zestawami wszystkich łapiących na brzegach, każdy zaczyna nam kibicować, kijek do 18 g który akurat był w użytku nie pozwala za nic oderwać tej ryby od dna, ani zapanować nad nią. Minuty uciekają, wszyscy zaczynamy się niecierpliwić i stawiać ile będzie miał wąsaty, po chwili zaczynamy sprawdzać rekord polski suma na googlach. Kiedy nagle znudzeni tym, że ryba zachowuje się jakby kompletnie nie wiedziała, że ktoś ją w ogóle ma na zestawie patrzymy na zegarki, a tam godzina 23, każdy już spóźniony, telefony cały czas dzwonią o której każdy z nas wróci i oczywiście nikt nie jest w stanie zrozumieć z osób z poza środowiska, że tyle czasu można holować rybę. Sum przeciągnął nas dobre parę kilometrów z Śląskiego odcinka Odry na Opolski, zaczynamy się śmiać, że brakuje jeszcze, żeby dostać mandat za łapanie na wodach innego okręgu bez opłat. Ryba zaczyna się powoli podnosić i wiemy, że ta cała walka, czas poświęcony itd zaowocuje nowym rekordem polski lub chociaż sumem 230+ jak nic! Ryba już prawie pod powierzchnią, wszystkie latarki skierowane w to miejsce, woda zaczyna lekko bomblować! Kolega przygotowany z rękawicą do podbierania, już się zastanawiamy jak go zmieścimy na łodzi i gdzie dopłyniemy do brzegu na szybką sesję! Po czym naszym oczom ukazuje się... sum na oko 170 cm podpięty pod brzuch.... strasznie nabity i gruby, ale mający "tylko" +/- 170 cm. Cały powrót do domu odbył się w ciszy, na odrę w tym sezonie już więcej się nie wybraliśmy :D Nick: Gropson
Miałem wtedy około dziesięciu lat. Byłem na rybach z moim śp. dziadkiem, który zaraził mnie pasją do wędkowania. Dziadek zawsze łowił na grunt lub spławik, a ja zaczynałem z nim swoją przygodę właśnie na spławik. Tamtego dnia, jak zwykle podczas wakacji, rano pojechaliśmy nad wodę. Po rozłożeniu sprzętu zaczęliśmy łowić pojedyncze płotki.
Nagle mój spławik gwałtownie zanurkował. Bez zastanowienia zaciąłem i od razu poczułem, że to nie jest kolejna mała płotka. Dziadek wstał z krzesełka i z zaciekawieniem patrzył, jak walczę, dając mi przy tym rady. Po dwóch minutach pełnych emocji udało mi się wyciągnąć rybę - pięknego szczupaka, wymiarowego, bo mierzył aż 56 cm! Największym zaskoczeniem było to, że złowiłem go na... kukurydzę, zapięty wzorowo za górną wargę. Nie mam pojęcia, jak mój ówczesny zestaw to wytrzymał, była to najzwyklejsza niegruba żyłka oraz zestaw wędką teleskopowa z kołowrotkiem z biedronki.
Nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze nacieszyć moim pierwszym szczupakiem, gdy dziadek też miał branie. Wyciągnął okonia co prawda niewielkiego, ale i tak oboje byliśmy zdumieni. Dwa drapieżniki na kukurydzę w jednym momencie? Takich rzeczy się nie zapomina.
Dziadek później żartował, że kukurydza to teraz "nasz tajna broń na szczupaki i okonie".
Od tamtej chwili wędkowanie z dziadkiem stało się moim ulubionym zajęciem. Razem spędzaliśmy nad wodą niemal każdą wolną chwilę, a ten dzień wspominam jako początek mojej prawdziwej pasji. Aktualnie łowie jedynie na spinning właśnie szczupaki i okonie ze względu na miejsce zamieszkania, a sporadycznie sandacze.
Ig: milwo_ufc0
Pewnego poranka w lato postanowiłem wybrać się na ryby nad malownicze jezioro, które znane było z dużej ilości szczupaków. Zabrałem ze sobą wędkę, kanapki i oczywiście co najwazniejsze podczas nagrywania zapomniałem powerbanka . Gdy dotarłem na miejsce, słońce świeciło dosyć ostro, a woda w jeziorze lśniła jak tafla lustra.
Zacząłem łowić, ale po godzinie bezowocnego czekania, postanowiłem zmienić miejsce. Przeszedłem kawałek dalej, w trzciny i powalone drzewa, gdzie wydawało mi się, że ryby będą bardziej aktywne i może coś uda mi się złowić . Po kilku rzutach w końcu poczułem delikatne szarpnięcie. Serce zabiło mi jak głupie - zaczynałem walczyć z rybą Kiedy w końcu wyciągnąłem ją na brzeg, okazało się że to nie jest zwykły szczupak, lecz niesamowicie ciemny można by było powiedzieć że aż czarny zębaty koleżka, jakby z innej bajki ryba. W momencie kiedy ryba już była w podbieraku i sięgnąłem po telefon przypomniało mi się że zapomniałem po pierwsze naładować telefonu a po drugie zabrac powerbanka cóż w tamtym momencie w duszy wypowiedziałem chyba z Milion różnych słów które myślę każdemu przychodzą na myśl na rybach jak coś pójdzie nie po myśli że to ujmę, wtedy przechodził jakiś starszy pan i spytałem czy mógłby zrobić zdjęcie i wysłać mi je później, oczywiście sam był w szoku że taki szczupak może mieć takie ubarwienie i bez chwili zawachania zrobił zdjęcie, niestety happy endu nie było ponieważ mija już z dobre 3 lata i ani zdjęcia nie widziałem ani tego pana a często jeździłem tam na to jeziorko żeby sobie porzucać za szczupakiem czy też okoniem , morał tej jakże przykrej historii : pamiętaj aby telefon był naładowany bądź zabieraj ze sobą znajomego który może cyknac ci fotkę pod warunkiem że sam nie zapomniał naładować telefonu
Instagram : domino_fishing_pl
Powodzenia wszystkim !!
Urlop zaplanowany na piękny gorący lipiec w pięknych Kaszubach . Domek i łowisko tylko dla siebie nikt nie przeszkadzał można było łowić na różne metody . Na ten wyjazd zabrałem pierwszy raz swojego przyszłego / już obecnego teścia . Chłop pierwszy raz na rybach z pożyczoną wędką na spławik od kolegi . Ja sprzętu zabrane tyle że do samochodu ledwo zapakowałem resztę rodziny . Od gospodarza wiemy że w łowisku ryby nawet + 10 . 4 dni teściu na liczniku około 40 szt karasia ja nic cały czas nastawiony na grubszą rybę . Zawiedziony nie miałem pomysłu już jakim sposobem podejść do ryby . W ostatni dzień znajdujemy jeszcze 2 h na połowienie i teść mówi że dzisiaj wyciągnie rybę +10 bo zastosuje starą metodę którą używali jego dziadkowie . Jak powiedział tak zrobił na macie dwa karpie po około 10kg na kukurydzę . Po tym wyjeździe zrozumiałem że mam więcej sprzętu niż talentu 😂😂😂😂
_hennig_dawid_
To był dzień jak z obrazka: słońce delikatnie przebijało się przez chmury, a ja rozłożyłem swój sprzęt nad spokojnym jeziorem. Wszystko zapowiadało się idealnie. Zarzuciłem wędkę, usiadłem na krzesełku i wpatrywałem się w spławik, marząc o wielkiej rybie.
Po chwili spławik zniknął pod wodą! Zaciąłem wędkę i poczułem niesamowity opór. „To jest to!” - pomyślałem. Holuję, ciągnę, a żyłka napina się jak struna. Ludzie zaczęli się schodzić, bo ewidentnie coś dużego złapałem.
Po dłuższej walce z wody wyłoniła się… wielka, włochata kula. Najpierw pomyślałem, że to jakieś mityczne stworzenie. Ale nie - to był dywan. Tak, DYWAN. Mokry, brudny i porośnięty jakimś dziwnym glonem.
Ludzie wybuchnęli śmiechem, ale to nie był koniec. Kiedy próbowałem zdjąć dywan z haczyka, okazało się, że w środku coś się rusza. „O nie, to jeszcze żyje!” - ktoś krzyknął. Z duszą na ramieniu odwinąłem kawałek dywanu… a tam wyskoczył z niego bóbr!
Bóbr spojrzał na mnie z miną, jakby mówił: „Człowieku, co ty odwalasz?”, po czym zgrabnie wskoczył z powrotem do wody i odpłynął. Zostałem na brzegu z mokrym dywanem, ludźmi śmiejącymi się do łez i poczuciem, że powinienem zmienić hobby.
Od tamtej pory, gdy ktoś pyta, co złowiłem, zawsze mówię: „Dom bóbra. W komplecie z lokatorem.”
Ig: Zielak122
Dobra to lecimy.
Byłem w tamtym roku na zawodach (maraton wędkarski), no i po wylosowaniu stanowiska wiedziałem że jestem w ciemnej d...
Każdy coś wyciągał i wszyscy oddalali mi się w rankingu i niestety nie działało to dobrze na głowę bo kombinowałem z przynętami, haczykami i nagle baaaammm...
Zaczęło się Eldorado, z 27 miejsca udało mi się przeskoczyć na 13, po wyłowieniu paru karpi. Jednak wisienką na torcie okazał się 90cm sandacz złowiony koło 01:30 na KULKĘ o smaku kokosa. Była biała, to mogła go skusić. Najlepsze w holu ryby było to, iż po wędce i delikatnym prowadzeniu obstawiałem jakiegoś leszcza z 20cm, jak już przy brzegu sandacz odbił od dna, to się zdziwiłem ja i dwóch ziomków którzy podebrali mi tego giganta. Dzięki tej rybie, z 13 miejsca udało mi się awansować na 2, tylko już później mniej brały i niestety zamiast parasolu wędkarskiego wygrałem dwa sygnalizatory, bo zaklasyfikowałem się na 5 miejsce. Morał tej opowieści jest taki żeby się nie poddawać bo nawet słaby początek nie może nam przeszkodzić na rybach. Ważne jak się kończy, także trzeba czekać na nowy sezon i lecimy po mamuśki 😁
To była jedna z tych nocy, gdy jezioro wydaje się trzymać oddech, a w powietrzu czuć, że coś niezwykłego ma się wydarzyć. Wybrałem się na sandacza, choć wszyscy mówili, że to nie sezon. Miałem swoją ulubioną wędkę, zestaw, który nigdy mnie nie zawiódł, i srebrno-zielonego woblera, który już nie raz przyniósł mi szczęście. Znalazłem miejsce na końcu zatoki, gdzie dno gwałtownie opada, a prąd wodny tworzy mały wir - idealna miejscówka na drapieżnika.
Zarzuciłem przynętę i czekałem, przesuwając ją powoli wzdłuż dna. Cisza była wręcz hipnotyzująca, przerywana tylko delikatnym chlupotem wody. I nagle - to lekkie, ledwo wyczuwalne szarpnięcie. Przez chwilę myślałem, że to zaczep, ale w ułamku sekundy poczułem mocniejsze pociągnięcie. „To on” - pomyślałem, serce zaczęło mi walić jak szalone. Zaciąłem i od razu poczułem ciężar po drugiej stronie.
Wędka wygięła się w łuk, a kołowrotek zaczął grać swoją melodię, gdy sandacz zaczął walczyć. Był silny - naprawdę silny. Ciągnął w lewo, potem w prawo, raz nurkował głębiej, raz próbował się wyrwać w górę. Trwało to dłużej, niż się spodziewałem, a moje ręce zaczęły już drżeć z wysiłku. W pewnym momencie miałem wrażenie, że holuję potwora, a nie sandacza.
Gdy w końcu go zobaczyłem, aż zaparło mi dech. Był ogromny - długie, smukłe ciało pokryte srebrzystymi łuskami, a płetwy lśniły w świetle mojej latarki. Wyciągnąłem go na brzeg i zmierzyłem - 93 centymetry, przynajmniej 7 kilogramów. To był najpiękniejszy sandacz, jakiego kiedykolwiek widziałem.
Trzymałem go przez chwilę w rękach, zrobiłem kilka zdjęć, a potem… postanowiłem go wypuścić. Patrzyłem, jak majestatycznie odpływa w głębinę, i poczułem coś, czego nie da się opisać - dumę, spokój, a przede wszystkim wdzięczność.
Ta chwila została ze mną na zawsze. Kiedy opowiadam o tym sandaczu, wciąż czuję ten dreszcz emocji, jakbym znów był tam, nad jeziorem, w tej niesamowitej, cichej nocy.
Instagram: Rutek154
Janek, zapalony wędkarz z małej wioski nad jeziorem Krystalicznym, od zawsze marzył o złowieniu czegoś wyjątkowego. Pewnego letniego poranka postanowił wstać przed świtem, zabrać swoją starą wędkę i wyruszyć w miejsce, które według miejscowych legend skrywało „Króla Jeziora” - ogromną rybę, której nikt nigdy nie widział, ale każdy o niej słyszał.
Dotarł na miejsce - cichą zatoczkę otoczoną gęstym lasem. Mgła unosiła się nad wodą, a ciszę przerywało jedynie skrzypienie jego łódki. Janek zarzucił wędkę i czekał. Mijały godziny, a on nie złowił nawet najmniejszej płotki. Zaczął tracić cierpliwość, kiedy nagle spławik zniknął pod wodą z taką siłą, że niemal wyrwało mu wędkę z rąk.
Zaciął błyskawicznie, a żyłka napięła się jak struna. Coś ogromnego szarpało się pod wodą. „To musi być on - Król Jeziora!” - pomyślał Janek, czując jednocześnie ekscytację i strach. Walka trwała dobre pół godziny. W końcu, z trudem, udało mu się podciągnąć zdobycz do powierzchni.
Ku jego zdziwieniu, na haku nie wisiała żadna ryba, lecz... stara, zakurzona szkatułka. Z trudem wciągnął ją na łódkę. Była zdobiona złotymi ornamentami i wyglądała, jakby pochodziła z innej epoki. Janek otworzył wieko, a w środku znalazł mały, świecący kamień. Kiedy go dotknął, coś niesamowitego się wydarzyło - jezioro zaczęło wirować, a z wody wynurzyła się ogromna postać złożona z wody i światła.
- Jestem Strażnikiem Jeziora - powiedziała postać. - Przez wieki strzegłem tej szkatułki. Ten, kto ją znajdzie, musi odpowiedzieć na jedno pytanie: Czy oddasz ten skarb, by chronić jezioro, czy zatrzymasz go dla siebie?
Janek zaniemówił. W końcu wydukał:
- Oddam. Jezioro jest naszym domem, naszym życiem. Nie mogę go skrzywdzić.
Strażnik uśmiechnął się i zniknął, a szkatułka przemieniła się w ogromną, złotą rybę, która wskoczyła do wody i zniknęła w głębinach. Janek wrócił do wioski z pustymi rękami, ale od tamtej pory jezioro stało się bardziej żyzne niż kiedykolwiek. Ryby brały na każdą wędkę, a mieszkańcy żyli dostatnio.
Legenda o Janie i Królu Jeziora przetrwała do dziś, a wędkarze z całej Polski przyjeżdżają, licząc, że spotkają tajemniczego Strażnika. Ale tylko nieliczni wiedzą, że prawdziwym skarbem jest harmonia z naturą
insta: bar.tekw_
Siemanko, z 5 Lat temu bylem na szkoleniu firmowym , na którym mieliśmy za zadanie stworzyć własnoręcznie od podstaw kajak kanadyjkę kanu 1:1. Że ja jedyny wędkarz w grupie to zostałem tym arcydziełem:) obdarowany.Myślałem sobie, że super plywadelko na wypady wędkarskie będzie. Pewnego kwietniowego
dnia wziąłem Brata na pokład i pierwszy raz wypłynęliśmy ponad 4 metrowym Kanu . Ja spakowany jak przystało na wędkarza we wszystko co miałem i ogień. Po kilkunastu metrach testowania kanadyjki radocha, kajak szczelny i wygodny i szybko się odpychaliśmy pagajami. Popłynęliśmy kilkadziesiąt metrów od brzegu i zachciało mi się na szybko skręcić a, że kanu mało stabilne no to wywrotka. Pod nami 8 m głębokości , przerażenie w oczach.Brat dopłynął do brzegu po kilkunastu minutach. Choć miał ciężko ze względu na 115 kg wagi :). Ja odwróciłem kajak do góry dnem. Pomyślałem wtedy, sprzęt trzeba ratować i plecak wędka na kajak .Kajak w poprzek,i tak powoli przemieszczałem się w stronę brzegu. Płynąłem z 40 minut jak dopłynąłem dotarła wezwana straż pożarna z pontonem. Okoliczni mieszkańcy strachu i śmiechu co nie miara. Najważniejsze , że sprzęt wędkarski przeżył. Kanu już nigdy przeze mnie nie była wodowania ;) oddałem ja na licytację WOŚP. Historia prawdziwa 👍 Pozdrawiam
Witam wszystkich. Przygoda wędkarska. Poszedłem z przyjacielem łowić żywe szczupaki. Po dotarciu nad jezioro szybko złowili kilka płoci na żywą przynętę i zaczęli łowić szczupaki. Zarzucamy wędki i czekamy na branie po 2 godzinach i pierwszym zbiorze, robię cięcie i niefortunne złamanie zestawu nad spławikiem. Patrzę na wodę, nie widzę pływaka, myślę sobie: no cóż, szkoda całej ryby i tu jest najciekawiej, ale nie poddałem się, związałem ciężarek kotwiczkę załóż na wędkę i zarzuć. Już za pierwszym rzutem udało mi się zaciąć rozdarty zestaw, na którym wciąż była ryba. Delikatnie i powoli wyciągam szczupaka do brzegu, emocje są niesamowite, ryba została uratowana i wypuszczona w swój rodzimy żywioł. Drodzy wędkarze, wypuszczajcie ryby, a wtedy zawsze będziecie mieli trofeum. @gorbulkobogdan
Siema, na 'drop shot' kolega złapał bolenia i to na Motławie (na przeciwko Sołdka) i w ten sam wieczór był też leszcz za ogon. Za to ja byłem przygotowany na szczupaka i na Gume 15/18cm uderzył sandaczy taki 84cm. Motławą jest ciekawym miejscem z fajnym Arsenalem ryb. Dużo jest małej ryby ale jest też ta większą. Pozdrawiam
Pewnego ranka wybrałem się na spinning, marząc o złowieniu wielkiego suma. Zarzuciłem przynętę i po chwili - branie życia! Wędka prawie wypadła mi z rąk, a ja zacząłem walczyć z potworem. Holuję go, żyłka napięta, ręce drżą, a ryba zamiast schodzić na dno… zaczęła płynąć w moją stronę z prędkością motorówki.
Okazało się, że złapałem skuter wodny! A właściwie jego kierowcę, który
ku mojemu przerażeniu podpłynął bliżej, wrzeszcząc:
Co ty zrobiłeś ?! Mam kotwicę w łydce!
Zaciąłem go tak dobrze, że razem z przynętą wyrwałem mu kawałek skóry. Próbując się nie śmiać, bełkotałem coś o braniu życia. Gość spojrzał na mnie morderczo i rzucił:
Następnym razem łów ryby, a nie ludzi!
suma nie złowiłem, ale emocje były jak przy wyciąganiu rekordowej sztuki.
Nick: bodzioch_
A więc dobiłem do 2 ziomków pod koniec wakacji nad wodę którzy mieli plan ustawić się na nocne karpie oczywiście %% nie brakowało i tak od 18 do okolicy 1 w nocy nic wiec przez ten okres małe dolewki i rozmowa. Gdy już % się skończył to 1 z nich uciął sobie drzemkę , gdzie po 20 minutach nagle na jego zestawie pojawiło się branie , nie takie małe bo kołowrotek wręcz piszczał, gdy ja w tym czasie zaskoczony cała sytuacja co się waśnie zaczęło dziać próbuję go obudzić lecz krzyki ,klepanie i szarpanie nic nie dawało tylko stęknął "nie teraz". W miedzy czasie jak go próbowałem obudzić, drugi z kolegów próbował przejąć zestaw ale zanim dotarł do wędki ta wylądowała już w wodzie jego reakcja jest nie do opisania w moment cały w ubraniach wskoczył po nią i udało mu się ją uratować ale już bez ryby. Ja stojąc obok i patrząc na całą tą sytuacje nie umiałem wyrobić ze śmiechu jak kolega wyszedł z wody na początku był zły zimno , bez ryby, oraz na tego ziomka ale potem sam nie umiał się opanować. Wspominamy tą sytuacje do dziś :). Całej ekipie życzę Zdrowych i Wesołych Świąt. IG: modykrzaq99
Było to 2 lata temu na nocce feederowej. Przyjechaliśmy na miejsce już w nocy. Kanał Notecki. Przy brzegu w odległości 2m leżała jakaś biała szmata - coś białego po prostu we wodzie. Nie świeciliśmy po wodzie - po cichu się rozbiliśmy, kije były tak zarzucone, że to coś białego - było z boku i nie przeszkadzało. Odeszliśmy od wędek i w odległości ok 15m od stanowiska trwała "narada zarządu". W pewnym momencie atomowe branie. Jako, że branie było na mój kij, sygnalizator wyje...odjazd leszcza... podbiegam w crocksach ( tak jeżdżę na nocki w lato) - wpadam w poślizg na glinie koło wędek i wpadam do wody - cały. Wpadam w okolice tego czegoś białego i się z tym siłuje - odpycham w amoku - czuje niesamowity smród, odpycham w nurt i wychodzę z wody. Cały w szlamie i czymś dziwnym śmierdzącym .... okazało się, że to białe - to zdechły bóbr, który leżał tam już chyba kilka dni brzuchem do góry. Wymiotowałem chyba pół godziny od tego smrodu. Kolega, który pomagał mi wyjść jak już przestał wymiotować - śmiał się do łez przez następne dwie. Nie byłem w stanie tam podejść do 2 w nocy. Jak już ochłonąłem - wykąpałem się kilka metrów dalej, usiedliśmy do wędek. DO 8 rano wpadło 7 łopat od 3 do 3,5 kg... resztki odepchniętego przeze mnie truchła popłynęło dalej..... nockę można było ogólnie zaliczyć do udanych, dopóki przy zwijaniu się na chatę nie okazało się, że utopiłem telefon - na szczęście firmowy. Przygoda trochę śmieszna trochę straszna...dobrze, że można powiedzieć na trzeźwo i skończyło się tylko stratą telefonu...i czapki. Byliśmy w to lato tam jeszcze 3 razy - nigdy nie złapaliśmy takich okazów. Więc chyba bober zrobił robotę. Smrodu rozkładającego się zwierzęcia nie zapomnę do końca życia. Nawet to pisząc mam gęsią skórkę i mi ....rośnie w gardle.
>Insta -
robert.wolf.3517
Robert Wolf
Miesięcy temu udało mi się namówić mojego tatę na wyjazd na „magiczna” Odrę ,z zamiarem złowienia pięknych sandaczy . Jak na końcu się okazało sandaczy nie było za to były 2 szczupaki które dały bardzo dużo frajdy . Po przejściu wielu kilometrów wywaleniu milon razy na błocie udało się dojść do jedynej główki na której było jakiekolwiek branie . Pierwsze zwykłe mały szczupaczek , ale po takim czasie dawał wiele satysfakcji ,za to następny dał o wiele więcej frajdy mimo że też nie był ogromny to branie było jedyne w swoim rodzaju , gdy podnosiłem przynętę z wody wyskoczył szukaj łapiąc przynętę i zaraz po tem moją nogę , branie uznałem za najlepsze w tym roku i już nic go nie przebije .
Nick :Czarniuutki
Byłem 15-letnim adeptem łowienia wyczynowego na tyczkę. Jakoś od roku czasu już jeździłem na zawody wewnątrz kołowe, ale różnie mi szło. Sporadyczne wygrane, brak większych sukcesów poza mistrzem koła, ale w mojej kategorii byłem ja i kolega.
Niespodziewanie moje starania zostały dostrzeżone i zostałem wzięty na zawody drużynowe między kołami z Okręgu Sieradzkiego. Presja na mnie ciążyła straszna. Spięty byłem do granic możliwości. Najlepiej żeby zdobyć „jedynkę” w swoim sektorze i nie zawieźć ludzi, którzy mi zaufali.
A więc po rozlosowaniu stanowisk wszedłem na swoje i przygotowałem zanętę, zestawy najlepiej jak potrafiłem.
Pech był straszny, bo gdzieś na pół godziny przed startem czterogodzinnych zawodów zaczął padać deszcz… lać deszcz.
Pośród pełnego zalania kropmlami musieliśmy łowić mokrym sprzętem. Ruch i precyzja w takiej sytuacji była bardzo ograniczona. Przy jednym solidnym braniu odpiął mi się nad wodą top od tyczki (ostatnie elementy wędki 11m lub większej) i zaczął odpływać w głąb zbiornika jednocześnie powoli tonąć. Długo się nie zastanawiałem i wbiegłem do wody po niezbędny element do łowienia mi do końca zawodów. Udało się! Odzyskałem potrzebny sprzęt… Tylko po pięciu minutach doszło do mnie, że w trakcie tej akcji miałem swój i pożyczony brata telefon w kieszeni.
Koniec historii jest taki, że w swoim sektorze zająłem 1 miejsce. Pozostali trzej zawodnicy z koła zrobili ten sam wynik. Wygraliśmy wszystko co się dało. Straciłem wtedy JEDYNIE 2 komórki.
Nick insta: topolemabycpuste
Historia prawdziwa-jest nawet filmik.
Jakieś 15 lat temu, byłem z ojcem i dziadkami na rybach. Cały czas łapałem na spławik, oni metodą karpiową. Zacząłem narzekać, że oni łapią duże ryby a ja same małe i też chce z gruntu. Ojciec dla świętego spokoju przerobił mi wędkę zakładając koszyczek, haczyk z włosem a na nim dwa ziarenka kukurydzy i zarzucił mi zestaw niewiele dalej niż łapałem na spławik, ale ja byłem zadowolony, a starsi mieli spokój. Minęło kilka godzin i nagle na mojej wędce branie, sygnalizator piszczy. Podnoszę wędkę do góry a ryba sprowadziła ją spowrotem w dół, nie mogłem utrzymać wedki i kręciłem kołowrotkiem w panice wołając tatę. Ten podbiegł, przejął wędkę i okazało się, że zepsułem hamulec w kołowrotku. Tata zaczal zwijać żyłkę ręką i rzucił do dziadka że chyba jakiś leszcz bo nie czuje oporu po czym nagle ryba odbiła w przeciwnym kierunku wyciągając kolejne metry żyłki. Ojciec bardzo zdziwiony stwierdził że jednak ryba jest większa i zawołał dziadka do pomocy. Tata ciągnął żyłkę a Dziadek ją odbierał aby się nie poplątała a gdy szczytówka się wyginała (co świadczyło o tym ze ryba znow zaczyna wyciągać żyłkę) oboje puszczali żyłkę, aby nie pociąć sobie rąk. Trwalo to dość długo, aż przy brzegu pojawił się spory amur. Finalnie udało sie rybe wyciągnąć, a całą sytuację nagrać. Był to amur o wadze 9kg. Ja miałem około 10lat. Przeżycie i wspomnienia niesamowite. Insta: pandora_na_prezent
Moja wędkarska przygoda miała miejsce około 20 lat temu. Miałem wtedy jakieś 12-13 lat i podczas pobytu z rodziną nad jeziorem mój tato wraz z dziadkiem zapaleni wędkarze wybrali się na ryby. Ja wraz z bratem (młodszym 3 lata) jako że bardzo lubiliśmy jeździć z dziadkiem powędkować wybraliśmy się razem z nimi. Po zarzuceniu federów jak to często bywa brania nie było ani jednego wiec wraz z bratem stwierdziliśmy że my złapiemy jakieś ryby. Znaleźliśmy po patyku i poprosiliśmy dziadka o przywiązanie kawałka żyłki i haczyka. Mój tato oczywiście stwierdził że na to nic nie złapiemy ale spróbowaliśmy połapać ukleje pływające przy pomoście. Założyliśmy więc po robaczku i jazda. Ta niepozorna zabawa przerodziła się w prawdziwe i zacięte zawody wędkarskie gdyż rywalizacja zakończyła się wynikiem 50-50. Wyciągaliśmy jedną sztukę po drugiej. Mój ojciec i dziadek na początku byli w lekkim szoku lecz póżniej nawet ich emocje poniosły i tylko nam kibicowali i zmieniali robaki na haczykach. O swoich wędkach w pewnym momencie nawet zapomnieli że mają je zarzucone. Nie jest to może spektakularna opowieść lecz ja ją pamiętam do dzisiaj ponieważ przypomina mi wspólne chwile spędzone z rodziną na rybach, co uważam jest cenniejsze niż wszystkie rekordowe sztuki. IG mateusz_tyburski
Pewnego pieknego dnia Żona pozwolila pojechac " porzucać " nad wisle, wiec bach do auta skwar jak fix -dojechalem na miejsce przyszla taka burza ze nawet nie soszedlem na miejscowke - takie czarownice ^^
W słoneczny dzień na małym stawie,
Łowiłem z myślą o dobrej zabawie,
Rzucałem cały dzień do cholery,
Zmieniałem gumy, blachy, woblery,
Wodziłem wolno, z opadu i stale,
Próbowałem wszystkiego - głośno się żale,
Żadnego śladu, martwa ta woda,
Ostatni raz rzucam - zgoda,
Jak kija nie wygięło,
Jak nie huknęło,
Jak coś w gumę strzeliło,
W KOŃCU ! Aż miło!
Holuje do brzegu luzu nie dając,
Pocę się, męczę, TO wyciągając,
Gdy był już bliżej - oniemiałem!
W życiu takiego nie widziałem !
To chyba będzie mój personal Best,
Szczupak, co pięćdziesiątką jest :/
Szupcio
Ogólnie cała historia miała miejsce w tegoroczne wakacje, podczas których z kolegą zakupiliśmy swoje pierwsze wędki teleskopowe oczywiście łowiliśmy na spławik. Wychodziliśmy nad wodę codziennie, przy czym codziennie szukaliśmy czegoś nowego na mapach, no i znaleźliśmy. Po paru odwiedzonych kałużach znaleźliśmy dość spory stawik. Okazało się, że staw jest na ogrodzie starszego małżeństwa, ale bez problemu pozwolili nam chwilkę połowić. Przyjechaliśmy raz, drugi cały czas łowiąc na spławik na kukurydzę. Trafiały się karasie, wzdręgi, a nawet małe karpie. Po dłuższej chwili bez brania, co było dość dziwne jak na tamtą wodę zacząłem zwijać swój zestaw, kiedy nagle na mój spławik pokusił się ogromny okoń, który w tamtym momencie był największą rybą jaką dotychczas złowiłem (jeśli wygram chętnie podeśle fotki) rybka trafiła na stół a pani mówiła, że załatwiliśmy jej cały wieczór roboty. Jakiś czas temu mama dołożyła mi się do blue birda 3-12g wiec teraz fajnie by było wygrać cos na trochę ciężej pozdro i wesołych świąt.
ig: tomek.cy
Jestem fanem seri select zanader. Testowałem całe lato jeden z modeli i właśnie zamówiłem następny. Cena do jakości naprawdę gitarrra!
Siemka kiedyś byłem z kolegami na rybkach na małym zbiorniku .
Było to spontaniczne wyjście z dwoma ziokami którzy totalnie nie mieli nic wspólnego z wędkarstwem . Łowiliśmy z małego pomościku co szybko przyniosło fajne rezultaty.
Łowiliśmy płotki jedna po drugiej aż tu nagle podczas podciągania ryby zaczyłem żyłką o jakieś zwisające drzewo .
Na początku było nam bardzo do śmiechu ponieważ ryba była lakko zaplątana w gałęzie i liczyliśmy że uda się ją szybko wyszarpać ale płoć zaczęła się szamotać i mocno się wplątała.
Zawisła na drzewie😅.
Byłem przerażony bo nie wiedziałem co robić.
Szarnąłem mocno i żyłka pękła .
Ryba została na drzewie.
Bałem się co pomyślą przecodzący ludzie na widok zdechłej ryby na drzewie.
Na szczęście cieńki przypon szybko strzelił i rybka poleciała w trzciny.
Koledzy wyklęci telefony i zaczęli nagrywać relację na czat klasowy ponieważ podjąłem się heroicznej akcji wyciągania tej ryby.
I pochwili wyciągnąłem z trzcin biedną płotke .którą następnie odchaczyłem i wypuściłem z powrotem do wody ale jeszcze długo i do dziś po naszych znojomych chodzi mem o rybce która się powiesiła .
Nik: Krzsztof_Zmidzinski.
Pewnego razu postanowiłem wybrać się na ryby. Zabrałem ze sobą wędkę, trochę przynęt i masę optymizmu, licząc na spokojny dzień nad jeziorem. Na początku wszystko szło zgodnie z planem: woda była spokojna, ptaki śpiewały, a ja czekałem na pierwszy branie. Minęły godziny, a jedynym, co złowiłem, była pusta butelka, która zatonęła tuż obok mojego miejsca.
Znudziłem się, więc postanowiłem przejść w inne miejsce, nad małą zatokę. I tam, po kilku minutach, poczułem silne szarpnięcie! Moja wędka wyginała się w nienaturalny sposób, a ja, podekscytowany, zacząłem ciągnąć. W końcu udało mi się wyciągnąć… stare, zardzewiałe koło od wózka. To była moja wielka „zdobyczy”.
Śmiejąc się z samego siebie, postanowiłem wrócić do samochodu. W drodze powrotnej, patrząc na jezioro, zauważyłem jak wielka ryba przepływa tuż obok. Westchnąłem. Może następnym razem.
Jimmson_here
Pewnego czerwcowego ranka wstałem przed świtem i ruszyłem nad jezioro, gdzie często łowię. Mgła unosiła się nad wodą, a wokół panowała cisza - idealne warunki. Wybrałem swoje ulubione miejsce na pomoście, zarzuciłem wędkę i czekałem.
Po kilkunastu minutach coś mocno szarpnęło żyłką. Zaciąłem i poczułem, że mam na haku coś dużego. Ryba walczyła jak szalona, a ja z każdą chwilą czułem, że to może być największy okaz, jaki kiedykolwiek złowiłem. Wędka gięła się, a kołowrotek świszczał, gdy ryba brała żyłkę.
Walcząc z nią, straciłem poczucie czasu. Po kilku minutach udało mi się ją podciągnąć bliżej brzegu. W wodzie mignął wielki ogon - to był szczupak, i to naprawdę pokaźny. Jednak kiedy już wydawało się, że jest mój, zrobił nagły zwrot i… pękła żyłka.
Przez chwilę siedziałem w ciszy, patrząc na wodę i próbując zrozumieć, co się stało. Poczułem żal, ale też dumę - taki przeciwnik nie zdarza się codziennie. W drodze do domu obiecałem sobie jedno: wrócę tam jutro, lepiej przygotowany, i spróbuję jeszcze raz!
Ps wróciłem i nic nie złowiłem 😢
kacperszym332
Sierpień, wyprawa na Wisłę. Siadlem na piaszczystej przykosie. Delikatnym kleniowym zestawem rzucałem wzdluz przykosy w dół rzeki. Prowadzilem wobler pod prąd. W pewnym momencie zobaczyłem ze za woblerem pojawila sie potężna fala. Fala przyspieszyła a praca woblera zgasła. Probowalem zacinać ale ryba byla szybasza i juz byla pod moimi nogami. To był piękny sandacz. Zobaczył mnie zrobil ostry zwrot i przeciął zylke. Chyba nawet nie wiedział, ze byl na "holu" . Ręce trzesly mi się z emocji. Z jednej strony pozytywne emocje po braniu a z drugiej totalna rezygnacja. Nie wiedziałem co dalej z tym wieczorem począć. Siedzialem wiec nadal na tej przykosie. Zalozylem identyczny wobler. I rzucalem w to samo miejsce przez okolo godzinę. Po godzinie czuje opór jakbym wprowadził wobler w zielsko. A woedzialem ze tam nie ma zielska bo tamtędy przeprowadziłem tego wobka setki razy. Wtedy zaczela sie jazda. Kij do 10g a na drugim koncu waleczny przeciwnik. Po kilkunastu minutach z Wisly wyjechal sandacz 86 cm a w pysku mial dwa moje woblery. Ja odzyskalem przynety a sandacz wolnosc. Ig rzeki_polski
Siemano
Wyprawa jak co weekend za dużą rybą z kolegą który był drugi raz na rybach spinn za 60zł i jazda. Około dziesięciu brań zero ryb wyciągniętych no to super pomysł zmiana zestawów montujemy metode 5 dumbellsów na hak i jazda nagle branie rola jak na karpia przystało po walce przy brzegu melduje się ponad metrowy jesiotr (obstawiam 120-130cm) podbieram go i jeb podbierak leci do wody razem z rybą dalej zapięty na haku ja skacze do wody ale jesiotr odpływa zdążyłem go jeszcze złapać za ogon. Ubrudzony cały w błocie przemoczony bez żadnych ryb wracam do domu po około 10h łowienia nigdy więcej nie zmieniam spinna na metode tym bardziej na wędzisku za 60zł. Historia prawdziwa nie polecam powtarzać. kruqu_
Aaa i tylko spin j**** karpiarzy
Pogoda była idealna - lekki wiatr i spokojna tafla jeziora. Tata, z wędką w ręku, przechadzał się po pomoście, opowiadając swoje niezliczone historie o rekordowych rybach. Nagle, coś mocno szarpnęło jego spławik. Z podekscytowaniem rzucił się do działania.
Przyklęknął na pomoście, próbując uchwycić lepszy kąt, ale w ferworze emocji stracił równowagę. Jeden nieuważny ruch, drewniana deska zaskrzypiała, a tata zniknął w wodzie z głośnym pluskiem. Wędka unosiła się jeszcze chwilę na powierzchni, jakby drwiąco przypominając, co się wydarzyło.
Po chwili wynurzył się, cały przemoczony, ale z niezłomnym uśmiechem na twarzy. “Ryba była cwana, ale jeszcze ją dopadnę!” - powiedział, wylewając wodę z butów i wracając na brzeg.
Zgłaszam moją historię do konkursu, chociaż sam w to do dziś nie wierzę! Było to kilka lat temu nad jednym z jezior, które regularnie odwiedzam. Zawsze łowię tam karasie, leszcze, czasami jakiś szczupak - nic szczególnego. Tego dnia, po kilku godzinach bez brania, postanowiłem spróbować w głębszej wodzie, na samym środku jeziora.
I wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. Żyłka napięła się jak struna, zaczęła ciągnąć w drugą stronę. Pomyślałem: „Nie ma mowy, że to ryba!” Zaczynam walczyć, ale opór jest niesamowity. Po kilkunastu minutach, ledwo trzymając wędkę, wyciągam na powierzchnię… coś gigantycznego. Po pierwsze - była to ryba, ale o jakimś niewyobrażalnym kształcie. Wyglądała trochę jak sum, ale miała… rogi. Tak, dosłownie rogi, jak u jelenia, tylko na głowie ryby!
To, co się działo, było jak z jakiegoś horroru. Woda tryskała na wszystkie strony, ja trzymałem wędkę, a moi kumple stali na brzegu, nie wiedząc, czy mają się śmiać, czy bać. Po godzinnej walce ryba w końcu wyciągnęła mnie do wody, prawie się poddałem, ale nagle… po prostu się wymknęła. Tak, wymknęła się z wędki i zniknęła w jeziorze, zostawiając po sobie tylko fale.
Nawet nie mam nagrania, żeby to udowodnić, ale tamtego dnia wszyscy, którzy byli ze mną, zgodnie twierdzą, że to była jakaś wędkarska „legenda”. I choć nie wiem, co to było, jedno jest pewne - tamtego dnia poczułem, że to nie były zwykłe ryby!
IG: k0ny_17
Generalnie historia klasyczna, aczkolwiek mega śmieszna ( zwłaszcza w momencie w którym się to działo). Wszystko działo się na łowisku, na który postanowiliśmy wybrać się z szwagrem na zasiadkę karpiowa. Z racji że szwagier nie miał jak przyjechać odrazu rano to ja pojechałem wcześniej żeby rozłożyć sprzęt etc. Gdy już to zrobiłem i usiadłem czekając na branie, po pewnym czasie zauważyłem że jakiś gość chodzi od stanowiska do stanowiska i rzuca sobie na spining, nie zważając na to że wchodzi komuś centralnie pomiędzy zarzucone żyłki. Pomyślałem sobie wtedy że kurde - jak wejdzie w moje miejsce łowienia to zwrócę mu uwagę. Nie musiałem długo czekać, bo już po paru minutach " zagościł" na moim stanowisku. Bez zastanowienia spytałem co on wyprawia, bo przecież zaraz się splątamy. Jak się okazało był to obcokrajowiec który nie rozumiał nic po polsku i odpowiedział mi tylko - " look" i pokazał na środek jeziora na którym zauważyłem tylko końcówkę rękojeści wędki płynąca powoli wzdłuż stawu. Ryba wdarła zestaw a on ciężarkiem próbował uratować zestaw. Roześmiałem się jak nigdy na rybach, oraz zwinąłem swoje zestawy i sam zacząłem mu pomagać swoją wedka może coś wskórać, lecz się nie udało. Gość poszedł dalej za plynaca wedka ciągle powtarzając "fcking Fish ". Po niespełna paru minutach nagle zauważyłem drugiego ziomka który biegł z podbierakiem i już wiedziałem o co chodzi. Po upływie kolejnych minut nagle zauważyłem idących 2 ziomków cieszących się z dwoma wędkami, podbierakiem i rybą ;D
Sytuacja całkiem klasyczna, aczkolwiek w momencie w którym się to działo było mega śmieszne. Szwagier nie mógł uwierzyć gdy mu opowiedziałem, a mi towarzyszył dobry humor już do reszty dnia.
Nick: geesman.420
Historia prawdziwa
To miał być spokojny dzień nad Radunią, taki jak wiele innych. Plan był prosty: złapać kilka kleni, może zrobić sobie przerwę na kanapkę i wrócić do domu z poczuciem dobrze spędzonego czasu. Wybrałem miejsce w okolicach Traktu Świętego Wojciecha, gdzie rzeka robiła zakręt, a nad wodą pochylały się stare drzewa. Idealne miejsce na klenie - cień, prąd, wszystko się zgadzało.
Miałem ze sobą kilka przynęt, ale to „Siek Bzyk” - mój ulubiony wobler- miał być gwiazdą dnia. Już przy pierwszym rzucie poczułem, że to będzie dobry dzień. Jeden kleń się zerwał, ale drugi już wylądował w podbieraku. Piękny, około trzydziestu ośmiu centymetrów. Czysta przyjemność.
Zachęcony sukcesem, rzuciłem kolejny raz, ale… pech chciał, że przynęta poleciała za wysoko. Zamiast w wodzie, wylądowała na gałęzi drzewa, które wisiało nad rzeką. "No pięknie" - pomyślałem, patrząc na wobler dyndający na wysokości kilku metrów. Nie miałem zamiaru go tam zostawiać. To była moja szczęśliwa przynęta, a poza tym - kosztowała mnie swoje.
Najpierw próbowałem szarpać żyłką, ale gałąź była zbyt gruba. Potem rzuciłem kilka kamieni, ale tylko pogorszyłem sytuację - przynęta zaplątała się jeszcze bardziej. "Dobra, trzeba działać" - powiedziałem do siebie i zacząłem wspinać się na drzewo.
Nie było to najłatwiejsze zadanie. Gałęzie były śliskie, a pień chropowaty, ale jakoś udało mi się dotrzeć na odpowiednią wysokość. Już wyciągałem rękę po sieka, gdy usłyszałem głośny plusk wody tuż obok. Zamarłem. Spojrzałem w dół i zobaczyłem… bobra. Gigantycznego, futrzanego bobra, który wbiegł do rzeki z brzegu. Nie wiem, kto bardziej się wystraszył - ja czy on - ale w tym momencie coś we mnie pękło. Wyobraziłem sobie, jak ten bóbr rzuca się na mnie z wściekłością, i spanikowałem.
Gałąź, na której stałem, nagle zaczęła się uginać. Próbowałem złapać równowagę, ale było za późno. Z głośnym chlupotem wylądowałem w Raduni. Woda była zimniejsza, niż się spodziewałem, a ja, zdezorientowany, przez chwilę tylko leżałem na plecach, patrząc na niebo. Bóbr zniknął gdzieś w rzece, pewnie śmiejąc się ze mnie w swoim bobrzym stylu.
Gdy w końcu wypełzłem na brzeg, byłem przemoczony do suchej nitki, ale przynajmniej zadowolony bzyk wciąż dyndał na gałęzi. Po tym wszystkim uznałem, że to już sprawa honoru. Znalazłem długi kij, wyciągnąłem przynętę i wróciłem do łowienia, jak gdyby nigdy nic.
Do domu wróciłem, kompletnie mokry, ale z uśmiechem na twarzy. Teraz, za każdym razem, gdy widzę „Siek Bzyka” w pudełku, przypominam sobie tamten dzień. No i od tamtej pory patrzę na bobry z nieco większym respektem :D
Ig:samulewski_
Moja najbardziej nieprawdopodobna wędkarska przygoda miała miejsce pewnego letniego dnia, który zaczął się jak każdy inny. Słońce świeciło, woda była spokojna, a ja z przyjaciółmi wybraliśmy się na jezioro, pełni nadziei na duże ryby. Plan był prosty - wędkowanie, dobre towarzystwo i, oczywiście, mnóstwo śmiechu. Pierwsze godziny upłynęły na bezowocnym czekaniu. Ryby jakby się schowały, a my rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Moja przynęta nadal była nietknięta, a nadzieje na okonia malały z każdą minutą.
Wtedy postanowiłem spróbować w innej części jeziora, gdzie woda była głębsza i trochę bardziej dzika. Wziąłem swoją wędkę ultralight, uzbrojoną w malutką przynętę, którą zaufany znajomy poradził mi wypróbować. Zacząłem rzucać, może bardziej z nadzieją na jakikolwiek ruch na żyłce niż rzeczywistą wiarą w sukces. I nagle - branie! Potężne, jakby coś naprawdę dużego wzięło moją przynętę! Serce zaczęło bić szybciej, ręce drżały. Czułem, jak wędka zginająca się do samego końca potwierdza, że mam coś naprawdę dużego!
Adrenalina wzrosła, cała ekipa patrzyła na mnie z zapartym tchem, a ja już widziałem oczami wyobraźni wielkiego szczupaka, którego zaraz wyciągnę na brzeg. Byłem w szoku, bo ryba walczyła jak szalona - ciągnęła w wodzie, a ja starałem się utrzymać żyłkę, bo wyglądało na to, że zaraz wpadnę do jeziora. W końcu, po kilku minutach, gdy ryba była już blisko powierzchni, zauważyłem coś… zupełnie innego. Zamiast walczącego szczupaka, na końcu mojej wędki wisiał… but. Tak, dokładnie - zwykły, zaniedbany but!
Na początku nie wierzyłem własnym oczom. Wyciągnąłem go z wody, patrząc na niego, jakby to był jakiś znak. Gdybym miał powiedzieć, że byłem zaskoczony, to było jakby za mało. Moje towarzystwo wybuchło śmiechem, a ja stałem z tym butem w ręce, nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać. W końcu ktoś rzucił: „No, to teraz dawaj drugiego do kolekcji!” 😂
Co najlepsze, okazało się, że nie był to zwykły but. Po dokładnym przyjrzeniu się, zauważyłem, że był to stary, wysłużony but narciarski, który zapewne ktoś zgubił podczas zimowych szaleństw nad jeziorem. I tak oto miałem swoją najdziwniejszą wędkarską przygodę - złapałem buta, który przez lata pływał w jeziorze!
Na pewno nie był to wymarzony okaz, ale tego dnia ryba wcale nie była najważniejsza. Resztę dnia spędziliśmy na żartach i wspomnieniach tego „holu”, a ja obiecałem sobie, że następnym razem na pewno będę miał lepszy połów - no, może bez butów w zestawie! 😄🎣 @maciej.drawing
Jeżeli dobrze pamiętam był to czwartek, wakacje, dużo wolnego czasu to rybki wleciały z samego rana, godzina 6, lekka mgła wyłania się z wody i robi mega mocny klimat, parę rzutów i cisza, zmiana miejscówki i dalej nic, nagle przyjeżdża samochód terenowy marki premium, chyba BMW, oczywiście za autem laweta z całkiem przyzwoitą łódką z napisami na jej boku, wysiada z niego na pierwszy rzut oka emeryt z bardzo charakterystycznym wąsem, ku memu zdziwieniu po wyjściu z auta wyciąga kufel leje do niego jakieś tanie piwo zanurza w nim wąsa i robi sobie zdjęcie, wiecie jak taki typowy stary, zaciekawiony tematem przyglądam się dalej, zaczyna się ubierać w swoje ciuchy i cały czas mówi do siebie, że to wszystko dzięki współpracy, żeby wchodzić na stronę jakiegoś sklepu i cały czas mówi o jakiś 5%, po tym wszystkim wyciąga piękne błyszczące wędki i również wspomina o ich bezkonkurencyjności na rynku, myślę sobie o co mu chodzi, zaniepokojony rozglądam się ale przy nim nikogo nie ma, kamery też nie widzę, nagle sięga po sprzęt i mówi „nie znam się, więcej sprzętu jak talentu” jakby tego było mało gość zaczyna opowiadać historie jak to połamał sobie palec bo postanowił sprawdzić swoje siły na bokserze, po jakimś czasie oddalił się i przestałem go widzieć, natomiast zastanawiałem się skąd go znam, byłem praktycznie pewny że to jakaś znana postać, sięgnąłem po telefon i znalazłem, tak to był on, wielki Polak, pasjonat…Adam Małysz
Pozdrawiam, @sebaa0310
Wczoraj wzięliśmy wędki i pojechaliśmy z Tuszolem na to jezioro za lasem, wiesz które - to, gdzie nawet kaczki mają GPS, żeby się nie zgubić. Siedzimy sobie na pomoście, Tuszol oczywiście już z browarem w ręku, rzuca teksty typu: „Dziś łowimy tylko rekordy” i „Czuję, że ryby same się na nas rzucą.” Ja myślę: „No pewnie, prędzej łowisz mandat niż karpia.”
Pierwsze pół godziny totalna cisza, ale nagle Tuszol, jakby go coś kopnęło, zrywa się i krzyczy: „Mam! Mam! To jest gigant, stary, trzymaj się, bo zaraz mnie wciągnie!” Patrzę, a jego wędka wygina się jak akrobatka w cyrku. Żyłka świszczy, woda chlupie, Tuszol czerwony jak pomidor. Walczy z tym czymś jak z demonem.
W końcu, po 10 minutach szarpaniny, wyciąga… UWAGA… starą, zardzewiałą kankę na mleko. Ale nie byle jaką - ona była zamknięta! Tuszol oczywiście podekscytowany: „Stary, to na pewno skarb! Złoto, dolary, może whisky z czasów prohibicji!” Ja już płaczę ze śmiechu, bo widzę, że to raczej zapomniany obiad babci.
Otwieramy to cudo, a tam… martwa cisza. W środku była jakaś zbutwiała kartka i dziwny, śmierdzący worek. Tuszol, jak to on, od razu wymyśla historię: „To list z czasów wojny! Niemcy tu coś zakopali, to na pewno wskazówka do jakiegoś skarbu!”
No to rozkładamy tę kartkę, a tam... przepis na ogórki kiszone. Tuszol: „Stary, to musi być szyfr!” A ja już leżę na pomoście, bo co chwilę czuję zapach tej kanki i wiem, że to ostatnia rzecz, jaką chciałbym znaleźć na rybach.
Ale to jeszcze nie koniec! Tuszol postanawia rzucić wędkę jeszcze raz, mówiąc: „Nie poddam się, to jezioro coś mi wisi.” I co wyciąga? Stary rower. ROWER, stary! Z jednym kołem, obrośnięty wodorostami, wyglądał jakby przeżył 50 lat pod wodą. Tuszol tylko patrzy i rzuca: „No, to przynajmniej mogę wracać na nim do domu, bo na pewno nie złowię już niczego normalnego.”
Podsumowując, na rybach z Tuszolem zawsze jest jak w filmie przygodowym - zero ryb, za to pełno historii, które będziemy opowiadać wnukom. A kanka z przepisem? Leży teraz u Tuszola w garażu jako „trofeum z wyprawy”. Insta bar.tekw_
Pogodną poranna porą w środku lata, lat kilka temu, kiedy to poraz drugi w swym nie długim życiu postanowiłem udać się na połów nad Wartę. Miejsce swe upodobałem niedaleko polnej dróżki aby z samochodu daleko sprzętu nosić nie musiał. Połów zapowiadał się na stosunkowo marny i niezbyt ciekawy, aż po około godzinie mym oczą ukazało się truchło krowy, trochę zaniepokojony ściągnąłem zestaw aby sprawdzić czy wszystko gra i śpiewa na haczyku, czy aby żaden sum nie poczęstował się wątróbka za mocno. Po niecałych pięciu minutach słyszę warkot silnika, a w oddali widzę motorówkę, ludzie zatroskani szukają swej krówki co pływać nie umiała. Więc się pytają czy owa zgubę widziałem, ja im na to że chyba tylko truchło mogą znaleźć -tym samym w głębi duszy pomysłem tyle było polowań na sumy. Ale niepoddając się zarzuciłem po raz kolejny wątróbki pełen hak, aż tu nagle wędka starsza niz ja sam (pewnie pamiętała czasy zimnej wojny) wygięła się w pół, żyłka zaskowyczała, serce się uniosło, uśmiech na twarzy wyczarował szerokiego banana, lecz chwila ta uniosła trwać nie trwała wieczności. Po zacięciu delikatnym opór poczułem więc powoli holowałem, jednakże plecionka metalowa nie wytrzymała napięcia zębów ów potwora i została rozciętą jak nożycami... Do dnia dzisiejszego pojęcia nie mam cóż to za okaz był, lecz kolejnym razem jak zobaczę truchło krowy pójdę do domu aby nie stresować natury.
To był jeden z tych poranków, kiedy woda jeziora wydawała się tak spokojna, jakby trzymała w sobie jakąś tajemnicę. Złapałem wędkę, zarzuciłem plecak na plecy i wyruszyłem w stronę mojej ulubionej przystani. Słońce dopiero wychodziło zza horyzontu, a mgła unosiła się nad taflą wody, tworząc krajobraz niemal magiczny. Ale nie wiedziałem, że tego dnia magia stanie się rzeczywistością.
Zarzuciłem wędkę i czekałem, wsłuchując się w ciche odgłosy przyrody. Minęło kilka minut, kiedy nagle poczułem mocne szarpnięcie. Wędkę wygięło niemal do granic możliwości, a żyłka zaczęła świstać jak dzika melodia.
To musi być wielka ryba! - pomyślałem, czując jak adrenalina zalewa moje ciało.
Zaczęła się walka. Ryba była silna, jakby walczył ze mną sam duch jeziora. Po kilkunastu minutach zmagań zobaczyłem coś, co sprawiło, że moje serce na chwilę stanęło - to nie była zwykła ryba. Ogromny łeb przypominał pradawnego suma, ale jego łuski błyszczały złotem, a oczy jarzyły się jak płomienie. Wyglądał jak stworzenie z legend.
Niemożliwe... - wyszeptałem, czując się jak w środku jakiejś baśni.
Walka trwała. Byłem wyczerpany, ale z każdą minutą czułem, że łączy nas coś więcej niż zwykły pojedynek człowieka z naturą. W końcu, po ponad godzinie, bestia znalazła się przy łódce. Spojrzałem na nią i nagle poczułem, że nie mogę jej wyciągnąć. Jakby coś mówiło mi, że to stworzenie nie należy do mojego świata.
Wziąłem głęboki oddech i pochyliłem się nad wodą. Stworzenie spojrzało na mnie swoimi płonącymi oczami, po czym jednym ruchem uwolniło się z haka. Zanurzyło się w głębinach, zostawiając po sobie jedynie drobne fale na powierzchni.
Do dzisiaj nikt mi nie wierzy, gdy opowiadam tę historię. Może pewnego dnia złoty duch jeziora znów do mnie wróci.
Jest ich wiele, ale ta, która na zawsze pozostanie w mojej pamięci, to moment, kiedy w wieku 6 lat złapałem 2,5-kilogramowego karpia, łowiąc z moim świętej pamięci ojcem. Pamiętam, jak trzymałem dolnik wędki między nogami, bo karp wydawał się tak silny i dał mi naprawdę dużo adrenaliny. To właśnie takie chwile skłoniły mnie do powrotu do wędkarstwa po 15 latach, bym mógł przekazać wiedzę, emocje, radość i wspomnienia mojemu synowi, a także podzielić się nimi z widzami na moim TH-cam. POZDRO 😉
Witam serdeczne poniższa historia jest za dziecięcych lat na wypadzie z wujem. Mam nadzieje że sie spodoba.
Wybrałem się na spinning wraz z wujem(Godzina 5 rano to ważne). Pływamy sobie łódką po jeziorze, rzucam przynętę w najlepsze miejscówki. Woda jak lustro, cisza, tylko kij i natura - idealnie.
Kręcę kołowrotkiem, skupiony jak nigdy, gdy nagle Wuja kątem oka zauważa coś na brzegu. Mówi: "Pewnie jakieś kaczki, bobry czy jelenie". Ale podpływamy bliżej(bo wuja chciał mi pokazać "dziką faune" - i widzę, że na dzikiej plaży są dziewczyny. I to, kur zajebiste. Robiły sesje fotograficzna w zajebiscie dobrej bieliźnie.
Staramy się zachować spokój, wuja już caly czerwony i to nie przez alkohol haha, wiecie, wędkarze-profesjonaliśći, nie damy się rozproszyć. Ale kręcę tym kołowrotkiem jak automat i jedyne, o czym myślę, to że takich widoków wżyciu się nie spodziewałem. Ryby? W tamtym momencie totalnie przestały istnieć.
Płenta powyższych wypociń jest taka: Ryb nie było a i tak czuć było śledzia.
Pozdrawiam chłopaki i Wesołych Świąt.
IG: adik_szuszu
Przygodę ze spinningiem zacząłem jakieś pół roku temu. Wędkujemy w Holandii. Wkręcił mnie w to kolega, który często wysyłał mi zdjęcia jak łowił ładne szczupaki. Tak więc zakupiłem zestaw, pierwsze przynęty i ruszyłem z nim pierwszy raz nad kanał.
Początki były niezłe, udało się złowić małego sandaczyka i kilka okoni. Chodziłem prawie codziennie w celu zdobycia jakiegoś szczupaka. To było moje marzenie. Przez prawie 4 miesiące nie udało mi się złowić ani jednej ryby, przez co chęci zaczęły spadać. Kupowałem nowe przynęty z myślą, że na nie w końcu mi się uda. Pewnego dnia moja narzeczona stwierdziła, że przejdzie się ze mną, bo wtedy przyniesie mi szczęście i zobaczę, że złowię. Niestety tak nie było. Po dwóch godzinach, znudzona już zapytała czy może wykonać sobie kilka rzutów i bodajże w 4 rzucie strzał... wyholowała szczupaka, co prawda niewymiarowego, ale był. Rozbawiło i dobiło mnie jednocześnie. Po powrocie do domu stwierdziłem, że chyba to nie dla mnie i daje sobie spokój ze spinningiem. Dwa dni później zmieniłem jednak zdanie i stwierdziłem, że nie mogę się tak łatwo poddać. Przez kolejne dwa tygodnie bezskutecznie obławiałem kanały i małe jeziora, aż w końcu przyszedł ten dzień... po godzinie piękny strzał i po chwilowej walce udało mi się wyjąć wymarzonego szczupaka. 73cm, życiówka. Zdjęcie zrobione na pamiątkę i ryba wróciła do wody. Od tamtego momentu byłem jeszcze kilka razy i wpadły dwa ładne okonie, 30 i 34 cm. W tym roku już wypadu na ryby nie będzie, zbieramy sprzęt, nowe przynęty i z niecierpliwością czekamy na Nowy Rok i nowe życiówki..
IG- da.amia.n
Historia na fakcie odrazu powiem. Jakies 3/4 lata temu pojechalem na zawody feederowe, zawody jak to w zwyczaju zaczynały sie o godzinie 6 w niedziele. Był to okres gdzie sporo imprezowałem, tak sie zlozylo ze w sobote tez wyladawalem na imprezie. Jadac na klub mialem z tylu glowy to, ze jutro mam zawody wczesnie rano, ale po kilku glebszych ta mysl sie ulotnila. Wrocilem okolo godziny 2, wiec przed zawodami odbylem "drzemke". Udalo sie wstac i zebrac na kacu. Rozkladanie stanowiska jak i sam start zawodow przebiegl spoko. Idac do meritum tej histori, minely 2 godzinki brania ustaly mnie zaczelo mulic, cyk zasnalem w fotelu. Sedzia mnie obudzil tekstem "A ty gdzie masz wedke?" Ja zdziwiony patrze, podporki sa, a kija nie ma. Delikatnie zalamany zaczalem rzucac drugim kijem z metoda, ale nie moglem zlowic mojego kija. Na ratunek przyszedl sasiad ze stanowiska obok, okazalo sie ze mial w torbie blache. No i okazalo sie to strzalem w 10, zlozylem na szybko zestaw feederowo spiningowy i udalo sie wylowic mego kija. A co najlepsze w tej histori na tym kiju byl karp przez ktorego zdobylem nagrode najwiekszej ryby zawodow. Od tego czasu rozpoczalem moja droge spiningowa, glownie przez to ze szanse na to ze przysne i strace kija sa male haha :D Pozdro ig: nikosfishing
Łowienie na Motławie . Super branie, zacięcie i gruba walka i co wyciągnięta butelka szklana 🍾za
szyjkę😅 . Pozdrawiam 😁👍
Część chłopaki, historia dzieje się w marcu ubiegłego roku. Mąż postanowił zabrać mnie na ryby. Udaliśmy się na małe, głębokie jeziorko, stanowisko z pomostem. Sprzęt rozłożony, fotele rozstawione, zanęta zrobiona. Z uwagi na ograniczony rozmiar pomostu możliwość przemieszczania się była znikoma. Do zarzucenia zestawu trzeba było wstać. Pierwsze dwa rzuty wyszły idealnie. Do trzeciego rzutu postanowiłam zrobić lekki wykrok noga. Niestety trafiłam na spróchniałą deskę. Deska pękła a ja w całym ubraniu z wędka w ręce wylądowałam w zimnej wodzie po samą szyję. Mąż najpierw wyciągnął mnie a później uporczywie na dnie szukał wędki. Oczywiście mi się zebrało. Mąż zły że trzeba składać sprzęt a ja siedząc w samochodzie z włączonym nawiewem na full patrzyłam jak mąż w ciszy pakuje sprzęt do samochodu. Żyje, mąż też 🤪
Pozdrawiamy całą ekipę 😁
dexhlac
Tak naprawdę wędkuję dopiero od roku, tego lata słonecznym porankiem wybrałem się z przyjacielem nad naszą małą rzeczkę,
stwierdziliśmy że już dosyć okoni i trzeba złowić pierwszego wymiarowego szczupaka, to mała rzeczka w której szczupaki raczej nie przekraczają 70cm a raczej nigdy nie słyszałem żeby ktoś złowił większego. Po około dwóch godzinach wędkowania dopadł nas już lekki kryzys, nie mieliśmy nawet jednego brania, daliśmy sobie jeszcze po dosłownie parę rzutów, rzuciłem pod pobliskie krzaki i poczułem takie pierdolnięcie jak w historiach mojego starego XDD. Zacinam a tu po prostu kamień, myślę no zaczepiłem o jakiś korzeń i tyle, trzymam tą wędkę a nagle z kołowrotka zaczyna schodzić plecionka, myślałem że dostanę zawału, moim celem był pierwszy wymiarowy szczupak a miałem wrażenie że na końcu zestawu jest jakaś metrówa, po jakiś 20 minutach holu było coraz bliżej ( kolega nakręcił już z 5 filmików jak holuje metrowego szczupaka.) Miałem już to pod nogami, kolega podszedł z podbierakiem bo za chwilę miał być już nasz, lekko podciągnałem do góry a naszym oczom ukazał się nie metrowy szczupak, nie sum, nie sandacz i nie wielki garbus - żółw, złowiłem żółwia i to nie Polskiego błotnego żółwia tylko jakiegoś ze Stanów, inwazyjny gatunek 😂ludzie z pobliskiej drogi schodzili żeby go zobaczyć, wymiarowego szczupaka nie udało się wtedy złowić ale reakcja ludzi przechodzących obok widzących nas jak trzymamy żółwia w podbieraku - bezcenna ( Historia prawdziwa XDDD) inst : kacpernowak_07 pozdro!!
Byłem z Mietkiem nad tym jeziorem za wsią, wiesz, tym takim odludnym, gdzie nikt nie chodzi. Cisza, spokój, idealnie. Siedzimy na pomoście, wędki zarzucone, i nagle coś mi tak ciągnie żyłkę, że prawie wpadłem do wody. Myślę sobie: „To musi być jakiś gigant!”
Walczę z tym cholernym czymś dobre kilka minut, aż w końcu wyciągam. Patrzę, a to nie ryba, tylko jakaś stara, skórzana torba. Cała oblepiona mułem, smród taki, że myślałem, że padnę. Mietek oczywiście pęka ze śmiechu, ale ja mówię: „Chwila, otwórzmy to!”
Rozpinamy ją, a tam, kumasz to, jakieś stare graty: manierka, jakieś papiery i... pistolet! Taki zardzewiały, ale wciąż pistolet. Mietek już odpływa w historie, że to pewnie po Niemcach z wojny, że skarb, że tajemnica. I co najlepsze - w środku była mapa. Taka, jak z filmów - stary pergamin z jakimś krzyżykiem zaznaczonym na brzegu jeziora.
No i wtedy zaczęło się robić dziwnie. Słyszymy szelest w krzakach, a na brzegu pojawia się dwóch typów. Tacy, wiesz, podejrzani, ubrani jakby wyszli z jakiegoś survivalu. Patrzą na nas, gadają coś między sobą, ale ani dzień dobry, ani co słychać. Mietek już blady, mówi: „Stary, zbieramy się, bo to się źle skończy.”
Zwijamy wędki na pełnej szybkości, torbę do plecaka i lecimy do auta. Wsiadamy, a oni ruszają za nami! Ja już widzę te nagłówki: „Dwóch wędkarzy zaginęło w tajemniczych okolicznościach.” Na szczęście, wiesz, mam lekką nogę, więc ich zgubiliśmy.
W domu otwieramy torbę jeszcze raz. Papiery po niemiecku, jakieś monety, a ten pistolet - autentyk z II wojny. Zgłosiliśmy to do muzeum, ale powiem ci szczerze - jak teraz idę na ryby, to co chwilę się oglądam za siebie. Nigdy nie wiadomo, kto jeszcze poluje na takie „skarby insta bar.tekw_
Wędkuje/spinninguje od 4 lat, w pierwszym roku mojego spinningowego łowienia złapałem, PRAWIE wszystkie popularne 'spinningowo' gatunki ryb, trafiały się nawet klenie i jazie na rippery, nadmienie, że wszystkie te ryby wyjeżdżały na typowo morskiego pilkera z cw do 230g😂. Jedyne czego mi brakowało, to złapanie 'króla wód' od środka lata, do późnej jesieni, nie byłem wstanie dobrać się do szczupaków - żadnych. Postanowiłem, że w okresie między świętami, a nowym rokiem podejmę ostatnią jedną próbę. Nad rzeką byłem w południe, więc okienko czasowe było dość krótkie - jak się później okazało, było aż nadto długie 😅. W pierwszym rzucie po podbiciu napotkałem opór nie do ruszenia w pierwszym momencie, byłem pewien, że to kolejne drzewo, a że zestaw do 230g i pletka jak linka od kosiarki, to skręciłem hamulec na beton i pociągnąłem, oczy prawie wyleciały mi z orbit, kiedy ten zaczep zaczął się szarpać i walczyć, tym zaczepem okazał się szczupak 102cm. Z emocji zacząłem się drżeć jak rażony prądem, więc po zrobieniu szybko zdjęć i wypuszczeniu ryby spowrotem, zawinąłem się do domu. Rekord do dziś nie pobity, ale emocji jakich dostarczyła mi ta ryba, po tych wychodzonych kilometrach - bezcenne.
Ig @none.ooc
Moje Trójmiasto ❤street Fishing to jest to ❤ pozdrawiam 🫡
To była niezapomniana przygoda, która na zawsze zostanie w mojej pamięci! Pewnego słonecznego poranka postanowiłem wybrać się nad pobliskie jezioro, mając nadzieję na złowienie jakiegoś ładnego karpia. Miałem ze sobą swoją ulubioną teleskopową wędkę, którą kupiłem za jedyne 60 zł, oraz kołowrotek z Aliexpress, który kosztował zaledwie 4 zł. Nie miałem zbyt wysokich oczekiwań, ale byłem gotów na wszystko.
Rozłożyłem się nad brzegiem jeziora, przygotowałem zestaw i zanętę. Słońce świeciło, a woda delikatnie falowała. Po kilku minutach oczekiwania, nagle poczułem mocne szarpnięcie. Serce zaczęło mi bić szybciej. "To może być to!" - pomyślałem. Zaciąłem rybę i zaczęła się walka.
Karp, który wziął na przynętę, był zdecydowanie większy, niż się spodziewałem. Ciężar ryby sprawił, że musiałem używać całej swojej siły i techniki, aby nie dać mu się uwolnić. Miałem świadomość, że mój sprzęt nie był z najwyższej półki, ale w tym momencie nie myślałem o niczym innym, tylko o tym, żeby go złapać.
Walcząc z karpiem, czułem, jak moje ręce drżą z wysiłku, a adrenalina krąży w żyłach. Po kilku intensywnych minutach, które wydawały się wiecznością, udało mi się go wyciągnąć na brzeg. Zobaczyłem go - piękny, złoty karp o wadze 20 kg! Byłem w szoku i nie mogłem uwierzyć, że udało mi się go złapać na tak prosty sprzęt.
Z radością zrobiłem kilka zdjęć na pamiątkę, a potem delikatnie wypuściłem go z powrotem do wody. Ta przygoda nauczyła mnie, że czasem najprostsze rozwiązania mogą przynieść największe sukcesy.
ig:daniel32190
Historia prawdziwa trochę śmieszna, trochę niebezpieczna ale z happy endem. Późną jesienią wybralismy sie z kumplem nad jezioro na szczupaka, metoda zywiec. Po około 20 minutach płynięcia na silniku elektrycznym dopływamy na koniec jeziora. Podczas przemieszczania się z miejscówki na miejscówkę zepsuł nam się silnik, padła manetka którą już kiedyś naprawiałem. Postanowiłem rozebrać silnik na wodzie i go naprawić bo i tak stalismy z zarzuconymi wędkami. Pierwszy problem jaki napotkałem to nie mogłem odkręcić wszystkich srub scyzorykiem, wiec postanowilem zrobić śrubokręt z metalowego wypychacza do haczyków, obciąłem go i zeszlifowalem na jednej z kostek brukowych ktore mielismy za nasze kotwice. Gdy już się udało rozebrać pokrywę silnika i przełącznik od manetki okazalo sie ze pekla sprezynka którą zastąpiliśmy kawałkiem wkladu od dlugopisa bo sprezynka byla za mała. Po złożeniu przełącznika na taśmę i przymocowaniu manetki na sztukę za pomoca paskow zrobionych ze szmaty do rąk dalej moglimy pływać. Ustawilismy sie na kolejnej miejscówce, zrzuciliśmy wedki i czekamy. Spojrzałem na nasz silnik obwiązany taśmą i szmatami, postanowiłem poprawić troche manetkę i w tym momencie silnik zalczyl sie na 5-tym biegu i skrecil w bok. W ułamku sekundy wysunal sie z pawęży a ja go zlapalem za kolumne i trzymałem za rufą. Wychylony z silnikiem w ręku nie moglem go wylaczyc wiec krecilismy sie wokol wlasnej osi z zarzuconymi wędkami. Kumpel nie wiedział co się dzieje i tylko trzymał sie burt malej lodeczki. Po chwili udało mi się wyrwać kabel z akumulatora. Po otrząśnieciu sie byl juz tylko śmiech. Zaczelismy rozplatywac wędki po tej całej karuzeli. Podczas rozplatywania okazalo sie ze nie ma mojego spławika, jest branie! Zacinam i okazuje sie ze to nie jakis ogorek tylko ładny zębaty. Udalo sie wyciagnac pieknego szczupaka. Zwazylismy go w podbieraku i waga pokazala 4,40kg. Szybka sesja zdjeciowa i szczupak wrocil do wody. Wyprawa okazala sie pelna niespodzianek ale zakonczyla sie szczesliwie, do dzis jest co wspominac. Pozdrawiam wszystkich i życzę polamania kija. Insta: lukas040486
Jedna z moich ostatnich przygód nad Wisłą. Pamiętny, wietrzny dzień. Celem były bolenie, lubię łowić na cięzko cykadami więc założyłem 25g od Huntera i pokonywałem kolejne rekordy w długości rzutu, gorzej było z celnością. W pewnym momencie opadająca plecionka, "położyła się" na rybitwie a cykada na końcu zestawu skutecznie dociskała ptaka do lustra wody, utrudniając uwolnienie się z pułapki. Wszystko szło zgodnie z planem... powoli i ostrożnie zwijałem zestaw, do momentu aż plecionka trafiła na wystającą kłodę, dalsze zwijanie było po prostu nie możliwe.
Próbowałem we wszystkich kierunkach, nic nie przynosiło efektu. W momencie gdy ptak opadał z sił rozumiałem, że jestem najbardziej popieprzonym wedkarzem jaki mógł tego dnia pojawić się nad brzegiem Wisły. Odbezpieczyłem kabłąk, cisnąłem wędkę i pobiegłem sprintem około 700 m na około główki, rozebrałem się ile mogłem i podpierając się kijem udało mi się dostać do wystającej gałęzi. Podciągnąłem nieszczęśnika do brzegu ( swoją drogą nigdy nie sądziłem, że tak mały ptak może miec tak ogromną rozpiętosc skrzydeł ). Niestety nie miał sił odfrunąć odrazu. Połozyłem go w słońcu na kupce piasku i wypalajac pol paczki fajek siedziałem i czekałem az wrócą mu siły. Wróciły. Odleciał ! ! A ja poszedłem dalej, mimo iż nie miałem juz ochoty wędkowac tego dnia, odwiedziłem kolejny Spot, który obdarował mnie boleniem 70.!
Ig: iwishbigfish
Pewnego letniego poranka wybrałem się na Tęczowe Łowisko, licząc na spokojny dzień z wędką. Słońce ledwo wstało, a mgła unosiła się nad wodą, tworząc tajemniczą aurę. Po zarzuceniu wędki czekałem cierpliwie, delektując się otaczającą przyrodą. Nagle poczułem silne szarpnięcie. Zacząłem holować rybę, która stawiała zacięty opór. Po kilku minutach moim oczom ukazał się ogromny karp, którego łuski mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Był to widok zapierający dech w piersiach. Gdy już miałem go wyciągnąć na brzeg, karp spojrzał na mnie swoimi mądrymi oczami, jakby chciał przekazać jakąś wiadomość. W tym momencie poczułem, że nasze spotkanie nie jest przypadkowe. Postanowiłem go uwolnić, pozwalając mu wrócić do jego wodnego królestwa. To doświadczenie nauczyło mnie, że w wędkarstwie nie zawsze chodzi o złowienie ryby, ale o chwilę, które pozostają w pamięci na całe życie.
damian.fikipowiczz
Pewnego słonecznego poranka postanowiłem wybrać się na ryby z moim dziadkiem, który zawsze miał do tego niesamowitą pasję. Zabrał ze sobą całą ekipę: wędki, wiaderka, worek na ryby, a nawet kawałek chleba, który ponoć zawsze „przyciągał ryby”. Nie wiem, jak to działało, ale dziadek zawsze twierdził, że to tajemnica, której nie zdradzi nikomu.
Siedzieliśmy nad brzegiem jeziora, łowiąc na spławik. Dziadek z zapałem podchodził do każdej ryby, jakby to była kwestia życia i śmierci, a ja spokojnie czekałem, aż coś złapie. I wtedy - bach! Dziadek poczuł, że coś ogromnego złapało jego przynętę. Patrzyłem, jak szarpie wędka, a w jego oczach pojawił się ogień. „To on! To on!” - krzyknął, próbując wyrwać rybę z wody.
W mgnieniu oka okazało się, że to nie byle jaka ryba, tylko szczupak, którego rozmiary przekraczały wszelkie wyobrażenia. Dziadek zaczął się szarpać z tym gigantem, jakby walczył o najwyższą nagrodę w konkursie wędkarzy. I wtedy - nikt się tego nie spodziewał - szczupak zamachnął się ogonem tak mocno, że... wciągnął dziadka do wody! Tak, dobrze słyszycie - mojego dziadka, w jego najlepszych latach, wciągnął do jeziora!
Woda pluskła, a dziadek, cały mokry i zaskoczony, zanurzył się w jeziorze. Wędkarze dookoła zamarli w osłupieniu, nie wiedząc, co się dzieje. Niektórzy próbowali go ratować, inni stali z szeroko otwartymi ustami, patrząc, jak dziadek stawia opór wodzie i... walczy z rybą.
„Dziadek, trzymam cię!” - krzyknąłem, trzymając go za rękę, ale woda była zbyt mocna, a szczupak… cóż, chyba wcale nie zamierzał dawać za wygraną.
Po chwili wędkarze zaczęli działać jak zespół ratunkowy: jeden trzymał wędkę, drugi chwycił dziadka za rękę, a trzeci zaczynał już wyciągać go z wody, jakby to był jakiś zawód ratownika wodnego. W końcu, po zaciętej walce, dziadek, wciąż z plamą błota na twarzy, został wyciągnięty na brzeg, a szczupak, z triumfującym spojrzeniem, zniknął w jeziorze, jakby nic się nie stało.
„To było bliskie spotkanie z naturą” - powiedział dziadek, ocierając wodę z twarzy, jakby nigdy nic. A wędkarze, którzy byli świadkami całej sytuacji, zaczęli się śmiać, bo takiej akcji w życiu nie widzieli. „Prawdziwy wędkarz nie boi się żadnej ryby!” - dodał jeden z nich, klepiąc dziadka po plecach.
Od tej pory na naszym jeziorze nazywają go „Dziadek Szczupak”. A my? No cóż, wróciliśmy do łowienia, ale tym razem dziadek już nie zbliżył się do wody. Obawiał się, że może szczupak ponownie postanowi „pociągnąć go na dno” - dosłownie!
ig: skowroniaasty
Siemanko na początku tego roku w miarę możliwości rozpocząłem swoją przygodę wędkarską no i na lepszy starty brat sprezentował mi moją pierwszą wędkę. Był to sprzęt marzeń dla mnie jak na poczatek mojej przygody mega uniwersalna gramatura bo i okonia można było łapać i ze szczupakiem powalczyć. Gdy skończyły się wakacje z ziomkami wybraliśmy się nad jezior no i przy okazji na rybki . Gdy wypłynęliśmy na jezior żeby połowić i popływać to gdy już wybraliśmy miejsce i złączylismy dwa rowerki odłożyłem wędkę na miejscu gdzie są pedal żeby sobie popływać i po prostu dobrze bawić to mój ziomek stwierdził że zmieniamy miejsce i zaczął pedałować i moja wędka nagle dostała strzała i gdy to usłyszałem to krzyczę stój ,stój ale gdy wszedłem na rowerek wodny to wędka już była złamana na dolniku i nie dość że nawet nic nie złowiłem to jeszcze straciłem moją pierwszą i ulubioną wędkę.
Pozdro Ig-b.zelazisnki
To mam historie która wydarzyła się jakiś miesiąc temu. Z kolega wybraliśmy się na Ryby na komercje i łowienie postanowiliśmy zacząć od feedera. Nic specjalnego porozkładaliśmy się ja łowiłem na klasyka, kukurydza, pinki i białe robaki. Kolega natomiast metoda wiec na włosie jakiś wyszukany smak. Na klasyk brały co chwila jakieś płotki i była zabawa. Wiedzieliśmy ze w stawie są duże okazy, staw no kill. Od 8 do 13 daliśmy sobie czas na feeder później polowanie na drapieżnika i spining. Najbardziej sprawdziła się metoda, 4 szt. Karpie między 5 a 10 kg i w tym jeden największy 15 kg. Niestety wszystkie okazy musiałem wyciągnąć ja ponieważ brania były dopiero kiedy kumpel chodził do łazienki. Co dziwniejsze, gdy dochodził do końca stawu i skręcał na parking, tylko jak jego sylwetka zniknęła za drzewami szczytówka zaczęła szaleć. Gdy wracał aż mi było głupio pokazywać mu zdj z rybami które musiałem sam sobie zrobić na wyzwalaczu. Brania się powtarzały za każdym razem nawet z takim samym odstępem czasu :D instagram.com/cykamfoto/
Wybieramy się na 3 dni na łowisko komercyjne, żeby złowić karpie - tak zaplanował mój chłopak. Spakowaliśmy cały sprzęt, wzięliśmy psa (bo wiadomo, że bez niego się nie da) i pojechaliśmy. Z namiotem, kołdrą, termosem pełnym kawy, zapasem jedzenia i - oczywiście - nadzieją, że złowimy te gigantyczne karpie, o których marzymy od miesięcy.
Pierwszy dzień - pogoda super, słońce świeci, mamy wszystko pod kontrolą. Zaczynamy łowić, ale… nic. Ani brania, ani śladu jakiejkolwiek ryby. Pies biega wokół, radośnie szczeka, przyciągając uwagę innych wędkarzy, którzy zaczynają już na nas spoglądać z pobłażliwością. Drugi dzień mija podobnie - żadnych ryb, tylko pies, który chyba staje się bardziej zmęczony od nas. My zaczynamy się martwić, a on, jakby nie miał żadnych zmartwień, pędzi w kółko po całym łowisku.
No i przychodzi druga noc. W namiocie zrobiło się zimno, więc wszyscy wtuleni w śpiwory próbujemy zasnąć. Nagle słyszymy szelest. Myślimy, że to tylko pies szuka wygodnej pozycji, ale nie… Po kilku minutach słyszymy radosne szczekanie obok namiotu. Wybiegamy z namiotu w samych piżamach, a pies stoi na brzegu wody… z MAŁYM KARPIEM w pysku!
Okazało się, że nasz biedny pies podkradł się do stanowiska sąsiadujących wędkarzy, którzy zostawili swoją siatkę z rybami na chwilę bez nadzoru. Nasz mały bohater uznał, że to jest prezent specjalnie dla nas! Wyciągnął karpia i zaczął go taszczyć jak trofeum, nie patrząc na nic. Cała sytuacja była tak absurdalna, że nie wiedzieliśmy, czy się śmiać, czy wstydzić. Wędkarze byli trochę zaskoczeni, ale na szczęście nie zrobili nam wyrzutów - raczej z radością przyjęli naszą szczerość i przeprosiny, a karp został bezpiecznie wypuszczony z powrotem do wody.
No cóż, może nie złowiliśmy żadnych karpi w tradycyjny sposób, ale przynajmniej pies zrobił nam „prezent” na zakończenie tej wędkarskiej przygody. Na pewno zapamiętamy ten wyjazd jako najbardziej nieoczekiwaną i śmieszną wyprawę rybacką w naszym życiu.
Życzymy wszystkim wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!
@nikola_celer
Pewnego pochmurnego ranka Staszek i jego sąsiad Mirek postanowili wybrać się na ryby. Ich ulubionym miejscem było małe, zapomniane przez ludzi jezioro, otoczone gęstym lasem. Woda była tam spokojna, a ryby ponoć brały jak szalone. Tego dnia jednak czekała ich historia, którą będą opowiadać do końca życia.
Po dotarciu na miejsce zauważyli, że woda jest dziwnie mętna, a wokół panowała niecodzienna cisza - ani ptaków, ani szumu wiatru. „Pewnie burza idzie” - mruknął Mirek, ale obaj postanowili spróbować szczęścia. Zasiedli na pomoście, zarzucili wędki i czekali.
Po godzinie nic się nie działo, aż w końcu Staszkowi coś zaczęło szarpać żyłkę. Wyglądało to na coś dużego, bo wędka wyginała się do granic możliwości. Po kilku minutach walki wyciągnął coś z wody - ale nie była to ryba. Na haczyku wisiała... stara wojskowa torba, cała pokryta mułem.
Zaintrygowani, otworzyli ją. W środku znajdowały się dziwne przedmioty: niemiecka manierka, zardzewiały rewolwer i plik dokumentów napisanych w obcym języku - najprawdopodobniej po niemiecku. Wśród papierów zauważyli mapę z zaznaczonym punktem, a obok kilka starych monet i małą sakiewkę z czymś, co przypominało złoty pierścionek.
- To chyba jakieś wojenne znalezisko - powiedział Mirek, choć jego głos drżał.
Nie zdążyli długo się nad tym zastanawiać, bo nagle usłyszeli kroki dochodzące z lasu. Na brzegu pojawiło się dwóch mężczyzn w wojskowych kurtkach, którzy zaczęli coś do siebie szeptać i bacznie obserwować wędkarzy.
- Coś mi tu nie gra - szepnął Staszek. - Pakuj to i zmywajmy się!
Szybko wrzucili torbę do plecaka i zaczęli udawać, że zwijają sprzęt. Ale gdy tylko ruszyli w stronę auta, nieznajomi zaczęli iść za nimi. W panice wsiedli do samochodu i odjechali, zostawiając za sobą jezioro i tajemniczych mężczyzn.
W domu postanowili dokładniej przyjrzeć się zawartości torby. Znaleźli list, który wyglądał na wiadomość pisaną przez niemieckiego żołnierza w czasie II wojny światowej. Wynikało z niego, że torba została wrzucona do jeziora w pośpiechu, by ukryć coś cennego przed wrogiem.
Staszek i Mirek zgłosili znalezisko do muzeum. Okazało się, że dokumenty mają dużą wartość historyczną, a pierścionek i monety były prawdziwym skarbem. O nieznajomych z lasu nigdy więcej nie usłyszeli, ale od tamtej pory na ryby zawsze zabierali ze sobą dodatkową czujność - i coś więcej niż tylko wędkę
insta bar.tekw_
Pewnego słonecznego dnia wraz z moimi przyjaciółmi wybraliśmy się nad wodę. Planem na ten dzień było złowienie większego amura, a bardziej sprawdzenie czy w ogóle taka ryba pływa w tej wodzie. Łowiliśmy wtedy ma metod feeder metody miały gramaturę 25 gram. Zanętę Tutti- Frutti a na haczyku była kuleczka proteinowa założona na igle o smaku truskawkowym.I przy z zwijaniu zestawu poczułem straszny opór jakiego jeszcze nie znałem( głównie łowiłem ryby do 5 kilogramów).Pomyślałem zaczep będzie trzeba niestety ciąć zestaw ale nie tym razem nagle zaczep robi ogromną rollę po 40 minutach holu. W czasie którego bałem się o moją wędkę ponieważ nie jest ona zbyt profensijinalna, ale na szczęście udało się a w podbieraku ujrzałem pięknego karpia o wadze 11,300 kg. Byłem w ogromnym szoku. Oczywiście nie obyło się bez wiadra pełnego zimnej wody na głowę. Rybka oczywiście wróciła do wody aby mogła cieszyć innych pasjonatów. Mokry ale szczęśliwy wróciłem do domu.
Insta szpadel__official
Pewnego razu pojechałem na szczupaki na moją ulubioną holenderską miejscówkę. Wszystko szło zgodnie z planem - zarzuciłem swoją najlepszą gumę i po kilku rzutach poczułem porządne uderzenie. "Jest! Na pewno piękny szczupak!" - pomyślałem i zacząłem holować.
Ryba walczyła jak szalona, robiła zrywy, kręciła się w prądzie, a ja byłem pewien, że to życiowy okaz. W końcu podciągam ją bliżej brzegu, a tu nagle... ryba wyskakuje z wody i ląduje prosto w moim wiadrze, gdzie miałem zanętę!
Najpierw byłem w szoku, bo kto by się spodziewał, że szczupak tak celnie trafi. Ale najgorsze dopiero miało nadejść. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, szczupak zaczął w wiadrze szaleć, chlapiąc wodą i zanętą na wszystkie strony. Efekt? Cały byłem w kukurydzy, zanęcie i śluzie, a ryba w końcu wyskoczyła z wiadra... prosto do rzeki.
Siedziałem na brzegu jak zamurowany, a jedyną pamiątką po tej akcji były resztki zanęty na mojej twarzy i spodniach. Teraz znajomi śmieją się, że jestem pierwszym wędkarzem, który "złowił szczupaka na wiadro"!
IG: mdfishing_nl
Moja historia jest w 100% prawdziwa i jak czasami myślę to niedorzeczna:). Miało to miejsce pod koniec Sierpnia gdy już zmęczony, sfrustrowany i momentami załamany bardzo słabym sezonem na Wiśle wybrałem się za boleniem. (Na tamten moment nie miałem ani jednej wartej uwagi ryby na koncie w sezonie.) Dzień zaczął się normalnie czyli bez brania przez kilka pierwszych godzin mimo ciągłego brodzenia ale oczywiście z pięknymi widokami. Każdy wiślany wędkarz wie jak wygląda nasza królowa o wschodzie słońca. Gdy przechodziłem z kolejnej bezrybnej główki w dół rzeki i wchodziłem na piaszczystą usypaną przykose przy brzegu moim oczom ukazał się bocian. Bylem w szoku dlatego że nigdy nie widziałem bociana z takiego bliska, przez chwile nie wiedziałem co zrobić nie wiedziałem jak się on zachowa gdy podejdę bliżej, stał na wejściu na tą przykose i nie szło go ominąć. Dlatego stanąłem obok niego i rzucałem woblerem tam gdzie mogłem. Ku mojemu zdziwieniu w ogóle się mnie nie bał, podszedł i normalnie jakby dosłownie patrzył co robię z ciekawością. Kilka godzin samemu na rybach na skwarze w sierpniowe południe poskutkowało tym że zacząłem z nim rozmawiać 😂. Gdy już wiedziałem że się mnie nie boi ani mi nic nie zrobi to wszedłem dalej na upatrzoną przeze mnie przykose w poszukiwaniu bolenia, usiadłem się 2/3 metry od jej czubka i rzucałem w górę rzeki. Bocian dosłownie kolejny raz do mnie podszedł tym razem z 2 metry za mnie i zza moich pleców obserwował co robię. Stał spokojnie i się rozglądał gdy ja bez efektów machałem wędą. Po ok 20 minutach coś mnie natknęło by pójść wzdłuż piaszczystego brzegu w dół rzeki w poszukiwaniu tego upragnionego chlapaka. Po tym jak się podniosłem i poszedłem bocian zrobił to samo, szedł za mną aż do upatrzonej miejscówki. Nagrałem filmik na telefonie bo dla mnie nie było to normalne a najdziwniejsze będzie zaraz. Gdy się zatrzymałem wykonałem rzut w kierunku dołu rzeki. Bocian wtedy przeszedł przede mnie stanął między mną a ściąganym przeze mnie woblerem i jakoś dziwnie się zachowywał. Nagle gdy woblera wyjąłem z wody zaczął być jakoś dziwnie agresywny, rozkładał skrzydła robił dziwne ruchy w moim kierunku i rzucał się na zwisającego z wędki woblera. Bardzo dziwne to było. W następnym rzucie było to samo. Spytałem się go czy nie chce żebym tam rzucał on mi oczywiście nie odpowiedział 😂 natomiast ja wykonałem rzut w drugą stronę zwijając woblera z prądem. Bocian się uspokoił. W drugim rzucie po 3 lub 4 obrotach korbką… Uderzył, cały sezon wyczekiwany w końcu porządny boleń. Nie mogłem w to uwierzyć. Ta ryba była dla mnie ogromnym sukcesem mimo iż wielu wędkarzy łowi takie na codzień. Rapa miała 68 cm i to jest moje nowe PB. Po wypuszczeniu ryby bocian nadal siedział ze mną, zacząłem mu dziękować (wiem jak to brzmi😂) byłem w totalnym szoku co się wydarzyło interpretowałem to tak jakby bocian mówił gdzie mam rzucić. Po tej rybie nawet nie rzuciłem zaraz drugi raz tylko usiadłem się z bocianem na piasku zapaliłem swoje Glo spojrzałem się na niego i powiedziałem pod nosem dziękuję. On się odwrócił i nagle odleciał na wielką wydmę piachu na środku rzeki. Ja w tamtym momencie gdy podziękowałem mu a on tak jakby mnie rozumiał spojrzał na mnie i odleciał nie wiem co poczułem, ale łzy napłynęły mi do oczu z zszokowania nie potrafię nawet tego uczucia ubrać w słowa. Dziwne przeżycie które dało mi do myślenia, nie wstawałem z piasku przez 20 kolejnych minut i zacząłem się porządnie zastanawiać nad tym co widzę do okoła. Czy może natura lub sama nasza Wisła nie ma w rodzaju czegoś oczu i słuchu? Wiem jak to brzmi ale przysięgam wam że to co poczułem na tej przykosie nie zapomnie tego do końca życia. Historia w 100 % prawdziwa nawet mam foty z tym boleniem i bocianem w tle:) Nick na Ig: fasi.yx
Zwijalem i zobaczyłem pętlę na kołowrotku to zostawiłem przynętę w wodzie w środku zwijania, poluznilem plecionkę i odwijałem do miejsca gdzie była ta petla i ją odplątałem. Zamknąłem kabonk i zacząłem zwijać luzy. Poczułem mocny opór i myślałem że to zaczep bo było tak ciężkie. Pięć sekund czułeś na 100 procent zaczep bo się nie ruszał w wodzie. Po tych 5 sekundach nagle ten "zaczep" przepłynął pod łódka wyginając wędkę około 80 stopni może więcej nie pamiętam. Obróciło mnie w stronę silnika i zatrzymało mnie o ten badyl odchodzący od silnika a na wędce takie ugięcie że łohoho. Wędka była wygięta w pół. Bałem się że plecionka wkręci się w silnik oraz myślałem że połamie sg2 więc w nerwach poluznilem hamulec bo był trochę za mocno dociągnięty. Przełożyłem wędkę nad tym badylem od silnika i było tylko "bzzzzbzzzbzzzzzzzzz" z kołowrotka i puściło. Wujek mnie gnębił przez pół godziny że miałem wielką rybę. Nazwa na insta to iwn.skyy_77
Jako, że jestem początkującym wędkarzem to historia może nie będzie aż taka nieprawdopodobna, ale do dzisiaj jak sobie to przypomnę to śmieje się z tej sytuacji.
Otóż w tym roku w lato zacząłem swoją przygodę ze spinningiem, wcześniej łowiłem tylko okazyjnie na spławik. Kumpel pożyczył mi wędkę i zacząłem z nim jeździć na pobliskie jezioro na łódkę. Zapał był ogromny, uczenie się spinningu sprawiało mi mnóstwo frajdy. Niestety u mnie bez żadnych efektów, żaden szczupły nie wpadł. Dlatego po kilku takich wyprawach poszedłem sam na spławik na moje miejsce, gdzie uwielbiam chodzić. Miejsce jest dosyć ukryte, trzeba trochę się przebijać przez krzaki, ale za to jest spokój. Po kilku godzinach łowienia małych płotek i uklejek gdy wyciągałem kolejną rybkę, może 3 metry od brzegu poczułem mocne uderzenie na wędce i opór na kołowrotku. Byłem w szoku, ale było to na tyle blisko, że widziałem co się stało. To był szczupak!! Zaatakował plotkę, która wyciągałem. Jako, że zestaw miałem dosyć słaby i nie wziąłem ze sobą podbieraka, bo nie nastawiałem się na większe ryby to niewiele myśląc wskoczyłem w ubraniach do wody za tym bydlakiem. Udało mi się przyciągnąć go do siebie, ale totalnie nie wiedziałem co dalej haha nie wiedziałem jak go złapać. Próbowałem za ogon, ale mi się wyślizgiwał, więc owinąłem go koszulką, którą miałem na sobie. W ten sposób wyciągnąłem go z wody. Nie był to gigant, miał maksymalnie 50 cm, ale walka jaką z nim stoczyłem była komiczna. Chyba nigdy nie czułem takich emocji na rybach :D Po tej sytuacji kupiłem od razu wędkę na spinning i stała się to moja ulubiona metoda
ig : emeg45
Moja taka najciekawsza przygoda wędkarska to było gdy pewnego dnia kiedy pojechałem nad wodę lało jak z cebra ale siła wyższa nie stety ja z kolegą próbowaliśmy coś złowić i się udało kolegą złowił szczupaka 40cm a ja nie stety nic. (szczupak wypuszczony) Gdy zmienialiśmy miejscówkę to zarzucałem w drodze na miejscowke i jak los musiał zaczepiłem o korzeń który był wodzie i przynęta zerwana zestaw oczywiście trzeba było wiązać na nową i poszliśmy na miejscówkę gdzie tym razem kolega zerwał przynętę a ja ledwo wyratowałem z korzenia więc pośpiechu ewakuowaliśmy się z tej miejscówki i poszliśmy na kolejną miejscówkę przy okazji pozbawiając nowe miejscówki gdy już byliśmy na miejscówce ostateczne po chwili łowienia tam kolega zmieniając miejscówkę wszedl na powalone drzewo ktore bylo slizgie i się wywalil wpadajac do wody szybko podbiegłem uważając i pomagając mu wyjść koledze naszczescie nic sie nie stalo sprzet byl caly ale wazniejsze zdrowie kolegi wiec najpierw go ratowalismy a potem sprzet. To taka przygoda ktora naprawde utkwila mi w pamieci na co trzeba uwazac przy zmienianih miejscowek aby tez patrzec gdzie sie wlazi i czy jest to bezpieczne tez dla nas. IG Gabriel Nowakowski
Pewnego słonecznego dnia postanowiłem wybrać się na ryby do pobliskiego jeziora. Zabrałem ze sobą wszystkie niezbędne akcesoria - wędkę, przynęty i wygodny koc, by móc się zrelaksować. Usiadłem w cieniu dużego drzewa, które dawało mi przyjemny chłód w upalny dzień.
Po kilku udanych rzutach i złapaniu kilku ryb, nagle usłyszałem głośny trzask. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, jak gałęzie zaczynają się łamać. W mgnieniu oka zrozumiałem, że drzewo, pod którym siedziałem, mogło w każdej chwili runąć. Wstałem błyskawicznie i w ostatniej chwili odskoczyłem na bok, gdy potężna gałąź spadła tuż obok mnie, rozpryskując wodę i błoto.
Adrenalina podniosła mi ciśnienie, ale jednocześnie poczułem się niesamowicie żywy. Po tym incydencie postanowiłem przenieść się w inne miejsce, gdzie mogłem w spokoju łowić ryby, ale ta przygoda na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako przypomnienie, że natura potrafi być nieprzewidywalna!
Mój instagram to : xwasiak20
A więc zasiadka karpiowa. Nic nie zanosiło się na zmianę pogody,piękne słoneczko 25stopni ,piwko grill do momentu aż nie przyszedł wieczór. Deszcz, silny wiatr i burza. Wiało tak mocno,że namiot zaczął tańczyć jak latawiec,wiec dzida na zewnątrz I było trzeba dziada przytrzymać bo byłby połamany i jak puzzle do złożenia albo gdzieś w polu do szukania. Mi się nic nie stało, plus taki ze ciepło było i ten deszcz aż tak nie przeszkadzał. Ale od tego momentu jakoś wolę na okonie jeździć 😅😅😅Pozdrawiam 😊
Dzień dobry. Moim historycznym wydarzeniem dla mnie i moich kolegów jest historia, w której łowiłem na spinning a nade mną była metalowa rurka, która służyła do zjazdu na tyrolce. Oczywiście mocno musiałem się zamachnąć. Patrzę na wodę gdzie moja przynęta wylądowała ale jej nie widzę. Po chwili zerknąłem na metalową rurkę i widzę, że moja przynęta została zaplątana o nią. Zauważyłem że obok mojej przynęty była drabinka na górę tyrolki, wiec postanowiłem spróbować odzyskać moją przynętę, a że był ze mną kolega to poprosiłem go, aby przytrzymał moją wędkę. Gdy byłem już na górze tyrolki mój ziomek zaczął się tak głośno śmiać, że cały zalew go słyszał i pytam się mojej mordeczko co się stało, a on śmiechem mówi do mnie żebym popatrzył przed siebie, a ja widzę jak moja wędka lata (dosłownie). Mój ziomal lekko trzymał za wędkę i ją puścił. 1 godzinę próbowałem wydostać wędkę i przynętę ale po długich staraniach udało się.
Życzę wszystkim wesołych świąt i samych życiowych ryb.
Życzę Szczęśliwego nowego roku wszystkim.
Miłego wieczoru.
Pozdrawiam
Instagram:_franek_skorzynski_
Instagram:
Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się dzięki mojemu dziadkowi, który niestety już nie żyje. To właśnie on zaraził mnie tą pasją, opowiadał mi, jak łowił kiedyś na rzekach i jeziorach, i zawsze miałem wrażenie, że to coś więcej niż tylko hobby. Niestety nigdy nie miałem okazji łowić w takich miejscach jak on jedyne, co mi zostało, to mały staw obok mojego domu. Tam właśnie uczyem się wszystkiego, co dziadek mi przekazał, choć to tylko kropla w morzu jego opowieści. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spróbować łowienia na większej wodzie i poczuć 5o co on.
Siemka, to i ja się podzielę ;d
Sytuacja dzieje się tematycznie bo nad Motławą. Pogoda idealna, mało ludzi wokół, no warunki jak z reklamy. Po kilku godzinach bez ryby, a tylko delikatnym skubaniu gumki już powtarzałem sobie, że zaraz ostatni rzut i pora się zbierać. Minęła chwila, kiedy poczułem solidne przygięcie. Zacinam i holuje, bez żadnych szaleństw, ale coś ewidentnie siedzi na końcu zestawu. Ściągam coraz bliżej brzegu, serce bije szybciej, może mały sumik? Coś dziwnie się holuje, w końcu wyciągam, a na końcu zestawu kołysze się gumowy, OBUSTRONNY przedmiot, którego nazwy lepiej tu nie podawać, ale każdy będzie wiedział, o co chodzi. Wyglądał jak nowy, ale wolałem nie analizować, skąd się tam wziął. Może to nie jest krzesło czy wycieraczka, ale takie skarby też można wyciągnąć z Motławy ;d W tym samym momencie kawałek obok łowił gość z telefonem, który prowadził live na tiktoku czy coś w tym stylu. Usłyszałem tylko jak krztusi się ze śmiechu i komentarz: „K**wa panowie, takiego sandacza jeszcze tu nie widziałem”.
Można dosłownie powiedzieć, że ch**a tego dnia złowiłem, ale co poradzić, czasem to nie ryba, a historia zostaje na zawsze ;dd
Dodam jeszcze, że do Totema już się przymierzałem i nie wyobrażam sobie lepszego prezentu na święta, idealnie się sprawdzi na Motławę i może przyniesie więcej takich sukcesów ;d
ig: marzec_81
Moja historia zaczęła się od tego że z moją narzeczoną jak to lubimy w lato pojechaliśmy nad jezioro , zrelaksować się i cieszyć pięknem natury aczkolwiek jako zapalony wędkarz amator nie mogłem odpuscić takiej okazji aby być nad wodą i nie spróbować czegoś złowić więc spakowalismy również sprzęt wędkarski. Wybraliśmy się nad jezioro Mój na Mazurach niedaleko Wilczego Szańca . Aura była iście magiczna. Po kilku godzinach łowienia białorybu z pozytywnym rezultatem , miałem wyrzucony zestaw na żywca który już bardzo długo był w wodzie, rybka stała się już "trupkiem" prawdopodobnie 😄 przez dłuższy czas na spławiku nic się nie działo i zacząłem lekko przysypiać opalając się w blasku słońca aż tu nagle potężny plusk w miejscu gdzie zarzucona była "bomba" . Zlękłem się aż spadłem z krzesła 😂 spoglądając na wodę gdzie zauważyłem tylko ogromny ogon szczupaka który z moją jakże przytomną reakcją był nie do wyciągnięcia i odrazu poszedł w trzciny a ja zerwałem w nich cały zestaw 😅
Pozdro chłopaki, fajnie się was ogląda! ✌
Instagram: romeiro1995
Wędkuje od niedawna bo od początku tego roku, ale mam jedną taką historię z ryb z kolegą. Generalnie kolega zaprosił mnie na ryby na Wiśle w Warszawie, zaczęliśmy przy narodowym i szliśmy sobie w stronę zoo obławiając główki. W końcu na jednej z główek widzę że ktoś leży i się opala, ale byłem bardziej zainteresowany wodą i rybami więc się nie przyglądałem i łowiłem dalej. Nagle podnosi się naga kobieta w wieku około 45-50 lat, która jak się okazało opalała się w stroju Ewy. Zaczęła się na nas wydzierać że to jest jej główka, że jak śmiemy wchodzić na nią, że widzieliśmy że leży goła i mamy spadać( oczywiście nie pisze jeden do jednego co ona mówiła). Odpowiedzieliśmy jej tylko że nie widzieliśmy jej bo bardziej interesuję nas woda i ryby, i sobie poszliśmy. Jak się potem od ludzi na innych główkach dowiedzieliśmy, ta kobieta opalająca się w stroju Ewy nad Wisłą w tamtej okolicy jest dosyć znana z tego jak się opala i jak się od razu na wszystkich wydziera jak by to było jej prywatne miejsce. Mam nadzieje że ta historia z mojej krótkiej bo nawet nie rocznej przygody z wędkarstwem się wam spodoba na tyle że wygram, i mam nadzieje że sam z czasem nazbieram dużo więcej ciekawych historii.
Ig: kuznianerda
Za dzieciaka pojechałem na pierwsze moje wakacje do dziadka u babci . Zdbice k Wałcza. 150 km od domu rodzice odjechali wyłem za domem jak nigdy wcześniej😅 zawsze jak sobie to przypomnę micha mi się cieszy 😅😅 dziadek zabrał mnie na ryby jeszcze w ten dzień wtedy mi przeszło i miałem pierwszy raz w życiu kontakt z wędka i rybą i się zakochałem i zostało to do dzisiaj a wczoraj pykło mi 31 🙂 odhaczalem dziadka ryby na akord mega przygoda i mega wspomniani . Każdy gatunek ryby wtedy przepływał przez ta rzeczkę🙂 spiningu jeszcze nie posiadam ale bardzo chciałbym wrócić do tych czasów. Został mi tylko taki bambusowy po tamtych wakacjach stoi jako pamiątka😊 niestety Instagrama nie posiadam. Pozdro 👊👊
Mordeczki, tradycję ze szwagrami taką mam, że co roku na Boże Ciało na Mazury wybywam. Co roku rekordy robimy i tłuste metrówki łowimy. Szwagier jeden Favorite Skyline piękną ma i metrówkę na nią chciał, pięknie rzucał, czekał, szukał, coś ten dzień nie wchodził, do wieczora rzucał i rzucał. Chłopak tak bardzo metra chciał, że po 18 życiówkę swą złapał, o taką pewnie mu nie chodziło, a i mnie mocno zaskoczyło, uderzenie niesamowite, chwila ciszy i ja na przynętę nabity🙆. Patrzą we dwóch na mnie, do mnie nie dociera, co w karku mnie uwiera. Szybko do brzegu, sprzęt rozpakować i do Giżycka na SOR, a tam kombinacji wiele, kotwice mamy dobre, szpitalne nożyce rady nie dały, bez cięcia się nie obyło i na 5 szwach się skończyło. Wspomnienia z tej przygody piękne mam, jak chcecie to i zdjęcie zapodam😊
Ig: @matt__dar
instagram.com/matt__dar/profilecard/?igsh=ZmZ5ZGNpanE1ZWg=
Pewnego letniego poranka, gdy słońce dopiero zaczynało wychylać się zza horyzontu, postanowiłem wybrać się na samotne łowienie sandaczy. Mgła otulała jezioro, a cisza była tak gęsta, że słychać było każde plusknięcie ryby w oddali. Wybrałem ulubione miejsce - podwodny spadek przy zatopionych drzewach, gdzie sandacze lubiły się chować.
Zarzuciłem przynętę - delikatną gumę o kolorze motor oil - i zacząłem prowadzić ją wolno przy dnie. Po kilku minutach poczułem subtelne puknięcie, zaciąłem, a na końcu wędki coś ciężkiego zaczęło stawiać opór. Myślałem, że to klasyczny sandacz, ale ryba zaczęła gwałtownie odjeżdżać. To nie był sandacz.
Po kilkunastu minutach holu, kiedy już ręce mi drżały z wysiłku, w wodzie pojawił się ogromny cień. Moim oczom ukazał się potężny sum, którego nie spodziewałem się w tej wodzie. Walka trwała jeszcze chwilę, zanim udało mi się go podebrać. Ważył ponad 20 kilogramów - moja największa ryba w życiu!
Ale historia na tym się nie kończy. Gdy zrobiłem zdjęcie i wypuściłem suma, w tej samej chwili moja druga wędka, leżąca na podpórce, nagle zaczęła wibrować. Biegiem do niej podbiegłem i po raz kolejny poczułem opór - tym razem był to piękny sandacz, dokładnie taki, po którego przyjechałem.
Tamten poranek nauczył mnie jednego - na rybach nigdy nie wiesz, co przyniesie następna chwila. To magia wędkowania, która wciąga mnie raz za razem.
"Połamania kija!"
IG:karolgdaniec1
Zawsze łowiłem z kumplami na feeder, opowiadałem ojcu co złowiłem i po co zabieram ze sobą pusty słoik na zasiadkę (bo jak chuja złowisz to w czym zamarynujesz ?).
Moja wędka była za słaba na ten zbiornik więc ojciec pożyczył mi dwie karpiówki.
Minuty mijały powoli, a ja wciąż czekałem na pierwsze branie. Tata, jak zwykle, pełen cierpliwości, rozmawiał ze mną o starych przygodach wędkarskich, a ja wciąż myślałem tylko o tym żeby pobić zyciówke.
W końcu ostre branie, szybko się zerwałem i zaciąłem, od razu poczułem że siedzi coś grubego, okazało się że to amur 3 razy go podbierałem a ten jak tylko poczuł siatkę odjeżdżał na środek zbiornika.
W końcu udało się go wyjąć i szok 12 kilo aktualnie nadal życiówka. Stary dumny mi gratuluję a ja się tak podjaralem że wszedłem na wędkę ojca i pękł kołowrotek. Ojciec się trochę wkurzył ale siedzieliśmy jeszcze 2 dni to mu przeszło.
Ale więcej już mi wędki nie pożyczył 🤣
#le.damian
P.s. jak dotąd tylko karpiówki i feeder, ale długo oglądam Łukasza I stwierdziłem że czemu by nie spróbować spinningu. Żeby nie wydawać za dużo hajsu od razu bo nie wiem czy mi się spodoba i czy się nie znudzi to zamówiłem jakiś kij z teemu czekam aż przyjdzie i będę testował. Zastanawiam się tylko czy zdążę coś wyjąć z wody zanim kij pęknie 😂😂😂
W zeszłą sobotę wybraliśmy się z Mietkiem na ryby nad to stare jezioro za lasem. Wiesz, takie miejsce, gdzie zawsze jest spokój, a jedynym dźwiękiem są komary i twoje przekleństwa, że nic nie bierze. No to siedzimy sobie na pomoście, popijamy piwko, słońce świeci - pełen relaks.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, spławik Mietka zaczyna się topić jak Titanic. Mietek, cały w emocjach, zrywa się z miejsca, szarpie wędkę, żyłka napięta jak nerwy teściowej. „To musi być karp stulecia!” - wrzeszczy. A ja już wyobrażam sobie, jak robimy sobie foty z tym kolosem i wrzucamy na Fejsa, podpisując: „Poznajcie Króla Jeziora”.
Ale nie. To nie był karp. Mietek wyciąga z wody… UWAGA… stare kalosze. Ale nie takie zwykłe - one były pełne mułu i coś w nich chlupotało. No to, jak na dzielnych odkrywców przystało, zaczynamy to rozkminiać. Mietek wkłada rękę, a ja, żeby było jasne, robię krok w tył, bo już czułem, że to nie skończy się dobrze.
I co Mietek wyciąga? Małego żółwia. ŻYWEGO! Patrzymy na niego, a on na nas, jakby chciał powiedzieć: „Ej, serio? Wyciągacie mnie z mojej chaty, bo wam się nudzi?” Mietek mówi: „Dobra, to może jakiś znak. Wrzucimy go z powrotem i będzie szczęście.”
Ale to nie koniec! Zarzucam swoją wędkę, myślę sobie: „Nie może być gorzej.” I nagle, BACH! Coś ciągnie jak dzik. Serio, czułem się, jakbym walczył z rekinem. Po 10 minutach walki wyciągam… UWAGA… starą, zakopaną wodorostami gitarę. Normalnie jak z koncertu Nirvany, tylko po powrocie z wojny.
Mietek już ryczy ze śmiechu, a ja wkurzony: „Co to za jezioro, magazyn rzeczy zagubionych?! Co będzie następne, stary telewizor?” Zaraz potem patrzymy, a tu na środku jeziora coś się rusza. Wielkie fale, jakby się tam topiła krowa. No i wypływa… łabędź. Ale nie taki zwykły łabędź - on miał na szyi… plastikowy pierścionek.
I wtedy Mietek rzuca tekst, który mnie dobił: „Stary, to chyba była propozycja od natury. Może powinieneś się ożenić z jeziorem.”
Do dziś nie wiem, co tam się wydarzyło, ale jak idę teraz na ryby, to biorę ze sobą nóż, worek na śmieci i przygotowanie psychiczne na wszystko - bo to jezioro chyba chce być nową wersją Allegro. insta bar.tekw_
Moja historia wędkarska jest następująca - spinningując na pewnym miejskim łowisku w niedzielne popołudnie. Łowisko jest z dobrą infrastrukturą do spacerowania, to łowi się rzec można wśród spacerowiczów. Przy nie "fartownym" rzucie, plecionka wysmyknęła mi się z pod palca i przynęta zamiast wylądować w wodzie, poleciała do tyłu w stronę spacerowiczów i wczepiła się w sweter jednej z spacerujących tam dziewczyn i tak po półtora rocznej znajomości jesteśmy już od ponad 19 lat szczęśliwym małżeństwem😀
Ze śmiesznych sytuacji na rybach pierwsze ci mi przychodzi do głowy to łowiąc na spinning złapałem nurka xD a najlepsze jest to ze miałem wtedy z 12 lat, byłem z kolegą wtedy i ten nurek jak wyszedł z wody to zaczął nas wyzywać, po czym ściągnął płetwy i zaczął nas gonić xd jeszcze nigdy tak szybko nie biegłem będąc na rybach XD najsmutniejsze jednak było to że zostawiliśmy wędki jak uciekaliśmy i później musialem sie ojcu tłumaczyć gdzie jest jego wędka.. Jak mu powiedziałem jak było to mi nie uwierzył, myślał że komuś tą wędkę sprzedałem i musiałem sprzedać swój rower co dostałem na komunie żeby mu odkupić wędkę.. xD
Teraz jak o tym opowiadam to strasznie mnie to bawi, ale jako dziecko byłem przerażony całą sytuacja xD od tamtej pory przestałem chodzić na ryby xd zacząłem wędkować dopiero w zeszłym roku, a mam teraz 27lat xD
W mojej "karierze" wędkarskiej "udało" mi się złowić gatunki takie jak, bóbr, wydra i nietoperz XD
Pozdrowienia dla całej ekipy i Wesołych Świąt! :D
ig: urbansky97
Pewnego słonecznego poranka postanowiłem spędzić dzień z wujkiem na rybach. Wujek Janek był zapalonym wędkarzem i zawsze miał mnóstwo ciekawych opowieści. Spakowaliśmy nasze wędki, kilka puszek z przynętą oraz kanapki i napoje, a następnie ruszyliśmy nad pobliskie jezioro.
Gdy dotarliśmy na miejsce, wujek szybko rozłożył sprzęt. W międzyczasie opowiadał mi o różnych technikach wędkarskich, które znał. Z zapałem tłumaczył, jak ważne jest wyczucie momentu, kiedy ryba bierze przynętę. Zaintrygowany, uważnie słuchałem.
Po chwili zaczęliśmy łowić. Wujek miał świetne oko i szybko złapał pierwszą rybę - małego leszcza. Z uśmiechem na twarzy pokazał mi, jak delikatnie zdjąć rybę z haka i wrzucić ją z powrotem do wody, aby mogła dalej żyć. To było dla mnie ważne - wujek zawsze podkreślał, że wędkarstwo to nie tylko łowienie, ale też szacunek dla przyrody.
Moja najbardziej nieprawdopodobna sytuacja była podczas połowów na PZW.
Mamy z kumplem swoją miejscówkę, którą obławialiśmy przez trzy tygodnie w nocy z soboty na niedzielę- przed zawodami karpiowymi.
Kumpel wyciągał za każdym razem jakąś rybę, a ja jakby to była jakaś symulacja trzy razy miałem po jednym braniu i trzy razy albo było pusto albo się ryba spięła podczas holu- już byłem zrezygnowany wtedy. Los chciał, że na zawodach wylosowaliśmy właśnie akurat to nasze miejsce i byliśmy załamani, bo przecież tam kumplowi tylko małe ryby brały w ostatnim czasie, a ja nic zupełnie nie wyciągnąłem. W nocy podczas zawodów nagle sygnalizator zagrał u mnie i po zacięciu wiedziałem już, że to coś lepszego na haczyku wisi.
Po wyciągnięciu na brzeg się okazało, że może i poprzednie trzy tygodnie nie udało mi się wyciągnąć nic, ale za to na zawodach połowiłem nieco lepiej, bo wpadł mój obecny rekord karp 14,9kg i dwa mniejsze, co dało łączny wynik ponad 21kg i drugie miejsce :)
Insta: kryniuu21
PS być może na street fishingu uda mi się pobić mój rekord drapieznika- i to na sprzęt Favorite :)
Pozdro Chłopaki!
To była jedna z tych nocy, które na długo zapadają w pamięć. Wybrałem się na ryby z nadzieją, że tym razem uda mi się przechytrzyć króla naszych wód - suma. Przygotowałem wszystko jak należy: zestaw na zrywkę, solidną plecionkę i jako przynętę wybrałem karasia. Wiedziałem, że taka naturalna przynęta może przyciągnąć prawdziwego giganta. Noc była spokojna, a wokół panowała cisza przerywana tylko szmerem wody i dźwiękami natury.
Nagle usłyszałem, jak wędka z hukiem odskoczyła z podpórki. Serce zaczęło bić jak szalone! W mgnieniu oka byłem przy zestawie, złapałem za wędkę i zacząłem zwijać nadmiar plecionki. Czułem wyraźny, potężny opór. "Jest! To musi być sum!" - krzyknąłem, wołając resztę ekipy, żeby mi pomogli. Emocje sięgały zenitu, a adrenalina buzowała we krwi.
Holowanie nie było łatwe - raz miałem wrażenie, że ryba rusza w moją stronę, raz znów odjeżdżała, ale dawałem z siebie wszystko. W głowie już widziałem triumf: wielki, kilkudziesięciokilogramowy sum, zdjęcia, gratulacje, a potem opowieści wśród znajomych.
Gdy w końcu zacząłem sprowadzać "zdobycz" bliżej brzegu, napięcie sięgnęło zenitu. Już, już widziałem w wodzie coś dużego… Ale jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że na haczyku mam swojego karasia, owiniętego glonami, który wyglądał jak potwór z bagien!
Najpierw ogarnęła mnie złość - cały ten wysiłek na marne. Ale zaraz potem nie mogłem powstrzymać śmiechu. To było tak absurdalne, że wszyscy wokół ryknęliśmy gromkim śmiechem. Frajda z holu była jednak niezapomniana, a ja zyskałem kolejną historię do opowiadania przy ognisku. Jak się okazało, nie zawsze liczy się wynik - czasem największą zabawę daje sama droga do celu.
matt_hew199
Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się, gdy miałem zaledwie 8 lat. To wtedy tata po raz pierwszy zabrał mnie na ryby. Pamiętam, jakbym przeżywał to wczoraj - stary teleskopowy kij, spławik i ja, wpatrzony w wodę z dziecięcą ekscytacją. W pewnym momencie na mój zestaw wziął lin, ważący około kilograma! To był prawdziwy szok, a jednocześnie niezapomniane uczucie szczęścia, które zapadło mi głęboko w pamięć.
Z czasem moje wędkarstwo ewoluowało. Aktualnie najczęściej łowię na spinning, ale mój sprzęt pozostawia wiele do życzenia - to, co mam, odziedziczyłem po tacie. Jednak w tym tkwi piękno: każde rzucenie przynęty przypomina mi, jak wiele zawdzięczam tym wspólnym chwilom nad wodą. Wędkarstwo pozwala mi nie tylko oderwać się od codziennych problemów, ale też budować wyjątkową więź z tatą.
Niedawno miałem niezwykle ważny moment w swojej wędkarskiej przygodzie - złowiłem swojego pierwszego okonia na spinning! Było to niesamowite przeżycie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że wędkarstwo to coś więcej niż hobby. To sposób na życie, kontakt z naturą i, przede wszystkim, chwile pełne radości.
Dziękuję, że przeczytaliście moją historię. Mam nadzieję, że wywołała uśmiech i przypomniała Wam o Waszych wyjątkowych chwilach nad wodą. instagram avejml
Witam Serdecznie.
Jak byłem jeszcze młodzianem bardzo często jeździłem na zawody wędkarskie. A że moje koło w nazwie ma Budowlani to i więcej dodawać nie trzeba co się przeważnie na takich zawodach działo. Ale hitem największym była następująca przygoda. Mieliśmy takiego gościa w kole co nosił okulary jak denka w butelkach od wina. Przez to miał bardzo duże kłopoty niektóre czynności wykonywać, jak robienie pętelek z żyłki. Normalnie na czuja to robił, przytrzymując żyłkę palcami i na łokciu wiązał. Z tej też przyczyny były one delikatnie mówiąc ponadwymiarowej wielkości. A że mógł dojrzeć tylko spławiki wielkości boi to łowił jedynie okonie i szczupaki. A tak w ogóle to gośc miał fajnie na imię- Teodor. No i pokończyły się zawody, komisja waży ryby i zlicza punkty, reszta trąbi piwko i w zdecydowanej większości mocniejsze trunki. A Teodor czasu nie zwykł marnować, naniział (cudem jakimś) żywca na kotwę (wielka kotwica) i sru do wody. A wszyscy patrzyli z podziwem na Teodora wyczyny. Nie minęło 5 minut, a korek pod wodę się schował (i to wcale za sprawą kajaka nie). Gawiedź cała na nogi równe i na dwie frakcje się podzieliła. Jedni mówią Tnij, drudzy Poczekaj. Rozdarta wtenczas Teodora dusza. Z nerwów paznokcie obgryza. Ale druga frakcja namawia Przypal kocybucha. No to Teodor Klubowego wziął z przejęcia na trzy machy, a jak filtr mu się zaczął palić, to już wszyscy zgodnym chórem krzyczeli Teraz go, teraz. No i szarpnął wędką wędkarz okrutnie, i jazgot z wędki się wydobył. A kręcił korbą Teodor nic ze wściekłych odjazdów szczupłego sobie nie czyniąc. I kiedy już na zawsze bytność ryby w wodach śródlądowych końca dobiegała wszystkim ukazał się widok przerażający. Szczupak (kilówka), a ciut za jego ogonem okoń (15 cm) i w takiej kolejności pływali. Znów cała brać wędkarska na dwa obozy się podzieliła, jedni twierdzili, że okoń swojego kolegę w ostatnią drogę odprowadza, drudzy, że Teodor tak długo z zacięciem czekał, iz szczupak nie tylko zdążył zjeść żywca, ale już go nawet wysra.. Ja, młody i głupi (teraz tylko głupi jestem) druga opcję popierałem. I gdyby człek zacny tego tandemu z wody nie wyciągnął to i do dziś najtęższe wędkarskie głowy teorie by snuły jaka była przyczyna takiego stanu rzeczy?
A w końcu się okazało, że szczupak podczas ataku w MegaPętelką łeb wsadził i jak go Teodor przyciął to mu żyłka weszła za skrzela i przez tego wszystkiego następstwem było posądzanie szczupaka o błyskawiczną przemianę materii, albo że się mały okonek na takiego szczupaka zasadzał. O tego momentu Teodor chcąc jeszcze bardziej swemu wędkarskiemu szczęściu dopomóc jeszcze obszerniejsze pętelki robił (a być może mu się tylko wzrok pogorszył).
Władysławie, teraz historia nabiera jeszcze większego tempa, bo kto jak nie Ty - mistrz spinningu - mógłby podjąć się takiej przygody!
Był poranek, kiedy Władysław, młody spinningista o nieprzeciętnym talencie, postanowił wyruszyć nad tajemnicze Jezioro Szeptów. Krążyły o nim niesamowite opowieści - podobno żyła tam ryba zwana Król Szczupaków, tak wielka, że jednemu wędkarzowi, który próbował ją złowić, wygięła wędkę w kształt litery „U”.
Władysław, uzbrojony w swoją ulubioną wędkę spinningową i zestaw przynęt, wyruszył z nadzieją, że może to właśnie jego łowienie na gumę w kolorze motor oil przyniesie efekt. Po kilku godzinach rzucania, gdy słońce zaczęło chować się za lasem, nagle coś niesamowitego wydarzyło się na tafli jeziora. Przynęta zatrzymała się, jakby zahaczyła o podwodny pień. Ale chwilę później… żyłka ruszyła z impetem!
Kołowrotek wył, a Władysław czuł, że trzyma coś gigantycznego. Holowanie trwało dłużej, niż przypuszczał, a w pewnym momencie zauważył, że tafla jeziora zaczęła… świecić. Woda nagle rozstąpiła się, a z głębin wynurzył się… wodny duch! Był to starzec w kapeluszu utkanym z lilii wodnych, który przemówił:
- Władysławie, tylko ten, kto potrafi ujarzmić szczupaczego króla, może wejść do Podw
Siedziałem na brzegu jeziora, patrząc, jak woda spokojnie marszczy się pod lekkim wiatrem. Moja ulubiona wędka spinningowa leżała na kolanach, a zestaw przynęt w kolorach motor oil i fluo czekał w pudełku. To był idealny poranek - cichy, bezludny, tylko ja i jezioro Szeptów. Mówiono o nim różne rzeczy, ale dla mnie liczył się tylko jeden cel: złowić Króla Szczupaków.
Zarzucona przynęta zniknęła w wodzie, a ja zacząłem wolno zwijać. Prowadziłem gumę przy dnie, starając się, by wyglądała jak kusząca, bezbronna ofiara. Nagle - bum! Coś szarpnęło wędką tak mocno, że aż wygięła się w półksiężyc. Przez chwilę myślałem, że to zaczep, ale żyłka zaczęła uciekać z kołowrotka, a woda zagotowała się w miejscu brania.
- To musi być on - pomyślałem, czując, jak serce wali mi w piersi. Zacząłem holować, stopniowo, precyzyjnie, żeby nie puścić tego monstrum. Ale wtedy stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia - woda zaczęła świecić. Zielony blask otoczył całą powierzchnię jeziora, a z głębin wynurzył się… starzec! Miał długą brodę, kapelusz z lilii wodnych i oczy błyszczące jak dwie perły.
- Władysławie - powiedział głosem głębokim jak samo jezioro - złowienie Króla Szczupaków to dopiero początek. Jeśli chcesz wejść do Podwodnego Królestwa, musisz przejść próbę.
Patrzyłem na niego oszołomiony, wciąż trzymając napiętą wędkę. Nie wiedziałem, czy mam więcej adrenaliny, czy strachu. Duch wskazał na moją przynętę, którą wciąż trzymała wielka, srebrzysta ryba o oczach świecących jak księżyc.
- Holuj dalej, ale pamiętaj, że siła to nie wszystko. Tylko serce wędkarza wskaże ci właściwą drogę.
Nie wiedziałem, co to znaczy, ale czułem, że coś niezwykłego zaraz się wydarzy. Zacząłem zwijać żyłkę z nową determinacją, gotów na wszystko, co przyniesie mi to dziwaczne, magiczne jezioro.
Ig: valts.vlad
Po 11 latach nie lowienia pojechałem z kolegą na ryby lowi na metodę nie lubi siedzieć sam. Wyłowiłem 33 karasie na spławik i później kolega złożył mi na wędkę spiningowa 12 cm gumę zarzuciłem ściągam byle jak pierwszy rzut w życiu spiningiem i trafiłem karasia około 20 cm za grzbiet. Wiem może to nic ale dla mnie to był taki zastrzyk że od 2 miesięcy lub 3 byłem już 6 razy na rybach i jak narazie na w3dce kolegi zlowilem 1 karasia 1 sandacza 49 cm i 0:5 dla szczupaków bo ciągle przy brzegu mi się zrywają! I jeszcze nie rozkminiam dlaczego? Pozdrawiam wszystkich wedkarzy ! Kocham to od nie dawna , ale mam nadzieję że na zawsze !!
Dobra, słuchajcie, bo to historia, od której zawsze zaczynam, kiedy ktoś pyta o moje największe wędkarskie „sukcesy”. Byliśmy kiedyś na takiej męskiej wyprawie nad jezioro - wiecie, klasyka: wędki, przynęty, kiełbasa na ognisko, pełen luz. Każdy rozłożył się w swojej miejscówce, cisza, spokój, świt, aż słychać jak woda oddycha. Idealne warunki na dobry połów.
No i oczywiście, jak to zwykle bywa, ryby miały nas kompletnie w nosie. Minęła godzina, dwie, zero brań. Zaczęliśmy gadać, żartować, ktoś już sięga po kiełbasę zamiast po wędkę. Generalnie klimat super, ale z połowu nici.
I wtedy nagle Jarek, jeden z kumpli, wrzeszczy na pół jeziora:
"Mam! Ale ciężkie! To na pewno gigant!"
Zrywamy się wszyscy, rzucamy swoje wędki, lecimy do niego. A tam scena jak z National Geographic - Jarek walczy z kijem, ręce mu się trzęsą, żyłka napięta jak struna. Człowiek aż się spocił, bo pewnie w głowie już wyobrażał sobie, jak dźwiga największego suma w historii tego jeziora.
No i w końcu, po długiej walce, wyciąga zdobycz. Patrzymy, co to jest... i wybuchamy śmiechem, bo Jarek wyciągnął z wody… stare gacie! Takie, słuchajcie, rozmiar chyba na hipopotama, jeszcze z jakiejś PRL-owskiej fabryki, bo wyglądały na pancerny model.
Najlepsze jest to, że zamiast się wkurzyć, Jarek ogłosił:
"Panowie, to nie są zwykłe gacie, to jest moje trofeum!"
I co zrobił? Powiesił je sobie w garażu na ścianie jako pamiątkę. Teraz za każdym razem, jak jedziemy razem na ryby, to ktoś rzuca:
"Jarek, pamiętaj - na te swoje gacie weź większy podbierak!"
I tak to już z nami zostało. Nawet jak coś złowię, to wszyscy i tak mówią:
"No fajna ryba, ale do Jarka i jego gaci to jej daleko!"
Mój nick: kamion4134
Nadarzyła sie dziś okazja, więc wziąłem pudełko przynętami i wybrałem sie na okonie. Na pierwszy ogień poszła 3,5g zielona cykadka bez dodatków. Kilkadziesiąt rzutów i lipa, nawet dotknięcia. Zakładam czerwoną fluo koszulka na kotwice.... Pierwszy rzut i przy brzegu branie... mały szczupaczek uwiesił sie na końcu zestawu. Dobra nasza, pomyślałem, ale to przecież nie okoń. Rzucam dalej. Kilka przeprowadzeń bez brania i w kolejnym uderzenia, mocne, zdecydowane. Ech, pewnie znów zębaty. Tylko jakoś dziwnie walczy. Doprowadzam rybę do brzegu i zaskoczenie, jednak okoń. Całkiem spory, ok 35 cm
Kiedyś namówiłem dziewczynę na wyjazd spinningowy. Po tej wyprawie tak się jej spodobało że stwierdziła że ona też by chciała taką wędkę, to jej zrobiłem prezent i kupiłem wypasioną różową wędkę ze świecącym kołowrotkiem i różowa plecionką (wiadomo jak to kobiety :D ), ale po dwóch wyjazdach jednak się znudziło to po wielu próbach dała się namówić ma spinning, aczkolwiek nie obyło się bez komplikacji. spakowaliśmy dzień wcześniej to od samego budzika już marudziła że jednak ona chyba nie jedzie. Mówię do niej że będzie fajnie na rybkach, świeże powietrze, woda ,mgła nad wodą, no cudowne warunki na szczupaka. Dała się w końcu namówić i pojechaliśmy. Rozkładanie sprzętu w moim wypadku wyglądało super, ale narzeczona była jako tako zaspana i ciężko jej to szło. Jakieś dwie dwie godziny łowiliśmy i cisza aż w końcu w partnerki wziął szczupak...panika, wrzaski że mam brać wędkę bo ona się boi...potwór na gumie. Okazało się że to był szczupaczek 40cm.
Ig : xannte
A zatem .. Opowiem wam historię z minionego roku, a mianowicie o rybie która miała być moim życiowym rekordem. No właśnie... To miała to być ryba, takie było założenie😁
Był dzień wolny, ładna pogoda, wszystko zapowiadało się super. Z rana wyjechaliśmy ze znajomym na ryby z pontonem. Wypłynęliśmy na lokalne wody i zaczęliśmy rzucać. Godzina, potem dwie, 2.5 - nic. Stwierdziliśmy, że trzeba się zwijać ...AŻ TU NAGLE JEST. Szarpnęło moją wędką, wygięła się mocno, zaczęła się walka z moim " rekordem ". Po głowie chodziła mi myśl " wielka ryba, może sandacz ". Tak tak, Sandacz... Gdy wszystko było uszykowane by tą " wielką rybę "wyciągnąć naszym oczom ukazał się jakiś dziwny kształt, stworzenie do żadnej ryby nie podobne 🤔 " Co to jest ?! " - mówiliśmy. Jak się okazało, z " wielkiej rekordowej ryby " zrobił się średnich rozmiarów... BÓBR. W ostatniej chwili tuż przy pontonie nasz gość zerwał wszystko co się dało w mojej wędce, a na pożegnanie machnął ogonem. W tamtym momencie oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Historia brzmi jak dobry żart i wszyscy na to reagują śmiechem. Podobnie jak i ja. Do dziś - " Jak do tego doszło ? Nie wiem ". Młody niczego nie świadomy bóbr wybrał się poza swój teren na " spacer" a ja spragniony łowca miałem ogromne nadzieje i chęci na piękną rybę.🐟
dawid_kowalewski_fishing
Witam. Ja Wam opowiem o moim pierwszym wypadzie na ryby. Mój pierwszy kontakt z wędkarstwem był dość późno, bo byłem już pełnoletni. Była to wyprawa z moim bratem i niedoszłym szwagrem na małe bagienko. Mój zestaw składał się z kawałka żyłki, haczyka, spławika i sznurka (łowienie bez wędki, żeby czasem nie zepsuć byłemu teściowi) a przynęta to gnojak. Na początku nic się nie działo i zapał umierał, ale nie poddawałem się, żeby zaplusować wtedy u teścia, bo wiadomo, że jak się nauczę łowić, to teściu mnie polubi. Aż tu nagle moi towarzysze krzyczą mi, że nie widać mojego spławika. To ja szybko złapałem za sznurek i zaciąłem. Zwijając ten sznurek czułem opór, więc wiedziałem, że na haczyku coś się złapało i będzie to moja pierwsza złowiona ryba. Hol nie trwał długo i za chwilę złapałem rybę w rękę. Jak szybko złapałem tak szybko ją wrzuciłem z powrotem do wody, ponieważ mnie ukuła, bo był to sumik karłowaty. Mimo złego doświadczenia przy pierwszej rybie, to nie zniechęciłem się i łowię do dnia dzisiejszego już na wędki. Tamtego teścia już nie mam, ale odziedziczyłem hobby i nie wyobrażam sobie spędzać inaczej wolnego czasu niż nad wodą wśród łona natury. Życzę zdrowych i wesołych świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku. Mój nick z IG to: nihlahthak. Pozdrawiam :).
Jest czerwiec dwutysięcznego roku. Kończę ósmą klasę podstawówki. Oceny wystawione. No to co? Walić szkołę, kurs na Wisłę. Z kasą się nie przelewało, z kieszonkowych zawsze kupowałem może kilka blach, popularnych wtedy twisterów, kopyt od relaxa. Kij spinningowy, który wtedy miałem (jedyny), Był jakąś konstrukcją o CW 10 - wchuj. Kręcioł produkcji chyba kongera, z kilkoma, ledwo żyjącymi łożyskami. Żyłka 0,25. Dzień był dosyć szary i padała mżawka, co w perspektywie wypadu nad Wisłę zamiast do budy oczywiście w ogóle mi nie przeszkadzało. Tyle wygrać! Z uwagi na skromy stan przynęt, każde zerwanie czegokolwiek bolało bardzo. A w Wiśle wiadomo - zaczepów jak w Moskwie rakiet. No ale nic. Rozkładam kij, pierwsze rzuty, Cisza. Gdzieś w oddali było słychać ataki dość sporych boleni. Ale stałem w swoim ulubionym miejscu twardo, czując, że tu może być git. Jak się później okazało, nie pomyliłem się.
Po chwili dołączył do towarzystwa znajomek (Ten sam rocznik, ale z innej budy), który też postanowił tego dnia olać szkołę ciepłym przerywanym. W trakcie gadki branie - jest ryba. Był to okoń trzydziestak, który jak na Wisłę, bardzo ucieszył. Fajnie, coś się ruszyło. No ale dalej znowu nastała cisza. Zero spławów, drobnicy mało, zmiany przynęt blacha - guma - blacha nic nie dają.
Pozostałem więc przy kopycie relaxa, chyba czarny łeb z czerwoną plamką, biały korpus i ogon też czarny. W którymś rzucie, czuję, że o coś zaczepiłem. Ciągnę to, ale z ogromnym oporem. Byłem przekonany, że to jakaś pewnie reklamówka, torba, już nie raz takie fanty wyciągałem z dna. Ale nie...
To, co ujrzałem wraz ze znajomkiem po dociągnięciu pod brzeg, ugięło nam nogi. To był boleń. OLBRZYMI boleń. Zapięty normalnie w pysku. Ryba nie wykonała absolutnie żadnego odjazdu, szarpnięcia, znaku, że to w ogóle jest ryba. Będąc młodym debilem, zabrałem tą rybę. montując ją na rowerowy bagażnik. Zawiozłem do sklepu mamy, będąc w szoku, chcąc się pochwalić. Już Ebać to że poszedłem na blały. Miałem 6 z muzy, więc mama mi wybaczy. Ryba miała 91 cm i niecałe 7 kg wagi.
Mogę złowić w swoim życiu jeszcze wiele pięknych ryb, ale tą jedną rapę będę pamiętał do końca życia.
Dziękuję, życząc zdrowych, pięknych Świąt!
IG: pariszek85